Szansę na stanie się dziełem sztuki ma nawet pojedynczy milicjant
Pod takim soczystym tytułem ukazała się najnowsza książka Waldemara Fydrycha, czyli legendarnego Majora, twórcy Pomarańczowej Alternatywy. Talent Majora do organizowania happeningów jest szeroko znany w kręgach policyjnych i artystycznych całej Europy. Ten dobiegający pięćdziesiątki wizjoner był w ponurych czasach generała Jaruzelskiego inscenizatorem największych ulicznych zdarzeń z pogranicza teatru, happeningu i prowokacji artystycznej.
To on wymyślił słynny "Manifest surrealizmu socjalistycznego", który stał się podstawą działań happeningowych Pomarańczowej Alternatywy. W swym manifeście Fydrych twierdził, że rzeczywistość jest tak absurdalna, iż sama w sobie stanowi dzieło sztuki. Szansę na stanie się dziełem sztuki miał w działaniach Majora nawet pojedynczy milicjant. Konsekwencją tych jakże oryginalnych i poważnych tez były biegające po Wrocławiu krasnoludki, które z misją w oczach zatrzymywali umundurowani przedstawiciele władzy. Do najsłynniejszych pomysłów Majora należały takie akcje, jak Międzynarodowy Dzień Tajniaka, podczas którego ucharakteryzowani na agentów tajnych służb happenerzy starali się legitymować i przeszukiwać przechodniów, czy akcja "Kto się boi papieru toaletowego?", kiedy to rozdawano przechodniom papier toaletowy - towar w socjalizmie jak najbardziej luksusowy i reglamentowany. Do legendy ruchu przeszły też happeningi, m.in. parodia szturmu na Pałac Zimowy, którą z zachowaniem historycznych szczegółów przeprowadzono w dniu rocznicy rewolucji październikowej, i niezależne obchody Dnia Kobiet, podczas których aresztowano samego Majora, odważnie rozdającego podpaski higieniczne.
Na temat działań Pomarańczowej Alternatywy napisano kilkanaście prac magisterskich (sam jestem autorem jednej z nich), a także jedną pracę doktorską. Powstały też filmy, wystawy fotograficzne, a nawet pomnik krasnala na Świdnickiej. Wydawać by się mogło, że barwne krasnoludki, które pomogły ośmieszyć (a tym samym także obalić) komunę, należą już zdecydowanie do innej epoki. Zmieniła się rzeczywistość, a wraz z nią ulica - miejsce działań "pomarańczowych". Dziś osoba w stroju krasnoludka nie wzbudzi już takiej sensacji jak za czasów komuny (co więcej, wszyscy pomyślą, że to jakaś tandetna promocja rodem z hipermarketu). Najnowsza książka Fydrycha udowadnia, że dzisiaj happeningi są potrzebne, a przede wszystkim są możliwe. "Krasnoludki i gamonie" to barwny opis licznych akcji happeningowych, inicjowanych przez Fydrycha we Francji, w Polsce, a także na Ukrainie. Ostatnią głośną akcją Majora był udział w wyborach do Senatu w 1989 r. Po przegranej (więcej głosów niż nasz bohater zdobył dyrektor zoo Antoni Gucwiński) Major wyjeżdża do Francji i wszelki słuch o nim ginie.
W Paryżu twórca Pomarańczowej Alternatywy realizuje się jako happener, prężny kochanek i malarz pokojowy. Po 10 latach wraca do Polski i ponownie staje się aktywny. Jego happeningom nie towarzyszy już taki rozgłos jak w czasach komuny. Niemniej wiele z nich zasługuje na uwagę, jak choćby mało znana akcja z reklamą fikcyjnego środka na pobudzenie o nazwie Biosyntex, przeprowadzona ze studentami w Poznaniu, podczas której Major zostaje zatrzymany w stroju inspektora sanepidu. Kulminacją działań Majora jest udział w pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Ostatnio Major ponownie pragnie się włączyć w gorący nurt wydarzeń. W dniu święta Wojska Polskiego przygotował w klubie Traffic wystawę zatytułowaną "1000 krasnali dla Warszawy".
Fydrych ma uroczy dar nadinterpretacji zdarzeń. Jego opisy happeningów czyta się jak surrealistyczne opowiadania, ale najciekawsze jest w nich to, że wydarzyły się naprawdę. To obowiązkowa lektura dla miłośników działań niekonwencjonalnych. W swej pierwszej książce zatytułowanej "Żywoty Mężów Pomarańczowych" Major skupił się na akcjach sprzed lat. Teraz otrzymujemy opis jego wyczynów paryskich i akcji przeprowadzanych w III RP.
To piękne, że mimo upływu lat ten artystyczny kloszard nie dał się skomercjalizować, zapędzić do jakiegoś głupawego talk- -show, a przede wszystkim się nie zinstytucjonalizował. A przecież tak łatwo mógł się stać jakimś urzędnikiem czy panem od kultury w zacnym stowarzyszeniu. On jeden nie poszedł na lep komercji i łatwego zarobku. Każdy, kto jest ciekawy, jak robi się happeningową rewolucję, powinien sięgnąć po "Krasnoludki i gamonie". A tak poza całą tą happeningową otoczką, otulającą autora, jest to po prostu zabawna lektura, którą polecam na te smutne jesienne dni, pełne ukrytych kamer i podsłuchów.
Fot: Z. Furman
To on wymyślił słynny "Manifest surrealizmu socjalistycznego", który stał się podstawą działań happeningowych Pomarańczowej Alternatywy. W swym manifeście Fydrych twierdził, że rzeczywistość jest tak absurdalna, iż sama w sobie stanowi dzieło sztuki. Szansę na stanie się dziełem sztuki miał w działaniach Majora nawet pojedynczy milicjant. Konsekwencją tych jakże oryginalnych i poważnych tez były biegające po Wrocławiu krasnoludki, które z misją w oczach zatrzymywali umundurowani przedstawiciele władzy. Do najsłynniejszych pomysłów Majora należały takie akcje, jak Międzynarodowy Dzień Tajniaka, podczas którego ucharakteryzowani na agentów tajnych służb happenerzy starali się legitymować i przeszukiwać przechodniów, czy akcja "Kto się boi papieru toaletowego?", kiedy to rozdawano przechodniom papier toaletowy - towar w socjalizmie jak najbardziej luksusowy i reglamentowany. Do legendy ruchu przeszły też happeningi, m.in. parodia szturmu na Pałac Zimowy, którą z zachowaniem historycznych szczegółów przeprowadzono w dniu rocznicy rewolucji październikowej, i niezależne obchody Dnia Kobiet, podczas których aresztowano samego Majora, odważnie rozdającego podpaski higieniczne.
Na temat działań Pomarańczowej Alternatywy napisano kilkanaście prac magisterskich (sam jestem autorem jednej z nich), a także jedną pracę doktorską. Powstały też filmy, wystawy fotograficzne, a nawet pomnik krasnala na Świdnickiej. Wydawać by się mogło, że barwne krasnoludki, które pomogły ośmieszyć (a tym samym także obalić) komunę, należą już zdecydowanie do innej epoki. Zmieniła się rzeczywistość, a wraz z nią ulica - miejsce działań "pomarańczowych". Dziś osoba w stroju krasnoludka nie wzbudzi już takiej sensacji jak za czasów komuny (co więcej, wszyscy pomyślą, że to jakaś tandetna promocja rodem z hipermarketu). Najnowsza książka Fydrycha udowadnia, że dzisiaj happeningi są potrzebne, a przede wszystkim są możliwe. "Krasnoludki i gamonie" to barwny opis licznych akcji happeningowych, inicjowanych przez Fydrycha we Francji, w Polsce, a także na Ukrainie. Ostatnią głośną akcją Majora był udział w wyborach do Senatu w 1989 r. Po przegranej (więcej głosów niż nasz bohater zdobył dyrektor zoo Antoni Gucwiński) Major wyjeżdża do Francji i wszelki słuch o nim ginie.
W Paryżu twórca Pomarańczowej Alternatywy realizuje się jako happener, prężny kochanek i malarz pokojowy. Po 10 latach wraca do Polski i ponownie staje się aktywny. Jego happeningom nie towarzyszy już taki rozgłos jak w czasach komuny. Niemniej wiele z nich zasługuje na uwagę, jak choćby mało znana akcja z reklamą fikcyjnego środka na pobudzenie o nazwie Biosyntex, przeprowadzona ze studentami w Poznaniu, podczas której Major zostaje zatrzymany w stroju inspektora sanepidu. Kulminacją działań Majora jest udział w pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Ostatnio Major ponownie pragnie się włączyć w gorący nurt wydarzeń. W dniu święta Wojska Polskiego przygotował w klubie Traffic wystawę zatytułowaną "1000 krasnali dla Warszawy".
Fydrych ma uroczy dar nadinterpretacji zdarzeń. Jego opisy happeningów czyta się jak surrealistyczne opowiadania, ale najciekawsze jest w nich to, że wydarzyły się naprawdę. To obowiązkowa lektura dla miłośników działań niekonwencjonalnych. W swej pierwszej książce zatytułowanej "Żywoty Mężów Pomarańczowych" Major skupił się na akcjach sprzed lat. Teraz otrzymujemy opis jego wyczynów paryskich i akcji przeprowadzanych w III RP.
To piękne, że mimo upływu lat ten artystyczny kloszard nie dał się skomercjalizować, zapędzić do jakiegoś głupawego talk- -show, a przede wszystkim się nie zinstytucjonalizował. A przecież tak łatwo mógł się stać jakimś urzędnikiem czy panem od kultury w zacnym stowarzyszeniu. On jeden nie poszedł na lep komercji i łatwego zarobku. Każdy, kto jest ciekawy, jak robi się happeningową rewolucję, powinien sięgnąć po "Krasnoludki i gamonie". A tak poza całą tą happeningową otoczką, otulającą autora, jest to po prostu zabawna lektura, którą polecam na te smutne jesienne dni, pełne ukrytych kamer i podsłuchów.
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 44/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.