W Kijowie wzięła górę opcja prorosyjska i antyeuropejska
Trwający od czterech miesięcy kryzys polityczny na Ukrainie miał w ostatnim tygodniu dość niespodziewany epilog. Ławy pomarańczowej koalicji opuściła niewielka, lecz decydująca, jeśli chodzi o uzyskanie parlamentarnej większości, Socjalistyczna Partia Ukrainy. Ceną za ten transfer było stanowisko szefa Rady Najwyższej dla lidera socjalistów Ołeksandra Moroza, a zyskiem - zażegnanie groźby rozwiązania parlamentu i nowych wyborów, których rezultaty okazałyby się - jak wskazują sondaże - skrajnie niekorzystne dla proprezydenckiej Naszej Ukrainy. Tym sposobem po tygodniach kłótni powstała koalicja pod patronatem Partii Regionów, do której dołączyli komuniści i socjaliści. Spoiwem tego dość egzotycznego sojuszu, nazwanego przewrotnie antykryzysowym, nie jest wspólnota programowa, lecz niepokój o podział stref wpływów i powyborczych łupów. Od tej chwili ręka w rękę nad korzystnymi dla siebie ustawami będą głosować oligarchowie z Doniecka na czele z Renatem Achmetowem, Serhij Kiwałow, odpowiedzialny za fałszerstwa wyborcze z czasów "pomarańczowej rewolucji", dwóch Wiktorów Janukowyczów (junior i senior) wraz z komunistami Petra Symonenki i socjalistami Moroza, którego jedna połowa parlamentu uznaje za zdrajcę, a druga za politycznego pokerzystę.
Bezsilność prezydenta
Formowanie się nowego układu sił odbywało się w scenerii namiotowych miasteczek, postawionych przez obie strony sporu pod parlamentem. Próbowano też blokować wejścia do Rady Najwyższej i trybunę parlamentarną, co zaowocowało większym niż zwykle bałaganem i nie miało wpływu na rozwój wypadków, bo ten był reżyserowany w zaciszu gabinetów partii Janukowycza. Przy okazji ostatni tydzień dowiódł bezsilności prezydenta, który najpierw oświadczył, że nie zaakceptuje lidera Partii Regionów na stanowisku premiera, a potem wycofał się
z tych deklaracji, ale także bezsilności delegowanych przez niego do negocjacji Romana Bezsmertnego i Jurija Jechanurowa. Ten ostatni jedynie markuje wykonywanie obowiązków premiera, a Bezsmertny zasłużył na polityczną nagrodę Darwina: każde zadanie, którego się w ostatnich latach podjął, kończyło się klapą, poczynając od reformy administracyjno-terytorialnej, przez wynik Naszej Ukrainy w wyborach, po porażkę rozmów w sprawie formowania pomarańczowej koalicji. Jak można przypuszczać, to dopiero początek gorzkiej kuracji dla zaplecza politycznego Juszczenki - towarzystwa skłóconego i niezdolnego działać w sytuacjach wymagających kompromisów. Program, który od dłuższego czasu kieruje działaniami Naszej Ukrainy, można streścić zdaniem: wszystko jest lepsze od Julii Tymoszenko w roli politycznego lidera!
Tymoszenko na ostatnie wydarzenia zareagowała z właściwą sobie stanowczością - gdy jej propozycja, aby doprowadzić do rozwiązania Rady Najwyższej przez złożenie 151 mandatów, spotkała się z chłodnym przyjęciem Naszej Ukrainy, przeszła do opozycji. Trzech posłów swojej frakcji, których - jak twierdzi - za 3 mln dolarów podkupiła Partia Regionów, wyrzuciła z partii i zapowiedziała pozbawienie ich mandatów poselskich, a jej partyjny zastępca Ołeksandr Turczynow odmówił przyjęcia stanowiska wicespikera parlamentu. Tymoszenko wraz ze swoją frakcją w proteście opuściła do 25 lipca budynek Rady Najwyższej ze słowami: "aby ten sprzedajny, zdradziecki parlament nie został dopuszczony do rujnowania kraju". Te gesty są obliczone na wzrost poparcia, głównie kosztem elektoratu Naszej Ukrainy, jak zwykle niezdecydowanej. O tym, że taka strategia jest skuteczna, mówią sondaże, według których poparcie dla prezydenta spadło do 8,3 proc., Naszej Ukrainy do 10,1 proc., podczas gdy Blok Julii Tymoszenko popiera 22,3 proc. obywateli. Tymoszenko wie, że jako wyrazista siła pomarańczowej opozycji zwiększa swoje szanse przed następnymi wyborami prezydenckimi, w których będzie faworytką. Warto dodać, że ponad 80 proc. respondentów ma dosyć swarów w Radzie Najwyższej i źle ocenia jej prace, a połowa głosowałaby na Partię Regionów, widząc w niej gwaranta stabilności politycznej w kraju. Wydaje się, że te liczby są jasną recenzją efektów "pomarańczowej rewolucji".
Zakładnik układu
W tej sytuacji prezydent Juszczenko stał się zakładnikiem sondaży i własnych deklaracji wyborczych, które zobowiązują go do respektowania woli dopiero co wyłonionej większości. Dlatego w ostatnim tygodniu musiał on negocjować na nowo ze wszystkimi stronami politycznej gry, przyjąć z rąk szefa parlamentu propozycję kandydatury Wiktora Janukowycza na premiera i wysłuchać cynicznych deklaracji nowej koalicji o nieustającej życzliwości wobec prezydenckich inicjatyw, wygłaszanych przy akompaniamencie gróźb o impeachmencie gwaranta konstytucji. Komunikaty, które można było usłyszeć w ostatnim tygodniu z ust Moroza i polityków koalicji, przypominały raczej polityczny szantaż wobec prezydenta, a nie twardą rozmowę politycznych partnerów. Pozostaje pytanie, czy prezydent, którego autorytet słabnie, będzie w stanie przeciwdziałać niechęci polityków jego partii do pozostania w opozycji i czy Nasza Ukraina nie zasili z czasem nowej koalicji zgodnie z hasłem Partii Regionów: "Dwóch Wiktorów dla jednej Ukrainy!". Tym bardziej że nieoficjalnie wciąż prowadzone są rozmowy o szerokiej koalicji, a niebiescy Janukowycza regularnie powiadamiają o tym prasę. Sam Juszczenko nie ma na razie do zaproponowania konkretnego programu, a hasła o europejskiej orientacji Ukrainy pozostają - jak za czasów prezydentury Leonida Kuczmy - sferą deklaracji. Na razie Nasza Ukraina przyjęła kierownictwo pięciu komisji w Radzie Najwyższej, w tym strategicznych ds. paliw i energetyki, finansów i działalności bankowej oraz eurointegracji, którą kierować będzie dotychczasowy szef MSZ Borys Tarasiuk. Czy jednak zaspokoi to apetyty polityków tej partii, którzy nie przywykli do politycznych porażek?
Ukraina w nowej konfiguracji politycznej nie może oczekiwać życzliwości międzynarodowej. Bruksela coraz mniej kwapi się do roztaczania przed Kijowem perspektyw współpracy. Opracowywany nowy układ o współpracy i partnerstwie nie przewiduje konkretnego terminu akcesji dla Ukrainy, a współpracę gospodarczą uzależnia od spełnienia warunków wstąpienia do Światowej Organizacji Handlu. Stosowne ustawy czekają na uchwalenie już drugi rok, a obecna konstelacja polityczna nie wróży im szybkiego wejścia w życie. Podobnie jest z NATOwskimi aspiracjami Ukrainy - wiadomo już, że podczas szczytu w Rydze nie zostanie przedstawiony plan działania na rzecz jej członkostwa, na co Ukraina zapracowała, dopuszczając do wystąpień przeciw manewrom na Morzu Czarnym, prowokowanych przez ukraińskich polityków z pomocą obywateli z rosyjskimi paszportami.
Przesunięcie na wschód
Słabnące społeczne poparcie dla wstąpienia Ukrainy do NATO jest skwapliwie wykorzystywane przez polityków. Było hasłem wyborczym Partii Regionów oraz komunistów i na razie nie stało się przedmiotem kampanii informacyjnej rządu czy choćby publicznej debaty. Zaniechania w kwestii współpracy z UE i NATO obciążają sumienie prezydenta i pomarańczowych koalicjantów, lecz nie wydaje się, by któremuś z polityków spędzały sen z powiek.
Każdy z dwóch możliwych wariantów rozwoju sytuacji na Ukrainie jest dla kraju zły. Rozwiązanie parlamentu pogłębiłoby chaos. Nowe wybory potwierdziłyby przewagę Partii Regionów i Bloku Julii Tymoszenko. Z kolei zgoda prezydenta na "antykryzysową" koalicję oznacza zwycięstwo opcji prorosyjskiej i antyeuropejskiej, nie wspominając o tym, że drugi raz na czele rządu stanie polityk o wątpliwej reputacji, lecz silnym partyjnym zapleczu, które nie potrafi oddzielić biznesu od polityki.
Czwartkowe spotkanie Wiktora Juszczenki z Wiktorem Janukowyczem zakończyło się patem - kandydat na premiera ogłosił, że prezydent zamierza wykorzystać 15-dniowy termin, jaki gwarantuje mu konstytucja na przedłożenie parlamentowi nazwiska nowego szefa rządu. Przy okazji lider niebieskich potwierdził zaproszenie dla Naszej Ukrainy do szerokiej koalicji, a pomarańczowi kolejny raz zaprzeczyli możliwości wejścia do "antykryzysowego" gabinetu. Ukraina, nie zmieniając miejsca na mapie, politycznie przesuwa się na wschód i wciąż pozostaje za duża, by się pomieścić w Europie.
Bezsilność prezydenta
Formowanie się nowego układu sił odbywało się w scenerii namiotowych miasteczek, postawionych przez obie strony sporu pod parlamentem. Próbowano też blokować wejścia do Rady Najwyższej i trybunę parlamentarną, co zaowocowało większym niż zwykle bałaganem i nie miało wpływu na rozwój wypadków, bo ten był reżyserowany w zaciszu gabinetów partii Janukowycza. Przy okazji ostatni tydzień dowiódł bezsilności prezydenta, który najpierw oświadczył, że nie zaakceptuje lidera Partii Regionów na stanowisku premiera, a potem wycofał się
z tych deklaracji, ale także bezsilności delegowanych przez niego do negocjacji Romana Bezsmertnego i Jurija Jechanurowa. Ten ostatni jedynie markuje wykonywanie obowiązków premiera, a Bezsmertny zasłużył na polityczną nagrodę Darwina: każde zadanie, którego się w ostatnich latach podjął, kończyło się klapą, poczynając od reformy administracyjno-terytorialnej, przez wynik Naszej Ukrainy w wyborach, po porażkę rozmów w sprawie formowania pomarańczowej koalicji. Jak można przypuszczać, to dopiero początek gorzkiej kuracji dla zaplecza politycznego Juszczenki - towarzystwa skłóconego i niezdolnego działać w sytuacjach wymagających kompromisów. Program, który od dłuższego czasu kieruje działaniami Naszej Ukrainy, można streścić zdaniem: wszystko jest lepsze od Julii Tymoszenko w roli politycznego lidera!
Tymoszenko na ostatnie wydarzenia zareagowała z właściwą sobie stanowczością - gdy jej propozycja, aby doprowadzić do rozwiązania Rady Najwyższej przez złożenie 151 mandatów, spotkała się z chłodnym przyjęciem Naszej Ukrainy, przeszła do opozycji. Trzech posłów swojej frakcji, których - jak twierdzi - za 3 mln dolarów podkupiła Partia Regionów, wyrzuciła z partii i zapowiedziała pozbawienie ich mandatów poselskich, a jej partyjny zastępca Ołeksandr Turczynow odmówił przyjęcia stanowiska wicespikera parlamentu. Tymoszenko wraz ze swoją frakcją w proteście opuściła do 25 lipca budynek Rady Najwyższej ze słowami: "aby ten sprzedajny, zdradziecki parlament nie został dopuszczony do rujnowania kraju". Te gesty są obliczone na wzrost poparcia, głównie kosztem elektoratu Naszej Ukrainy, jak zwykle niezdecydowanej. O tym, że taka strategia jest skuteczna, mówią sondaże, według których poparcie dla prezydenta spadło do 8,3 proc., Naszej Ukrainy do 10,1 proc., podczas gdy Blok Julii Tymoszenko popiera 22,3 proc. obywateli. Tymoszenko wie, że jako wyrazista siła pomarańczowej opozycji zwiększa swoje szanse przed następnymi wyborami prezydenckimi, w których będzie faworytką. Warto dodać, że ponad 80 proc. respondentów ma dosyć swarów w Radzie Najwyższej i źle ocenia jej prace, a połowa głosowałaby na Partię Regionów, widząc w niej gwaranta stabilności politycznej w kraju. Wydaje się, że te liczby są jasną recenzją efektów "pomarańczowej rewolucji".
Zakładnik układu
W tej sytuacji prezydent Juszczenko stał się zakładnikiem sondaży i własnych deklaracji wyborczych, które zobowiązują go do respektowania woli dopiero co wyłonionej większości. Dlatego w ostatnim tygodniu musiał on negocjować na nowo ze wszystkimi stronami politycznej gry, przyjąć z rąk szefa parlamentu propozycję kandydatury Wiktora Janukowycza na premiera i wysłuchać cynicznych deklaracji nowej koalicji o nieustającej życzliwości wobec prezydenckich inicjatyw, wygłaszanych przy akompaniamencie gróźb o impeachmencie gwaranta konstytucji. Komunikaty, które można było usłyszeć w ostatnim tygodniu z ust Moroza i polityków koalicji, przypominały raczej polityczny szantaż wobec prezydenta, a nie twardą rozmowę politycznych partnerów. Pozostaje pytanie, czy prezydent, którego autorytet słabnie, będzie w stanie przeciwdziałać niechęci polityków jego partii do pozostania w opozycji i czy Nasza Ukraina nie zasili z czasem nowej koalicji zgodnie z hasłem Partii Regionów: "Dwóch Wiktorów dla jednej Ukrainy!". Tym bardziej że nieoficjalnie wciąż prowadzone są rozmowy o szerokiej koalicji, a niebiescy Janukowycza regularnie powiadamiają o tym prasę. Sam Juszczenko nie ma na razie do zaproponowania konkretnego programu, a hasła o europejskiej orientacji Ukrainy pozostają - jak za czasów prezydentury Leonida Kuczmy - sferą deklaracji. Na razie Nasza Ukraina przyjęła kierownictwo pięciu komisji w Radzie Najwyższej, w tym strategicznych ds. paliw i energetyki, finansów i działalności bankowej oraz eurointegracji, którą kierować będzie dotychczasowy szef MSZ Borys Tarasiuk. Czy jednak zaspokoi to apetyty polityków tej partii, którzy nie przywykli do politycznych porażek?
Ukraina w nowej konfiguracji politycznej nie może oczekiwać życzliwości międzynarodowej. Bruksela coraz mniej kwapi się do roztaczania przed Kijowem perspektyw współpracy. Opracowywany nowy układ o współpracy i partnerstwie nie przewiduje konkretnego terminu akcesji dla Ukrainy, a współpracę gospodarczą uzależnia od spełnienia warunków wstąpienia do Światowej Organizacji Handlu. Stosowne ustawy czekają na uchwalenie już drugi rok, a obecna konstelacja polityczna nie wróży im szybkiego wejścia w życie. Podobnie jest z NATOwskimi aspiracjami Ukrainy - wiadomo już, że podczas szczytu w Rydze nie zostanie przedstawiony plan działania na rzecz jej członkostwa, na co Ukraina zapracowała, dopuszczając do wystąpień przeciw manewrom na Morzu Czarnym, prowokowanych przez ukraińskich polityków z pomocą obywateli z rosyjskimi paszportami.
Przesunięcie na wschód
Słabnące społeczne poparcie dla wstąpienia Ukrainy do NATO jest skwapliwie wykorzystywane przez polityków. Było hasłem wyborczym Partii Regionów oraz komunistów i na razie nie stało się przedmiotem kampanii informacyjnej rządu czy choćby publicznej debaty. Zaniechania w kwestii współpracy z UE i NATO obciążają sumienie prezydenta i pomarańczowych koalicjantów, lecz nie wydaje się, by któremuś z polityków spędzały sen z powiek.
Każdy z dwóch możliwych wariantów rozwoju sytuacji na Ukrainie jest dla kraju zły. Rozwiązanie parlamentu pogłębiłoby chaos. Nowe wybory potwierdziłyby przewagę Partii Regionów i Bloku Julii Tymoszenko. Z kolei zgoda prezydenta na "antykryzysową" koalicję oznacza zwycięstwo opcji prorosyjskiej i antyeuropejskiej, nie wspominając o tym, że drugi raz na czele rządu stanie polityk o wątpliwej reputacji, lecz silnym partyjnym zapleczu, które nie potrafi oddzielić biznesu od polityki.
Czwartkowe spotkanie Wiktora Juszczenki z Wiktorem Janukowyczem zakończyło się patem - kandydat na premiera ogłosił, że prezydent zamierza wykorzystać 15-dniowy termin, jaki gwarantuje mu konstytucja na przedłożenie parlamentowi nazwiska nowego szefa rządu. Przy okazji lider niebieskich potwierdził zaproszenie dla Naszej Ukrainy do szerokiej koalicji, a pomarańczowi kolejny raz zaprzeczyli możliwości wejścia do "antykryzysowego" gabinetu. Ukraina, nie zmieniając miejsca na mapie, politycznie przesuwa się na wschód i wciąż pozostaje za duża, by się pomieścić w Europie.
Więcej możesz przeczytać w 30/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.