Polskie pomniki nie przyjęły do wiadomości zmiany ustroju
Realizm socjalistyczny oficjalnie w Polsce trwał zaledwie pięć lat. Tak naprawdę nie umarł nigdy, a ostatnio przeżywa renesans. Zwłaszcza w rzeźbie. I nie decyduje o tym układ polityczny. Notable, i ci warszawscy, i małomiasteczkowi, niezależnie od swych partyjnych umocowań uwielbiają estetykę socrealu, więc składając zamówienia u artystów, wręcz żądają takich dzieł. Mało tego - są święcie przekonani, że tylko tak może wyglądać pomnik.
Wania i inni
- Mam kolejne zamówienie na papieża. Zrobiłem ich już chyba trzech - mówi znany krakowski rzeźbiarz Marian Konieczny, twórca stołecznej Nike, Lenina z Nowej Huty i nie mniej znanego "Wani", czyli żołnierza Armii Radzieckiej, który zdobił przez lata reprezentacyjną aleję Częstochowy prowadzącą do klasztoru jasnogórskiego. U stóp pomnika w Licheniu, na którym stoi Jan Paweł II, pierwotnie miała być tylko umieszczona klęcząca postać księdza. Ale artysta usłyszał, że skoro "lud Boży wznosi Panu świątynię, to właśnie lud należy upamiętnić". - No i zrobiłem płaskorzeźby - opowiada Konieczny. Ludzie uwiecznieni na ścianach cokołu nie różnią się niczym od proletariackich bohaterów utrwalanych w kamieniu i spiżu we wczesnym PRL. Tak jak i tam, tak i tutaj lud pcha taczki, na nogach ma gumiaki, a na głowach berety. - To są przecież realne rzeczy, nadal buduje się w gumiakach - tłumaczy Konieczny.
Dla wielu twórców nie jest istotne, czy rzeźbią Lenina, czy Jana Pawła II. Jednym z takich artystów jest Konieczny. Niektóre z jego pomników zdemontowano po 1989 r. Taki los spotkał częstochowskiego "Wanię" czy Aleksandra Zawadzkiego z Dąbrowy Górniczej. Pomnik Lenina w Nowej Hucie próbowano zniszczyć już pod koniec lat 70., podkładając bombę. Cudem ocalały wódz bolszewików stoi obecnie w parku niedaleko Sztokholmu. Szwedzki kolekcjoner kupił go w cenie złomu. "Wania", któremu azylu udzieliły gliwickie Zakłady Urządzeń Technicznych, podczas demontażu został uszkodzony. Stracił gałązkę oliwną trzymaną we wzniesionej dłoni (w drugiej nadal ściska pepeszę). Gliwicka firma zrewanżowała się Częstochowie, odlewając z brązu marszałka Piłsudskiego - stoi teraz w miejscu, gdzie prężył się wcześniej bohaterski czerwonoarmista.
Socrealizm, choć zadekretowany przez Stalina, wywołał żywy oddźwięk w polskim społeczeństwie. Twórcy z trudem nadążali za rosnącym zapotrzebowaniem na prawomyślne obrazy, rzeźby, plakaty i grafiki. Większość była prezentowana na czterech wielkich wystawach plastyki (1950-54). Na każdą zgłaszano prawie 3 tys. prac, z których komisja wybierała ponad osiemset. Reszta wykorzystywana była przy okazji pochodów pierwszomajowych i innych propagandowych spędów.
Nawet kiedy władza przestała forsować soc, artyści wciąż malowali i rzeźbili w tym stylu. Estetyka topornego realizmu nie została bowiem wymyślona przez Stalina. Jeszcze przed wojną pracownie europejskich rzeźbiarzy opuszczały tłumy spiżowych, dobrze umięśnionych ludowo-narodowych herosów. Do skrajności doprowadzili ten typ hitlerowcy, ale i w Polsce znalazł on wielu admiratorów. Koń, szabla, patos - do tego byliśmy przyzwyczajani. Żadne artystyczne awangardy nie zdołały zapuścić nad Wisłą korzeni. Przeciętni odbiorcy przyjęli powrót realizmu z ulgą, bo z jego zrozumieniem nie mieli kłopotów. Kolejne monumenty Koniecznego oraz innych artystów tworzących w "konserwatywnej" manierze zapełniały polską przestrzeń. Estetyka pozostaje mniej więcej ta sama, zmieniają się tylko bohaterowie. Posągi Lenina i jego towarzyszy ustąpiły miejsca księdzu Popiełuszce, Piłsudskiemu i przede wszystkim Janowi Pawłowi II. Ich uroda jest zwykle odwrotnie proporcjonalna do pompy, z jaką są odsłaniane.
Sierp, młot i laptop
Konieczny doktoryzował się, a w zasadzie uzyskał tytuł "kandydat nauk" w Leningradzie, w słynnym instytucie im. Riepina. - Ten wyjazd był zderzeniem z zupełnie innym rozumieniem sztuki, z inną hierarchią wartości - wspomina rzeźbiarz. Na Wschodzie zweryfikował poglądy, które wiózł ze sobą z Krakowa, z pracowni Xawerego Dunikowskiego. Pierwszą pracę, jaką pokazał, komisja odrzuciła ze względu na postformistyczne kubistyczne formy. Promotor powiedział Koniecznemu, że przyjeżdżając do Leningradu, wiedział, co zastanie. I dodał, że nawet najpiękniejsza kobieta może dać mu tylko to, co ma... Polski rzeźbiarz zrozumiał aluzję. Jego kolejna praca, "Stary atleta" z 1956 r. zrobiła juź w ZSRR furorę.
Konieczny ma w swojej pracowni wiele nie zrealizowanych dzieł. Znacznie ciekawszych od tych zamówionych. Bo choć wielokrotnie próbował uciec od socu, nie udało mu się to, gdyż jego klienci takich dzieł żądają. Fundatorzy pomnika Jana Zamoyskiego w Zamościu domagali się, by założyciel miasta miał godny swej wielkości wizerunek, by siedział na koniu i spoglądał na swój gród z wysokiego postumentu. Spiżowy hetman, stworzony za 600 tys. zł ma 10 m wysokości i wszystkim się podoba. Za granicą artysta ma wolną rękę. Tak było, kiedy Konieczny wygrał konkurs na pomnik Tadeusza Kościuszki w Filadelfii. Był zaskoczony, gdy okazało się, że może sam zdecydować, jak dzieło ma wyglądać. Równie uprzejmi okazali się Algierczycy. Jeden z największych monumentów na świecie, "Chwała i męczeństwo", mierzący 95 m, polski rzeźbiarz postawił na wzgórzu górującym nad algierską stolicą.
Nie można winić artysty, że tworzy to, na co jest popyt. Gdyby o wyglądzie pomników decydowały referenda, wszystkie wyglądałyby tak samo. Zmieniałyby się tylko atrybuty. Raz byłby to narodowy sztandar, innym razem sierp i młot. Co będzie dzierżył w rękach spiżowy bohater XXI wieku ? Stawiam na laptopa.
Wania i inni
- Mam kolejne zamówienie na papieża. Zrobiłem ich już chyba trzech - mówi znany krakowski rzeźbiarz Marian Konieczny, twórca stołecznej Nike, Lenina z Nowej Huty i nie mniej znanego "Wani", czyli żołnierza Armii Radzieckiej, który zdobił przez lata reprezentacyjną aleję Częstochowy prowadzącą do klasztoru jasnogórskiego. U stóp pomnika w Licheniu, na którym stoi Jan Paweł II, pierwotnie miała być tylko umieszczona klęcząca postać księdza. Ale artysta usłyszał, że skoro "lud Boży wznosi Panu świątynię, to właśnie lud należy upamiętnić". - No i zrobiłem płaskorzeźby - opowiada Konieczny. Ludzie uwiecznieni na ścianach cokołu nie różnią się niczym od proletariackich bohaterów utrwalanych w kamieniu i spiżu we wczesnym PRL. Tak jak i tam, tak i tutaj lud pcha taczki, na nogach ma gumiaki, a na głowach berety. - To są przecież realne rzeczy, nadal buduje się w gumiakach - tłumaczy Konieczny.
Dla wielu twórców nie jest istotne, czy rzeźbią Lenina, czy Jana Pawła II. Jednym z takich artystów jest Konieczny. Niektóre z jego pomników zdemontowano po 1989 r. Taki los spotkał częstochowskiego "Wanię" czy Aleksandra Zawadzkiego z Dąbrowy Górniczej. Pomnik Lenina w Nowej Hucie próbowano zniszczyć już pod koniec lat 70., podkładając bombę. Cudem ocalały wódz bolszewików stoi obecnie w parku niedaleko Sztokholmu. Szwedzki kolekcjoner kupił go w cenie złomu. "Wania", któremu azylu udzieliły gliwickie Zakłady Urządzeń Technicznych, podczas demontażu został uszkodzony. Stracił gałązkę oliwną trzymaną we wzniesionej dłoni (w drugiej nadal ściska pepeszę). Gliwicka firma zrewanżowała się Częstochowie, odlewając z brązu marszałka Piłsudskiego - stoi teraz w miejscu, gdzie prężył się wcześniej bohaterski czerwonoarmista.
Socrealizm, choć zadekretowany przez Stalina, wywołał żywy oddźwięk w polskim społeczeństwie. Twórcy z trudem nadążali za rosnącym zapotrzebowaniem na prawomyślne obrazy, rzeźby, plakaty i grafiki. Większość była prezentowana na czterech wielkich wystawach plastyki (1950-54). Na każdą zgłaszano prawie 3 tys. prac, z których komisja wybierała ponad osiemset. Reszta wykorzystywana była przy okazji pochodów pierwszomajowych i innych propagandowych spędów.
Nawet kiedy władza przestała forsować soc, artyści wciąż malowali i rzeźbili w tym stylu. Estetyka topornego realizmu nie została bowiem wymyślona przez Stalina. Jeszcze przed wojną pracownie europejskich rzeźbiarzy opuszczały tłumy spiżowych, dobrze umięśnionych ludowo-narodowych herosów. Do skrajności doprowadzili ten typ hitlerowcy, ale i w Polsce znalazł on wielu admiratorów. Koń, szabla, patos - do tego byliśmy przyzwyczajani. Żadne artystyczne awangardy nie zdołały zapuścić nad Wisłą korzeni. Przeciętni odbiorcy przyjęli powrót realizmu z ulgą, bo z jego zrozumieniem nie mieli kłopotów. Kolejne monumenty Koniecznego oraz innych artystów tworzących w "konserwatywnej" manierze zapełniały polską przestrzeń. Estetyka pozostaje mniej więcej ta sama, zmieniają się tylko bohaterowie. Posągi Lenina i jego towarzyszy ustąpiły miejsca księdzu Popiełuszce, Piłsudskiemu i przede wszystkim Janowi Pawłowi II. Ich uroda jest zwykle odwrotnie proporcjonalna do pompy, z jaką są odsłaniane.
Sierp, młot i laptop
Konieczny doktoryzował się, a w zasadzie uzyskał tytuł "kandydat nauk" w Leningradzie, w słynnym instytucie im. Riepina. - Ten wyjazd był zderzeniem z zupełnie innym rozumieniem sztuki, z inną hierarchią wartości - wspomina rzeźbiarz. Na Wschodzie zweryfikował poglądy, które wiózł ze sobą z Krakowa, z pracowni Xawerego Dunikowskiego. Pierwszą pracę, jaką pokazał, komisja odrzuciła ze względu na postformistyczne kubistyczne formy. Promotor powiedział Koniecznemu, że przyjeżdżając do Leningradu, wiedział, co zastanie. I dodał, że nawet najpiękniejsza kobieta może dać mu tylko to, co ma... Polski rzeźbiarz zrozumiał aluzję. Jego kolejna praca, "Stary atleta" z 1956 r. zrobiła juź w ZSRR furorę.
Konieczny ma w swojej pracowni wiele nie zrealizowanych dzieł. Znacznie ciekawszych od tych zamówionych. Bo choć wielokrotnie próbował uciec od socu, nie udało mu się to, gdyż jego klienci takich dzieł żądają. Fundatorzy pomnika Jana Zamoyskiego w Zamościu domagali się, by założyciel miasta miał godny swej wielkości wizerunek, by siedział na koniu i spoglądał na swój gród z wysokiego postumentu. Spiżowy hetman, stworzony za 600 tys. zł ma 10 m wysokości i wszystkim się podoba. Za granicą artysta ma wolną rękę. Tak było, kiedy Konieczny wygrał konkurs na pomnik Tadeusza Kościuszki w Filadelfii. Był zaskoczony, gdy okazało się, że może sam zdecydować, jak dzieło ma wyglądać. Równie uprzejmi okazali się Algierczycy. Jeden z największych monumentów na świecie, "Chwała i męczeństwo", mierzący 95 m, polski rzeźbiarz postawił na wzgórzu górującym nad algierską stolicą.
Nie można winić artysty, że tworzy to, na co jest popyt. Gdyby o wyglądzie pomników decydowały referenda, wszystkie wyglądałyby tak samo. Zmieniałyby się tylko atrybuty. Raz byłby to narodowy sztandar, innym razem sierp i młot. Co będzie dzierżył w rękach spiżowy bohater XXI wieku ? Stawiam na laptopa.
Więcej możesz przeczytać w 44/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.