Polski komiks utrzymuje się na powierzchni dzięki pokoleniu sentymentalnych tatusiów
Desperacja polskich wydawców "opowieści z dymkiem" nie zna granic. Jej wyrazem był ostatni Międzynarodowy Festiwal Komiksu w Łodzi, podczas którego ogłoszono konkurs na kontynuowanie cyklu o Kajku i Kokoszu oraz zaprezentowano pierwszy tomik z nowej serii o przygodach kapitana Żbika. Tak wygląda wciąganie na maszt białej flagi. Po siedemnastu latach bezowocnych prób wykreowania na wolnym rynku nowych popularnych bohaterów, starzy znajomi z PRL okazują się być bezkonkurencyjni. Polscy rysownicy komiksów mają kaca, bo nie potrafili wykorzystać koniunktury. Podobnie jak filmowcy, zamiast wyjść do ludzi, zamknęli się w getcie depresyjnych lub artystowskich wizji. Byli tylko o tyle uczciwsi od reżyserów, że nie domagali się dotacji z budżetu na swoje niszowe wydawnictwa.
Reklama to potęga
Choć komiks przez wiele lat był ideowym wrogiem komunizmu (na równi z coca-colą i gumą do żucia), to jego bohaterowie stali się polskimi ikonami kultury masowej. Opowieści obrazkowe tamtych czasów nie były zbyt liczne, ale na naszym rynku nie miały konkurencji. Popyt zdecydowanie przewyższał podaż, komiksy o Tytusie czy Kajku i Kokoszu były sprzedawane spod lady. Ostatnia strona "Świata Młodych", na której gościli ci bohaterowie, przez wielu czytelników uważana była za stronę pierwszą, a często na niej kończono lekturę tej harcerskiej gazety. Nawet władza zapragnęła się podczepić pod popularność komiksu: na zlecenie Komendy Głównej MO do akcji ruszył kapitan Żbik mający za zadanie poprawienie wizerunku milicjanta. Choć tego celu nie udało się osiągnąć, to popularność komiksów o przystojnym oficerze dorównywała komiksom Janusza Christy i Henryka Chmielewskiego.
Rok 1989 przyniósł komiksowy boom zakończony całkowitą klapą. Rynek nie mógł wchłonąć monstrualnej ilości tytułów, szalone nakłady kosztowały życie kilka wydawnictw - polski komiks praktycznie zniknął z kiosków i księgarń. Przetrwał jedynie w niskonakładowych, rozprowadzanych wśród znajomych wydawnictwach undergroundowych, najczęściej anarchistycznych albo ekologicznych ("Inny Komix", "KGB", "Mać Pariadka" czy najsłynniejszy z nich "Produkt"). W cywilizowanym świecie komiks undergroundowy stanowi margines uzupełniający ofertę wydawnictw głównego nurtu. W Polsce było na opak - nie istniał główny nurt, za to królował komiks podziemny. Historyjki rysowane zwykle bylejaką "artystyczną" kreską nie miały szans na dotarcie do publiczności. Wykreowani bohaterowie - jak Jeż Jerzy, kojarzący się z subkulturą skate'ową, czy Likwidator, fanatyczny ekolog - nie mogli konkurować z drętwymi, ale wyrazistymi bohaterami lat 70. i 80. Nadal zresztą nie istnieje mainstream - albumy, które można podciągnąć pod to pojęcie, jak znakomita "Esencja" Grzegorza Janusza i Krzysztofa Gawronkiewicza, zdarzają się tak rzadko, że fanom gatunku wydają się egzotycznymi okazami, które jakimś cudem zabłąkały się nad Wisłę.
Jest tajemnicą poliszynela, że polscy rysownicy większość swego czasu poświęcają pracy dla agencji reklamowych, bo tam są pieniądze. To musi się odbijać na liczbie publikacji i jakości ich komiksów - wystarczy przypomnieć sobie, jak Bogusław Polch rysował Funky'ego Kovala. W latach 80. znalazł czas na perfekcyjną, hiperrealistyczną kreskę. Dekadę później komiks robił wrażenie niedopracowanego i rysowanego w pośpiechu. Utalentowany absolwent malarstwa wrocławskiej ASP Janek Koza znany jest większości Polaków tylko z kampanii reklamowej dla Heyah. Z operatorami komórkowymi współpracują lub współpracowali też tacy twórcy, jak Tomasz Leśniak czy bracia Minkiewiczowie. Trudno się dziwić, że na uprawianie komiksowej grządki brakuje im czasu i chęci. Trudno również się dziwić, że przegrywają z twórcami z PRL, którzy mieli czas i chęć, bo nie mieli nic lepszego do roboty.
Komiksowy paragraf 22
Wydawcy liczący na zysk gremialnie powracają do sprawdzonych tytułów i postaci. Sukces odniosło nawet siermiężne wznowienie cyklu "Kapitan Kloss" przez Muzę. Wydawnictwo Egmont wyspecjalizowało się w kolekcjonerskich tomach "Klasyki polskiego komiksu", z poprzednikami Kajka i Kokosza, czyli Kajtkiem i Koko na czele (ale też Funkym Kovalem, Kleksem Szarloty Pawel i Orient Menem Tadeusza Baranowskiego). Prószyński wprowadza na listy bestsellerów kolejne, coraz słabsze części "Tytusa, Romka i A'Tomka". Wydawnictwo Mandragora odkopało "Tajfuna" - jednego z zapomnianych już bohaterów "Świata Młodych". Całego cyklu o kapitanie Żbiku nie wznowiono dotąd tylko z powodu problemów ze zdobyciem praw (Polch jest w Polsce, Rosiński wyemigrował, a Janusz Wróblewski nie żyje). Aż dziw bierze, że nikt nie pokusił się o wznowienie "Podziemnego frontu", komiksu z lat 70. wychwalającego okupacyjną przewagę Gwardii Ludowej. W kolejce czekają równie załgane "Przygody czterech pancernych i psa Szarika" Szymona Kobylińskiego. Nie czarujmy się: dla współczesnych młodych czytelników realia tych komiksów są cokolwiek księżycowe. Toteż kupują je rzekomo dla własnych dzieci 30- i 40-latkowie.
Powstała sytuacja godna "Paragrafu 22". Nikt nie jest w stanie wykreować nowego bohatera, bo nie ma na niego zapotrzebowania. Peerelowskie postacie królują, bo nikomu w III RP nie udało się przedstawić dla nich alternatywy. Wydawcy nie są skłonni ryzykować pieniędzy na promowanie nowej serii, bo obawiają się porażki. A wszyscy wspólnie - wydawcy i rysownicy - narzekają, że mają pod górkę. Wygląda na to, że rodzimy komiks nadal będą symbolizować Kajko i Kokosz oraz kapitan Żbik. Tyle że wkrótce nikt już nie będzie wiedział, czym zajmowało się ORMO i dlaczego w epoce prasłowiańskiej na wczasy trzeba było mieć skierowanie, a święty napis znakomicie chroniący gród przed napadem głosił: "Remanent".
Reklama to potęga
Choć komiks przez wiele lat był ideowym wrogiem komunizmu (na równi z coca-colą i gumą do żucia), to jego bohaterowie stali się polskimi ikonami kultury masowej. Opowieści obrazkowe tamtych czasów nie były zbyt liczne, ale na naszym rynku nie miały konkurencji. Popyt zdecydowanie przewyższał podaż, komiksy o Tytusie czy Kajku i Kokoszu były sprzedawane spod lady. Ostatnia strona "Świata Młodych", na której gościli ci bohaterowie, przez wielu czytelników uważana była za stronę pierwszą, a często na niej kończono lekturę tej harcerskiej gazety. Nawet władza zapragnęła się podczepić pod popularność komiksu: na zlecenie Komendy Głównej MO do akcji ruszył kapitan Żbik mający za zadanie poprawienie wizerunku milicjanta. Choć tego celu nie udało się osiągnąć, to popularność komiksów o przystojnym oficerze dorównywała komiksom Janusza Christy i Henryka Chmielewskiego.
Rok 1989 przyniósł komiksowy boom zakończony całkowitą klapą. Rynek nie mógł wchłonąć monstrualnej ilości tytułów, szalone nakłady kosztowały życie kilka wydawnictw - polski komiks praktycznie zniknął z kiosków i księgarń. Przetrwał jedynie w niskonakładowych, rozprowadzanych wśród znajomych wydawnictwach undergroundowych, najczęściej anarchistycznych albo ekologicznych ("Inny Komix", "KGB", "Mać Pariadka" czy najsłynniejszy z nich "Produkt"). W cywilizowanym świecie komiks undergroundowy stanowi margines uzupełniający ofertę wydawnictw głównego nurtu. W Polsce było na opak - nie istniał główny nurt, za to królował komiks podziemny. Historyjki rysowane zwykle bylejaką "artystyczną" kreską nie miały szans na dotarcie do publiczności. Wykreowani bohaterowie - jak Jeż Jerzy, kojarzący się z subkulturą skate'ową, czy Likwidator, fanatyczny ekolog - nie mogli konkurować z drętwymi, ale wyrazistymi bohaterami lat 70. i 80. Nadal zresztą nie istnieje mainstream - albumy, które można podciągnąć pod to pojęcie, jak znakomita "Esencja" Grzegorza Janusza i Krzysztofa Gawronkiewicza, zdarzają się tak rzadko, że fanom gatunku wydają się egzotycznymi okazami, które jakimś cudem zabłąkały się nad Wisłę.
Jest tajemnicą poliszynela, że polscy rysownicy większość swego czasu poświęcają pracy dla agencji reklamowych, bo tam są pieniądze. To musi się odbijać na liczbie publikacji i jakości ich komiksów - wystarczy przypomnieć sobie, jak Bogusław Polch rysował Funky'ego Kovala. W latach 80. znalazł czas na perfekcyjną, hiperrealistyczną kreskę. Dekadę później komiks robił wrażenie niedopracowanego i rysowanego w pośpiechu. Utalentowany absolwent malarstwa wrocławskiej ASP Janek Koza znany jest większości Polaków tylko z kampanii reklamowej dla Heyah. Z operatorami komórkowymi współpracują lub współpracowali też tacy twórcy, jak Tomasz Leśniak czy bracia Minkiewiczowie. Trudno się dziwić, że na uprawianie komiksowej grządki brakuje im czasu i chęci. Trudno również się dziwić, że przegrywają z twórcami z PRL, którzy mieli czas i chęć, bo nie mieli nic lepszego do roboty.
Komiksowy paragraf 22
Wydawcy liczący na zysk gremialnie powracają do sprawdzonych tytułów i postaci. Sukces odniosło nawet siermiężne wznowienie cyklu "Kapitan Kloss" przez Muzę. Wydawnictwo Egmont wyspecjalizowało się w kolekcjonerskich tomach "Klasyki polskiego komiksu", z poprzednikami Kajka i Kokosza, czyli Kajtkiem i Koko na czele (ale też Funkym Kovalem, Kleksem Szarloty Pawel i Orient Menem Tadeusza Baranowskiego). Prószyński wprowadza na listy bestsellerów kolejne, coraz słabsze części "Tytusa, Romka i A'Tomka". Wydawnictwo Mandragora odkopało "Tajfuna" - jednego z zapomnianych już bohaterów "Świata Młodych". Całego cyklu o kapitanie Żbiku nie wznowiono dotąd tylko z powodu problemów ze zdobyciem praw (Polch jest w Polsce, Rosiński wyemigrował, a Janusz Wróblewski nie żyje). Aż dziw bierze, że nikt nie pokusił się o wznowienie "Podziemnego frontu", komiksu z lat 70. wychwalającego okupacyjną przewagę Gwardii Ludowej. W kolejce czekają równie załgane "Przygody czterech pancernych i psa Szarika" Szymona Kobylińskiego. Nie czarujmy się: dla współczesnych młodych czytelników realia tych komiksów są cokolwiek księżycowe. Toteż kupują je rzekomo dla własnych dzieci 30- i 40-latkowie.
Powstała sytuacja godna "Paragrafu 22". Nikt nie jest w stanie wykreować nowego bohatera, bo nie ma na niego zapotrzebowania. Peerelowskie postacie królują, bo nikomu w III RP nie udało się przedstawić dla nich alternatywy. Wydawcy nie są skłonni ryzykować pieniędzy na promowanie nowej serii, bo obawiają się porażki. A wszyscy wspólnie - wydawcy i rysownicy - narzekają, że mają pod górkę. Wygląda na to, że rodzimy komiks nadal będą symbolizować Kajko i Kokosz oraz kapitan Żbik. Tyle że wkrótce nikt już nie będzie wiedział, czym zajmowało się ORMO i dlaczego w epoce prasłowiańskiej na wczasy trzeba było mieć skierowanie, a święty napis znakomicie chroniący gród przed napadem głosił: "Remanent".
WPROST EXTRA |
---|
PERŁY PRL Tytus, Romek i A'Tomek (Henryk Jerzy Chmielewski) - Pierwotnie bohaterami byli tylko dwaj harcerze Romek i A'Tomek. Potem dołączył do nich szympans Tytus, którego dwaj przyjaciele postanowili uczłowieczyć. Kolejne tomy to podróże bohaterów w wymyślnych pojazdach skonstruowanych przez prof. T'Alenta w rozmaite dziedziny wiedzy. Komiks po raz pierwszy ukazał się w 1957 r. Kapitan Żbik (Władysław Krupka, Grzegorz Rosiński, Jerzy Wróblewski) - Serię potocznie nazywano żbikami lub od lansowanego oficjalnie synonimu nazwy komiks - kolorowymi zeszytami. Powstała, bo szefostwo Milicji Obywatelskiej chciało poprawić swój wizerunek w oczach młodzieży. W ten to sposób Jan Żbik został kapitanem MO. Pomysłodawcą serii i twórcą postaci kapitana Żbika był w 1967 r. Władysław Krupka. Kajko i Kokosz (Janusz Christa) - Bohaterami są dwaj wojownicy słowiańscy mieszkający w grodzie kasztelana Mirmiła. Podobieństwo ich przygód do losów Asteriksa i Obeliksa sprawiło, że autora oskarżano nawet o plagiat. Komiks po raz pierwszy ukazał się w 1972 r. w "Świecie Młodych", jako jednostronicowa historia odcinkowa. Kapitan Kloss (rysownik Mieczysław Wiśniewski, scenarzyści Andrzej Szypulski i Zbigniew Safjan) - Bohaterem jest polski oficer wywiadu, który został zwerbowany przez wywiad ZSRR z powodu fizycznego podobieństwa do schwytanego oficera niemieckiego. Podszywając się pod Hansa Klossa, podjął służbę w niemieckim wywiadzie wojskowym Abwehrze. Komiks jest adaptacją serialu "Stawka większa niż życie". To dlatego twarz głównego bohatera do złudzenia przypomina Stanisława Mikulskiego. Janosik (Tadeusz Kwiatkowski, Jerzy Skarżyński) - Przygody jednego z najsłynniejszych karpackich zbójników wydawane w latach 70. Dzisiaj pewną ciekawostką jest mało teraz popularny "narracyjny" sposób prowadzenia fabuły, gdzie tekst często opisuje to, co widać na rysunku. Jonka, Jonek i Kleks (Szarlota Pawel) - Komiks w 1974 r. zaczął być publikowany w "Świecie Młodych". Konsternację wzbudzało nazwisko autorki - często myślano, że jest to mężczyzna o imieniu Paweł, a na dodatek pochodzi z Czechosłowacji. Pierwsza wersja Kleksa przypominała raczej kosmitę - był niski, gruby i na głowie miał trzy czułki. Funky Koval (rysownik Bogusław Polch, scenarzyści Maciej Parowski i Jacek Rodek) - Kosmiczny detektyw Funky Koval z pomocą przyjaciół i partnerów z prywatnej agencji detektywistycznej Universs tropi międzyplanetarne afery. Nierzadko z podtekstem politycznym, mimo że akcja oficjalnie toczyła się w latach 80. XXI wieku w USA. Komiks zadebiutował na łamach "Fantastyki" w 1982 r. Tajfun (Tadeusz Raczkiewicz) - Opowieść science fiction o wyczynach awanturniczego, zawadiackiego Tajfuna, bohatera kosmicznej agencji wywiadowczej Nino. Towarzyszą mu dwie urodziwe koleżanki, agentki Kriss i Maar. Seria ukazywała się w latach 1984-1988. Thorgal (rysownik Grzegorz Rosiński, scenarzysta Jean Van Hamme) - Thorgal Aegirsson wychowuje się wśród wikingów, ale nie jest jednym z nich. Jest "gwiezdnym dzieckiem" i na Ziemię trafił przez przypadek. Jednak w wyniku dramatycznych boskich wyroków wojownik nie może odzyskać spokoju. Seria zaczęła ukazywać się w 1980 r. |
Więcej możesz przeczytać w 44/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.