Wyrok, który zapadł w Norymberdze, Stalin przypłacił ciężkim zawałem serca
Czy ktokolwiek mógł przypuszczać, że po sześćdziesięciu latach wielka rocznica procesu w Norymberdze minie bez echa? Że nikt ani po stronie ówczesnych zwycięzców, ani po stronie pokonanych nie wspomni choćby toastem, salwą armatnią czy sesją naukową owego wspólnego doświadczenia? Tak jak gdyby cały ten proces i wyrok był pomyłką historii. Tak jak gdyby dzisiejszy, europejski, zjednoczony, świat szukający najlepszej lokalizacji dla niemieckiego centrum przeciwko wypędzeniom nie potrzebował już ani pamięci, ani doświadczenia Norymbergi i jakby owej pamięci po prostu nie było.
Sześćdziesiąt lat temu było to najważniejsze wydarzenie w zrujnowanym powojennym świecie. Oto po raz pierwszy w ludzkich dziejach przed międzynarodowym trybunałem sprawiedliwości w Norymberdze miały zostać postawione i oskarżone wojna i zbrodnia wojenna. Niemiecka wojna i niemiecka zbrodnia. Cały świat śledzący w Norymberdze dzień po dniu słowa oskarżenia i obrony doskonale rozumiał, że bez względu na to, kto jest sądzony i jaki zapadnie wyrok, w dziejach ludzkości rozpoczyna się nowa era. Że już nikt nigdy bezkarnie nie poważy się deptać ludzkiego życia, godności i wolności drugiego narodu. Tak to pojmowano i tak o tych nadziejach pisano.
Milion zbrodniarzy
O tym, że proces niemieckich zbrodniarzy wojennych w ogóle się odbędzie, wiedziano od co najmniej 1943 r. Dzisiaj już się tego nie pamięta, lecz na falach Radia BBC każdego dnia padały nazwiska niemieckich zbrodniarzy wojennych i ostrzeżenia przed dalszymi zbrodniami. Tych z gestapo, tych z SS i tych z Wehrmachtu. Z Czech, Francji, Polski czy Norwegii. Tysiące ludzi w organizacjach podziemnych we wszystkich krajach okupowanych przez Niemców zajmowały się wyłącznie dokumentacją niemieckiej zbrodni. Dziś się już tego nie pamięta, lecz lista poszukiwanych niemieckich zbrodniarzy wojennych liczyła w 1945 r. milion (!) nazwisk.
O tym, że proces niemieckich zbrodniarzy wojennych odbędzie się właśnie w Norymberdze, zadecydowano podczas konferencji w Poczdamie. Wybrano Norymbergę, która była szczególnym symbolem w ideologii nazistowskiej. Po pierwsze, z racji organizowanych tu od 1923 r. parteitagów, wielkich, a w latach 30. - gigantycznych zlotów skupiających po kilkaset tysięcy nazistów. Co jednak ważniejsze, to tu, w Norymberdze, w 1935 r. ogłoszono ustawy stanowiące, kto może być obywatelem Rzeszy i czym różni się dobra krew niemiecka od wątpliwej krwi żydowskich czy słowiańskich podludzi. Owe tzw. ustawy norymberskie legły u podstaw dyskryminacji milionów ludzi w niemieckiej Europie. Teraz w tej samej Norymberdze miały zostać na oczach całego świata podarte i zniszczone, a ich wyznawcy - ukarani.
Proces rozpoczął się w połowie listopada 1945 r. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy miał sądzić niemieckie zbrodnie przeciwko pokojowi, przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne. W owych dniach nikt nie mówił jeszcze o zbrodniach nazistowskich czy hitlerowskich. Dla świata były to po prostu zbrodnie niemieckie. Nikt ich też nie kwestionował i nie próbował obliczać "przepustowości" pieców krematoryjnych. Zbrodnia i jej przerażające świadectwa widoczne były dla każdego, kto wówczas żył w Europie. Europie tak bardzo antyniemieckiej, że poważnie zastanawiającej się nad tym, czy nie wyrzucić Niemców gdzieś do Azji, Afryki czy na Antarktydę. O żywej najgłębszej nienawiści do Niemców świadczyły tysiące listów napływających z różnych krajów do Norymbergi, w których zwykli ludzie ofiarowali usługi podczas spodziewanej egzekucji zbrodniarzy. Padały też delikatne sugestie, by do ostatecznego rozwiązania tzw. kwestii niemieckiej użyć broni atomowej. Warto przypomnieć te wszystkie fakty i okoliczności związane z procesem norymberskim, by pojąć, jak ważne było to wydarzenie i jak powszechne żądanie kary za zbrodnie.
Dwudziestu dwóch oskarżonych
Ostatecznie w procesie głównym na ławie oskarżonych zasiadło 22 przywódców III Rzeszy, przedstawicieli rządu, wojska, dyplomacji, policji, sfer gospodarczych i propagandy. Mimo braku najważniejszych oskarżonych, którzy, jak Hitler, Himmler i Goebbels, popełnili samobójstwo albo jak Bormann zginęli lub zaginęli, ławę oskarżonych próbowano skonstruować tak, by w osobach siedzących na niej Niemców można było osądzić III Rzeszę. Znaleźli się więc obok siebie zbrodniarze, jak marszałek Hermann Göring, szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy Ernst Kaltenbrunner czy generalny gubernator okupowanej Polski Hans Frank, i ludzie tacy jak Franz von Papen, były wicekanclerz Niemiec i ambasador w Turcji, Rudolf Hess, bohater sensacyjnej ucieczki na Wyspy Brytyjskie w 1941 r. czy dziennikarz i wydawca antysemickiego "Der St?rmera" Julius Streicher, który nie należał do grona doradców Hitlera i nie brał udziału w żadnej ważnej konferencji ani o niczym ważnym dla historii i polityki nie decydował.
Miano więc osądzić niemieckie zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. W oczach niemieckich przeciwników procesu to zwycięzcy wymierzali sprawiedliwość pokonanym. Jak można było - pytano wówczas - uczynić zarzut z planowania i przygotowywania wojny. Czyżby inni nie planowali wojny? Cóż to jest - pytano - zbrodnia przeciwko pokojowi? Czy można - pytano - czynić Niemcom zarzut z przyłączenia Austrii, skoro chciała tego Austria? Mało: chciała, entuzjastycznie powitała Anschluss tysiącami wiwatujących ludzi na ulicach. Jak można - pytano - czynić zarzuty niemieckim lotnikom czy niemieckim marynarzom o bombardowanie miast i ludności cywilnej czy zarzuty nieudzielania pomocy rozbitkom na morzu, skoro to samo robili lotnicy i marynarze alianccy. Skoro niemiecka ludność cywilna, co widać choćby w zrujnowanej Norymberdze, jest taką samą ofiarą wojny jak ludność polska czy angielska. Dlaczego nikt - pytano już wtedy - nie wspomni o losie Niemców wypędzonych z rodzinnych domów na wschodzie?
Być może na procesie w ustach oskarżonych lub ich obrońców pojawiłyby się te wszystkie pytania, gdyby nie pewien majowy dzień 1946 r., gdy sala sądowa zamieniła się salę filmową. Oskarżonym, stronom procesowym, publiczności i korespondentom tego dnia pokazano, jak wyglądała wojna prowadzona po niemiecku i zbrodnia realizowana po niemiecku w obozach koncentracyjnych. Można było pokazać dowolny obraz z dowolnego obozu. Obraz masowej śmierci i cierpienia przekraczającego wszystko, co dotychczas widział człowiek, by do wszystkich dotarła świadomość, że to Niemcy innym narodom zgotowali ten los. Oczywiście, był w Norymberdze i problem sowiecki - delikatny, trudny, momentami żenujący. Rosjanie, sojusznicy Hitlera w pierwszej fazie wojny, niewątpliwi agresorzy i zbrodniarze, zasiadali w procesie nie jak Niemcy na ławie oskarżonych, lecz na stanowiskach prokuratorskich i sędziowskich. Jest pytaniem historii, dlaczego sędziowie i prokuratorzy amerykańscy, brytyjscy, francuscy, dlaczego wolni ludzie i niezależni prawnicy zgadzali się respektować sowieckie żądania wyłączenia spod dyskusji wielu kwestii, jak pakt Ribbentrop - Mołotow, wzajemne stosunki sowiecko-niemieckie i wizyty w Berlinie i Moskwie, jak sprawy republik bałtyckich czy stosunków polsko-sowieckich.
Rozczarowanie Stalina
Cokolwiek by jednak powiedzieć o roli Rosjan w Norymberdze, w niczym nie zmieni to aktu oskarżenia wobec Niemców ani stopnia niemieckiej odpowiedzialności za winy i zbrodnie. Ci, którzy chcieliby więc dziś zakwestionować wyrok norymberski jako ferowany przez jednych zbrodniarzy na drugich zbrodniarzach, nie mają racji. Wyrok norymberski był wyrokiem Międzynarodowego Trybunału Wojskowego, do którego zresztą strona radziecka zgłosiła votum separatum, żądając kary śmierci dla wszystkich dwudziestu dwóch, a nie, jak orzeczono, dwunastu oskarżonych, żądając uznania za organizacje zbrodnicze nie tylko SS, gestapo, SD czy korpus polityczny kierowników NSDAP, ale także rząd Rzeszy, sztab generalny i Naczelne Dowództwo Wehrmachtu.
Historia nie znalazła do dzisiaj odpowiedzi na pytanie o rolę Stalina w procesie norymberskim. Można się jednak domyślać, że była zasadnicza. Można się domyślać, że z Moskwy do Norymbergi dyktowano argumenty prokuratorskie i pytania do oskarżonych oraz żądania procesowe. Można się też domyślać, że rosyjscy prokuratorzy za niepowodzenia, jak gen. Nikołaj Zoria, na rozkaz Stalina płacili życiem. Można się też domyślać, że w opinii Stalina, wyrok, który zapadł w Norymberdze, gdzie dwunastu oskarżonych skazano na karę śmierci, trzech uniewinniono, a siedmiu skazano na karę więzienia, był rozczarowaniem, a może nawet osobistą porażką. Wyrok ogłaszany był 1 października 1946 r. Skrzętnie ukryto fakt, że dwa dni później wściekły i zawiedziony sowiecki dyktator doznał tak rozległego zawału serca, że odratowano go z największym trudem. Do łoża nieprzytomnego Stalina sprowadzano sławy medyczne z całej Europy, m.in. prof. Striwahkera ze Szwecji. Jego też niedyskrecji historia zawdzięcza tę anegdotę o wściekłym dyktatorze, który atakiem serca płacił za pierwszą polityczną klęskę.
Czy w zjednoczonej Europie pamięć o Norymberdze skazana jest już na kasację, a w najlepszym razie na marginalizację tak głęboką, by nikt już po nią nie sięgał i nie przypominał niewygodnej historii? Trudno powiedzieć. Niemcy wyraźnie zapominają. My, Polacy, którzy mieliśmy być tylko podludźmi, powinniśmy Norymbergę pamiętać. Choćby dlatego, że ta pamięć jakby nas uczłowiecza.
Sześćdziesiąt lat temu było to najważniejsze wydarzenie w zrujnowanym powojennym świecie. Oto po raz pierwszy w ludzkich dziejach przed międzynarodowym trybunałem sprawiedliwości w Norymberdze miały zostać postawione i oskarżone wojna i zbrodnia wojenna. Niemiecka wojna i niemiecka zbrodnia. Cały świat śledzący w Norymberdze dzień po dniu słowa oskarżenia i obrony doskonale rozumiał, że bez względu na to, kto jest sądzony i jaki zapadnie wyrok, w dziejach ludzkości rozpoczyna się nowa era. Że już nikt nigdy bezkarnie nie poważy się deptać ludzkiego życia, godności i wolności drugiego narodu. Tak to pojmowano i tak o tych nadziejach pisano.
Milion zbrodniarzy
O tym, że proces niemieckich zbrodniarzy wojennych w ogóle się odbędzie, wiedziano od co najmniej 1943 r. Dzisiaj już się tego nie pamięta, lecz na falach Radia BBC każdego dnia padały nazwiska niemieckich zbrodniarzy wojennych i ostrzeżenia przed dalszymi zbrodniami. Tych z gestapo, tych z SS i tych z Wehrmachtu. Z Czech, Francji, Polski czy Norwegii. Tysiące ludzi w organizacjach podziemnych we wszystkich krajach okupowanych przez Niemców zajmowały się wyłącznie dokumentacją niemieckiej zbrodni. Dziś się już tego nie pamięta, lecz lista poszukiwanych niemieckich zbrodniarzy wojennych liczyła w 1945 r. milion (!) nazwisk.
O tym, że proces niemieckich zbrodniarzy wojennych odbędzie się właśnie w Norymberdze, zadecydowano podczas konferencji w Poczdamie. Wybrano Norymbergę, która była szczególnym symbolem w ideologii nazistowskiej. Po pierwsze, z racji organizowanych tu od 1923 r. parteitagów, wielkich, a w latach 30. - gigantycznych zlotów skupiających po kilkaset tysięcy nazistów. Co jednak ważniejsze, to tu, w Norymberdze, w 1935 r. ogłoszono ustawy stanowiące, kto może być obywatelem Rzeszy i czym różni się dobra krew niemiecka od wątpliwej krwi żydowskich czy słowiańskich podludzi. Owe tzw. ustawy norymberskie legły u podstaw dyskryminacji milionów ludzi w niemieckiej Europie. Teraz w tej samej Norymberdze miały zostać na oczach całego świata podarte i zniszczone, a ich wyznawcy - ukarani.
Proces rozpoczął się w połowie listopada 1945 r. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy miał sądzić niemieckie zbrodnie przeciwko pokojowi, przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne. W owych dniach nikt nie mówił jeszcze o zbrodniach nazistowskich czy hitlerowskich. Dla świata były to po prostu zbrodnie niemieckie. Nikt ich też nie kwestionował i nie próbował obliczać "przepustowości" pieców krematoryjnych. Zbrodnia i jej przerażające świadectwa widoczne były dla każdego, kto wówczas żył w Europie. Europie tak bardzo antyniemieckiej, że poważnie zastanawiającej się nad tym, czy nie wyrzucić Niemców gdzieś do Azji, Afryki czy na Antarktydę. O żywej najgłębszej nienawiści do Niemców świadczyły tysiące listów napływających z różnych krajów do Norymbergi, w których zwykli ludzie ofiarowali usługi podczas spodziewanej egzekucji zbrodniarzy. Padały też delikatne sugestie, by do ostatecznego rozwiązania tzw. kwestii niemieckiej użyć broni atomowej. Warto przypomnieć te wszystkie fakty i okoliczności związane z procesem norymberskim, by pojąć, jak ważne było to wydarzenie i jak powszechne żądanie kary za zbrodnie.
Dwudziestu dwóch oskarżonych
Ostatecznie w procesie głównym na ławie oskarżonych zasiadło 22 przywódców III Rzeszy, przedstawicieli rządu, wojska, dyplomacji, policji, sfer gospodarczych i propagandy. Mimo braku najważniejszych oskarżonych, którzy, jak Hitler, Himmler i Goebbels, popełnili samobójstwo albo jak Bormann zginęli lub zaginęli, ławę oskarżonych próbowano skonstruować tak, by w osobach siedzących na niej Niemców można było osądzić III Rzeszę. Znaleźli się więc obok siebie zbrodniarze, jak marszałek Hermann Göring, szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy Ernst Kaltenbrunner czy generalny gubernator okupowanej Polski Hans Frank, i ludzie tacy jak Franz von Papen, były wicekanclerz Niemiec i ambasador w Turcji, Rudolf Hess, bohater sensacyjnej ucieczki na Wyspy Brytyjskie w 1941 r. czy dziennikarz i wydawca antysemickiego "Der St?rmera" Julius Streicher, który nie należał do grona doradców Hitlera i nie brał udziału w żadnej ważnej konferencji ani o niczym ważnym dla historii i polityki nie decydował.
Miano więc osądzić niemieckie zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. W oczach niemieckich przeciwników procesu to zwycięzcy wymierzali sprawiedliwość pokonanym. Jak można było - pytano wówczas - uczynić zarzut z planowania i przygotowywania wojny. Czyżby inni nie planowali wojny? Cóż to jest - pytano - zbrodnia przeciwko pokojowi? Czy można - pytano - czynić Niemcom zarzut z przyłączenia Austrii, skoro chciała tego Austria? Mało: chciała, entuzjastycznie powitała Anschluss tysiącami wiwatujących ludzi na ulicach. Jak można - pytano - czynić zarzuty niemieckim lotnikom czy niemieckim marynarzom o bombardowanie miast i ludności cywilnej czy zarzuty nieudzielania pomocy rozbitkom na morzu, skoro to samo robili lotnicy i marynarze alianccy. Skoro niemiecka ludność cywilna, co widać choćby w zrujnowanej Norymberdze, jest taką samą ofiarą wojny jak ludność polska czy angielska. Dlaczego nikt - pytano już wtedy - nie wspomni o losie Niemców wypędzonych z rodzinnych domów na wschodzie?
Być może na procesie w ustach oskarżonych lub ich obrońców pojawiłyby się te wszystkie pytania, gdyby nie pewien majowy dzień 1946 r., gdy sala sądowa zamieniła się salę filmową. Oskarżonym, stronom procesowym, publiczności i korespondentom tego dnia pokazano, jak wyglądała wojna prowadzona po niemiecku i zbrodnia realizowana po niemiecku w obozach koncentracyjnych. Można było pokazać dowolny obraz z dowolnego obozu. Obraz masowej śmierci i cierpienia przekraczającego wszystko, co dotychczas widział człowiek, by do wszystkich dotarła świadomość, że to Niemcy innym narodom zgotowali ten los. Oczywiście, był w Norymberdze i problem sowiecki - delikatny, trudny, momentami żenujący. Rosjanie, sojusznicy Hitlera w pierwszej fazie wojny, niewątpliwi agresorzy i zbrodniarze, zasiadali w procesie nie jak Niemcy na ławie oskarżonych, lecz na stanowiskach prokuratorskich i sędziowskich. Jest pytaniem historii, dlaczego sędziowie i prokuratorzy amerykańscy, brytyjscy, francuscy, dlaczego wolni ludzie i niezależni prawnicy zgadzali się respektować sowieckie żądania wyłączenia spod dyskusji wielu kwestii, jak pakt Ribbentrop - Mołotow, wzajemne stosunki sowiecko-niemieckie i wizyty w Berlinie i Moskwie, jak sprawy republik bałtyckich czy stosunków polsko-sowieckich.
Rozczarowanie Stalina
Cokolwiek by jednak powiedzieć o roli Rosjan w Norymberdze, w niczym nie zmieni to aktu oskarżenia wobec Niemców ani stopnia niemieckiej odpowiedzialności za winy i zbrodnie. Ci, którzy chcieliby więc dziś zakwestionować wyrok norymberski jako ferowany przez jednych zbrodniarzy na drugich zbrodniarzach, nie mają racji. Wyrok norymberski był wyrokiem Międzynarodowego Trybunału Wojskowego, do którego zresztą strona radziecka zgłosiła votum separatum, żądając kary śmierci dla wszystkich dwudziestu dwóch, a nie, jak orzeczono, dwunastu oskarżonych, żądając uznania za organizacje zbrodnicze nie tylko SS, gestapo, SD czy korpus polityczny kierowników NSDAP, ale także rząd Rzeszy, sztab generalny i Naczelne Dowództwo Wehrmachtu.
Historia nie znalazła do dzisiaj odpowiedzi na pytanie o rolę Stalina w procesie norymberskim. Można się jednak domyślać, że była zasadnicza. Można się domyślać, że z Moskwy do Norymbergi dyktowano argumenty prokuratorskie i pytania do oskarżonych oraz żądania procesowe. Można się też domyślać, że rosyjscy prokuratorzy za niepowodzenia, jak gen. Nikołaj Zoria, na rozkaz Stalina płacili życiem. Można się też domyślać, że w opinii Stalina, wyrok, który zapadł w Norymberdze, gdzie dwunastu oskarżonych skazano na karę śmierci, trzech uniewinniono, a siedmiu skazano na karę więzienia, był rozczarowaniem, a może nawet osobistą porażką. Wyrok ogłaszany był 1 października 1946 r. Skrzętnie ukryto fakt, że dwa dni później wściekły i zawiedziony sowiecki dyktator doznał tak rozległego zawału serca, że odratowano go z największym trudem. Do łoża nieprzytomnego Stalina sprowadzano sławy medyczne z całej Europy, m.in. prof. Striwahkera ze Szwecji. Jego też niedyskrecji historia zawdzięcza tę anegdotę o wściekłym dyktatorze, który atakiem serca płacił za pierwszą polityczną klęskę.
Czy w zjednoczonej Europie pamięć o Norymberdze skazana jest już na kasację, a w najlepszym razie na marginalizację tak głęboką, by nikt już po nią nie sięgał i nie przypominał niewygodnej historii? Trudno powiedzieć. Niemcy wyraźnie zapominają. My, Polacy, którzy mieliśmy być tylko podludźmi, powinniśmy Norymbergę pamiętać. Choćby dlatego, że ta pamięć jakby nas uczłowiecza.
Więcej możesz przeczytać w 44/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.