Kiedy po śmierci wielkiego poety jego bliscy wyciągają z osieroconych szuflad wiersze, szkice i notatki, muszą się czuć niezręcznie. Mają przecież świadomość, że gdyby autor żył, niektóre z tych tekstów nie ujrzałyby światła dziennego bądę ukazałyby się w całkiem zmienionej formie. To odczucie niestosowności udziela się też czytelnikowi "Wierszy ostatnich" Czesława Miłosza. Choć w książce znajdziemy utwory dopracowane, jak publikowany wcześniej poemat "Orfeusz i Eurydyka", jako całość jest ona raczej świadectwem oporu języka i zacierania się znaczeń. Głos, który kształtował polską literaturę w XX wieku, tutaj balansuje na granicy poezji i prozy, mnożąc proste wyznania i patetyczne modlitwy. Na szczęście wciąż poruszają charakterystyczne dla "późnego" Miłosza fragmenty, w których poeta wraca do konkretu dzieciństwa albo z czułością pisze o ludzkiej niedoskonałości (polemiczny wobec szaleństwa biotechnologii wiersz "Normalizacja"). Szczególnie ciekawy jest autoironiczny motyw "eleganta i snoba", który odgradzał się od innych pychą, a jeśli się mu powodziło, to tylko dlatego, że "opatrzność chroni głupków i artystów". Jeżeli życie Pana Cogito było burzą, to historię alter ego Miłosza można nazwać snem. Wydaje się, że gdyby każdego z dzisiejszych twórców było stać na równie trzeźwą autorefleksję, nasza literatura miałaby bardziej ludzkie oblicze.
Wojciech Wencel
Czesław Miłosz, "Wiersze ostatnie", Znak
Więcej możesz przeczytać w 44/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.