Polsko-niemieckie pogranicze to laboratorium Europy jutra?
Co z tego, że mamy piękne okolice, jeśli wkrótce może tu nie być żywej duszy? Polacy to dla nas ostatnia nadzieja. Oni mają więcej grosza, niż się wydaje - twierdzi Wolfgang Horn. Handluje nieruchomościami w Penkunie. Wodzi palcem po planie miasta i objaśnia: - Tu, na Kupferstrasse, jest kilka domów do sprzedania i tu, na Schulenburgstrasse. Polacy nie marudzą, tylko kładą gotówkę na stół. To interes dla obu stron. Miejscowych nie stać, bo nie ma pracy, a w oddalonym o 25 km Szczecinie domy kosztują dwa razy tyle. W Penkunie przysługuje jeszcze do 40 proc. zwrotu kosztów remontu - tłumaczy. Czy Horn lubi Polaków? - Nie jest ważne, kto tu będzie mieszkał, tylko żeby w ogóle ktoś mieszkał - odpowiada wymijająco.
Małżeństwo plastyków ze Szczecina wybrało dom w Krackow. Za wszystko, razem z działką o powierzchni 1300 m?, zapłacili
25 tys. euro, czyli - jak mówi Joanna Kwiatkowska - "tyle, ile za mieszkanie w jakimś szczecińskim blokowisku". Na stole leży niemiecki słownik. Uczą się nie tylko języka. - Gdy chcieliśmy spalić śmieci w ogrodzie, zwrócono nam uwagę, że na ognisko trzeba mieć zgodę. Tu wszystko jest uregulowane. Najtrudniej jednak zrozumieć niemiecki socjal. Nasi bezrobotni sąsiedzi mają dwa auta i żyją całkiem normalnie - dziwi się Kwiatkowska.
Parcie na Zachód
- Mieszkań szukają przeważnie ludzie wolnych zawodów, ale był też szef urzędu celnego i kilku policjantów - mówi Magdalena Pysz, założycielka polsko-niemieckiego biura nieruchomości. Swoją firmę otworzyła wtedy, gdy wszyscy przepowiadali, że Niemcy wykupią polskie domy i ziemię. Ona poszła pod prąd. - Do Löcknitz sprowadziło się już 50 polskich rodzin. Najpierw lokale stały puste, a teraz nie mamy nawet wolnych mieszkań dwupokojowych - relacjonuje Beata Wasser, która przejęła po Magdalenie Pysz szczecińskie Biuro Sąsiedzkie.
Niektórzy klienci Biura Sąsiedzkiego otwierają w Niemczech sklepy z polskimi wędlinami, słodyczami czy meblami, jak rodzina Agnieszki i Wojciecha Kropidłów w Eggesin, inni po prostu kupują domy z ogrodami i wynoszą się z portowego molocha na niemiecką prowincję. Ruch jest tak duży, że Beata Wasser otworzyła w Pasewalku filię biura, które pomaga osiedleńcom w załatwianiu różnych formalności, od meldunkowych po ubezpieczenia w kasach chorych. "Świat do góry nogami - bogaci Polacy, biedni Niemcy" - skomentował "Die Zeit". Przybysze zza Odry, którzy ściągają dziś na tereny po enerdowskich LPG (odpowiedniki PGR), mają z czego wybierać. Opuszczonych mieszkań wciąż przybywa.
Gmina Uecker-Randow kusi przyjezdnych nie tylko atrakcyjnymi cenami. Osiedleńcom przysługują takie same prawa jak tutejszej ludności, z dodatkami na dzieci włącznie. Lokalne władze liczą na to, że przedsiębiorczy Polacy założą własne firmy i zasilą powiatowe budżety. Burmistrz Löcknitz Lothar Meistring zaciera ręce: tylko w pierwszym kwartale tego roku zgłosiło się z Polski 22 chętnych z różnymi pomysłami - od masażystki, przez tłumacza, programistę i handlarza komputerów, po projektanta i wykonawcę kuchni. Umowy, także na wynajem mieszkań, sporządzane są w dwóch językach. Jak twierdzi burmistrz, dzięki Polakom niemieccy sklepikarze po raz pierwszy od dawna powiększają powierzchnie handlowe. W przygranicznych miejscowościach - w Löknitz, Schwedt, Ahlbeck i Świnoujściu - powstają też polsko-niemieckie szkoły.
Nie wszyscy przyglądają się temu z entuzjazmem. Miejscowi boją się, że polskie "parcie na Zachód" odbierze im miejsca pracy. W niektórych miasteczkach bezrobocie sięga nawet 40 proc. Strach przed przyszłością wykorzystują neonaziści z NPD i DVU, którzy zdołali ulokować swych reprezentantów
we wszystkich landach graniczących z Polską: Saksonii, Brandenburgii, a ostatnio Meklemburgii-Przedpomorza. W Uecker-Randow na NPD głosował co trzeci mieszkaniec.
Magnesem dla osiedlających się w Niemczech Polaków jest Berlin. - Transfer kulturowy to atut pogranicza - mówi wojewoda zachodniopomorski Robert Krupowicz. - Jednocząca się Europa nie jest tu pustym okreś-leniem, gdyż na tym terenie rzeczywiście dochodzi do syntezy dwóch narodów. Młodzi szczecinianie nie chcą rozdrapywać powojennych ran. Budują tożsamość, w której nie ma miejsca na historyczne spory.
Dobre perspektywy mają też absolwenci Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą - wieży Babel, gdzie oprócz Niemców i Polaków uczą się studenci z całej Europy, a nawet zza oceanu. Dwujęzyczna młodzież z pogranicza nie ma również większych problemów ze znalezieniem zatrudnienia. Anna Jedlińska dostała pracę w hotelu Baltic w Zinnowitz. Uczniowie z Usedom praktykują w hotelach i restauracjach w Międzyzdrojach. Na plażach Rugii najczęściej można spotkać polskich ratowników.
Parcie na Wschód
To, co w kraju Saary na pograniczu niemiecko-francuskim jest normalne, na granicy RFN i RP budzi jeszcze zdziwienie. Gdy Thomas Linsler dostał pracę "po polskiej stronie", jego rodacy kiwali głowami: "Do czego to doszło - Niemcy gastarbeiterami u Polaków". Linsler pochodzi z Zittau. To miasto bankrut, jedno z wielu na terenie byłej NRD, które znalazło się w krytycznej sytuacji.
Po plajcie nierentownych fabryk mieszkańcy stanęli przed alternatywą: jechać za chlebem na zachód albo szukać czegoś na miejscu. W Zittau, niegdyś prawie 50-tysięcznym mieście, zostało 25 tys. mieszkańców. W 1989 r. Zittau łączyła z Polską tylko ulica Chopinstrasse, prowadząca do Sieniawki. Dziś na licznych przejściach granicznych na tym terenie stoją kolejki samochodów. Kiedy właściciel sieci stacji benzynowych Apexim AB zatrudnił na jednej z nich pierwszego Niemca, jej obroty podskoczyły o kilkanaście procent. - O bezrobotnym Ossi, który znalazł pracę u Polaków, rozpisała się niemiecka prasa. Dziś Apexim zatrudnia na pograniczu około 30 Niemców. I wszyscy są zadowoleni: firma, bo ma większe zyski, i niemieccy gastarbeiterzy, bo zarabiają dwa razy więcej, niż wynosi zasiłek dla bezrobotnych - komentuje szef personalny niemieckich pracowników Jacek Werner z biura Apeximu w Zielonej Górze.
- Coraz więcej Niemców chce się uczyć polskiego - mówi Klaus Prinz, szef Biura Informacji Turystycznej w Penkunie. Przed wojną w jego miasteczku był tylko piekarz, szewc, stolarz i masarz. Większość pracowała "in Stettin". - Nawet była wąskotorówka do miasta, ale Rosjanie rozebrali tory i ją zabrali - opowiada. Kto w Brandenburgii znajdzie zatrudnienie, może mówić o szczęściu. Ludzie mają świadomość, że dla nich perspektywy są po drugiej strony granicy. To samo mówią mieszkańcy Usedom - niemieckiej części wyspy Uznam. Po polskiej stronie jest port w Świnoujściu, po niemieckiej - pustka. W Szczecinie jest stocznia i potężny przemysł, na zachód od Kołbaskowa nie ma nic. W ubiegłym roku na kurs polskiego w Pasewalku zgłosiło się pół tysiąca chętnych. Uniwersytet Szczeciński postanowił otworzyć filię w Eggesinie z kierunkiem turystyka i gospodarka.
Hans Reichert z Berlina nie liczy na pracę. W tym roku idzie na emeryturę i wraz z żoną przeprowadzi się do Międzyzdrojów. - Bo taniej, klimat dobry, okolice ładne i ludzie sympatyczni - tłumaczy. Mieszkanie w Berlinie komuś wynajmie i "będzie dodatek do renty". Żona już nieźle mówi po polsku, on ma trudności. - Od wiosny będziemy już Polako-Niemcami czy też Niemco-Polakami - żartuje, pokazując kilka polskich książek. Takich jak Reichertowie jest wielu. Coraz więcej majętnych Niemców decyduje się na zakup nieruchomości w Szczecinie lub na wybrzeżu. W jeszcze nie wybudowanych apartamentowcach w Międzyzdrojach wykupili większość lokali. Podobnie jest w Świnoujściu, gdzie od chwili wstąpienia Polski do UE ceny metra kwadratowego wzrosły z 4 tys. zł do 7 tys. zł. Eksperci Towarzystwa Budowlanego Arkada twierdzą, że w ciągu ostatnich trzech lat sprzedaż mieszkań obcokrajowcom wzrosła nad morzem o 80 proc.
Polska ściana zachodnia i nadodrzańskie rubieże RFN to laboratorium Europy jutra. Tu nikt nie myśli o Erice Steinbach. Integrację postrzega się jako szansę na rozwój tych regionów.
Małżeństwo plastyków ze Szczecina wybrało dom w Krackow. Za wszystko, razem z działką o powierzchni 1300 m?, zapłacili
25 tys. euro, czyli - jak mówi Joanna Kwiatkowska - "tyle, ile za mieszkanie w jakimś szczecińskim blokowisku". Na stole leży niemiecki słownik. Uczą się nie tylko języka. - Gdy chcieliśmy spalić śmieci w ogrodzie, zwrócono nam uwagę, że na ognisko trzeba mieć zgodę. Tu wszystko jest uregulowane. Najtrudniej jednak zrozumieć niemiecki socjal. Nasi bezrobotni sąsiedzi mają dwa auta i żyją całkiem normalnie - dziwi się Kwiatkowska.
Parcie na Zachód
- Mieszkań szukają przeważnie ludzie wolnych zawodów, ale był też szef urzędu celnego i kilku policjantów - mówi Magdalena Pysz, założycielka polsko-niemieckiego biura nieruchomości. Swoją firmę otworzyła wtedy, gdy wszyscy przepowiadali, że Niemcy wykupią polskie domy i ziemię. Ona poszła pod prąd. - Do Löcknitz sprowadziło się już 50 polskich rodzin. Najpierw lokale stały puste, a teraz nie mamy nawet wolnych mieszkań dwupokojowych - relacjonuje Beata Wasser, która przejęła po Magdalenie Pysz szczecińskie Biuro Sąsiedzkie.
Niektórzy klienci Biura Sąsiedzkiego otwierają w Niemczech sklepy z polskimi wędlinami, słodyczami czy meblami, jak rodzina Agnieszki i Wojciecha Kropidłów w Eggesin, inni po prostu kupują domy z ogrodami i wynoszą się z portowego molocha na niemiecką prowincję. Ruch jest tak duży, że Beata Wasser otworzyła w Pasewalku filię biura, które pomaga osiedleńcom w załatwianiu różnych formalności, od meldunkowych po ubezpieczenia w kasach chorych. "Świat do góry nogami - bogaci Polacy, biedni Niemcy" - skomentował "Die Zeit". Przybysze zza Odry, którzy ściągają dziś na tereny po enerdowskich LPG (odpowiedniki PGR), mają z czego wybierać. Opuszczonych mieszkań wciąż przybywa.
Gmina Uecker-Randow kusi przyjezdnych nie tylko atrakcyjnymi cenami. Osiedleńcom przysługują takie same prawa jak tutejszej ludności, z dodatkami na dzieci włącznie. Lokalne władze liczą na to, że przedsiębiorczy Polacy założą własne firmy i zasilą powiatowe budżety. Burmistrz Löcknitz Lothar Meistring zaciera ręce: tylko w pierwszym kwartale tego roku zgłosiło się z Polski 22 chętnych z różnymi pomysłami - od masażystki, przez tłumacza, programistę i handlarza komputerów, po projektanta i wykonawcę kuchni. Umowy, także na wynajem mieszkań, sporządzane są w dwóch językach. Jak twierdzi burmistrz, dzięki Polakom niemieccy sklepikarze po raz pierwszy od dawna powiększają powierzchnie handlowe. W przygranicznych miejscowościach - w Löknitz, Schwedt, Ahlbeck i Świnoujściu - powstają też polsko-niemieckie szkoły.
Nie wszyscy przyglądają się temu z entuzjazmem. Miejscowi boją się, że polskie "parcie na Zachód" odbierze im miejsca pracy. W niektórych miasteczkach bezrobocie sięga nawet 40 proc. Strach przed przyszłością wykorzystują neonaziści z NPD i DVU, którzy zdołali ulokować swych reprezentantów
we wszystkich landach graniczących z Polską: Saksonii, Brandenburgii, a ostatnio Meklemburgii-Przedpomorza. W Uecker-Randow na NPD głosował co trzeci mieszkaniec.
Magnesem dla osiedlających się w Niemczech Polaków jest Berlin. - Transfer kulturowy to atut pogranicza - mówi wojewoda zachodniopomorski Robert Krupowicz. - Jednocząca się Europa nie jest tu pustym okreś-leniem, gdyż na tym terenie rzeczywiście dochodzi do syntezy dwóch narodów. Młodzi szczecinianie nie chcą rozdrapywać powojennych ran. Budują tożsamość, w której nie ma miejsca na historyczne spory.
Dobre perspektywy mają też absolwenci Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą - wieży Babel, gdzie oprócz Niemców i Polaków uczą się studenci z całej Europy, a nawet zza oceanu. Dwujęzyczna młodzież z pogranicza nie ma również większych problemów ze znalezieniem zatrudnienia. Anna Jedlińska dostała pracę w hotelu Baltic w Zinnowitz. Uczniowie z Usedom praktykują w hotelach i restauracjach w Międzyzdrojach. Na plażach Rugii najczęściej można spotkać polskich ratowników.
Parcie na Wschód
To, co w kraju Saary na pograniczu niemiecko-francuskim jest normalne, na granicy RFN i RP budzi jeszcze zdziwienie. Gdy Thomas Linsler dostał pracę "po polskiej stronie", jego rodacy kiwali głowami: "Do czego to doszło - Niemcy gastarbeiterami u Polaków". Linsler pochodzi z Zittau. To miasto bankrut, jedno z wielu na terenie byłej NRD, które znalazło się w krytycznej sytuacji.
Po plajcie nierentownych fabryk mieszkańcy stanęli przed alternatywą: jechać za chlebem na zachód albo szukać czegoś na miejscu. W Zittau, niegdyś prawie 50-tysięcznym mieście, zostało 25 tys. mieszkańców. W 1989 r. Zittau łączyła z Polską tylko ulica Chopinstrasse, prowadząca do Sieniawki. Dziś na licznych przejściach granicznych na tym terenie stoją kolejki samochodów. Kiedy właściciel sieci stacji benzynowych Apexim AB zatrudnił na jednej z nich pierwszego Niemca, jej obroty podskoczyły o kilkanaście procent. - O bezrobotnym Ossi, który znalazł pracę u Polaków, rozpisała się niemiecka prasa. Dziś Apexim zatrudnia na pograniczu około 30 Niemców. I wszyscy są zadowoleni: firma, bo ma większe zyski, i niemieccy gastarbeiterzy, bo zarabiają dwa razy więcej, niż wynosi zasiłek dla bezrobotnych - komentuje szef personalny niemieckich pracowników Jacek Werner z biura Apeximu w Zielonej Górze.
- Coraz więcej Niemców chce się uczyć polskiego - mówi Klaus Prinz, szef Biura Informacji Turystycznej w Penkunie. Przed wojną w jego miasteczku był tylko piekarz, szewc, stolarz i masarz. Większość pracowała "in Stettin". - Nawet była wąskotorówka do miasta, ale Rosjanie rozebrali tory i ją zabrali - opowiada. Kto w Brandenburgii znajdzie zatrudnienie, może mówić o szczęściu. Ludzie mają świadomość, że dla nich perspektywy są po drugiej strony granicy. To samo mówią mieszkańcy Usedom - niemieckiej części wyspy Uznam. Po polskiej stronie jest port w Świnoujściu, po niemieckiej - pustka. W Szczecinie jest stocznia i potężny przemysł, na zachód od Kołbaskowa nie ma nic. W ubiegłym roku na kurs polskiego w Pasewalku zgłosiło się pół tysiąca chętnych. Uniwersytet Szczeciński postanowił otworzyć filię w Eggesinie z kierunkiem turystyka i gospodarka.
Hans Reichert z Berlina nie liczy na pracę. W tym roku idzie na emeryturę i wraz z żoną przeprowadzi się do Międzyzdrojów. - Bo taniej, klimat dobry, okolice ładne i ludzie sympatyczni - tłumaczy. Mieszkanie w Berlinie komuś wynajmie i "będzie dodatek do renty". Żona już nieźle mówi po polsku, on ma trudności. - Od wiosny będziemy już Polako-Niemcami czy też Niemco-Polakami - żartuje, pokazując kilka polskich książek. Takich jak Reichertowie jest wielu. Coraz więcej majętnych Niemców decyduje się na zakup nieruchomości w Szczecinie lub na wybrzeżu. W jeszcze nie wybudowanych apartamentowcach w Międzyzdrojach wykupili większość lokali. Podobnie jest w Świnoujściu, gdzie od chwili wstąpienia Polski do UE ceny metra kwadratowego wzrosły z 4 tys. zł do 7 tys. zł. Eksperci Towarzystwa Budowlanego Arkada twierdzą, że w ciągu ostatnich trzech lat sprzedaż mieszkań obcokrajowcom wzrosła nad morzem o 80 proc.
Polska ściana zachodnia i nadodrzańskie rubieże RFN to laboratorium Europy jutra. Tu nikt nie myśli o Erice Steinbach. Integrację postrzega się jako szansę na rozwój tych regionów.
Więcej możesz przeczytać w 44/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.