Wieloletnie wojny uczyniły Liban chorym dzieckiem Lewantu. Dziś stolica tego kraju przeżywa kolejne oblężenie
Nasz prezydent, wasz premier, ich przewodniczący parlamentu. Gdy Liban uzyskał niepodległość, tylko nieliczni wierzyli, że taki układ może sprawnie funkcjonować. Okazało się jednak, że dziwny chrześcijańsko-sunnicko-szyicki model rządów przez wiele lat z powodzeniem radził sobie z toksyczną pułapką konfliktów etnicznych i religijnych. Dobra pogoda dla Szwajcarii Bliskiego Wschodu skończyła się w latach 70. Potem wybuchła wieloletnia wojna domowa, która zniszczyła kraj i uczyniła z Libanu chore dziecko Lewantu. Największym nieszczęściem okazali się ludzie Jasera Arafata, którzy lekceważąc słaby centralny rząd w Bejrucie i szykanując okoliczną ludność, stworzyli na południu pierwszą terrorystyczną Autonomię Palestyńską.
Kilka dni temu izraelskie lotnictwo zbombardowało sztaby operacyjne Hezbollahu w pobliżu An-Nabatiji. Znam te okolice z okresu, gdy byłem korespondentem wojennym w Libanie w 1982 r. Przejeżdżaliśmy przez to miasteczko, gdy niedaleko meczetu, w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się świątynia boga słońca, natknęliśmy się na kilku mężczyzn zakopanych po szyję w mrowisku. Po ich twarzach leniwie spacerowały obżarte stada czarnobrązowych punkcików, jakby zawstydzone barbarzyńską pomysłowością. Później dowiedzieliśmy się, że w ten sposób sprzymierzone z Izraelem falangi chrześcijańskie mściły się na muzułmanach za zamordowanie prezydenta Baszira Dżemajela. Następnego dnia Palestyńczycy obdarli ze skóry kilku zakonników, których podejrzewali o współpracę z wojskiem izraelskim. Wszyscy zabijali wszystkich, wczorajszy przyjaciel rano stawał się wrogiem.
Teraz albo nigdy
Droga z Bejrutu do Tel Awiwu okazała się dla Izraela o wiele dłuższa niż z Tel Awiwu do Bejrutu - trwała prawie 20 lat. Dopiero w 2000 r. ostatni izraelski żołnierz przeszedł przez bramę graniczną z Libanem w Metuli. Miejsce OWP zajęli terroryści szyiccy, ale dzisiaj sytuacja jest o wiele bardziej przejrzysta. W krainie cedrów Izrael nie ma ani jednego przyjaciela, ale za to ma aż trzech wrogów: Iran, Syrię i Hezbollah.
Obecna operacja wojskowa może doprowadzić do nadspodziewanie dobrych wyników. Już rok temu zaistniały sprzyjające warunki polityczne. W Libanie ukształtowała się silna koalicja chrześcijan, druzów i sunnitów, która po zamordowaniu Rafiga Haririego udowodniła, że potrafi się wznieść ponad podziały religijne i etniczne. Syryjczycy opuścili Liban i, jak mówi druzyjski przywódca Walid Dżumblat, zainkasowali porządnego kopniaka. Do tego należy dodać rosnącą gotowość umiarkowanych państw arabskich do aktywnego powstrzymania irańskiego zagrożenia. Nie ulega też wątpliwości, że sfrustrowany w sprawie Iranu Zachód z ulgą przyjąłby zniszczenie teherańskiej delegatury w Libanie.
Zdaniem gen. Giry Ejlanda, byłego szefa Izraelskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego, izraelska dyplomacja w ubiegłym roku zaprzepaściła szansę na rozwiązanie problemu libańskiego. Według Ejlanda, opozycja antysyryjska była gotowa nawiązać rozmowy z Izraelem i wspólnie działać przeciwko Hezbollahowi. W Izraelu panuje teraz pogląd, że działania wojskowe powinny być kontynuowane. Plan minimum zakłada odepchnięcie Hezbollahu za rzekę Litani, podpisanie umowy pokojowej z rządem libańskim, zagwarantowanie spokoju na granicy i uwolnienie porwanych żołnierzy. Dla większości społeczeństwa to za mało. Z sondaży wynika, że 64 proc. Izraelczyków chce kontynuowania walk aż do całkowitego zniszczenia Hezbollahu.
W Izraelu prawie nikt nie wierzy już w cichą dyplomację. Z niechęcią przyjmowane są też europejskie sugestie rozlokowania sił międzynarodowych na granicy izraelsko-libańskiej. Obecność takich sił z pewnością nie leży w interesie Izraela. Premier Ehud Olmert uważa, że ta sprawa może zostać ewentualnie podjęta dopiero po uzyskaniu zasadniczego porozumienia izraelsko-libańskiego, jeśli w ogóle do niego dojdzie.
Lekcja dla Zachodu
Szosa z Bejrutu do Damaszku ma dziewięć kroków szerokości i podczas wojny libańskiej była najsławniejszą "autostradą" na świecie. Izraelskie samoloty rozrzucają tam ulotki wzywające do unikania głównych dróg. Obserwatorzy wojskowi w Tel Awiwie nie wykluczają, że może tędy ruszyć "ograniczona akcja" na Damaszek, ale Izrael dementuje te spekulacje. "Jest mało prawdopodobne, by Izrael wprowadził siły lądowe w głąb Libanu. Jeszcze mniej realna jest lądowa ofensywa przeciw Syrii" - pisze Zeew Sziff w dzienniku "Haaretz". Przypomina też, że ze wzgórz Golan widać Damaszek. - Można boleśnie ugodzić w Syrię, nie wstając z krzesła - mówi wysoki oficer Północnego Okręgu Wojskowego.
Izrael zdaje sobie sprawę, że ma najwyżej kilkanaście dni na zniszczenie Hezbollahu. Rzecznik rządu w Jerozolimie energicznie dementował doniesienia prasy zagranicznej, z których wynikało, że Amerykanie dali Izraelowi dwa tygodnie, a potem zażądają natychmiastowego przerwania ognia. - Informujemy naszych amerykańskich przyjaciół na bieżąco o rozwoju sytuacji, ale to my zdecydujemy o przerwaniu ognia - stwierdził rzecznik.
- Przestaliśmy być naiwni, wiemy, że nie można zrobić jajecznicy, nie rozbijając jajka. Walki będą trwały, dopóki nie osiągniemy wyznaczonych celów - oświadczył wiceminister obrony Efraim Sneh. Zniszczenie szyickich fundamentalistów z Hezbollahu byłoby pierwszym zwycięstwem Izraela nad Iranem i sygnałem, że państwo żydowskie nie przejdzie do porządku dziennego nad terrorystycznym i atomowym zagrożeniem ze strony tego państwa. Izraelska determinacja byłaby też pożyteczną lekcją dla Zachodu, który robi wszystko, by się ośmieszyć w oczach teherańskich ajatollahów.
Syndrom Libanu
Część generałów w Tel Awiwie krytykuje rząd za zbyt długie tolerowanie prowokacji na granicy z Libanem. - Ta powściągliwość dopingowała terrorystów i ich patronów. Obecna akcja być może wyleczy nas z syndromu Libanu - uważa gen. Efi Ejtan, jeden z szefów Partii Narodowo-Religijnej.
Tę opinię podziela wielu Izraelczyków. Efraim Sneh ostrzegał w przeszłości, że polityka jednostronnych ustępstw terytorialnych wobec terrorystów umacnia wrogów w przekonaniu, że siła jest skuteczniejsza niż pertraktacje. - Teraz naprawiamy błędy popełnione przez polityków - mówi prof. Mendel Gutman z Likudu. - Miejmy nadzieję, że wojskowi pójdą z tym do samego końca - dodaje. - Do samego końca - tak, ale nie do Bejrutu - odpowiada mu porucznik Ezra Federman, bohater wojny libańskiej, który stracił obie nogi podczas oblężenia Bejrutu w 1982 r.
Kilka dni temu izraelskie lotnictwo zbombardowało sztaby operacyjne Hezbollahu w pobliżu An-Nabatiji. Znam te okolice z okresu, gdy byłem korespondentem wojennym w Libanie w 1982 r. Przejeżdżaliśmy przez to miasteczko, gdy niedaleko meczetu, w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się świątynia boga słońca, natknęliśmy się na kilku mężczyzn zakopanych po szyję w mrowisku. Po ich twarzach leniwie spacerowały obżarte stada czarnobrązowych punkcików, jakby zawstydzone barbarzyńską pomysłowością. Później dowiedzieliśmy się, że w ten sposób sprzymierzone z Izraelem falangi chrześcijańskie mściły się na muzułmanach za zamordowanie prezydenta Baszira Dżemajela. Następnego dnia Palestyńczycy obdarli ze skóry kilku zakonników, których podejrzewali o współpracę z wojskiem izraelskim. Wszyscy zabijali wszystkich, wczorajszy przyjaciel rano stawał się wrogiem.
Teraz albo nigdy
Droga z Bejrutu do Tel Awiwu okazała się dla Izraela o wiele dłuższa niż z Tel Awiwu do Bejrutu - trwała prawie 20 lat. Dopiero w 2000 r. ostatni izraelski żołnierz przeszedł przez bramę graniczną z Libanem w Metuli. Miejsce OWP zajęli terroryści szyiccy, ale dzisiaj sytuacja jest o wiele bardziej przejrzysta. W krainie cedrów Izrael nie ma ani jednego przyjaciela, ale za to ma aż trzech wrogów: Iran, Syrię i Hezbollah.
Obecna operacja wojskowa może doprowadzić do nadspodziewanie dobrych wyników. Już rok temu zaistniały sprzyjające warunki polityczne. W Libanie ukształtowała się silna koalicja chrześcijan, druzów i sunnitów, która po zamordowaniu Rafiga Haririego udowodniła, że potrafi się wznieść ponad podziały religijne i etniczne. Syryjczycy opuścili Liban i, jak mówi druzyjski przywódca Walid Dżumblat, zainkasowali porządnego kopniaka. Do tego należy dodać rosnącą gotowość umiarkowanych państw arabskich do aktywnego powstrzymania irańskiego zagrożenia. Nie ulega też wątpliwości, że sfrustrowany w sprawie Iranu Zachód z ulgą przyjąłby zniszczenie teherańskiej delegatury w Libanie.
Zdaniem gen. Giry Ejlanda, byłego szefa Izraelskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego, izraelska dyplomacja w ubiegłym roku zaprzepaściła szansę na rozwiązanie problemu libańskiego. Według Ejlanda, opozycja antysyryjska była gotowa nawiązać rozmowy z Izraelem i wspólnie działać przeciwko Hezbollahowi. W Izraelu panuje teraz pogląd, że działania wojskowe powinny być kontynuowane. Plan minimum zakłada odepchnięcie Hezbollahu za rzekę Litani, podpisanie umowy pokojowej z rządem libańskim, zagwarantowanie spokoju na granicy i uwolnienie porwanych żołnierzy. Dla większości społeczeństwa to za mało. Z sondaży wynika, że 64 proc. Izraelczyków chce kontynuowania walk aż do całkowitego zniszczenia Hezbollahu.
W Izraelu prawie nikt nie wierzy już w cichą dyplomację. Z niechęcią przyjmowane są też europejskie sugestie rozlokowania sił międzynarodowych na granicy izraelsko-libańskiej. Obecność takich sił z pewnością nie leży w interesie Izraela. Premier Ehud Olmert uważa, że ta sprawa może zostać ewentualnie podjęta dopiero po uzyskaniu zasadniczego porozumienia izraelsko-libańskiego, jeśli w ogóle do niego dojdzie.
Lekcja dla Zachodu
Szosa z Bejrutu do Damaszku ma dziewięć kroków szerokości i podczas wojny libańskiej była najsławniejszą "autostradą" na świecie. Izraelskie samoloty rozrzucają tam ulotki wzywające do unikania głównych dróg. Obserwatorzy wojskowi w Tel Awiwie nie wykluczają, że może tędy ruszyć "ograniczona akcja" na Damaszek, ale Izrael dementuje te spekulacje. "Jest mało prawdopodobne, by Izrael wprowadził siły lądowe w głąb Libanu. Jeszcze mniej realna jest lądowa ofensywa przeciw Syrii" - pisze Zeew Sziff w dzienniku "Haaretz". Przypomina też, że ze wzgórz Golan widać Damaszek. - Można boleśnie ugodzić w Syrię, nie wstając z krzesła - mówi wysoki oficer Północnego Okręgu Wojskowego.
Izrael zdaje sobie sprawę, że ma najwyżej kilkanaście dni na zniszczenie Hezbollahu. Rzecznik rządu w Jerozolimie energicznie dementował doniesienia prasy zagranicznej, z których wynikało, że Amerykanie dali Izraelowi dwa tygodnie, a potem zażądają natychmiastowego przerwania ognia. - Informujemy naszych amerykańskich przyjaciół na bieżąco o rozwoju sytuacji, ale to my zdecydujemy o przerwaniu ognia - stwierdził rzecznik.
- Przestaliśmy być naiwni, wiemy, że nie można zrobić jajecznicy, nie rozbijając jajka. Walki będą trwały, dopóki nie osiągniemy wyznaczonych celów - oświadczył wiceminister obrony Efraim Sneh. Zniszczenie szyickich fundamentalistów z Hezbollahu byłoby pierwszym zwycięstwem Izraela nad Iranem i sygnałem, że państwo żydowskie nie przejdzie do porządku dziennego nad terrorystycznym i atomowym zagrożeniem ze strony tego państwa. Izraelska determinacja byłaby też pożyteczną lekcją dla Zachodu, który robi wszystko, by się ośmieszyć w oczach teherańskich ajatollahów.
Syndrom Libanu
Część generałów w Tel Awiwie krytykuje rząd za zbyt długie tolerowanie prowokacji na granicy z Libanem. - Ta powściągliwość dopingowała terrorystów i ich patronów. Obecna akcja być może wyleczy nas z syndromu Libanu - uważa gen. Efi Ejtan, jeden z szefów Partii Narodowo-Religijnej.
Tę opinię podziela wielu Izraelczyków. Efraim Sneh ostrzegał w przeszłości, że polityka jednostronnych ustępstw terytorialnych wobec terrorystów umacnia wrogów w przekonaniu, że siła jest skuteczniejsza niż pertraktacje. - Teraz naprawiamy błędy popełnione przez polityków - mówi prof. Mendel Gutman z Likudu. - Miejmy nadzieję, że wojskowi pójdą z tym do samego końca - dodaje. - Do samego końca - tak, ale nie do Bejrutu - odpowiada mu porucznik Ezra Federman, bohater wojny libańskiej, który stracił obie nogi podczas oblężenia Bejrutu w 1982 r.
Więcej możesz przeczytać w 30/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.