Polityczny makijaż zawsze odpada od właściciela niczym tynk z długo nie remontowanej kamienicy
Kiedy obserwuje się naszych polityków, trudno się oprzeć wrażeniu, że ich codzienne zachowania bardzo przypominają sztukę nakładania makijażu. Każdy stara się uchodzić przed publicznością za piękność. Aby to osiągnąć, wielu musi zamaskować autentyczne poglądy, nie podobające się większości obywateli.
Człowiek, który chce poznać rzeczywiste przekonania polityków, napotyka spore kłopoty. Największa nawet maszkara pokrywa się grubą warstwą pudru politycznej poprawności i tylko w takim opakowaniu prezentuje się publicznie. Z politycznym makijażem jest dokładnie tak samo jak z jego kosmetycznym pierwowzorem. Są sytuacje, w których odpada od właściciela niczym tynk z długo nie remontowanej kamienicy. Dzieje się tak zwłaszcza w chwilach rozgorączkowania, bo także w polityce nic nie jest tak zabójcze dla pudru jak pot emocji. Taka właśnie historia przytrafiła się ostatnio w Sejmie jednemu z posłów prawicy. Przy okazji debaty budżetowej brutalnie zaatakował on wiceminister finansów Halinę Wasilewską-Trenkner, zarzucając jej świadczące o braku godności służenie kolejnym ekipom rządzącym.
Rzeczywiście, pani Halina Wasilewska-Trenkner jest wiceministrem o najdłuższym stażu w rządzie. Zmieniają się koalicje, premierzy, ministrowie, a ona niezmiennie i mozolnie przygotowuje kolejne projekty budżetów państwa. Trwa na swym stanowisku nie dlatego, że genialnie posiadła sztukę politycznego balansu. Po prostu jest niezastąpiona i nawet największym tropicielom partyjnej ortodoksji, z prawej i lewej strony, starczało do tej pory instynktu samozachowawczego, aby oszczędzić w kolejnych roszadach fachowca tak wysokiej klasy. Gdyby wzorem metra z SŻvres szukać idealnego urzędnika służby cywilnej, kierującego się wyłącznie interesem państwa i służącego mu niezależnie od zmiennych koniunktur partyjnych, byłaby to właśnie Halina Wasilewska-Trenkner.
Poseł prawicy, który brutalnie zaatakował Halinę Wasilewską-Trenkner, nie zaszkodził jej, lecz sobie. Pokazał, jak niewiele warte są jego deklaracje wygłaszane przy innych okazjach, a dotyczące apolityczności korpusu urzędniczego. Jeśli ktoś nie potrafi zrozumieć i uszanować takiej postawy, jaką prezentuje minister Wasilewska-Trenkner, to wszelkie jego oświadczenia na temat etosu służby cywilnej są równie wiarygodne jak wyznanie wegetarianizmu przez wampira.
Poseł nie obnażyłby tak bezlitośnie swoich mało przecież chwalebnych poglądów, gdyby nie rozżarzone debatą budżetową emocje i chęć pognębienia każdego, kto ośmielał się bronić projektu budżetu. Dzięki owej chwili szczerości widzowie obserwujący obrady zyskali wyjątkową okazję obejrzenia go bez zwykle stosowanego makijażu i pewnie nigdy już nie uwierzą w jego solenne deklaracje o wspieraniu apolitycznej służby cywilnej.
Wystarczy uzbroić się w cierpliwość, aby zaobserwować więcej takich wypadków. Prędzej czy później każdego bohatera sceny publicznej można zobaczyć bez koturnów przywdziewanych na użytek publiczności. Najświeższym tego przykładem są oświadczenia na temat ustawy abolicyjnej. Spotkała się ona z bezwzględną krytyką środowisk prawicowych - tych samych, które z takim namaszczeniem dziękowały, m.in. w specjalnej uchwale sejmowej, papieżowi Janowi Pawłowi II za nauczanie ostatniej pielgrzymki, podkreślające rolę miłosierdzia, również w życiu gospodarczym i społecznym. Konia z rzędem temu, kto potrafi objaśnić, jak jednocześnie można być za miłosierdziem w życiu gospodarczym i przeciwko abolicyjnej szansie dla skruszonych, niesumiennych podatników. Nie ulega wątpliwości, że jedna z tych deklaracji musi być nieszczera i jest jedynie politycznym pudrem nakładanym na rzeczywiste poglądy.
Trudno być tolerancyjnym dla takich maskarad, choć niełatwo też obronić się przed zapożyczoną z teatru refleksją, że o popularności granych spektakli w pierwszej kolejności przesądza gromadząca się na nich widownia.
Człowiek, który chce poznać rzeczywiste przekonania polityków, napotyka spore kłopoty. Największa nawet maszkara pokrywa się grubą warstwą pudru politycznej poprawności i tylko w takim opakowaniu prezentuje się publicznie. Z politycznym makijażem jest dokładnie tak samo jak z jego kosmetycznym pierwowzorem. Są sytuacje, w których odpada od właściciela niczym tynk z długo nie remontowanej kamienicy. Dzieje się tak zwłaszcza w chwilach rozgorączkowania, bo także w polityce nic nie jest tak zabójcze dla pudru jak pot emocji. Taka właśnie historia przytrafiła się ostatnio w Sejmie jednemu z posłów prawicy. Przy okazji debaty budżetowej brutalnie zaatakował on wiceminister finansów Halinę Wasilewską-Trenkner, zarzucając jej świadczące o braku godności służenie kolejnym ekipom rządzącym.
Rzeczywiście, pani Halina Wasilewska-Trenkner jest wiceministrem o najdłuższym stażu w rządzie. Zmieniają się koalicje, premierzy, ministrowie, a ona niezmiennie i mozolnie przygotowuje kolejne projekty budżetów państwa. Trwa na swym stanowisku nie dlatego, że genialnie posiadła sztukę politycznego balansu. Po prostu jest niezastąpiona i nawet największym tropicielom partyjnej ortodoksji, z prawej i lewej strony, starczało do tej pory instynktu samozachowawczego, aby oszczędzić w kolejnych roszadach fachowca tak wysokiej klasy. Gdyby wzorem metra z SŻvres szukać idealnego urzędnika służby cywilnej, kierującego się wyłącznie interesem państwa i służącego mu niezależnie od zmiennych koniunktur partyjnych, byłaby to właśnie Halina Wasilewska-Trenkner.
Poseł prawicy, który brutalnie zaatakował Halinę Wasilewską-Trenkner, nie zaszkodził jej, lecz sobie. Pokazał, jak niewiele warte są jego deklaracje wygłaszane przy innych okazjach, a dotyczące apolityczności korpusu urzędniczego. Jeśli ktoś nie potrafi zrozumieć i uszanować takiej postawy, jaką prezentuje minister Wasilewska-Trenkner, to wszelkie jego oświadczenia na temat etosu służby cywilnej są równie wiarygodne jak wyznanie wegetarianizmu przez wampira.
Poseł nie obnażyłby tak bezlitośnie swoich mało przecież chwalebnych poglądów, gdyby nie rozżarzone debatą budżetową emocje i chęć pognębienia każdego, kto ośmielał się bronić projektu budżetu. Dzięki owej chwili szczerości widzowie obserwujący obrady zyskali wyjątkową okazję obejrzenia go bez zwykle stosowanego makijażu i pewnie nigdy już nie uwierzą w jego solenne deklaracje o wspieraniu apolitycznej służby cywilnej.
Wystarczy uzbroić się w cierpliwość, aby zaobserwować więcej takich wypadków. Prędzej czy później każdego bohatera sceny publicznej można zobaczyć bez koturnów przywdziewanych na użytek publiczności. Najświeższym tego przykładem są oświadczenia na temat ustawy abolicyjnej. Spotkała się ona z bezwzględną krytyką środowisk prawicowych - tych samych, które z takim namaszczeniem dziękowały, m.in. w specjalnej uchwale sejmowej, papieżowi Janowi Pawłowi II za nauczanie ostatniej pielgrzymki, podkreślające rolę miłosierdzia, również w życiu gospodarczym i społecznym. Konia z rzędem temu, kto potrafi objaśnić, jak jednocześnie można być za miłosierdziem w życiu gospodarczym i przeciwko abolicyjnej szansie dla skruszonych, niesumiennych podatników. Nie ulega wątpliwości, że jedna z tych deklaracji musi być nieszczera i jest jedynie politycznym pudrem nakładanym na rzeczywiste poglądy.
Trudno być tolerancyjnym dla takich maskarad, choć niełatwo też obronić się przed zapożyczoną z teatru refleksją, że o popularności granych spektakli w pierwszej kolejności przesądza gromadząca się na nich widownia.
Więcej możesz przeczytać w 43/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.