Antarktyda tylko pozornie jest krainą wielkiej pustki
Kiedy ponton oderwał się od rufy statku i zaczął zbliżać do brzegów Półwyspu Antarktycznego, na kamienistym skrawku ziemi dostrzegłem tłum czarno-białych postaci. Pingwiny popatrywały na naszą pontonową łódkę, zwaną zodiakiem, bez lęku i powoli robiły nam miejsce na lądowanie, cofając się kilka metrów chaplinowskim kroczkiem. Ta ciżba żywych istot zaskoczyła mnie. Przecież Antarktyka (trzykrotnie większa od Europy) jest niemal absolutnie pusta. Właśnie magia tej wielkiej pustki przyciąga uczonych, odkrywców, specjalistów różnych dziedzin, nawet polityków. Coraz częściej słychać zresztą, że jest to pustka pozorna.
Oaza idealnej czystości
Marek Kamiński ma w swoim polarnym życiorysie zapis dwóch dni umierania: przyleciał w taką pustkę samolotem i zaraz po wylądowaniu rozpętało się piekło. Zerwał się wiatr osiągający 270 km na godzinę, a temperatura spadła do minus 30 stopni. Polarnik rozbił namiot i schronił się w nim, ale nie mógł wystawić nosa na zewnątrz, gdyż wicher mógłby go porwać. Marek przetrwał z najwyższym trudem. W swojej książce "Samotnie przez Antarktydę" pisał: "Jestem bardzo zmęczony, ledwie żyję. Wszystko boli (...). Cały dzień biała ciemność. Kompletnie nic nie widać. Idę i nachodzą mnie czarne myśli. (...) Antarktyda jest tak wielka i tak wiele może się zdarzyć. Więc muszę iść do przodu".
Antarktyda jest najzimniejszym i najsuchszym rejonem na kuli ziemskiej. Nad kontynentem rozpościera się ogromna dziura ozonowa. Ten śnieżno-lodowy masyw ma za sobą tysiące lat izolacji, jest więc idealnie czysty. Stanowi - obok Bajkału i Grenlandii - największy w świecie rezerwuar słodkiej wody. W głębokich podziemnych jeziorach, między innymi w jeziorze Wostok, znajduje się woda sprzed pojawienia się człowieka na ziemi. Naukowcy z amerykańskiej stacji polarnej Amundsen - Scott (prowadzonej przez National Science Foundation) usiłują "pochwycić" teleskopami krążące cząstki z galaktyki, a możliwe to jest tylko tu, gdzie nie ma naturalnych filtrów i przeszkód.
Kamiński liczy na mądrość światowych liderów. - Trzeba ocalić ten skarb ludzkości. Unikać bezmyślnej eksploatacji, zachować coś dla przyszłych pokoleń. Chińczycy nadal chronią pod ziemią część swojej sławnej terakotowej armii spod Xian, bo tam może ona ocaleć przed niszczącym kontaktem z cywilizacją - mówi.
Ziemia nie całkiem niczyja
Nie brakuje obaw, że coś można na Antarktydzie trwale zniszczyć. Rosjanie zaprosili do współpracy Amerykanów przy próbach badań podziemnego jeziora Wostok, ale zrezygnowano z dotarcia do lustra wody w obawie, że może to doprowadzić do jej zanieczyszczenia; mogą się ujawnić nieznane, może niebezpieczne bakterie sprzed milionów lat.
Choć w 1959 r. podpisano w Waszyngtonie traktat antarktyczny, ustanawiając na szóstym kontynencie res nullius (co oznacza, że ta kraina ma pozostać niczyja), teraz niektóre państwa - głównie skonfliktowane z sobą Chile i Argentyna - zmierzają do uzyskania praw suwerennych. W bazie Esperanza, sporej osadzie z kaplicą, urzędem pocztowym i szkołą (większość uczniów urodziła się już na Antarktydzie), przed kilku laty zebrał się nawet cały rząd argentyński; ten fakt skomentował w rozmowie ze mną jeden z tamtejszych mieszkańców: "Niech ludzie wiedzą, że to nasza ziemia i nasz lód".
Państwa, które sygnowały traktat antarktyczny, postanowiły w 1991 r. w Madrycie, że przez pół wieku nikt nie będzie prowadził wierceń na lądolodzie, nikt nie rozpocznie eksploatacji węgla, żelaza, może nawet ropy i gazu ziemnego, jeżeli ich obecność zostanie udokumentowana. Już teraz jednak wiadomo, że po cichu trwają badania. Po lodowej czapie Antarktydy ciągle wędrują jacyś desperaci. Szukają niezwykłości, a przeważnie po prostu odnajdują siebie. "Robią coś, co na pozór wydaje się bezsensowne" - powiada Marek Kamiński. Może jednak niektórzy, ci uzbrojeni w szczególny sprzęt, mają za zadanie potwierdzić nadzieje na ukryte skarby, na razie jeszcze owoc zakazany?
Oaza idealnej czystości
Marek Kamiński ma w swoim polarnym życiorysie zapis dwóch dni umierania: przyleciał w taką pustkę samolotem i zaraz po wylądowaniu rozpętało się piekło. Zerwał się wiatr osiągający 270 km na godzinę, a temperatura spadła do minus 30 stopni. Polarnik rozbił namiot i schronił się w nim, ale nie mógł wystawić nosa na zewnątrz, gdyż wicher mógłby go porwać. Marek przetrwał z najwyższym trudem. W swojej książce "Samotnie przez Antarktydę" pisał: "Jestem bardzo zmęczony, ledwie żyję. Wszystko boli (...). Cały dzień biała ciemność. Kompletnie nic nie widać. Idę i nachodzą mnie czarne myśli. (...) Antarktyda jest tak wielka i tak wiele może się zdarzyć. Więc muszę iść do przodu".
Antarktyda jest najzimniejszym i najsuchszym rejonem na kuli ziemskiej. Nad kontynentem rozpościera się ogromna dziura ozonowa. Ten śnieżno-lodowy masyw ma za sobą tysiące lat izolacji, jest więc idealnie czysty. Stanowi - obok Bajkału i Grenlandii - największy w świecie rezerwuar słodkiej wody. W głębokich podziemnych jeziorach, między innymi w jeziorze Wostok, znajduje się woda sprzed pojawienia się człowieka na ziemi. Naukowcy z amerykańskiej stacji polarnej Amundsen - Scott (prowadzonej przez National Science Foundation) usiłują "pochwycić" teleskopami krążące cząstki z galaktyki, a możliwe to jest tylko tu, gdzie nie ma naturalnych filtrów i przeszkód.
Kamiński liczy na mądrość światowych liderów. - Trzeba ocalić ten skarb ludzkości. Unikać bezmyślnej eksploatacji, zachować coś dla przyszłych pokoleń. Chińczycy nadal chronią pod ziemią część swojej sławnej terakotowej armii spod Xian, bo tam może ona ocaleć przed niszczącym kontaktem z cywilizacją - mówi.
Ziemia nie całkiem niczyja
Nie brakuje obaw, że coś można na Antarktydzie trwale zniszczyć. Rosjanie zaprosili do współpracy Amerykanów przy próbach badań podziemnego jeziora Wostok, ale zrezygnowano z dotarcia do lustra wody w obawie, że może to doprowadzić do jej zanieczyszczenia; mogą się ujawnić nieznane, może niebezpieczne bakterie sprzed milionów lat.
Choć w 1959 r. podpisano w Waszyngtonie traktat antarktyczny, ustanawiając na szóstym kontynencie res nullius (co oznacza, że ta kraina ma pozostać niczyja), teraz niektóre państwa - głównie skonfliktowane z sobą Chile i Argentyna - zmierzają do uzyskania praw suwerennych. W bazie Esperanza, sporej osadzie z kaplicą, urzędem pocztowym i szkołą (większość uczniów urodziła się już na Antarktydzie), przed kilku laty zebrał się nawet cały rząd argentyński; ten fakt skomentował w rozmowie ze mną jeden z tamtejszych mieszkańców: "Niech ludzie wiedzą, że to nasza ziemia i nasz lód".
Państwa, które sygnowały traktat antarktyczny, postanowiły w 1991 r. w Madrycie, że przez pół wieku nikt nie będzie prowadził wierceń na lądolodzie, nikt nie rozpocznie eksploatacji węgla, żelaza, może nawet ropy i gazu ziemnego, jeżeli ich obecność zostanie udokumentowana. Już teraz jednak wiadomo, że po cichu trwają badania. Po lodowej czapie Antarktydy ciągle wędrują jacyś desperaci. Szukają niezwykłości, a przeważnie po prostu odnajdują siebie. "Robią coś, co na pozór wydaje się bezsensowne" - powiada Marek Kamiński. Może jednak niektórzy, ci uzbrojeni w szczególny sprzęt, mają za zadanie potwierdzić nadzieje na ukryte skarby, na razie jeszcze owoc zakazany?
Więcej możesz przeczytać w 15/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.