Premiera premiera: exposé Jarosława Kaczyńskiego
Czy premier Jarosław Kaczyński więcej w exposé przemilczał, czy więcej powiedział? Czy zaproponował opozycji zawarcie pokoju, bo ostrość wewnętrznego sporu źle służy Polsce za granicą? Czy to, że sporo mówił o modernizacji, a bardzo mało o przeszłości, oznacza, że jego rząd chce się skupić na przyszłości? Dlaczego Jarosław Kaczyński nie mówił o IV RP, łże-elitach, przewracaniu stolika do brydża? Czy bezruch w polityce zagranicznej oznacza, że najpierw trzeba załatwić pilne sprawy krajowe, czy jest dowodem braku planu takiej polityki? Exposé premiera Jarosława Kaczyńskiego stało się przedmiotem debaty konwentu "Wprost". Michał Zieliński, Piotr Semka i Paweł Lisicki analizowali politykę wewnętrzną, zagraniczną i program gospodarczy nowego premiera Jarosława Kaczyńskiego. W konwencie udział wzięli także Piotr Gabryel, Stanisław Janecki, Cezary Gmyz i Igor Janke. W przyszłości konwent "Wprost" będzie się zbierał, by komentować ważne wydarzenia w polskiej i międzynarodowej polityce.
GOSPODARKA
Zardzewiała kotwica
Michał Zieliński
Jarosław Kaczyński, mimo że swoje rządy rozpoczyna od hasła przyspieszenia, radykalne zmiany - jak się wydaje - zamierza ograniczyć do sfery politycznej. Najważniejsza w orędziu nowego premiera była zdecydowana deklaracja podtrzymania 30-miliardowej kotwicy budżetowej. Jest to zgodne z rządowym projektem budżetu na rok przyszły, przewidującym wydatki na poziomie 243,1 mld zł i dochody w wysokości 213,1 mld zł. Decyzja o utrzymaniu deficytu na stałym poziomie oznacza przeciwstawienie się narastającej tendencji ministrów do rozdawania pieniędzy. Do tej pory już obiecali oni podniesienie pensji policjantom, strażakom, strażnikom granicznym, funkcjonariuszom BOR, lekarzom i nauczycielom oraz wyższą waloryzację rent i emerytur i wyższe zasiłki dla bezrobotnych.
Nie sposób nie zauważyć, że utrzymanie kotwicy budżetowej w wysokości 30 mld zł plasuje się poniżej niezbędnego dla Polski minimum polityki fiskalnej. Wydatki budżetu mają bowiem wzrosnąć o 9,1 proc. Oznacza to, że będą rosnąć dwukrotnie szybciej niż produkt narodowy, a to oznacza, że udział wydatków budżetowych w PKB zwiększy się o 2,5 proc. Taka zmiana wymusza wzrost podatków, który - choć premier o tym nie mówił - nastąpi przez likwidację ulg w PIT (mieszkaniowa i internetowa), wzrost akcyzy na gaz (LPG) i olej opałowy oraz prawdopodobnie likwidację kart podatkowych. Do pozytywów można zaliczyć jeszcze zapowiedź utrzymywania "silnej złotówki". Ponieważ dla stabilności monetarnej - poza trzymaniem budżetu w ryzach - konieczne jest prowadzenie polityki racjonalnych stóp procentowych, można to interpretować jako wyciszenie konfliktu z Radą Polityki Pieniężnej i NBP. Już sama taka zapowiedź będzie mieć pozytywne konsekwencje dla stabilizacji na rynkach finansowych. I w tym można się jednak dopatrzyć drugiego dna. Kaczyński powiedział bowiem, że jest nam potrzebny silny pieniądz, bo "wszystko wskazuje na to, że ze złotówki będziemy korzystać jeszcze przez wiele lat". A to oznacza odłożenie przyjęcia euro na nieokreśloną przyszłość. Brak takiej deklaracji umożliwia prowadzenie mniej zdyscyplinowanej polityki gospodarczej.
Istotne jest też to, czego w exposé nie było. Otóż, nie było o planach prywatyzacyjnych rządu. A przypomnieć trzeba, że w tegorocznym budżecie zapisane zostały przychody prywatyzacyjne w wysokości 5,5 mld zł, z czego w ciągu pół roku uzyskano tylko 349 mln zł, czyli 7 proc. planu. Oznacza to, że głównym zadaniem Ministerstwa Skarbu przez ostatnie 8 miesięcy było wstrzymanie prywatyzacji, co dziwi zwłaszcza w świetle przeprowadzonej w tym ministerstwie analizy, z której wynika, że inwestorzy, którzy byli zobowiązani do wydania 23 mld zł na rozwój przejętych przez siebie państwowych firm, do końca 2005 r. zainwestowali 55 mld zł.
Zabrakło w wystąpieniu premiera odniesienia do podjętych w programie wyborczym PiS zobowiązań dotyczących reform podatkowych i rozwoju budownictwa mieszkaniowego. Co do podatków, to skądinąd wiadomo, że na większe zmiany możemy liczyć za dwa lata, czyli w roku przedwyborczym (co czyni je dość wątpliwymi). Mimo podtrzymania przez premiera obietnicy wybudowania 3 mln mieszkań nie ma informacji o instrumentach, które ów cud budowlany miałyby inspirować. A dotychczasowe wyniki budownictwa przełomu nie zapowiadają. Przez pięć miesięcy tego roku zbudowano 41 136 mieszkań, czyli o 3,7 proc. mniej niż rok temu. Bez rewolucji w prawie budowlanym i przepisach dotyczących obrotu ziemią (same zmiany dotyczące kredytowania to zdecydowanie za mało) istotny wzrost liczby budowanych mieszkań jest po prostu niemożliwy.
Jarosław Kaczyński określił swój gabinet jako "rząd kontynuacji i zmiany". To jednak można powiedzieć o każdym rządzie. Problem tkwi jedynie w proporcjach: ile będzie kontynuacji, a ile zmian.
POLITYKA WEWNĘTRZNA
Rzeczpospolita suwerenna
Paweł Lisicki
Dla jednych premier Jarosław Kaczyński powiedział w exposé za dużo, dla innych za mało. Jedni uważają, że nowy premier nie przedstawił wizji; inni mają mu za złe, że podał tak mało konkretów. To prawda, było ich jak na lekarstwo. Tyle że to nie one były najważniejsze. Albo inaczej: wystąpienie Kaczyńskiego było osobliwym połączeniem tradycyjnego exposé - w którym powinien zostać dokładnie naszkicowany plan nowych ustaw i czas potrzebny na realizację podanych przez rząd celów - z próbą definicji ideowej całej reprezentowanej przez Kaczyńskiego formacji prawicowej. Tym samym obok ważnych słów definiujących rolę prawicy znalazły się obietnice o zaangażowaniu w Afryce, a obok wezwania do końca wojny z opozycją - zapowiedź zmian w polskiej piłce nożnej. W tym połączeniu tkwią zalety i słabości. Łatwo pokazać te drugie. Krytycy zarzucili premierowi, że jego wystąpienie było chaotyczne, że zawierało wiele niepowiązanych z sobą wątków. Racja. Byłoby lepiej, gdyby Kaczyński skupił się na mniejszej liczbie problemów i dokładniej pokazał, jak je należy rozwiązać. Z drugiej strony, warto zauważyć, że wystąpienie w Sejmie było najpełniejszym dotychczas przedstawieniem myśli politycznej Kaczyńskiego.
Wielu musiało zaskoczyć to, że nowy premier tyle miejsca poświęcił przyszłości. Do tej pory żaden polityk PiS nie kładł tak dużego nacisku na potrzebę odniesienia sukcesu, na konieczność modernizacji Polski. Czy ktoś mógł się spodziewać jeszcze kilka dni temu, że w swym exposé Kaczyński zdobędzie się na stwierdzenie: "Jestem przekonany, że nie jest zadaniem premiera prowadzić spór o przeszłość. (...) Chciałbym, byśmy mój rząd i ja tworzyli grupę ludzi, która pracuje dla przyszłości. I dlatego te spory pozostawimy
w tej chwili historykom. My chcemy być rządem nadziei, rządem optymizmu". Zaskakujące słowa, zwłaszcza że padły z ust osoby uważanej za polityka starej daty, kogoś, kto całą uwagę poświęca rozliczeniom i rozrachunkom. Czy nie jest to tylko ozdobnik retoryczny? Po jednym przemówieniu trudno powiedzieć.
Nie zwrot ku przyszłości zdaje się w przemówieniu Kaczyńskiego najważniejszy, najbardziej oryginalny. Jeszcze bardziej uderzająca jest w nim troska o suwerenność. Gdyby ktoś chciał ująć jednym słowem główną ideę państwa według Kaczyńskiego, byłaby to suwerenność. Temu zdają się podporządkowane wszystkie inne cele. Stąd tak wiele miejsca nowy premier poświęcił bezpieczeństwu obywateli - zewnętrznemu, energetycznemu i osobistemu. W oczach Kaczyńskiego realnym podmiotem polityki jest naród polski, wspólnota ludzi przywiązanych do tych samych wartości, niezależna i autonomiczna względem innych. I to ona właśnie trwa w historii, to ona jest najważniejszym punktem odniesienia. Nie Europa, nie Unia Europejska. I to jej trwaniu oraz rozwojowi ma służyć polityka. Suwerenność nie jest tylko prostą kategorią prawną, ale
w myśleniu Kaczyńskiego - pojęciem moralnym. Jest tą miarą, w stosunku do której mamy mierzyć poszczególne posunięcia polityczne. Suwerenność daje wolność decydowania o sobie; silne państwo to w tym rozumieniu państwo jak najbardziej suwerenne, podejmujące własne decyzje.
Takie pojmowanie suwerenności jest ściśle związane z zaufaniem do polskości, do narodu, do jego tożsamości i wartości. W słowach Kaczyńskiego nie było nawet cienia tak modnej dziś podejrzliwości wobec tego, co polskie, wobec tradycji czy historii. Polskość nie jest groźna. Nie jest czymś, co należy okiełznać, czego trzeba się bać, jest raczej źródłem siły i dumy. "Polska nie jest narodem dezerterów. Polacy nie są narodem dezerterów" - te słowa doskonale pokazują nowe akcenty. Jednak to przywiązanie do polskości należy rozumieć właściwie. W myśli Kaczyńskiego polskość nie jest pojęciem tylko zacieśniającym, wykluczającym, odcinającym Polaków od innych. Polskość zdaje się po prostu historycznie daną, przekazaną przez pokolenia realizacją chrześcijaństwa. Dlatego nowy premier tyle uwagi poświęcił Kościołowi. Nie sądzę, żeby była to - jak chcą niektórzy - zapowiedź ideologizacji państwa. Kościół w wizji Kaczyńskiego jest duchowym skarbcem zawierającym wszystko to, co składa się też na polskość. Stąd tak mocne słowa, że "godzić w tę instytucję, to godzić w fundamenty polskiego życia narodowego". W gruncie rzeczy słowa te mogłyby być cytatem z którejkolwiek homilii prymasa Wyszyńskiego.
Niektórzy komentatorzy uważają, że unikając konkretów, Kaczyński zabezpieczył się na przyszłość przed pytaniami o realizację obietnic. Być może. Chociaż mam inne wrażenie. Łącząc w exposé tak ściśle urząd premiera i swoją ideę państwa, Kaczyński ryzykuje znacznie więcej. Tylko czy dla polityka wierzącego w swoje powołanie jest inna droga?
POLITYKA ZAGRANICZNA
Polityka realna
Piotr Semka
Czy premier Jarosław Kaczyński potraktował po macoszemu kwestię miejsca Polski w Europie i świecie? I tak, i nie. Nowy premier "zasadę zasad" swego rządu wyraził sentencją: "Warto być Polakiem, warto, by Polska trwała jako duży, liczący się europejski kraj". Te słowa można rozumieć jako przypomnienie, że tylko od siły gospodarczej i sprawności polskiego państwa zależy nasza pozycja w Europie. Lider PiS często podkreśla, że mimo unijnej retoryki nie znikają narodowe interesy i rywalizacje. Jeśli Polska będzie silna, wejdzie do grupy państw, których nie da się pomijać przy kształtowaniu europejskiej polityki. Kaczyński podkreślił: "Będziemy zabiegać o (...) realne rozszerzenie zakresu podmiotów, które uczestniczą w decyzjach. Odróżniam realne i formalne, bo czym innym są różnego rodzaju mechanizmy formalne, a czym innym są mechanizmy realne. My chcemy uczestniczyć w tych mechanizmach realnych".
Polska, która wykorzysta dynamizm młodej generacji i usunie bariery wzrostu, to dla Kaczyńskiego gwarancja, że nie ześliźniemy się do grupy unijnych państw klienckich. Jeśli w najbliższym czasie zaniechamy niezbędnych reform, inni będą decydować o naszym miejscu przy europejskim stole. Stąd wezwanie do opozycji, by osłabiła ostrość konfliktu z rządem za cenę zarzucenia sporów o ocenę III RP. Kaczyński zasugerował, że najpierw należy się skupić na uzdrowieniu państwa, a potem dopiero szukać dobrej pozycji do prowadzenia polityki zagranicznej na szerszą skalę. Logicznym uzupełnieniem tego przesłania było podkreślanie wagi suwerenności Polski w kwestii prawa do wyznaczania granic zmian obyczajowych. Premier Kaczyński odrzucił sugestie, że rozszerzanie unijnej współpracy musi się wiązać z akceptacją rewolucji obyczajowej. Na ten fragment exposé wyraźnie nałożyły się doświadczenia sprzed kilku tygodni, gdy w Parlamencie Europejskim na wniosek lewicy w aroganckim stylu posadzono Polskę na ławie oskarżonych za domniemany rasizm i homofobię.
Jarosław Kaczyński wyraźnie sugerował, że nasilenie presji na Polskę wynika z jej wewnętrznego skłócenia i zahamowania rozwoju. Wyraźny międzynarodowy kontekst tych dwóch tez Kaczyńskiego mógł wpłynąć na stosunkowo skromne potraktowanie tematyki spraw zagranicznych. Nowy premier zaznaczył tylko najważniejsze jej wyzwania - potwierdził gotowość Polski do pozostania w Iraku i uczestnictwa w akcjach międzynarodowych, podkreślił wolę rozwoju współpracy w trójkącie weimarskim i grupie wyszehradzkiej, a wreszcie zdobył się na stosunkowo otwarte deklaracje wobec Rosji.
Ale lider PiS, słusznie zdobywając się na szczerą analizę obecnej sytuacji Polski w Europie, zapomniał, że deklaracje dbania o własne interesy źle się komponują ze zbytnią nonszalancją lub demonstracjami. Przy zadrażnionych stosunkach z Berlinem można się było odwzajemnić za przyjazny gest w postaci telefonu Angeli Merkel do Kaczyńskiego - wyrazić nadzieję na rozwiązanie nieporozumień na linii Warszawa - Berlin. W podobny sposób warto było skomentować kryzys w kwestii eurokonstytucji lub wprost zasygnalizować aktualne stanowisko Polski w tej sprawie. Im bardziej stanowcza polityka, tym ważniejsze, by opakowywać ją w odpowiednią i mądrą formę.
Są tacy, którzy stosunkowo skromny udział spraw zagranicznych w exposé premiera tłumaczą pozostawieniem tej sfery polityki Pałacowi Prezydenckiemu. Jeśli tak jest w istocie, to można mieć tylko nadzieję, że premier Kaczyński bardziej się zaangażuje w kwestie naszej dyplomacji. Pałac Prezydencki coraz wyraźniej nie daje sobie rady z polityką zagraniczną. Nie widać ani woli wzmocnienia kadr w otoczeniu głowy państwa, ani umiejętności przyciągania do pałacu specjalistów od spraw międzynarodowych. Byli szefowie MSZ - być może z racji swoich centrolewicowych sympatii - raczej krytykują dziś "wielki pałac", niż służą radą prezydentowi RP. Na czas tego kryzysu to raczej Jarosław Kaczyński powinien się wykazać większą aktywnością i przy okazji nauczyć się swobodnego poruszania po europejskich parkietach dyplomatycznych.
Fot: Z. Furman
KONWENT WPROST |
---|
Czy premier Jarosław Kaczyński więcej w exposé przemilczał, czy więcej powiedział? Czy zaproponował opozycji zawarcie pokoju, bo ostrość wewnętrznego sporu źle służy Polsce za granicą? Czy to, że sporo mówił o modernizacji, a bardzo mało o przeszłości, oznacza, że jego rząd chce się skupić na przyszłości? Dlaczego Jarosław Kaczyński nie mówił o IV RP, łże-elitach, przewracaniu stolika do brydża? Czy bezruch w polityce zagranicznej oznacza, że najpierw trzeba załatwić pilne sprawy krajowe, czy jest dowodem braku planu takiej polityki? Exposé premiera Jarosława Kaczyńskiego stało się przedmiotem debaty konwentu "Wprost". Michał Zieliński, Piotr Semka i Paweł Lisicki analizowali politykę wewnętrzną, zagraniczną i program gospodarczy nowego premiera Jarosława Kaczyńskiego. W konwencie udział wzięli także Piotr Gabryel, Stanisław Janecki, Cezary Gmyz i Igor Janke. W przyszłości konwent "Wprost" będzie się zbierał, by komentować ważne wydarzenia w polskiej i międzynarodowej polityce. |
Zardzewiała kotwica
Michał Zieliński
Jarosław Kaczyński, mimo że swoje rządy rozpoczyna od hasła przyspieszenia, radykalne zmiany - jak się wydaje - zamierza ograniczyć do sfery politycznej. Najważniejsza w orędziu nowego premiera była zdecydowana deklaracja podtrzymania 30-miliardowej kotwicy budżetowej. Jest to zgodne z rządowym projektem budżetu na rok przyszły, przewidującym wydatki na poziomie 243,1 mld zł i dochody w wysokości 213,1 mld zł. Decyzja o utrzymaniu deficytu na stałym poziomie oznacza przeciwstawienie się narastającej tendencji ministrów do rozdawania pieniędzy. Do tej pory już obiecali oni podniesienie pensji policjantom, strażakom, strażnikom granicznym, funkcjonariuszom BOR, lekarzom i nauczycielom oraz wyższą waloryzację rent i emerytur i wyższe zasiłki dla bezrobotnych.
Nie sposób nie zauważyć, że utrzymanie kotwicy budżetowej w wysokości 30 mld zł plasuje się poniżej niezbędnego dla Polski minimum polityki fiskalnej. Wydatki budżetu mają bowiem wzrosnąć o 9,1 proc. Oznacza to, że będą rosnąć dwukrotnie szybciej niż produkt narodowy, a to oznacza, że udział wydatków budżetowych w PKB zwiększy się o 2,5 proc. Taka zmiana wymusza wzrost podatków, który - choć premier o tym nie mówił - nastąpi przez likwidację ulg w PIT (mieszkaniowa i internetowa), wzrost akcyzy na gaz (LPG) i olej opałowy oraz prawdopodobnie likwidację kart podatkowych. Do pozytywów można zaliczyć jeszcze zapowiedź utrzymywania "silnej złotówki". Ponieważ dla stabilności monetarnej - poza trzymaniem budżetu w ryzach - konieczne jest prowadzenie polityki racjonalnych stóp procentowych, można to interpretować jako wyciszenie konfliktu z Radą Polityki Pieniężnej i NBP. Już sama taka zapowiedź będzie mieć pozytywne konsekwencje dla stabilizacji na rynkach finansowych. I w tym można się jednak dopatrzyć drugiego dna. Kaczyński powiedział bowiem, że jest nam potrzebny silny pieniądz, bo "wszystko wskazuje na to, że ze złotówki będziemy korzystać jeszcze przez wiele lat". A to oznacza odłożenie przyjęcia euro na nieokreśloną przyszłość. Brak takiej deklaracji umożliwia prowadzenie mniej zdyscyplinowanej polityki gospodarczej.
Istotne jest też to, czego w exposé nie było. Otóż, nie było o planach prywatyzacyjnych rządu. A przypomnieć trzeba, że w tegorocznym budżecie zapisane zostały przychody prywatyzacyjne w wysokości 5,5 mld zł, z czego w ciągu pół roku uzyskano tylko 349 mln zł, czyli 7 proc. planu. Oznacza to, że głównym zadaniem Ministerstwa Skarbu przez ostatnie 8 miesięcy było wstrzymanie prywatyzacji, co dziwi zwłaszcza w świetle przeprowadzonej w tym ministerstwie analizy, z której wynika, że inwestorzy, którzy byli zobowiązani do wydania 23 mld zł na rozwój przejętych przez siebie państwowych firm, do końca 2005 r. zainwestowali 55 mld zł.
Zabrakło w wystąpieniu premiera odniesienia do podjętych w programie wyborczym PiS zobowiązań dotyczących reform podatkowych i rozwoju budownictwa mieszkaniowego. Co do podatków, to skądinąd wiadomo, że na większe zmiany możemy liczyć za dwa lata, czyli w roku przedwyborczym (co czyni je dość wątpliwymi). Mimo podtrzymania przez premiera obietnicy wybudowania 3 mln mieszkań nie ma informacji o instrumentach, które ów cud budowlany miałyby inspirować. A dotychczasowe wyniki budownictwa przełomu nie zapowiadają. Przez pięć miesięcy tego roku zbudowano 41 136 mieszkań, czyli o 3,7 proc. mniej niż rok temu. Bez rewolucji w prawie budowlanym i przepisach dotyczących obrotu ziemią (same zmiany dotyczące kredytowania to zdecydowanie za mało) istotny wzrost liczby budowanych mieszkań jest po prostu niemożliwy.
Jarosław Kaczyński określił swój gabinet jako "rząd kontynuacji i zmiany". To jednak można powiedzieć o każdym rządzie. Problem tkwi jedynie w proporcjach: ile będzie kontynuacji, a ile zmian.
POLITYKA WEWNĘTRZNA
Rzeczpospolita suwerenna
Paweł Lisicki
Dla jednych premier Jarosław Kaczyński powiedział w exposé za dużo, dla innych za mało. Jedni uważają, że nowy premier nie przedstawił wizji; inni mają mu za złe, że podał tak mało konkretów. To prawda, było ich jak na lekarstwo. Tyle że to nie one były najważniejsze. Albo inaczej: wystąpienie Kaczyńskiego było osobliwym połączeniem tradycyjnego exposé - w którym powinien zostać dokładnie naszkicowany plan nowych ustaw i czas potrzebny na realizację podanych przez rząd celów - z próbą definicji ideowej całej reprezentowanej przez Kaczyńskiego formacji prawicowej. Tym samym obok ważnych słów definiujących rolę prawicy znalazły się obietnice o zaangażowaniu w Afryce, a obok wezwania do końca wojny z opozycją - zapowiedź zmian w polskiej piłce nożnej. W tym połączeniu tkwią zalety i słabości. Łatwo pokazać te drugie. Krytycy zarzucili premierowi, że jego wystąpienie było chaotyczne, że zawierało wiele niepowiązanych z sobą wątków. Racja. Byłoby lepiej, gdyby Kaczyński skupił się na mniejszej liczbie problemów i dokładniej pokazał, jak je należy rozwiązać. Z drugiej strony, warto zauważyć, że wystąpienie w Sejmie było najpełniejszym dotychczas przedstawieniem myśli politycznej Kaczyńskiego.
Wielu musiało zaskoczyć to, że nowy premier tyle miejsca poświęcił przyszłości. Do tej pory żaden polityk PiS nie kładł tak dużego nacisku na potrzebę odniesienia sukcesu, na konieczność modernizacji Polski. Czy ktoś mógł się spodziewać jeszcze kilka dni temu, że w swym exposé Kaczyński zdobędzie się na stwierdzenie: "Jestem przekonany, że nie jest zadaniem premiera prowadzić spór o przeszłość. (...) Chciałbym, byśmy mój rząd i ja tworzyli grupę ludzi, która pracuje dla przyszłości. I dlatego te spory pozostawimy
w tej chwili historykom. My chcemy być rządem nadziei, rządem optymizmu". Zaskakujące słowa, zwłaszcza że padły z ust osoby uważanej za polityka starej daty, kogoś, kto całą uwagę poświęca rozliczeniom i rozrachunkom. Czy nie jest to tylko ozdobnik retoryczny? Po jednym przemówieniu trudno powiedzieć.
Nie zwrot ku przyszłości zdaje się w przemówieniu Kaczyńskiego najważniejszy, najbardziej oryginalny. Jeszcze bardziej uderzająca jest w nim troska o suwerenność. Gdyby ktoś chciał ująć jednym słowem główną ideę państwa według Kaczyńskiego, byłaby to suwerenność. Temu zdają się podporządkowane wszystkie inne cele. Stąd tak wiele miejsca nowy premier poświęcił bezpieczeństwu obywateli - zewnętrznemu, energetycznemu i osobistemu. W oczach Kaczyńskiego realnym podmiotem polityki jest naród polski, wspólnota ludzi przywiązanych do tych samych wartości, niezależna i autonomiczna względem innych. I to ona właśnie trwa w historii, to ona jest najważniejszym punktem odniesienia. Nie Europa, nie Unia Europejska. I to jej trwaniu oraz rozwojowi ma służyć polityka. Suwerenność nie jest tylko prostą kategorią prawną, ale
w myśleniu Kaczyńskiego - pojęciem moralnym. Jest tą miarą, w stosunku do której mamy mierzyć poszczególne posunięcia polityczne. Suwerenność daje wolność decydowania o sobie; silne państwo to w tym rozumieniu państwo jak najbardziej suwerenne, podejmujące własne decyzje.
Takie pojmowanie suwerenności jest ściśle związane z zaufaniem do polskości, do narodu, do jego tożsamości i wartości. W słowach Kaczyńskiego nie było nawet cienia tak modnej dziś podejrzliwości wobec tego, co polskie, wobec tradycji czy historii. Polskość nie jest groźna. Nie jest czymś, co należy okiełznać, czego trzeba się bać, jest raczej źródłem siły i dumy. "Polska nie jest narodem dezerterów. Polacy nie są narodem dezerterów" - te słowa doskonale pokazują nowe akcenty. Jednak to przywiązanie do polskości należy rozumieć właściwie. W myśli Kaczyńskiego polskość nie jest pojęciem tylko zacieśniającym, wykluczającym, odcinającym Polaków od innych. Polskość zdaje się po prostu historycznie daną, przekazaną przez pokolenia realizacją chrześcijaństwa. Dlatego nowy premier tyle uwagi poświęcił Kościołowi. Nie sądzę, żeby była to - jak chcą niektórzy - zapowiedź ideologizacji państwa. Kościół w wizji Kaczyńskiego jest duchowym skarbcem zawierającym wszystko to, co składa się też na polskość. Stąd tak mocne słowa, że "godzić w tę instytucję, to godzić w fundamenty polskiego życia narodowego". W gruncie rzeczy słowa te mogłyby być cytatem z którejkolwiek homilii prymasa Wyszyńskiego.
Niektórzy komentatorzy uważają, że unikając konkretów, Kaczyński zabezpieczył się na przyszłość przed pytaniami o realizację obietnic. Być może. Chociaż mam inne wrażenie. Łącząc w exposé tak ściśle urząd premiera i swoją ideę państwa, Kaczyński ryzykuje znacznie więcej. Tylko czy dla polityka wierzącego w swoje powołanie jest inna droga?
POLITYKA ZAGRANICZNA
Polityka realna
Piotr Semka
Czy premier Jarosław Kaczyński potraktował po macoszemu kwestię miejsca Polski w Europie i świecie? I tak, i nie. Nowy premier "zasadę zasad" swego rządu wyraził sentencją: "Warto być Polakiem, warto, by Polska trwała jako duży, liczący się europejski kraj". Te słowa można rozumieć jako przypomnienie, że tylko od siły gospodarczej i sprawności polskiego państwa zależy nasza pozycja w Europie. Lider PiS często podkreśla, że mimo unijnej retoryki nie znikają narodowe interesy i rywalizacje. Jeśli Polska będzie silna, wejdzie do grupy państw, których nie da się pomijać przy kształtowaniu europejskiej polityki. Kaczyński podkreślił: "Będziemy zabiegać o (...) realne rozszerzenie zakresu podmiotów, które uczestniczą w decyzjach. Odróżniam realne i formalne, bo czym innym są różnego rodzaju mechanizmy formalne, a czym innym są mechanizmy realne. My chcemy uczestniczyć w tych mechanizmach realnych".
Polska, która wykorzysta dynamizm młodej generacji i usunie bariery wzrostu, to dla Kaczyńskiego gwarancja, że nie ześliźniemy się do grupy unijnych państw klienckich. Jeśli w najbliższym czasie zaniechamy niezbędnych reform, inni będą decydować o naszym miejscu przy europejskim stole. Stąd wezwanie do opozycji, by osłabiła ostrość konfliktu z rządem za cenę zarzucenia sporów o ocenę III RP. Kaczyński zasugerował, że najpierw należy się skupić na uzdrowieniu państwa, a potem dopiero szukać dobrej pozycji do prowadzenia polityki zagranicznej na szerszą skalę. Logicznym uzupełnieniem tego przesłania było podkreślanie wagi suwerenności Polski w kwestii prawa do wyznaczania granic zmian obyczajowych. Premier Kaczyński odrzucił sugestie, że rozszerzanie unijnej współpracy musi się wiązać z akceptacją rewolucji obyczajowej. Na ten fragment exposé wyraźnie nałożyły się doświadczenia sprzed kilku tygodni, gdy w Parlamencie Europejskim na wniosek lewicy w aroganckim stylu posadzono Polskę na ławie oskarżonych za domniemany rasizm i homofobię.
Jarosław Kaczyński wyraźnie sugerował, że nasilenie presji na Polskę wynika z jej wewnętrznego skłócenia i zahamowania rozwoju. Wyraźny międzynarodowy kontekst tych dwóch tez Kaczyńskiego mógł wpłynąć na stosunkowo skromne potraktowanie tematyki spraw zagranicznych. Nowy premier zaznaczył tylko najważniejsze jej wyzwania - potwierdził gotowość Polski do pozostania w Iraku i uczestnictwa w akcjach międzynarodowych, podkreślił wolę rozwoju współpracy w trójkącie weimarskim i grupie wyszehradzkiej, a wreszcie zdobył się na stosunkowo otwarte deklaracje wobec Rosji.
Ale lider PiS, słusznie zdobywając się na szczerą analizę obecnej sytuacji Polski w Europie, zapomniał, że deklaracje dbania o własne interesy źle się komponują ze zbytnią nonszalancją lub demonstracjami. Przy zadrażnionych stosunkach z Berlinem można się było odwzajemnić za przyjazny gest w postaci telefonu Angeli Merkel do Kaczyńskiego - wyrazić nadzieję na rozwiązanie nieporozumień na linii Warszawa - Berlin. W podobny sposób warto było skomentować kryzys w kwestii eurokonstytucji lub wprost zasygnalizować aktualne stanowisko Polski w tej sprawie. Im bardziej stanowcza polityka, tym ważniejsze, by opakowywać ją w odpowiednią i mądrą formę.
Są tacy, którzy stosunkowo skromny udział spraw zagranicznych w exposé premiera tłumaczą pozostawieniem tej sfery polityki Pałacowi Prezydenckiemu. Jeśli tak jest w istocie, to można mieć tylko nadzieję, że premier Kaczyński bardziej się zaangażuje w kwestie naszej dyplomacji. Pałac Prezydencki coraz wyraźniej nie daje sobie rady z polityką zagraniczną. Nie widać ani woli wzmocnienia kadr w otoczeniu głowy państwa, ani umiejętności przyciągania do pałacu specjalistów od spraw międzynarodowych. Byli szefowie MSZ - być może z racji swoich centrolewicowych sympatii - raczej krytykują dziś "wielki pałac", niż służą radą prezydentowi RP. Na czas tego kryzysu to raczej Jarosław Kaczyński powinien się wykazać większą aktywnością i przy okazji nauczyć się swobodnego poruszania po europejskich parkietach dyplomatycznych.
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 30/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.