Przydałby się niezależny polski doradca przy rządzie niemieckim i nie-miecki doradca przy rządzie polskim
W Polsce nie dojdzie do żadnej "quasi-feudalnej unii personalnej" z tego powodu, że obaj bracia bliźniacy będą teraz stali na czele państwa. Nie zostanie też wprowadzona - tak jak chociażby w Rosji - żadna "sterowana demokracja" czy "system autorytarny". Jeśli chodzi o przestrzeganie praw człowieka, w Polsce nie mamy do czynienia z sytuacją, którą w jakikolwiek sposób można porównać z tym, co dzieje się w Iranie czy na Białorusi. A coś takiego w połowie czerwca 2006 r. insynuował dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung", powołując się na odezwy "organizacji obrony praw człowieka", które dotyczyły parad homoseksualistów i prawa do tego rodzaju demonstracji. Polacy - na razie - nie wrzucili również "antynowoczesnego biegu wstecznego", gdyż kraj jest zbyt pluralistyczny i otwarty, by mogło się tak stać. Nie sposób też Prawu i Sprawiedliwości - partii rządzącej - przypiąć tak po prostu etykietki ugrupowania populistycznego. W tych niesłusznych zarzutach wobec Polski wymieszane zostały nowe stereotypy polityczne ze starymi resentymentami. Gdyby w Niemczech doszły do głosu również inne sposoby widzenia, jakie prezentuje polski obóz konserwatywny, to mógłby wtedy powstać bardziej zróżnicowany obraz rzeczywistości.
Polityka obwarowywania
Z jakimi faktami i jakim tłem politycznym mamy do czynienia w Polsce? Obaj bracia Kaczyńscy są politykami wybranymi na drodze demokratycznej. Jarosław, główny strateg partii, nie chciał pogarszać szans swego brata w wyborach prezydenckich, dlatego zrezygnował z objęcia urzędu premiera. Wypchnął z drugiego rzędu na sam szczyt posła Marcinkiewicza, a sam pociągał za sznurki zza kulis. To się teraz zmieni: człowiek, który ma największą władzę polityczną, będzie ponosił również odpowiedzialność za urząd. Właśnie tego żądała po jesiennych wyborach opozycyjna Platforma Obywatelska. Dzięki takiemu posunięciu stworzono przede wszystkim większą demokratyczną przejrzystość. Rząd zostanie wzmocniony. Piastujący swe urzędy bracia Kaczyńscy ponoszą teraz odpowiedzialność za to, co się zdarzy w polityce. Ich skłonność do nieufności i "obwarowywania się" utrudnia jednak - zarówno w kraju, jak i za granicą - rzetelne osądzanie ich polityki. Braci Kaczyńskich będzie można ocenić dopiero na podstawie ich czynów.
Na razie badania opinii publicznej świadczą o tym, że społeczeństwo dość sceptycznie odnosi się do nowego premiera: zaledwie jedna piąta respondentów wierzy, że Kaczyński będzie dobrym szefem rządu. Ma on jednak wystarczającą swobodę działania, by przekonać wątpiących za pomocą faktycznie realizowanej polityki. Jeżeli populistyczni partnerzy koalicyjni będą zdobywać coraz większe wpływy i otrzymywać następne urzędy i pozycje, to fakty takie będą obserwowane z dużą dozą krytycyzmu. Rząd, w którym pierwsze skrzypce gra PiS, jest odpowiedzialny za rozliczenie się z przeszłością, czego życzy sobie wielu Polaków. W Niemczech często się tego nie dostrzega i fakt ten utrudnia zrozumienie wydarzeń, które dzieją się w sąsiednim kraju.
PiS jest partią, która odnosi się krytycznie do rozwijającego się po 1989 r. systemu politycznego III Rzeczypospolitej i której udało się wypisać na swych sztandarach takie hasła, jak umocnienie państwa, poszanowanie prawa, walka z korupcją, wyjaśnienie komunistycznej i postkomunistycznej przeszłości, wartości chrześcijańskie, patriotyzm i solidarność. Nieufność wielu Polaków do demokratycznego państwa karmi się procesami rozwojowymi ostatnich szesnastu lat. Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska (partie, które w ostatnich wyborach parlamentarnych odegrały największą rolę) obiecywały gruntowną reformę państwa. Po wyborach w żaden sposób nie potrafiły dojść do porozumienia i uwikłały się w polityczną walkę przeciwko sobie. W ten sposób pogłębia się tylko utrata zaufania do polityki. Rozłam wśród elit politycznych zaczyna się odzwierciedlać w społeczeństwie.
W demokracji jest rzeczą zupełnie normalną, że polityczne ścieżki tęgich umysłów rozchodzą się i następuje pewna polaryzacja poglądów. Polityki nie buduje się na harmonii, tylko na - możliwie jak najbardziej merytorycznych - sporach dotyczących dróg i rozwiązań, które rokują sukces. Jeżeli jednak Jarosław Kaczyński chce kierować krajem tak jak swoją partią, to jeszcze bardziej może ucierpieć kultura sporów politycznych w Polsce. Wszystko zależy od tego, czy w polityce rzeczywiście coś drgnie (i w jakim kierunku), czy też rząd wyczerpie swe siły w walce ze "starym systemem" i - dokonując swej "moralnej rewolucji" - zapędzi się w polityczny ślepy zaułek. Te wątpliwości odnoszą się również do polityki zagranicznej: realizacji narodowych interesów dobrze służy wyłącznie konstruktywne współbytowanie, a nie szorstki dystans. Ten rząd sam zepchnie się na polityczny margines, jeżeli nie zrozumie, że Polska - jako jeden z największych krajów Unii Europejskiej - ponosi odpowiedzialność nie tylko za interesy własnego narodu, lecz także za pomyślność i rozwój całej unii. Polskiemu prezydentowi wypada tylko przytaknąć: Europa rzeczywiście potrzebuje "solidarnej wizji". Nie można tego jednak odnosić wyłącznie do kontynuacji procesu poszerzania unii w przyszłości.
Ordynarna arogancja
Afera z artykułem w "Die Tageszeitung" jest ekstremalnym przykładem ignoranckiego sposobu traktowania polskiej polityki przez dziennikarzy. Lewacki dziennik opublikował 26 czerwca tyleż głupawą, co nikczemną "satyrę", dotyczącą polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego brata Jarosława, obecnego premiera. Drukowanie takiego artykułu i określanie go mianem "śmiesznego" zakrawa na arogancję i pogardę dla prawdy historycznej, gdyż w sposób ordynarny i w prześmiewczym kontekście zestawiono tam "niemiecką eksterminację polskiej stolicy", powojenne losy Polski ("Rosja wepchnęła Polsce do tyłka paluchy komunizmu") oraz sytuację rodzinną Jarosława Kaczyńskiego, który "żyje z własną matką, ale przynajmniej bez ślubu". Tekst okraszono fałszywymi informacjami na temat sprzeniewierzania państwowych pieniędzy przez braci Kaczyńskich i prostackim stereotypem, jakoby byli oni "fanatyczni w swej polskości".
W Polsce nie uznano tych "żartów" za śmieszne, dostrzeżono odżywające antypolskie uprzedzenia i zadawano sobie pytanie, jak to jest w Niemczech z poszanowaniem polskiej specyfiki. W złośliwym artykule nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć wzmianki o nieżyczliwym odnoszeniu się do "odsłoniętych tyłków warszawskich mężczyzn", czyli aluzji do braku przyzwolenia dla parad homoseksualistów, które traktowane jest jako miarodajne kryterium zachodniej tolerancji. Już wcześniej powszechnie poważany dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" wielokrotnie poświęcał uwagę tematyce tolerancji w Polsce, a 16 czerwca opublikował zdjęcie transparentu niesionego przez protestujących polskich studentów, który ukazywał Romana Giertycha, przewodniczącego narodowo-katolickiej Ligi Polskich Rodzin i jednocześnie ministra edukacji, ucharakteryzowanego na Hitlera. I w ten sposób osiągnięto dno trywialnej historyzacji.
W stosunkach niemiecko-polskich nadal niezbędna jest rozwaga. Długoletni partnerzy dialogu, jak choćby liberalny publicysta Adam Krzemiński, ostrzegają przed "uporczywym i niepohamowanym powracaniem do starych klisz kulturowych". Redaktor naczelna gazety "Die Tageszeitung" uważa natomiast za oczywiste, że głowę polskiego państwa można wyszydzać tak samo jak każdego innego człowieka. Rząd niemiecki nie skomentował tego politycznego kabaretu i fakt ten ma określone przyczyny. Jak słusznie zauważył Władysław Bartoszewski, jakiś nierzetelny artykulik prasowy nie może być poważnym czynnikiem kształtującym politykę rządu, a polskiemu rządowi bardzo źle doradzono, by rozdmuchał tę sprawę na szerokim forum. Ale to tylko jedna strona medalu. Druga zaś jest taka, że nie tylko zwolennicy Kaczyńskich dziwią się, iż niemieccy politycy tak potraktowali to zajście, jakby w ogóle nic się nie stało, choć głos zabrał prominentny polityk i bez ogródek mówił o naruszaniu wszelkich norm i szkodliwości takich działań. Czy to jest rzeczywiście tylko problem polskiej nadwrażliwości, czy może raczej kwestia niemieckiego zaniku zrozumienia dla podłoża polskiej wrażliwości? Oczywiście zrozumienie i porozumienie nie mogą działać tylko w jedną stronę.
Doradca przy rządzie
Niemieckie środki masowego przekazu bardzo niewiele mówiły o piętnastej rocznicy polsko-niemieckiego układu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Polski rząd zorganizował z tej okazji bilansującą konferencję, na której wypowiadano się na temat przeszłości i przyszłości, ale również podkreślono jednostronne zainteresowanie bilansem. Żaden przedstawiciel obecnego niemieckiego rządu nie był w stanie przybyć do Warszawy na zaproszenie polskiego rządu. Były prezydent federalny Richard von Weizsäcker przemawiał w imieniu Niemiec zaraz po polskim premierze. Krótkie pozdrowienie pani kanclerz zostało odczytane przez niemiecką wysłanniczkę, bo ambasador przebywał na urlopie. To zmarnowana szansa.
Istnieje coraz większe niebezpieczeństwo, że stosunki niemiecko-polskie znajdą się w ślepym zaułku. Pewna rozsądna doza nieufności jest w polityce niezbędna. Jednakże to nie podejrzliwość, lecz wynikające z życzliwości zaufanie jest podstawową kategorią chrześcijańskiego światopoglądu, do którego przyznaje się PiS. Tylko dzięki wzajemnemu osobistemu zaufaniu mogą powstawać partnerskie układy i niezawodne relacje w międzynarodowej polityce. Wymownym tego przykładem jest Helmut Kohl i historia ponownego zjednoczenia Niemiec. To, czego dziś szczególnie potrzebujemy, to intensywny dwustronny dialog, który dostarcza informacji i kształtuje zaufanie. Niezależny polski doradca przy rządzie niemieckim i niemiecki doradca przy rządzie polskim mogliby oddać nieocenione usługi na tym polu. Jeżeli zaś chodzi o uporanie się z przeszłością, to, być może, niemieckie doświadczenia w tym względzie mogłyby być kluczem do lepszego porozumienia się obydwu krajów.
Polityka obwarowywania
Z jakimi faktami i jakim tłem politycznym mamy do czynienia w Polsce? Obaj bracia Kaczyńscy są politykami wybranymi na drodze demokratycznej. Jarosław, główny strateg partii, nie chciał pogarszać szans swego brata w wyborach prezydenckich, dlatego zrezygnował z objęcia urzędu premiera. Wypchnął z drugiego rzędu na sam szczyt posła Marcinkiewicza, a sam pociągał za sznurki zza kulis. To się teraz zmieni: człowiek, który ma największą władzę polityczną, będzie ponosił również odpowiedzialność za urząd. Właśnie tego żądała po jesiennych wyborach opozycyjna Platforma Obywatelska. Dzięki takiemu posunięciu stworzono przede wszystkim większą demokratyczną przejrzystość. Rząd zostanie wzmocniony. Piastujący swe urzędy bracia Kaczyńscy ponoszą teraz odpowiedzialność za to, co się zdarzy w polityce. Ich skłonność do nieufności i "obwarowywania się" utrudnia jednak - zarówno w kraju, jak i za granicą - rzetelne osądzanie ich polityki. Braci Kaczyńskich będzie można ocenić dopiero na podstawie ich czynów.
Na razie badania opinii publicznej świadczą o tym, że społeczeństwo dość sceptycznie odnosi się do nowego premiera: zaledwie jedna piąta respondentów wierzy, że Kaczyński będzie dobrym szefem rządu. Ma on jednak wystarczającą swobodę działania, by przekonać wątpiących za pomocą faktycznie realizowanej polityki. Jeżeli populistyczni partnerzy koalicyjni będą zdobywać coraz większe wpływy i otrzymywać następne urzędy i pozycje, to fakty takie będą obserwowane z dużą dozą krytycyzmu. Rząd, w którym pierwsze skrzypce gra PiS, jest odpowiedzialny za rozliczenie się z przeszłością, czego życzy sobie wielu Polaków. W Niemczech często się tego nie dostrzega i fakt ten utrudnia zrozumienie wydarzeń, które dzieją się w sąsiednim kraju.
PiS jest partią, która odnosi się krytycznie do rozwijającego się po 1989 r. systemu politycznego III Rzeczypospolitej i której udało się wypisać na swych sztandarach takie hasła, jak umocnienie państwa, poszanowanie prawa, walka z korupcją, wyjaśnienie komunistycznej i postkomunistycznej przeszłości, wartości chrześcijańskie, patriotyzm i solidarność. Nieufność wielu Polaków do demokratycznego państwa karmi się procesami rozwojowymi ostatnich szesnastu lat. Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska (partie, które w ostatnich wyborach parlamentarnych odegrały największą rolę) obiecywały gruntowną reformę państwa. Po wyborach w żaden sposób nie potrafiły dojść do porozumienia i uwikłały się w polityczną walkę przeciwko sobie. W ten sposób pogłębia się tylko utrata zaufania do polityki. Rozłam wśród elit politycznych zaczyna się odzwierciedlać w społeczeństwie.
W demokracji jest rzeczą zupełnie normalną, że polityczne ścieżki tęgich umysłów rozchodzą się i następuje pewna polaryzacja poglądów. Polityki nie buduje się na harmonii, tylko na - możliwie jak najbardziej merytorycznych - sporach dotyczących dróg i rozwiązań, które rokują sukces. Jeżeli jednak Jarosław Kaczyński chce kierować krajem tak jak swoją partią, to jeszcze bardziej może ucierpieć kultura sporów politycznych w Polsce. Wszystko zależy od tego, czy w polityce rzeczywiście coś drgnie (i w jakim kierunku), czy też rząd wyczerpie swe siły w walce ze "starym systemem" i - dokonując swej "moralnej rewolucji" - zapędzi się w polityczny ślepy zaułek. Te wątpliwości odnoszą się również do polityki zagranicznej: realizacji narodowych interesów dobrze służy wyłącznie konstruktywne współbytowanie, a nie szorstki dystans. Ten rząd sam zepchnie się na polityczny margines, jeżeli nie zrozumie, że Polska - jako jeden z największych krajów Unii Europejskiej - ponosi odpowiedzialność nie tylko za interesy własnego narodu, lecz także za pomyślność i rozwój całej unii. Polskiemu prezydentowi wypada tylko przytaknąć: Europa rzeczywiście potrzebuje "solidarnej wizji". Nie można tego jednak odnosić wyłącznie do kontynuacji procesu poszerzania unii w przyszłości.
Ordynarna arogancja
Afera z artykułem w "Die Tageszeitung" jest ekstremalnym przykładem ignoranckiego sposobu traktowania polskiej polityki przez dziennikarzy. Lewacki dziennik opublikował 26 czerwca tyleż głupawą, co nikczemną "satyrę", dotyczącą polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego brata Jarosława, obecnego premiera. Drukowanie takiego artykułu i określanie go mianem "śmiesznego" zakrawa na arogancję i pogardę dla prawdy historycznej, gdyż w sposób ordynarny i w prześmiewczym kontekście zestawiono tam "niemiecką eksterminację polskiej stolicy", powojenne losy Polski ("Rosja wepchnęła Polsce do tyłka paluchy komunizmu") oraz sytuację rodzinną Jarosława Kaczyńskiego, który "żyje z własną matką, ale przynajmniej bez ślubu". Tekst okraszono fałszywymi informacjami na temat sprzeniewierzania państwowych pieniędzy przez braci Kaczyńskich i prostackim stereotypem, jakoby byli oni "fanatyczni w swej polskości".
W Polsce nie uznano tych "żartów" za śmieszne, dostrzeżono odżywające antypolskie uprzedzenia i zadawano sobie pytanie, jak to jest w Niemczech z poszanowaniem polskiej specyfiki. W złośliwym artykule nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć wzmianki o nieżyczliwym odnoszeniu się do "odsłoniętych tyłków warszawskich mężczyzn", czyli aluzji do braku przyzwolenia dla parad homoseksualistów, które traktowane jest jako miarodajne kryterium zachodniej tolerancji. Już wcześniej powszechnie poważany dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" wielokrotnie poświęcał uwagę tematyce tolerancji w Polsce, a 16 czerwca opublikował zdjęcie transparentu niesionego przez protestujących polskich studentów, który ukazywał Romana Giertycha, przewodniczącego narodowo-katolickiej Ligi Polskich Rodzin i jednocześnie ministra edukacji, ucharakteryzowanego na Hitlera. I w ten sposób osiągnięto dno trywialnej historyzacji.
W stosunkach niemiecko-polskich nadal niezbędna jest rozwaga. Długoletni partnerzy dialogu, jak choćby liberalny publicysta Adam Krzemiński, ostrzegają przed "uporczywym i niepohamowanym powracaniem do starych klisz kulturowych". Redaktor naczelna gazety "Die Tageszeitung" uważa natomiast za oczywiste, że głowę polskiego państwa można wyszydzać tak samo jak każdego innego człowieka. Rząd niemiecki nie skomentował tego politycznego kabaretu i fakt ten ma określone przyczyny. Jak słusznie zauważył Władysław Bartoszewski, jakiś nierzetelny artykulik prasowy nie może być poważnym czynnikiem kształtującym politykę rządu, a polskiemu rządowi bardzo źle doradzono, by rozdmuchał tę sprawę na szerokim forum. Ale to tylko jedna strona medalu. Druga zaś jest taka, że nie tylko zwolennicy Kaczyńskich dziwią się, iż niemieccy politycy tak potraktowali to zajście, jakby w ogóle nic się nie stało, choć głos zabrał prominentny polityk i bez ogródek mówił o naruszaniu wszelkich norm i szkodliwości takich działań. Czy to jest rzeczywiście tylko problem polskiej nadwrażliwości, czy może raczej kwestia niemieckiego zaniku zrozumienia dla podłoża polskiej wrażliwości? Oczywiście zrozumienie i porozumienie nie mogą działać tylko w jedną stronę.
Doradca przy rządzie
Niemieckie środki masowego przekazu bardzo niewiele mówiły o piętnastej rocznicy polsko-niemieckiego układu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Polski rząd zorganizował z tej okazji bilansującą konferencję, na której wypowiadano się na temat przeszłości i przyszłości, ale również podkreślono jednostronne zainteresowanie bilansem. Żaden przedstawiciel obecnego niemieckiego rządu nie był w stanie przybyć do Warszawy na zaproszenie polskiego rządu. Były prezydent federalny Richard von Weizsäcker przemawiał w imieniu Niemiec zaraz po polskim premierze. Krótkie pozdrowienie pani kanclerz zostało odczytane przez niemiecką wysłanniczkę, bo ambasador przebywał na urlopie. To zmarnowana szansa.
Istnieje coraz większe niebezpieczeństwo, że stosunki niemiecko-polskie znajdą się w ślepym zaułku. Pewna rozsądna doza nieufności jest w polityce niezbędna. Jednakże to nie podejrzliwość, lecz wynikające z życzliwości zaufanie jest podstawową kategorią chrześcijańskiego światopoglądu, do którego przyznaje się PiS. Tylko dzięki wzajemnemu osobistemu zaufaniu mogą powstawać partnerskie układy i niezawodne relacje w międzynarodowej polityce. Wymownym tego przykładem jest Helmut Kohl i historia ponownego zjednoczenia Niemiec. To, czego dziś szczególnie potrzebujemy, to intensywny dwustronny dialog, który dostarcza informacji i kształtuje zaufanie. Niezależny polski doradca przy rządzie niemieckim i niemiecki doradca przy rządzie polskim mogliby oddać nieocenione usługi na tym polu. Jeżeli zaś chodzi o uporanie się z przeszłością, to, być może, niemieckie doświadczenia w tym względzie mogłyby być kluczem do lepszego porozumienia się obydwu krajów.
Więcej możesz przeczytać w 30/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.