Czego Saddam Husajn nauczył się od Nikity Chruszczowa?
Artur Gruszczak
Doktor politologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, autor książek z dziedziny stosunków międzynarodowych, w tym pracy "Polityka państw Ameryki Łacińskiej wobec kryzysu środkowoamerykańskiego"
Siły tej było dosyć, żeby zburzyć Nowy Jork, Chicago i miasta przemysłowe, a o Waszyngtonie nawet mówić nie warto. To jak maleńka wioska" - tak sowiecki przywódca Nikita Chruszczow oceniał w swoich wspomnieniach siłę rażenia rakiet, które czterdzieści lat temu kazał rozmieścić na Kubie. Podczas debaty z generałami Chruszczow stwierdził, że w konsekwencji wymiany nuklearnych ciosów trzeba się liczyć "ze śmiercią pięciuset milionów istot ludzkich". Kryzys wywołany przez Chruszczowa do spółki z Fidelem Castro udało się rozwiązać. Przez następne 39 lat Amerykanie zapomnieli o zagrożeniu własnego terytorium. Obecnie Ameryka znowu obawia się ataku, a dyskusje nad charakterem i prawdopodobieństwem zagrożeń ze strony al Kaidy i Iraku przypominają debaty toczące się podczas kubańskiego kryzysu.
Jeż Chruszczowa w majtkach Kennedy'ego
Kryzys kubański był typowym produktem zimnej wojny. Świat był wówczas dwubiegunowy, a bezpieczeństwo opierało się na równowadze strachu przed skutkami wybuchu wojny nuklearnej. Zimnowojenna gra między USA a ZSRR była swoistym misterium wojny i dyplomacji, fascynacji i strachu, rywalizacji i partnerstwa. Obecnie Stany Zjednoczone są jedynym supermocarstwem - i to nie tylko militarnym, ale również gospodarczym, politycznym i kulturalnym. Między kryzysem rakietowym w 1962 r. a sytuacją po 11 września 2001 r. istnieje jednak istotne podobieństwo. W 1962 r. Chruszczow, w 2001 r. Osama bin Laden, a obecnie Saddam Husajn mają wspólny cel - zakwestionowanie globalnej potęgi USA i zlikwidowanie przekonania Amerykanów, że ich terytorium nie jest narażone na atak.
Nikita Chruszczow, wbrew megalomańskim publicznym twierdzeniom, zdawał sobie sprawę ze strategicznej przewagi, jaką miały Stany Zjednoczone. Brak wyraźnej reakcji na budowę muru berlińskiego i nieskuteczność amerykańskiej presji na Kubę utwierdziły go jednak w przekonaniu o słabości Johna F. Kennedy'ego jako głowy państwa. Dlatego postanowił - jak sam to obrazowo ujął - "wrzucić Wujowi Samowi jeża do majtek".
Decyzja Chruszczowa o rozmieszczeniu rakiet na Kubie była prowokacją, podobnie jak prowokacyjne było uderzenie irackie na Kuwejt w 1990 r., atak terrorystyczny al Kaidy w 2001 r. i uporczywa odmowa przyjęcia inspektorów ONZ przez Bagdad. Każda prowokacja wymaga odpowiedzi, pierwszą zaś, niejako naturalną reakcją jest odwet. Po ujawnieniu zdjęć wyrzutni rakietowych na Kubie administracja Kennedy'ego opowiadała się za masowym bombardowaniem celów strategicznych na Kubie, po którym miała nastąpić inwazja sił lądowych. Odpowiedzią na zajęcie Kuwejtu przez wojska irackie było wysłanie amerykańskich żołnierzy w rejon Zatoki Perskiej i rozpoczęcie przygotowań do uderzenia na Irak. Reakcją na atak al Kaidy było proklamowanie przez prezydenta Busha wojny z terroryzmem.
Fiasko inwazji w Zatoce Świń miało bolesne konsekwencje dla amerykańskiej polityki. Reżim komunistyczny na Kubie wyraźnie okrzepł, lecz jednocześnie przywódcy kubańscy utwierdzili się w przekonaniu, że Ameryka nie zrezygnuje z ich obalenia. Trzydzieści lat później zdominowane przez Amerykanów wojska wyzwoliły Kuwejt, ale zatrzymały się na przedpolach Bagdadu i pozwoliły przedłużyć dyktaturę Husajna. W odróżnieniu od fatalisty Fidela Castro cynik Husajn doszedł do przekonania, że Stany Zjednoczone będą tolerować jego dyktaturę jako "mniejsze zło".
Logika zimnej wojny
Podczas kryzysu kubańskiego Związek Radziecki był groźny, potężny pod względem militarnym, ale zasadniczo przewidywalny, gdyż jego przywódcy stosowali się do logiki zimnej wojny. Przewidywalna - i przewidywana przez niektórych funkcjonariuszy Białego Domu, na przykład dyrektora CIA Johna McCone'a - była decyzja o wykorzystaniu przez Kreml terytorium Kuby jako "niezatapialnego krążownika zacumowanego u wybrzeży Florydy". Zwłaszcza po tym, jak Stany Zjednoczone rozlokowały w Turcji (pod koniec 1961 r.) rakiety Jupiter, obejmujące swym zasięgiem południową część europejskiego obszaru ZSRR. W wypadku Saddama Husajna trudno jednoznacznie stwierdzić, czy lekceważenie reguł współżycia międzynarodowego jest przejawem megalomanii "rzeźnika z Bagdadu", czy też cyniczną grą.
Logika epoki zimnej wojny dopuszczała możliwość kompromisu, który opierałby się na rachunku zysków i strat. Strategiczna analiza zakładała, że otwarta konfrontacja przyniesie straty obydwu graczom. Saddam Husajn być może akceptuje takie założenie, ale - podobnie jak al Kaida czy Hezbollah - uznaje, że ważniejszy jest minus po stronie USA niż własne straty. Kennedy i Chruszczow prowadzili ożywioną korespondencję, a pomiędzy Kremlem a Białym Domem dochodziło do częstych kontaktów na różnych szczeblach. Decydujące znaczenie miało spotkanie reportera sieci telewizyjnej ABC Johna Scali (prawdopodobnie agenta CIA) z agentem KGB Aleksandrem Feklisowem (Fominem). Feklisow powiedział swemu rozmówcy, że Chruszczow mógłby wycofać rakiety, jeżeli Amerykanie zobowiążą się do rezygnacji z ataku na Kubę. Rozwiązanie kryzysu rakietowego było zatem wynikiem klasycznego przetargu politycznego i - jak pokazują źródła historyczne - zadowalało obie strony.
W administracji George'a W. Busha rywalizują obecnie zwolennicy i przeciwnicy prewencyjnego ataku na Irak. Przed czterdziestoma laty grupa "jastrzębi", wśród których znajdowali się wiceprezydent Lyndon Johnson i sekretarz obrony Robert McNamara, optowała za bombardowaniem celów strategicznych na Kubie i inwazją sił lądowych. "Gołębie", do których należał sekretarz stanu Dean Rusk i doradcy prezyden-ta (McGeorge Bundy i Dean Acheson), dopuszczały natomiast jedynie zniszczenie wyrzutni rakiet, i to poprzedzone rozmowami z kierownictwem ZSRR.
Niepewni sojusznicy
W pierwszym dniu kryzysu rakietowego sekretarz stanu Dean Rusk zaproponował wciągnięcie sojuszników z NATO i Organizacji Państw Amerykańskich (OPA) we wspólną akcję nacisku na Moskwę i Hawanę. Większość członków Komitetu Doradczego, głównego organu decyzyjnego w dniach kryzysu, nie wierzyła jednak w skuteczność takich nacisków. Mimo to amerykańscy dyplomaci starali się przekonać sojuszników do poparcia narzuconej Kubie "morskiej kwarantanny". Jednak tylko trzy kraje (Argentyna, Honduras i Peru) zgodziły się wysłać swoje okręty w rejon Kuby. Europejscy sojusznicy z NATO poparli wprawdzie stanowisko USA, ale jednocześnie obawiali się, że gra, na którą nie mieli wpływu, może doprowadzić do przeniesienia konfliktu do Europy, co przede wszystkim oznaczałoby sowiecki odwet w Berlinie Zachodnim. Znamienne było stanowisko prezydenta Francji Charles'a de Gaulle'a, który przyjął specjalnego emisariusza Białego Domu Deana Achesona, lecz zanim ten przedstawił stanowisko prezydenta Kennedy'ego, de Gaulle zadał mu następujące pytanie: "Czy pan się ze mną konsultuje, czy tylko przekazuje informacje?". Acheson przyznał, że nie przyjechał na konsultacje.
Obecnie - podobnie jak w 1962 r. - USA tylko pozornie starają się zadośćuczynić instytucjom współpracy międzynarodowej, przede wszystkim ONZ. Rzekomy wkład sekretarza generalnego ONZ U Thanta w doprowadzenie do negocjacji między USA a ZSRR i ich pomyślne zakończenie jest mitem. Najważniejsze decyzje podejmowali przywódcy działający przez swych specjalnych przedstawicieli: Roberta Kennedy'ego (brata prezydenta) i Anatolija Dobrynina (ambasadora ZSRR w USA). Układ "rakiety kubańskie za rakiety tureckie" zawarto w wąskim gronie.
Nikita Chruszczow lubił ryzyko. Był to - jak wspominają jego współpracownicy - prawdziwy hazardzista. Saddam Husajn też lubi grę o wysoką stawkę. W 1962 r. stawka była jednak zbyt wysoka, teraz zaś przy stoliku siedzi tylko jeden gracz i usiłuje rozdawać karty. To George W. Bush.
Kryzys kubański |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 43/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.