Oficer KGB Oleg Zakirow kontra KGB
Jakiś facet z KGB w Smoleńsku podobno prowadzi własne śledztwo w sprawie Katynia. Na własną rękę odnalazł kilku żywych świadków, starych kierowców z NKWD, którzy nie tylko wywozili zabitych Polaków z piwnic w Smoleńsku, ale sami wrzucali ich do rowów. Może nawet ich zabijali? Chciałem się z nim oficjalnie zobaczyć, ale musiałem prosić o zgodę w smoleńskim KGB. Odmówiono mi. Nieoficjalnie sam nie mogę do niego pójść. Pomoże mi pani go odszukać? - zapytał konsul generalny RP w Moskwie Michał Żórawski.
I tak koło północy pewnego majowego dnia 1990 r. trafiłam na ulicę Stroitieliej 15 w Smoleńsku. Drzwi otworzył mi Oleg Zakirow, wówczas major KGB, dziś uchodźca. - Nogi się wtedy pode mną ugięły - mówi teraz. - Już widziałem i siebie, i was oskarżonych o szpiegostwo. Sąsiadka na szczęście nie wykazała należnej czujności. Z drugiej strony cieszyłem się. Oto Polakom oddam rezultat mojego trwającego rok śledztwa: zeznania i adresy świadków i uczestników zbrodni na ich rodakach. Przesłucha ich prokuratura. Można zaczynać oficjalne postępowanie...
Duma bezpieczniaka
Nikt na świecie nie uwierzy, że z KGB można łączyć jakąkolwiek cechę pozytywną. W ZSRR jednak oficer KGB często uosabiał uczciwość i odwagę: walczył z korupcją, rosyjską plagą wszechczasów. I dlatego po latach pobytu w Rosji nie dziwię się, gdy Zakirow na pytanie, dlaczego po studiach prawniczych poszedł do KGB, odpowiada: Chciałem uczciwie pracować, tropić bandytów, przemytników, łapówkarzy. Uzbekistan mojej młodości był królestwem machinacji i korupcji. Połowy tej bawełny, za którą z Moskwy płynęły pieniądze, nie zebrano. Mafia uzbecka dzieliła się z moskiewską. Rolę bandytów odgrywała milicja. Prokuratura z nią ręka w rękę. KGB jest poza układem - tak myślałem.
Zakirow nie uwzględnił jednak głównego czynnika: partii. Poza tym układem nie był nikt. - Szybko zrozumiałem, że jako oficer KGB nie mogę nawet zwykłemu robotnikowi pomóc. "Skończysz na szubienicy" - zażartował kiedyś naczelnik. Czułem się w KGB obco. Byłem obcy. Przeniesiono mnie do stolicy Kirgizji, sąsiedniej republiki. - Miał pan jeszcze złudzenia? - Wstyd powiedzieć: miałem. W Kirgizji podczas śledztwa w sprawie zabójstwa premiera ekipa śledcza, w której pracowałem, wykryła kłębowisko korupcyjnych machinacji. Pochwała przyszła z Moskwy, od samego Andropowa. On naprawdę walczył z korupcją! Ale już nie miałem złudzeń co do politycznego oblicza KGB. Jeszcze we Frunze wpadł mi w ręce pierwszy tom "Archipelagu Gułag".
Brudna tajemnica Smoleńska
Oto Smoleńsk, mieścina zapyziała. Budynek KGB. W 1983 r. pojawia się w nim
31-letni Uzbek przeniesiony z Frunze, stolicy Kirgizji, odległego od Smoleńska o tysiące kilometrów. Przeniesiony na własne żądanie, ale faktycznie wypluty przez tamtejsze KGB. Naczelnikiem smoleńskiego KGB był generał Anatolij Szywierskich. W wydanych niedawno wspomnieniach napisał: "Przyjechał do nas z Taszkientu 'wiecznie niezadowolony' Uzbek O. Zakirow".
- Wiedziałem już - mówi Oleg, że się do KGB nie nadaję. Dobrowolne odejście stamtąd - skok donikąd. Z czego utrzymam żonę, córkę? Jedyne, co umiem, to prowadzić śledztwo. Przecież są śledztwa w dobrych sprawach. No i się doczekałem! Kozie Góry, czyli Katyń. Przychodzili do nas do pracy starzy funkcjonariusze, jeszcze z NKWD, ot tak, towarzysko. Kiedyś jeden mówi: "Służyłem z tymi, którzy do Polaków strzelali". A jego kolega: "To nie my, to Niemcy!".
W 1984 r. wysłano Zakirowa do Afganistanu. Wrócił zdruzgotany, nieobecny. Kupił niwielką działkę, żeby się czymś zająć dla uspokojenia. Zajął się... Katyniem. - Pamiętałem, co mi mówiono o kościach i o pasach wojskowych z polskim orzełkiem, odsłanianych przez wiosenne roztopy. I o tym, że na takich kościach stoją dacze KGB. Wiosną 1989 r. ukazały się rozporządzenia o wznowieniu rehabilitacji ofiar stalinizmu. Skierowano mnie do archiwum. Tysiące teczek. Ocean cierpienia wciśnięty w akta NKWD. Zacząłem w pośpiechu robić notatki. Okazało się, że najcięższym represjom poddawano Polaków.
Po przejrzeniu kilku teczek schodziłem do piwnicy po następne akta (była to ta sama piwnica, w której rozstrzeliwano m.in. polskich oficerów z obozu w Kozielsku). Zanim szefowie urzędu KGB połapali się, co robię, i zakazali mi pracy w archiwum, zdążyłem zrobić notatki ze 130 teczek.
Potem zaczyna się kryminalny dramat bez happy endu dla głównego bohatera. Zakirow odszukuje wszystkich żyjących kierowców ciężarówek, którymi wożono do Katynia zwłoki zamordowanych w Smoleńsku. Wchodzi do ich ubogich mieszkań, ruder, cel w byłych więzieniach, pokazuje legitymację służbową, powołuje się na generała Szywierskich, który ponoć zgodnie z wymaganiami pierestrojki żąda, by powiedzieli prawdę. Mówią mniej lub bardziej chętnie. I piszą zeznania. Przez kalkę.
Kto tu wpuścił dziennikarzy?
Zakirow wzywa do pomocy piszącego już wcześniej o Katyniu dziennikarza "Moskowskich Nowosti" Giennadija Żaworonkowa. Śledztwo prowadzą razem w tym samym czasie, kiedy każdemu wypytującemu napotkanych ludzi o to, kto zabijał Polaków w Katyniu, wszyscy zgodnie odpowiadają: Niemcy. Bo wszyscy są pod kontrolą KGB i zdają z tych rozmów sprawozdania.
Zakirow działa z rozpaczliwą determinacją: przekazuje generałowi Szywierskich zeznania byłych funkcjonariuszy NKWD, żądając, by je przekazał obwodowej komisji ds. rehabilitacji. Generał wpada w wściekłość. Zabrania Zakirowowi prowadzenia dochodzenia. Oskarża go o nadużycie uprawnień, zeznania chowa. Do niektórych świadków Zakirow przywozi dziennikarzy z radia w Smoleńsku. I pewnego dnia starczy głos ogłasza światu: "Widziałem, jak wiosną 1940 r. NKWD zamordowało tylu a tylu polskich oficerów... Strzelano... Zabito... Akcją dowodził...". Zakirow wzywa reporterów popularnego programu telewizyjnego "Wzgliad". Prowadzi ich do byłych enkawudzistów. Ci przed kamerą opisują zbrodnie na Polakach. "To nie Niemcy - powtarzają. To my". W drodze powrotnej do Moskwy samochód ma wypadek. Dziennikarze wychodzą z opresji cało. Taśma uratowana. Ale ginie tuż przed emisją. Wkrótce program zostaje zdjęty z anteny. Żaworonkow publikuje artykuł "O czym milczy katyński las" z jednym ze świadków w roli głównej. W redakcji piekło. "Do naczelnego zadzwonił Gorbaczow i histerycznie wrzeszczał, że sami Polacy nie mogą znaleźć prawdziwych winnych, a jakiś dziennikarzyna przynosi im dowody na tacy" - pisze we wspomnieniach Żaworonkow. Na polecenie Gorbaczowa i szefa KGB Kriuczkowa wstrzymano dalsze publikacje o Katyniu.
Tymczasem u wszystkich znalezionych przez Zakirowa świadków zjawiają się wysłannicy generała Szywierskich, nakłaniają ich do zmiany zeznań, grożą odebraniem emerytur, straszą. "Moskowskije Nowosti" milczą. "Wzgliad" zamknięty. Zakirow wzywany na nie kończące się zebrania partyjne: zdrajca, kłamca, demagog, pod sąd! Grozi mu oficerski sąd honorowy. Raz i drugi trzepią mu skórę w zakamarkach KGB. Śledzą go. Zajmuje się nim sam przewodniczący KGB ZSRR Kriuczkow. Pisze do redaktora naczelnego "Moskowskich Nowosti", że Zakirowowi nie należy wierzyć, bo "kolektyw zarządu KGB w Smoleńsku charakteryzuje go z nie najlepszej strony - i jako członka KPZR, i jako pracownika służb bezpieczeństwa. Za systematyczne naruszanie norm etyki partyjnej i obrazę komunistów, a także nietaktowne zachowanie na zebraniach partyjnych komuniści zarządu postanowili udzielić mu nagany partyjnej". Dziennik "Smoleński Robotnik" w artykule "W KGB zajmują się autoreklamą" odsądza Zakirowa od czci i wiary, twierdząc, że nie musiał się uciekać do szpiegowskich metod śledztwa, gdyż "miał pełną możliwość prowadzenia dochodzenia w oficjalnych ramach zatwierdzonych przez kierownictwo grupy zajmującej się problemem rehabilitacji".
Zrozpaczony Zakirow pisze list z prośbą o pomoc do uwolnionego niedawno z zesłania w Gorkach Andrieja Sacharowa. Sacharow nie zdążył pomóc. Umarł. - Latem 1990 r. sam oddałem legitymację partyjną - mówi Zakirow. - Latem 1991 r. wyrzucono mnie z KGB. Rok przed emeryturą. Żonie zmniejszono rentę inwalidzką. Uniemożliwiano mi podjęcie w Smoleńsku pracy. Codziennie odbierałem telefony z groźbami ostatecznej rozprawy.
Dzięki pomocy polskich dyplomatów córka Zakirowów wyjechała do Polski na studia. Zakirow mógł do niej jeździć, korzystając z dokumentów turystycznych. Sprzedał mieszkanie. Mówił, że przeprowadza się do Moskwy. Wyjechał do Polski.
Polska wdzięczność
Oleg Zakirow nie chce dalej rozmawiać. Rzuca na stół stertę papierów. "Ja, Oleg Zakirow, wraz z żoną i córką zgłosiłem się do Departamentu MSW na ul. Koszykowej. Musiałem prosić o status uchodźcy. Urzędnik nawet nie chciał mnie wysłuchać... Zwracam się z prośbą o pomoc w uzyskaniu...". Zakirow pisze do MSZ. Do prof. Bartoszewskiego. Do prezydenta Kwaśniewskiego. Do wojewody łódzkiego. Do Departamentu Kontroli, Skarg, Wniosków kancelarii premiera. Bezskutecznie.
Tak się złożyło, że ani ówczesnego konsula RP Żórawskiego, ani mnie przez lata nie było w Polsce. O losie Zakirowów nie wiedzieliśmy nic. Nie wiedzieliśmy, że po wynajęciu mieszkania w Łodzi nie mieli z czego żyć. Córka, absolwentka Wydziału Psychologii Klinicznej, straciła pracę nawet w Makro, gdzie dźwigała ciężary. Matka chorowała. W 2000 r., kiedy Zakirow przestał pracować na betoniarce, zarośnięty żebrał na ulicy. Potem było trochę lepiej: córka znalazła pracę. W 2002 r. viribus unitis udało się wyprosić u prezydenta RP obywatelstwo dla Zakirowów. W 2005 r. Oleg otrzymał rentę: 1500 zł.
Jest w dokumentach Zakirowa poświadczenie nadania Złotego Medalu Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej. I pismo dziękczynne z Kancelarii Prezydenta RP, podpisane przez sekretarza stanu Andrzeja Zakrzewskiego z maja 1995 r. I poświadczenie odznaczenia Olega Zakirowa Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Nikt nie powie, że władze polskie są niewdzięczne.
Z pisma Olega Zakirowa: "Reasumując, chciałbym dodać, że gdy zaczynałem własne śledztwo w sprawie katyńskiej, nie do końca zdawałem sobie sprawę z możliwych skutków. Chciałem pomóc Polakom nie dla sławy, nie dla pieniędzy. Chciałem stępić ich niechęć do Rosji i Rosjan. Nie liczyłem się z tym, że stracę pracę, przyjaciół, że stanę się zdrajcą dla swoich, intruzem wśród obcych". W 2005 r. ukazała się książka Anatolija Szywierskich: "Rozpad wielkiego imperium. Notatki generała KGB", gdzie czytamy: "Uzbek Zakirow zajmował się przeglądem archiwów ludzi represjonowanych. Materiałów związanych z Katyniem nie znalazł, ale pomagał szukającym sensacji dziennikarzom znajdować fałszywych świadków tamtych zdarzeń. Przyczynili się oni do utrwalania nieprawdziwego obrazu historii związanej z tą faszystowską zbrodnią. Polacy obsypali ich za to nagrodami. Zakirow żyje w Polsce, gdzie opływa w dostatki".
I tak koło północy pewnego majowego dnia 1990 r. trafiłam na ulicę Stroitieliej 15 w Smoleńsku. Drzwi otworzył mi Oleg Zakirow, wówczas major KGB, dziś uchodźca. - Nogi się wtedy pode mną ugięły - mówi teraz. - Już widziałem i siebie, i was oskarżonych o szpiegostwo. Sąsiadka na szczęście nie wykazała należnej czujności. Z drugiej strony cieszyłem się. Oto Polakom oddam rezultat mojego trwającego rok śledztwa: zeznania i adresy świadków i uczestników zbrodni na ich rodakach. Przesłucha ich prokuratura. Można zaczynać oficjalne postępowanie...
Duma bezpieczniaka
Nikt na świecie nie uwierzy, że z KGB można łączyć jakąkolwiek cechę pozytywną. W ZSRR jednak oficer KGB często uosabiał uczciwość i odwagę: walczył z korupcją, rosyjską plagą wszechczasów. I dlatego po latach pobytu w Rosji nie dziwię się, gdy Zakirow na pytanie, dlaczego po studiach prawniczych poszedł do KGB, odpowiada: Chciałem uczciwie pracować, tropić bandytów, przemytników, łapówkarzy. Uzbekistan mojej młodości był królestwem machinacji i korupcji. Połowy tej bawełny, za którą z Moskwy płynęły pieniądze, nie zebrano. Mafia uzbecka dzieliła się z moskiewską. Rolę bandytów odgrywała milicja. Prokuratura z nią ręka w rękę. KGB jest poza układem - tak myślałem.
Zakirow nie uwzględnił jednak głównego czynnika: partii. Poza tym układem nie był nikt. - Szybko zrozumiałem, że jako oficer KGB nie mogę nawet zwykłemu robotnikowi pomóc. "Skończysz na szubienicy" - zażartował kiedyś naczelnik. Czułem się w KGB obco. Byłem obcy. Przeniesiono mnie do stolicy Kirgizji, sąsiedniej republiki. - Miał pan jeszcze złudzenia? - Wstyd powiedzieć: miałem. W Kirgizji podczas śledztwa w sprawie zabójstwa premiera ekipa śledcza, w której pracowałem, wykryła kłębowisko korupcyjnych machinacji. Pochwała przyszła z Moskwy, od samego Andropowa. On naprawdę walczył z korupcją! Ale już nie miałem złudzeń co do politycznego oblicza KGB. Jeszcze we Frunze wpadł mi w ręce pierwszy tom "Archipelagu Gułag".
Brudna tajemnica Smoleńska
Oto Smoleńsk, mieścina zapyziała. Budynek KGB. W 1983 r. pojawia się w nim
31-letni Uzbek przeniesiony z Frunze, stolicy Kirgizji, odległego od Smoleńska o tysiące kilometrów. Przeniesiony na własne żądanie, ale faktycznie wypluty przez tamtejsze KGB. Naczelnikiem smoleńskiego KGB był generał Anatolij Szywierskich. W wydanych niedawno wspomnieniach napisał: "Przyjechał do nas z Taszkientu 'wiecznie niezadowolony' Uzbek O. Zakirow".
- Wiedziałem już - mówi Oleg, że się do KGB nie nadaję. Dobrowolne odejście stamtąd - skok donikąd. Z czego utrzymam żonę, córkę? Jedyne, co umiem, to prowadzić śledztwo. Przecież są śledztwa w dobrych sprawach. No i się doczekałem! Kozie Góry, czyli Katyń. Przychodzili do nas do pracy starzy funkcjonariusze, jeszcze z NKWD, ot tak, towarzysko. Kiedyś jeden mówi: "Służyłem z tymi, którzy do Polaków strzelali". A jego kolega: "To nie my, to Niemcy!".
W 1984 r. wysłano Zakirowa do Afganistanu. Wrócił zdruzgotany, nieobecny. Kupił niwielką działkę, żeby się czymś zająć dla uspokojenia. Zajął się... Katyniem. - Pamiętałem, co mi mówiono o kościach i o pasach wojskowych z polskim orzełkiem, odsłanianych przez wiosenne roztopy. I o tym, że na takich kościach stoją dacze KGB. Wiosną 1989 r. ukazały się rozporządzenia o wznowieniu rehabilitacji ofiar stalinizmu. Skierowano mnie do archiwum. Tysiące teczek. Ocean cierpienia wciśnięty w akta NKWD. Zacząłem w pośpiechu robić notatki. Okazało się, że najcięższym represjom poddawano Polaków.
Po przejrzeniu kilku teczek schodziłem do piwnicy po następne akta (była to ta sama piwnica, w której rozstrzeliwano m.in. polskich oficerów z obozu w Kozielsku). Zanim szefowie urzędu KGB połapali się, co robię, i zakazali mi pracy w archiwum, zdążyłem zrobić notatki ze 130 teczek.
Potem zaczyna się kryminalny dramat bez happy endu dla głównego bohatera. Zakirow odszukuje wszystkich żyjących kierowców ciężarówek, którymi wożono do Katynia zwłoki zamordowanych w Smoleńsku. Wchodzi do ich ubogich mieszkań, ruder, cel w byłych więzieniach, pokazuje legitymację służbową, powołuje się na generała Szywierskich, który ponoć zgodnie z wymaganiami pierestrojki żąda, by powiedzieli prawdę. Mówią mniej lub bardziej chętnie. I piszą zeznania. Przez kalkę.
Kto tu wpuścił dziennikarzy?
Zakirow wzywa do pomocy piszącego już wcześniej o Katyniu dziennikarza "Moskowskich Nowosti" Giennadija Żaworonkowa. Śledztwo prowadzą razem w tym samym czasie, kiedy każdemu wypytującemu napotkanych ludzi o to, kto zabijał Polaków w Katyniu, wszyscy zgodnie odpowiadają: Niemcy. Bo wszyscy są pod kontrolą KGB i zdają z tych rozmów sprawozdania.
Zakirow działa z rozpaczliwą determinacją: przekazuje generałowi Szywierskich zeznania byłych funkcjonariuszy NKWD, żądając, by je przekazał obwodowej komisji ds. rehabilitacji. Generał wpada w wściekłość. Zabrania Zakirowowi prowadzenia dochodzenia. Oskarża go o nadużycie uprawnień, zeznania chowa. Do niektórych świadków Zakirow przywozi dziennikarzy z radia w Smoleńsku. I pewnego dnia starczy głos ogłasza światu: "Widziałem, jak wiosną 1940 r. NKWD zamordowało tylu a tylu polskich oficerów... Strzelano... Zabito... Akcją dowodził...". Zakirow wzywa reporterów popularnego programu telewizyjnego "Wzgliad". Prowadzi ich do byłych enkawudzistów. Ci przed kamerą opisują zbrodnie na Polakach. "To nie Niemcy - powtarzają. To my". W drodze powrotnej do Moskwy samochód ma wypadek. Dziennikarze wychodzą z opresji cało. Taśma uratowana. Ale ginie tuż przed emisją. Wkrótce program zostaje zdjęty z anteny. Żaworonkow publikuje artykuł "O czym milczy katyński las" z jednym ze świadków w roli głównej. W redakcji piekło. "Do naczelnego zadzwonił Gorbaczow i histerycznie wrzeszczał, że sami Polacy nie mogą znaleźć prawdziwych winnych, a jakiś dziennikarzyna przynosi im dowody na tacy" - pisze we wspomnieniach Żaworonkow. Na polecenie Gorbaczowa i szefa KGB Kriuczkowa wstrzymano dalsze publikacje o Katyniu.
Tymczasem u wszystkich znalezionych przez Zakirowa świadków zjawiają się wysłannicy generała Szywierskich, nakłaniają ich do zmiany zeznań, grożą odebraniem emerytur, straszą. "Moskowskije Nowosti" milczą. "Wzgliad" zamknięty. Zakirow wzywany na nie kończące się zebrania partyjne: zdrajca, kłamca, demagog, pod sąd! Grozi mu oficerski sąd honorowy. Raz i drugi trzepią mu skórę w zakamarkach KGB. Śledzą go. Zajmuje się nim sam przewodniczący KGB ZSRR Kriuczkow. Pisze do redaktora naczelnego "Moskowskich Nowosti", że Zakirowowi nie należy wierzyć, bo "kolektyw zarządu KGB w Smoleńsku charakteryzuje go z nie najlepszej strony - i jako członka KPZR, i jako pracownika służb bezpieczeństwa. Za systematyczne naruszanie norm etyki partyjnej i obrazę komunistów, a także nietaktowne zachowanie na zebraniach partyjnych komuniści zarządu postanowili udzielić mu nagany partyjnej". Dziennik "Smoleński Robotnik" w artykule "W KGB zajmują się autoreklamą" odsądza Zakirowa od czci i wiary, twierdząc, że nie musiał się uciekać do szpiegowskich metod śledztwa, gdyż "miał pełną możliwość prowadzenia dochodzenia w oficjalnych ramach zatwierdzonych przez kierownictwo grupy zajmującej się problemem rehabilitacji".
Zrozpaczony Zakirow pisze list z prośbą o pomoc do uwolnionego niedawno z zesłania w Gorkach Andrieja Sacharowa. Sacharow nie zdążył pomóc. Umarł. - Latem 1990 r. sam oddałem legitymację partyjną - mówi Zakirow. - Latem 1991 r. wyrzucono mnie z KGB. Rok przed emeryturą. Żonie zmniejszono rentę inwalidzką. Uniemożliwiano mi podjęcie w Smoleńsku pracy. Codziennie odbierałem telefony z groźbami ostatecznej rozprawy.
Dzięki pomocy polskich dyplomatów córka Zakirowów wyjechała do Polski na studia. Zakirow mógł do niej jeździć, korzystając z dokumentów turystycznych. Sprzedał mieszkanie. Mówił, że przeprowadza się do Moskwy. Wyjechał do Polski.
Polska wdzięczność
Oleg Zakirow nie chce dalej rozmawiać. Rzuca na stół stertę papierów. "Ja, Oleg Zakirow, wraz z żoną i córką zgłosiłem się do Departamentu MSW na ul. Koszykowej. Musiałem prosić o status uchodźcy. Urzędnik nawet nie chciał mnie wysłuchać... Zwracam się z prośbą o pomoc w uzyskaniu...". Zakirow pisze do MSZ. Do prof. Bartoszewskiego. Do prezydenta Kwaśniewskiego. Do wojewody łódzkiego. Do Departamentu Kontroli, Skarg, Wniosków kancelarii premiera. Bezskutecznie.
Tak się złożyło, że ani ówczesnego konsula RP Żórawskiego, ani mnie przez lata nie było w Polsce. O losie Zakirowów nie wiedzieliśmy nic. Nie wiedzieliśmy, że po wynajęciu mieszkania w Łodzi nie mieli z czego żyć. Córka, absolwentka Wydziału Psychologii Klinicznej, straciła pracę nawet w Makro, gdzie dźwigała ciężary. Matka chorowała. W 2000 r., kiedy Zakirow przestał pracować na betoniarce, zarośnięty żebrał na ulicy. Potem było trochę lepiej: córka znalazła pracę. W 2002 r. viribus unitis udało się wyprosić u prezydenta RP obywatelstwo dla Zakirowów. W 2005 r. Oleg otrzymał rentę: 1500 zł.
Jest w dokumentach Zakirowa poświadczenie nadania Złotego Medalu Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej. I pismo dziękczynne z Kancelarii Prezydenta RP, podpisane przez sekretarza stanu Andrzeja Zakrzewskiego z maja 1995 r. I poświadczenie odznaczenia Olega Zakirowa Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Nikt nie powie, że władze polskie są niewdzięczne.
Z pisma Olega Zakirowa: "Reasumując, chciałbym dodać, że gdy zaczynałem własne śledztwo w sprawie katyńskiej, nie do końca zdawałem sobie sprawę z możliwych skutków. Chciałem pomóc Polakom nie dla sławy, nie dla pieniędzy. Chciałem stępić ich niechęć do Rosji i Rosjan. Nie liczyłem się z tym, że stracę pracę, przyjaciół, że stanę się zdrajcą dla swoich, intruzem wśród obcych". W 2005 r. ukazała się książka Anatolija Szywierskich: "Rozpad wielkiego imperium. Notatki generała KGB", gdzie czytamy: "Uzbek Zakirow zajmował się przeglądem archiwów ludzi represjonowanych. Materiałów związanych z Katyniem nie znalazł, ale pomagał szukającym sensacji dziennikarzom znajdować fałszywych świadków tamtych zdarzeń. Przyczynili się oni do utrwalania nieprawdziwego obrazu historii związanej z tą faszystowską zbrodnią. Polacy obsypali ich za to nagrodami. Zakirow żyje w Polsce, gdzie opływa w dostatki".
Więcej możesz przeczytać w 15/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.