Wojana domowa w Kongu pochłonęła prawie 4 mln ludzi. To najkrwawszy konflikt od czasu II wojny światowej
Miała być dzika dżungla, a jest piaszczyste lotnisko, smród, pchły i francuska kuchnia polowa, która serwuje na wpół surowe mięso - mówi jeden z polskich żołnierzy, uczestnik misji EUFOR w Kongu, pierwszej operacji wojskowej zorganizowanej przez Unię Europejską.
Gen. Karlheinz Viereck, dowodzący ponad tysiącem europejskich żołnierzy, uważa, że EUFOR to "właściwe siły we właściwym miejscu i czasie" i dowód na to, że społeczność międzynarodowa postanowiła nie czekać, aż Kongo znów zapłonie, lecz być na miejscu już w chwili, gdy pojawi się iskra. Sytuacja przypomina jednak zabawę zapałkami na stogu siana, a bezpieczeństwo żołnierzy opiera się głównie na przekonaniu, że bawiący się zapałkami zdążył się znudzić rozniecaniem ognia. Bruksela, dając zielone światło tej operacji, chciała się popisać, że jest zdolna do prowadzenia wspólnej polityki zagranicznej i akcji wojskowych. Zapomniała zapytać, czy Kongijczycy życzą sobie pomocy.
Agonia kraju
Dojeżdżając do lotniska N'Dolo w Kinszasie, raczej nie odnosi się wrażenia, że to baza wojskowa. Z zewnątrz bardziej przypomina złomowisko. W pobliżu przerdzewiałego ogrodzenia leżą wraki samolotów pamiętających chyba czasy belgijskich kolonizatorów. Tu od miesiąca stacjonuje 130 żołnierzy z Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej w Gliwicach i Warszawie oraz z 10. Brygady Logistycznej z Opola. Obecność wojsk EUFOR w Kinszasie ma gwarantować, że wybory prezydenckie i parlamentarne, które 30 lipca odbędą się w pogrążonym od prawie pół wieku w wojnach Kongu, przebiegną spokojnie.
Na wschodzie kraju niemal codziennie dochodzi do starć armii z rebeliantami ukrywającymi się w dżungli. Partyzanci, często podlegli politykom w Kinszasie, łupią wsie, gwałcą i mordują. - Z naszych danych wynika, że z tego powodu w ostatnich trzech miesiącach z domów uciekło 350 tys. osób - mówi Idrissa Conteh, rzecznik biura koordynującego pomoc humanitarną ONZ. Zbrodni dopuszcza się też armia. Oddziały ONZ oskarżono o to, że wspólnie z kongijskimi żołnierzami dokonały w kwietniu masakry na cywilach i splądrowały wieś w Iruti. Tam, gdzie panuje spokój, kraj pogrąża się w agonii z powodu niedożywienia, nędzy i przerażająco złej sytuacji sanitarnej. Większość mieszkańców musi przeżyć za równowartość 60 groszy dziennie. Choroby, które wszędzie na świecie są uleczalne, tu zabijają na skalę masową. Czerwony Krzyż wyliczył, że codziennie w Kongu umiera 1250 osób. Pod tym względem ten kraj nigdy nie był tak wyniszczony jak teraz.
Drut na tłum
Przez pierwszą bramę wjazdową do bazy N'Dolo biały w cywilnym samochodzie przejedzie bez trudu. Rozparci w plastikowych krzesłach kongijscy żandarmi nie pytają o cel wizyty. Kolejnej bramy powinni pilnować kongijscy żołnierze, ale ich zainteresowanie nadjeżdżającym pojazdem sprowadza się do dyskusji, który ma się ruszyć z krzesła, by podnieść szlaban. Kilkunastoletni Alfonso, który ma stragan z owocami na pobliskiej Avenue du Militant, mówi, że oficerowie zajmują się głównie zbieraniem haraczu od czarnych, którzy chcą w bazie szukać pracy. - Za 1500 franków wpuszczą każdego - twierdzi chłopak. 1500 kongijskich franków to równowartość około 12 zł - jednej trzeciej kongijskiego żołdu.
Pierwszą realną zaporą przed ewentualnymi intruzami są żołnierze z Polski, którzy trzymają wartę przy bramie przylegającej do bazy. - Jednym z najważniejszych zadań naszego kontyngentu jest ochrona obozu - mówi mjr Artur Kukiełko. Inny polski oficer dodaje jednak: - Ze względu na to, jak Francuzi przygotowali bazę, po prostu nie da się jej upilnować. Podobnego zdania jest emerytowany generał jednego z państw unii, który w ubiegłym tygodniu widział N'Dolo. - Francuzi mają dobre rozpoznanie terenu i uważają, że prawdopodobieństwo ataku na EUFOR jest minimalne. Jeśli jednak zrobi się gorąco, to szanse na obronę, bez względu na to, czy będzie to ostrzał, czy szturm tłumu, są minimalne. Pozostaje się pomodlić, bo przygotowanie obozu można określić jednym słowem: partactwo - uważa generał. Ppłk Marek Gryga, dowodzący polskim kontyngentem, ujmuje to delikatniej. - Rozbudowa fortyfikacyjna nie jest wystarczająca, ale wynika to z tego, że Francuzi mieli problemy z transportem zaopatrzenia - zastrzega. Przez ponad miesiąc francuskie statki czekały na redach portów Matadi i Boma, gdzie strajkowali dokerzy i celnicy domagający się wypłat pensji. Gdy transport dotarł, wokół wschodniej granicy obozowiska zaczęto w ubiegłym tygodniu ustawiać betonowe bloki. Baza od strony południowej i zachodniej opiera się na murach walących się chałup. Na krawędzi dachów rozciągnięto koncentrynę. Od strony północnej, czyli tej, gdzie znajduje się główne wejście do bazy, zapora z drutu po prostu leży na ziemi.
O tym, czy zagrożenie atakiem istnieje, świadczy apel Comité International d'Accompagnement de la Transition, rady ambasadorów doradzających kongijskiemu rządowi od zakończenia trzy lata temu ostatniej wojny. Ambasadorowie zwrócili się z prośbą do prezydenta Josepha Kabili, by na czas wyborów skoszarował wszystkie wojska, łącznie z podlegającą mu bezpośrednio siedmiotysięczną Gwardią Republikańską. To czytelna sugestia, że armia po pierwszej turze głosowania może wywołać rebelię lub być jednym z najniebezpieczniejszych jej uczestników. Kabila, jak większość spośród 33 kandydatów na prezydenta, dysponuje uzbrojonymi oddziałami. Jego głównym rywalem jest oskarżany m.in. o kanibalizm Jean-Pierre Bemba, w którego sprawie Międzynarodowy Trybunał Karny prowadzi dochodzenie. W Maluku, 80 km od stolicy, Bemba ma co najmniej dwutysięczny oddział, a przy granicy z Republiką Środkowoafrykańską dysponuje oddziałami liczącymi do 25 tys. rebeliantów. W całym Kongu zaprawionych w walce partyzantów może być do 300 tys. Według szacunków Czerwonego Krzyża, od rozpoczęcia ostatniej z kongijskich wojen zginęło ponad 3,9 mln ludzi, co czyni ten konflikt najbardziej zabójczym od czasów II wojny światowej.
- Każdy kandydat na prezydenta zapłacił 50 tys. USD bezzwrotnej kaucji. Istnieje ryzyko, że co najmniej jednemu nie spodoba się to, iż nie przeszedł do drugiej tury wyborów, i postanowi zdobyć władzę siłą - mówi Bogusław Nowakowski, polski ambasador w Kongu. Wyznacznikiem tego, jak napięta sytuacja panuje przed wyborami, są niemal codzienne manifestacje w Kinszasie. W ubiegły wtorek w stronę kwatery głównej ONZ poleciały koktajle Mołotowa, a policja do rozpędzania tłumu użyła gazu łzawiącego i gumowych kul.
Mañana
Między kremowymi namiotami, w których mieszkają żołnierze z Polski, czuć smród. - Rozumiem, że żołnierzy może krew zalewać z wściekłości. Mają służby w cyklu dobowym: dobę na warcie, a przez kolejną odpoczynek. Nie da się odpocząć, jeśli w nagrzanym namiocie jest gorąco jak w piekle - mówi ppłk Gryga. Początkowo jego ludzie mieszkali w namiotach klimatyzowanych, ale ich stamtąd wymeldowano, gdy szukano miejsca dla oficerów francuskich i niemieckich. Gryga codziennie pyta Hiszpanów, kiedy zaczną działać klimatyzatory. Odpowiadają: "mañana". Zapomnieli rurek do instalacji, których nie sposób kupić na miejscu. Lekarz polskiego kontyngentu mjr Przemysław Majchrzak na pytanie o sytuację sanitarną w bazie ciężko wzdycha. - Na razie jest zima i temperatury nie przekraczają 30 stopni. Problemy mogą się zacząć za miesiąc, gdy zrobi się znacznie goręcej - mówi mjr Majchrzak. Na razie najczęściej zgłaszają się do niego żołnierze z problemami żołądkowymi, biegunkami i odwodnieniami.
W ubiegłym tygodniu Polacy rozstawili własną kuchnię polową. - Na śniadanie Francuzi serwują tylko słodką bułkę z dżemem, a na obiad często zdarza się surowe mięso - mówi chorąży Piotr Kubiaczyk, dowódca drużyny zaopatrzenia, i podkreśla, że większość żołnierzy po prostu chodzi głodna. - Problemem jest też brak witamin. Dotychczas świeże owoce pojawiły się tylko raz, na deser żołnierze dostali po pomarańczy - mówi mjr Majchrzak. W ubiegłym tygodniu część żołnierzy się ważyła. - Większość w ciągu mniej więcej trzech tygodni od przyjazdu schudła 5-9 kg - twierdzi mjr Kukiełko.
Żołnierze narzekają na limity rozmów telefonicznych z krajem, skarżą się, że niski w porównaniu z innymi uczestnikami misji żołd dostają w dolarach, a w kantynie można płacić tylko w euro, że dokuczają im komary. - Lepiej, że narzekamy na to, niż mieliby do nas strzelać - twierdzi chorąży Krzysztof Paris, jeden z niewielu polskich żandarmów w Kongu, którzy mają doświadczenie w misjach wojskowych. Jego zdaniem, Kongijczycy są dobrze nastawieni do zachodnich żołnierzy. - Tylko kilka razy poleciały w naszą stronę kamienie, parę osób na nasz widok przeciągnęło palcem po szyi, ale zwykle ludzie są życzliwi. - Trzeba jednak pamiętać, że to Afryka, sytuacja może się zmienić w ciągu kilku godzin, a ktoś, kto będzie chciał podjudzić tłum, za tysiąc dolarów zdoła zorganizować rebelię - mówi francuski dyplomata od kilkunastu lat pracujący w Kinszasie.
Przynajmniej nie zmarzniemy
Kongo, choć znajdowało się dotychczas na jednym z pierwszych miejsc na listach zachodnich donatorów, zwykle nie otrzymywało zbyt hojnej pomocy. Pozostało - jak napisał w 1899 r. Joseph Conrad - jądrem ciemności. Kolejni dyktatorzy rządzący w Kinszasie pozwalali, by kraj się wykrwawiał. Rozpoczęta w 2000 r. misja ONZ nie zmieniła stanu rzeczy. Choć jest największą z prowadzonych przez ONZ (bierze w niej udział 18,5 tys. osób), wciąż jest zaledwie kroplą w morzu potrzeb. Nie tylko dlatego, że część pieniędzy pożera sama ONZ. W lutym, gdy organizacja prosiła o dodatkowe 682 mln USD na pomoc humanitarną, dostała niecałe 94 mln, 9,4 USD na każdego potrzebującego. Brytyjska agencja Oxfam, działająca na rzecz zlikwidowania biedy, wyliczyła, że ONZ na każdą z ofiar tsunami w ubiegłym roku dostała po 550 USD.
Dlaczego UE zdecydowała się wysłać wojska właśnie tutaj? - Możliwe, że świat zrozumiał, że aby uzdrowić Afrykę, musi zacząć od największego kraju w jej sercu - mówi Anneke Van Woudenberg z Human Rights Watch. Intencje nie są jednak chyba aż tak szlachetne, nie tylko dlatego, że oddziały wysłane do Kinszasy są skromne. W wypadku Niemiec chodzi o budowanie pozycji lidera w Europie. Francja ma związane z Czarnym Lądem kolonialne sentymenty, ale przede wszystkim spokojne Kongo to zyski z dostępu do niezbadanych złóż naturalnych, od kobaltu i miedzi po diamenty. A co ma z tego Polska? Podczas gdy zachodnie firmy coraz bardziej interesują się robieniem interesów w Kinszasie, KGHM Polska Miedź, jedyny nasz koncern zaangażowany w tym regionie, zapowiedział, że będzie się stąd wycofywał. Będziemy więc mieli tylko satysfakcję. Polskie wojsko w tym tygodniu ma przekazać kontener darów od Caritasu polskiemu misjonarzowi Zbigniewowi Orlikowskiemu, który zajmuje się pomocą dzieciom ulicy. - Cóż, może nie wychodzi ta misja najlepiej, ale przynajmniej tu nie zmarzniemy - kwituje sierżant Wojciech Jedlecki.
Afryka staje się kolejnym po Bliskim Wschodzie polem gry między mocarstwami. Wobec kłopotów z dostępem do strategicznych surowców i przewidywanym ich wyczerpywaniem się na Bliskim Wschodzie i w Rosji trzeba zapewnić sobie dostęp do złóż na najsłabiej eksplorowanym kontynencie - w Afryce. Polskie wojska w Kongu mają piekielnie trudne zadanie. Pilnowanie bezpieczeństwa obozu w razie ruchawki stanie się najtrudniejszą wojskowo częścią europejskiej misji. Dlatego tak ważne jest, by politycy określili cele gospodarcze i polityczne misji. Błędu popełnionego w Iraku powtarzać nie wolno. Nasi żołnierze pojechali do jądra ciemności pilnować naszych interesów. Byłoby świetnie, gdyby wiedzieli, jakie one są.
Gen. Karlheinz Viereck, dowodzący ponad tysiącem europejskich żołnierzy, uważa, że EUFOR to "właściwe siły we właściwym miejscu i czasie" i dowód na to, że społeczność międzynarodowa postanowiła nie czekać, aż Kongo znów zapłonie, lecz być na miejscu już w chwili, gdy pojawi się iskra. Sytuacja przypomina jednak zabawę zapałkami na stogu siana, a bezpieczeństwo żołnierzy opiera się głównie na przekonaniu, że bawiący się zapałkami zdążył się znudzić rozniecaniem ognia. Bruksela, dając zielone światło tej operacji, chciała się popisać, że jest zdolna do prowadzenia wspólnej polityki zagranicznej i akcji wojskowych. Zapomniała zapytać, czy Kongijczycy życzą sobie pomocy.
Agonia kraju
Dojeżdżając do lotniska N'Dolo w Kinszasie, raczej nie odnosi się wrażenia, że to baza wojskowa. Z zewnątrz bardziej przypomina złomowisko. W pobliżu przerdzewiałego ogrodzenia leżą wraki samolotów pamiętających chyba czasy belgijskich kolonizatorów. Tu od miesiąca stacjonuje 130 żołnierzy z Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej w Gliwicach i Warszawie oraz z 10. Brygady Logistycznej z Opola. Obecność wojsk EUFOR w Kinszasie ma gwarantować, że wybory prezydenckie i parlamentarne, które 30 lipca odbędą się w pogrążonym od prawie pół wieku w wojnach Kongu, przebiegną spokojnie.
Na wschodzie kraju niemal codziennie dochodzi do starć armii z rebeliantami ukrywającymi się w dżungli. Partyzanci, często podlegli politykom w Kinszasie, łupią wsie, gwałcą i mordują. - Z naszych danych wynika, że z tego powodu w ostatnich trzech miesiącach z domów uciekło 350 tys. osób - mówi Idrissa Conteh, rzecznik biura koordynującego pomoc humanitarną ONZ. Zbrodni dopuszcza się też armia. Oddziały ONZ oskarżono o to, że wspólnie z kongijskimi żołnierzami dokonały w kwietniu masakry na cywilach i splądrowały wieś w Iruti. Tam, gdzie panuje spokój, kraj pogrąża się w agonii z powodu niedożywienia, nędzy i przerażająco złej sytuacji sanitarnej. Większość mieszkańców musi przeżyć za równowartość 60 groszy dziennie. Choroby, które wszędzie na świecie są uleczalne, tu zabijają na skalę masową. Czerwony Krzyż wyliczył, że codziennie w Kongu umiera 1250 osób. Pod tym względem ten kraj nigdy nie był tak wyniszczony jak teraz.
Drut na tłum
Przez pierwszą bramę wjazdową do bazy N'Dolo biały w cywilnym samochodzie przejedzie bez trudu. Rozparci w plastikowych krzesłach kongijscy żandarmi nie pytają o cel wizyty. Kolejnej bramy powinni pilnować kongijscy żołnierze, ale ich zainteresowanie nadjeżdżającym pojazdem sprowadza się do dyskusji, który ma się ruszyć z krzesła, by podnieść szlaban. Kilkunastoletni Alfonso, który ma stragan z owocami na pobliskiej Avenue du Militant, mówi, że oficerowie zajmują się głównie zbieraniem haraczu od czarnych, którzy chcą w bazie szukać pracy. - Za 1500 franków wpuszczą każdego - twierdzi chłopak. 1500 kongijskich franków to równowartość około 12 zł - jednej trzeciej kongijskiego żołdu.
Pierwszą realną zaporą przed ewentualnymi intruzami są żołnierze z Polski, którzy trzymają wartę przy bramie przylegającej do bazy. - Jednym z najważniejszych zadań naszego kontyngentu jest ochrona obozu - mówi mjr Artur Kukiełko. Inny polski oficer dodaje jednak: - Ze względu na to, jak Francuzi przygotowali bazę, po prostu nie da się jej upilnować. Podobnego zdania jest emerytowany generał jednego z państw unii, który w ubiegłym tygodniu widział N'Dolo. - Francuzi mają dobre rozpoznanie terenu i uważają, że prawdopodobieństwo ataku na EUFOR jest minimalne. Jeśli jednak zrobi się gorąco, to szanse na obronę, bez względu na to, czy będzie to ostrzał, czy szturm tłumu, są minimalne. Pozostaje się pomodlić, bo przygotowanie obozu można określić jednym słowem: partactwo - uważa generał. Ppłk Marek Gryga, dowodzący polskim kontyngentem, ujmuje to delikatniej. - Rozbudowa fortyfikacyjna nie jest wystarczająca, ale wynika to z tego, że Francuzi mieli problemy z transportem zaopatrzenia - zastrzega. Przez ponad miesiąc francuskie statki czekały na redach portów Matadi i Boma, gdzie strajkowali dokerzy i celnicy domagający się wypłat pensji. Gdy transport dotarł, wokół wschodniej granicy obozowiska zaczęto w ubiegłym tygodniu ustawiać betonowe bloki. Baza od strony południowej i zachodniej opiera się na murach walących się chałup. Na krawędzi dachów rozciągnięto koncentrynę. Od strony północnej, czyli tej, gdzie znajduje się główne wejście do bazy, zapora z drutu po prostu leży na ziemi.
O tym, czy zagrożenie atakiem istnieje, świadczy apel Comité International d'Accompagnement de la Transition, rady ambasadorów doradzających kongijskiemu rządowi od zakończenia trzy lata temu ostatniej wojny. Ambasadorowie zwrócili się z prośbą do prezydenta Josepha Kabili, by na czas wyborów skoszarował wszystkie wojska, łącznie z podlegającą mu bezpośrednio siedmiotysięczną Gwardią Republikańską. To czytelna sugestia, że armia po pierwszej turze głosowania może wywołać rebelię lub być jednym z najniebezpieczniejszych jej uczestników. Kabila, jak większość spośród 33 kandydatów na prezydenta, dysponuje uzbrojonymi oddziałami. Jego głównym rywalem jest oskarżany m.in. o kanibalizm Jean-Pierre Bemba, w którego sprawie Międzynarodowy Trybunał Karny prowadzi dochodzenie. W Maluku, 80 km od stolicy, Bemba ma co najmniej dwutysięczny oddział, a przy granicy z Republiką Środkowoafrykańską dysponuje oddziałami liczącymi do 25 tys. rebeliantów. W całym Kongu zaprawionych w walce partyzantów może być do 300 tys. Według szacunków Czerwonego Krzyża, od rozpoczęcia ostatniej z kongijskich wojen zginęło ponad 3,9 mln ludzi, co czyni ten konflikt najbardziej zabójczym od czasów II wojny światowej.
- Każdy kandydat na prezydenta zapłacił 50 tys. USD bezzwrotnej kaucji. Istnieje ryzyko, że co najmniej jednemu nie spodoba się to, iż nie przeszedł do drugiej tury wyborów, i postanowi zdobyć władzę siłą - mówi Bogusław Nowakowski, polski ambasador w Kongu. Wyznacznikiem tego, jak napięta sytuacja panuje przed wyborami, są niemal codzienne manifestacje w Kinszasie. W ubiegły wtorek w stronę kwatery głównej ONZ poleciały koktajle Mołotowa, a policja do rozpędzania tłumu użyła gazu łzawiącego i gumowych kul.
Mañana
Między kremowymi namiotami, w których mieszkają żołnierze z Polski, czuć smród. - Rozumiem, że żołnierzy może krew zalewać z wściekłości. Mają służby w cyklu dobowym: dobę na warcie, a przez kolejną odpoczynek. Nie da się odpocząć, jeśli w nagrzanym namiocie jest gorąco jak w piekle - mówi ppłk Gryga. Początkowo jego ludzie mieszkali w namiotach klimatyzowanych, ale ich stamtąd wymeldowano, gdy szukano miejsca dla oficerów francuskich i niemieckich. Gryga codziennie pyta Hiszpanów, kiedy zaczną działać klimatyzatory. Odpowiadają: "mañana". Zapomnieli rurek do instalacji, których nie sposób kupić na miejscu. Lekarz polskiego kontyngentu mjr Przemysław Majchrzak na pytanie o sytuację sanitarną w bazie ciężko wzdycha. - Na razie jest zima i temperatury nie przekraczają 30 stopni. Problemy mogą się zacząć za miesiąc, gdy zrobi się znacznie goręcej - mówi mjr Majchrzak. Na razie najczęściej zgłaszają się do niego żołnierze z problemami żołądkowymi, biegunkami i odwodnieniami.
W ubiegłym tygodniu Polacy rozstawili własną kuchnię polową. - Na śniadanie Francuzi serwują tylko słodką bułkę z dżemem, a na obiad często zdarza się surowe mięso - mówi chorąży Piotr Kubiaczyk, dowódca drużyny zaopatrzenia, i podkreśla, że większość żołnierzy po prostu chodzi głodna. - Problemem jest też brak witamin. Dotychczas świeże owoce pojawiły się tylko raz, na deser żołnierze dostali po pomarańczy - mówi mjr Majchrzak. W ubiegłym tygodniu część żołnierzy się ważyła. - Większość w ciągu mniej więcej trzech tygodni od przyjazdu schudła 5-9 kg - twierdzi mjr Kukiełko.
Żołnierze narzekają na limity rozmów telefonicznych z krajem, skarżą się, że niski w porównaniu z innymi uczestnikami misji żołd dostają w dolarach, a w kantynie można płacić tylko w euro, że dokuczają im komary. - Lepiej, że narzekamy na to, niż mieliby do nas strzelać - twierdzi chorąży Krzysztof Paris, jeden z niewielu polskich żandarmów w Kongu, którzy mają doświadczenie w misjach wojskowych. Jego zdaniem, Kongijczycy są dobrze nastawieni do zachodnich żołnierzy. - Tylko kilka razy poleciały w naszą stronę kamienie, parę osób na nasz widok przeciągnęło palcem po szyi, ale zwykle ludzie są życzliwi. - Trzeba jednak pamiętać, że to Afryka, sytuacja może się zmienić w ciągu kilku godzin, a ktoś, kto będzie chciał podjudzić tłum, za tysiąc dolarów zdoła zorganizować rebelię - mówi francuski dyplomata od kilkunastu lat pracujący w Kinszasie.
Przynajmniej nie zmarzniemy
Kongo, choć znajdowało się dotychczas na jednym z pierwszych miejsc na listach zachodnich donatorów, zwykle nie otrzymywało zbyt hojnej pomocy. Pozostało - jak napisał w 1899 r. Joseph Conrad - jądrem ciemności. Kolejni dyktatorzy rządzący w Kinszasie pozwalali, by kraj się wykrwawiał. Rozpoczęta w 2000 r. misja ONZ nie zmieniła stanu rzeczy. Choć jest największą z prowadzonych przez ONZ (bierze w niej udział 18,5 tys. osób), wciąż jest zaledwie kroplą w morzu potrzeb. Nie tylko dlatego, że część pieniędzy pożera sama ONZ. W lutym, gdy organizacja prosiła o dodatkowe 682 mln USD na pomoc humanitarną, dostała niecałe 94 mln, 9,4 USD na każdego potrzebującego. Brytyjska agencja Oxfam, działająca na rzecz zlikwidowania biedy, wyliczyła, że ONZ na każdą z ofiar tsunami w ubiegłym roku dostała po 550 USD.
Dlaczego UE zdecydowała się wysłać wojska właśnie tutaj? - Możliwe, że świat zrozumiał, że aby uzdrowić Afrykę, musi zacząć od największego kraju w jej sercu - mówi Anneke Van Woudenberg z Human Rights Watch. Intencje nie są jednak chyba aż tak szlachetne, nie tylko dlatego, że oddziały wysłane do Kinszasy są skromne. W wypadku Niemiec chodzi o budowanie pozycji lidera w Europie. Francja ma związane z Czarnym Lądem kolonialne sentymenty, ale przede wszystkim spokojne Kongo to zyski z dostępu do niezbadanych złóż naturalnych, od kobaltu i miedzi po diamenty. A co ma z tego Polska? Podczas gdy zachodnie firmy coraz bardziej interesują się robieniem interesów w Kinszasie, KGHM Polska Miedź, jedyny nasz koncern zaangażowany w tym regionie, zapowiedział, że będzie się stąd wycofywał. Będziemy więc mieli tylko satysfakcję. Polskie wojsko w tym tygodniu ma przekazać kontener darów od Caritasu polskiemu misjonarzowi Zbigniewowi Orlikowskiemu, który zajmuje się pomocą dzieciom ulicy. - Cóż, może nie wychodzi ta misja najlepiej, ale przynajmniej tu nie zmarzniemy - kwituje sierżant Wojciech Jedlecki.
Afryka staje się kolejnym po Bliskim Wschodzie polem gry między mocarstwami. Wobec kłopotów z dostępem do strategicznych surowców i przewidywanym ich wyczerpywaniem się na Bliskim Wschodzie i w Rosji trzeba zapewnić sobie dostęp do złóż na najsłabiej eksplorowanym kontynencie - w Afryce. Polskie wojska w Kongu mają piekielnie trudne zadanie. Pilnowanie bezpieczeństwa obozu w razie ruchawki stanie się najtrudniejszą wojskowo częścią europejskiej misji. Dlatego tak ważne jest, by politycy określili cele gospodarcze i polityczne misji. Błędu popełnionego w Iraku powtarzać nie wolno. Nasi żołnierze pojechali do jądra ciemności pilnować naszych interesów. Byłoby świetnie, gdyby wiedzieli, jakie one są.
Więcej możesz przeczytać w 30/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.