Trzeba kochać śmierć, jeśli kocha się życie - mawiają wiedeńczycy
Stuprocentowi wiedeńczycy Johann Strauss ojciec i Johann Strauss syn owładnięci byli strachem przed podróżowaniem, starością, chorobą i śmiercią. Na przekór swym fobiom stworzyli nieśmiertelną muzykę - wiedeńskie walce. Pod ich błogą fasadą zawsze można odnaleźć melancholię i żal. Wiedeńczycy są ze śmiercią za pan brat. Szanują ją, potrafią z niej żartować, umieją się nią nawet zachwycać. To z Wiednia pochodzi określenie schöne Leich (piękny trup), oznaczające wybitnie udany pogrzeb. Hanne Egghardt w swojej publikacji "Wiedeń i śmierć" twierdzi, że skoro kochamy życie (a wiedeńczycy na pewno je kochają), musimy też kochać śmierć - nieodłączną jego część.
Muzeum... pochówku
Wiedeń jest miastem, w którym nie sposób się uwolnić od nieboszczyków. W barze Trześniewskich między klientami krąży duch dawnego bywalca lokalu Franza Kafki. Bezdomny poeta Peter Altenberg bywał w Café Central tak często, że po jego śmierci przy pustym stoliku właściciele posadzili manekina literata. Sam Ludwig van Beethoven ma w Wiedniu kilkadziesiąt miejsc pamięci. Duchy pisarzy, kompozytorów i polityków krążą nad Graben, Kohlmarktem i Kärtnerstrasse.
Wiedeń słynie ze swoich zbiorów muzealnych. Nie ma w Europie Środkowej drugiego takiego miasta, gdzie Tycjan wisi obok Caravaggia, a by zobaczyć "Sąd Ostateczny" Hieronima Boscha, wystarczy przejść na drugą stronę ulicy. Kogo nudzi sztuka, uda się do Muzeum Globusów albo Muzeum Gulaszu. Niepoprawni amatorzy śmierci wybiorą jednak Muzeum Zbrodni, Muzeum Pochówku lub Muzeum Patologii, zawierające kolekcję 42 tys. eksponatów zdeformowanych ludzkich ciał.
Dyrektor mieszczącego się przy Miejskim Zakładzie Pogrzebowym Muzeum Pochówków Heinz Riedel pasjonuje się swymi zbiorami. - Prowadzę muzeum od 15 lat. Po takim czasie trudno się nie utożsamiać z pracą - śmieje się. W gablocie muzeum błyszczy nóż, który wykwalifikowany lekarz, na prośbę rodziny, wbijał w serce trupa. Dla pewności. Zabieg taki kosztował 100 florenów, a w zbiorach muzeum są rachunki świadczące o tym, że wielu bliskich decydowało się na ten desperacki krok.
Wizjonerski pomysł pogrzebowy zgłosili w 1874 r. inżynierowie Feldbinger i Hudetz. Według ich projektu, trumny trafiałyby wprost do grobowców "pocztą pneumatyczną". Tunel miał mieć kilometr długości i działać na zasadzie kompresji powietrza. Niestety, rozwiązanie wyceniono na milion florenów i odstąpiono od realizacji. Tym bardziej że wiedeńczycy za ekstrawagancją nie przepadają. Ledwie pół roku przetrwała "pogrzebowa" inicjatywa cesarza Józefa II. Ten niestrudzony reformator uznał, że w obliczu trudności ekonomicznych grzebanie zmarłych w ubraniu i w trumnie to zwykła rozrzutność. Dlatego polecił skonstruować trumnę wielorazowego użytku. Jeden z egzemplarzy stoi do dziś w Muzeum Pochówku i należy do ulubionych eksponatów Heinza Riedla. Dyrektor z lubością pociąga za dźwignię zwalniającą blokadę, dno trumny otwiera się niczym zapadnia szafotu, a zwiedzającym pozostaje wyobrazić sobie zaszytego w płóciennym worku trupa wpadającego do mogiły. Fascynacji dyrektora Riedla i cesarza Józefa nie podzielali wiedeńczycy, a wyraz temu dali w ulicznych zamieszkach.
Cmentarz towarzyski
We wschodniej części Wiednia w 1874 r. otwarto gigantyczny Cmentarz Centralny. To miasto nieboszczyków, jak szybko nazwano Zentralfriedhof, miało "dzielnice" katolicką, protestancką i żydowską. Elegancki cmentarz o regularnym układzie alej szybko stał się austriackim panteonem. Turyści wyposażeni w szczegółowe mapy szukają tu dziś grobów Johannesa Brahmsa, obu Johannów Straussów, Ludwika van Beethovena, Franza Schuberta, pisarza Arthura Schnitzlera i Curda J?rgensa.
Ktoś nazwał Cmentarz Centralny afrodyzjakiem dla nekrofilów. Zentralfriedhof zajmuje prawie 2,5 km? i jest największym cmentarzyskiem Europy. Trzysta tysięcy grobów kryje trzy miliony ludzkich ciał. Cmentarz pełni jednak również funkcję lubianego przez wiedeńczyków miejsca spotkań. Jeśli masz szczęście i trafisz na porządny pogrzeb, możesz wysłuchać "Ave Maria" w wykonaniu chóru Opery Wiedeńskiej albo marsza żałobnego granego przez Wiedeńskich Filharmoników. Udział artystów w uroczystościach dodaje ceremonii jakże pożądanego w austriackiej stolicy szyku. Mniej wyrafinowani, za to równie popularni grajkowie z wiedeńskich winiarni ułożyli nawet kuplet na stulecie cmentarza:
Niech żyje Cmentarz Centralny
I wszyscy jego zmarli
Klimat jest tu jak za życia
Hip, hip hura! - to nieboszczyki
Świętują swe setne urodziny!
Pogrzeb pierwszej klasy
Kiedy latem 1914 r. na ulicach stolicy Bośni i Hercegowiny rozległy się śmiertelne wystrzały, wiadomo było, że arcyksiążę Ferdynand nie spocznie w krypcie Habsburgów. Zabraniała tego etykieta. Następca tronu, biorąc ślub z Zofią Chotek von Chotkową und Wognin, popełnił bowiem mezalians. Zofia pochodziła wprawdzie z jednej z najstarszych szlacheckich rodzin w Czechach, ale była zaledwie hrabianką. Z takim zaś tytułem prawo pochówku w Krypcie Kapucynów nie przysługiwało. Arcyksiążę wyraził pragnienie bycia pogrzebanym obok żony, dlatego po tym jak kule bośniackiego spiskowca Gawriły Principa dosięgły obojga 28 czerwca na moście nad Miliczką, ciała następcy tronu i księżnej Zofii pochowano na zamku w Artstetten, 80 km na zachód od Wiednia.
Dziś pochówek pierwszej klasy w Wiedniu może sobie zamówić każdy. Pod warunkiem że go na to stać. A że wiedeńczycy należą raczej do ludzi zamożnych, prawie połowa pogrzebów w austriackiej stolicy to erste Klasse-Begräbnis (pogrzeb pierwszej klasy). Heinz Riedel przyznaje, że można wprawdzie wyprawić pogrzeb za 17 tys. szylingów (dyrektor nie ma głowy do euro), ale zazwyczaj rachunki w jego przedsiębiorstwie nie schodzą poniżej 30-35 tys. (około 9 tys. zł). Szacunek dla zmarłych zobowiązuje.
O klasie pogrzebu świadczy też rozmiar stypy. Z tramwaju linii 71 już z daleka widać figurę Jezusa Chrystusa nad restauracją Schloss Concordia. Rzeźba przywodzi na myśl słynny posąg Zbawiciela z Rio de Janeiro. Wita gości szeroko otwartymi ramionami. W tym dawnym zakładzie kamieniarskim poważanej za czasów cesarsko-królewskich firmy Sommer & Weniger, naprzeciwko bramy wejściowej Cmentarza Centralnego, wiedeńczycy pocieszają się nad wiener schnitzlem i struclą jabłkową. Żałoba nie jest w Austrii niczym wstydliwym. Jej ważność podkreślał już słynny wiedeńczyk Zygmunt Freud. Podczas gdy nowoczesne społeczeństwa uważają stan żałoby za chorobliwy, ojciec psychoanalizy i jego następcy głosili, że jest czymś naturalnym. Podobnie jak zbiorowe pocieszanie. Mieszkańcy Wiednia doskonale to rozumieją, stąd stypa w Schloss Concordia należy do stałych elementów schöne Leich. W przycmentarnej restauracji urządza się zresztą okolicznościowe bankiety i spotkania, nie mające związku z pogrzebem. Wiedeńczycy po prostu lubią to miejsce.
Podobnie jest na Cmentarzu Bezimiennych na wybrzeżu Albert. Od lat chowa się tu wyłowione z rzeki ciała samobójców, ludzi, których tożsamości nie można ustalić. Cmentarz otaczają ogródki działkowe i letniskowe dacze. W tym idyllicznym krajobrazie mieści się niewielka Stube, knajpka serwująca wiedeńską kuchnię domową. Zwie się po prostu Przy Cmentarzu Bezimiennych, co nie przeszkadza gościom jadać tu latem pod kasztanowcami i lipami kiszone kiełbaski, zupę rybną po węgiersku, talerz zimnych przekąsek czy karpia, w zależności od upodobania pieczonego albo serwowanego na sposób serbski. W cieniu cmentarza, przy kieliszku Sturm (młodego wina), emeryci dyskutują o dolegliwościach zdrowotnych, a młodzi rowerzyści cieszą się ładną pogodą.
Na Cmentarzu Centralnym odbywają się nawet polowania. Niestrudzony badacz wiedeńskich nekropolii, wybitny włoski germanista Claudio Magris uczestniczył kiedyś w sezonowym odstrzale zajęcy i bażantów grasujących po Zentralfriedhofie. Chodząc o świcie po tym - jak mawiają Austriacy - mieście innych wiedeńczyków, w towarzystwie jednego z trzech wynajętych przez magistrat myśliwych, wymyślił takie oto zdanie: "Śmierć jest nieszkodliwa, dobrze wychowana i dyskretna, nie przeszkadza i nikogo nie krzywdzi; to życie wprowadza zamęt, hałasuje, niszczy, atakuje, a więc trzeba je hamować, aby nie było zbyt żywe".
Wiedeńczycy lubią śpiewać o śmierci. W Heurigen, typowych wiedeńskich lokalach, w których pija się młode wino i śpiewa, nierzadko można usłyszeć: "Sprzedajcie moje ubranie, idź do nieba". Pieśni Heurigen nie są makabryczne, a śmierć nie ma w nich złowieszczego charakteru. Pojawia się raczej jako przyjaciel, z którym spotkanie wydaje się nieuchronne. W Wiedniu nawet umrzeć trzeba z klasą.
Śmierć musi być wiedeńczykiem,
tak jak miłość jest Francuzką.
Któż inny tak punktualnie powiedzie cię do nieba bram?
Tylko wiedeńczyk ma takie wyczucie.
Śmierć musi być wiedeńczykiem,
tylko wiedeńczyk znajdzie właściwy ton.
Muzeum... pochówku
Wiedeń jest miastem, w którym nie sposób się uwolnić od nieboszczyków. W barze Trześniewskich między klientami krąży duch dawnego bywalca lokalu Franza Kafki. Bezdomny poeta Peter Altenberg bywał w Café Central tak często, że po jego śmierci przy pustym stoliku właściciele posadzili manekina literata. Sam Ludwig van Beethoven ma w Wiedniu kilkadziesiąt miejsc pamięci. Duchy pisarzy, kompozytorów i polityków krążą nad Graben, Kohlmarktem i Kärtnerstrasse.
Wiedeń słynie ze swoich zbiorów muzealnych. Nie ma w Europie Środkowej drugiego takiego miasta, gdzie Tycjan wisi obok Caravaggia, a by zobaczyć "Sąd Ostateczny" Hieronima Boscha, wystarczy przejść na drugą stronę ulicy. Kogo nudzi sztuka, uda się do Muzeum Globusów albo Muzeum Gulaszu. Niepoprawni amatorzy śmierci wybiorą jednak Muzeum Zbrodni, Muzeum Pochówku lub Muzeum Patologii, zawierające kolekcję 42 tys. eksponatów zdeformowanych ludzkich ciał.
Dyrektor mieszczącego się przy Miejskim Zakładzie Pogrzebowym Muzeum Pochówków Heinz Riedel pasjonuje się swymi zbiorami. - Prowadzę muzeum od 15 lat. Po takim czasie trudno się nie utożsamiać z pracą - śmieje się. W gablocie muzeum błyszczy nóż, który wykwalifikowany lekarz, na prośbę rodziny, wbijał w serce trupa. Dla pewności. Zabieg taki kosztował 100 florenów, a w zbiorach muzeum są rachunki świadczące o tym, że wielu bliskich decydowało się na ten desperacki krok.
Wizjonerski pomysł pogrzebowy zgłosili w 1874 r. inżynierowie Feldbinger i Hudetz. Według ich projektu, trumny trafiałyby wprost do grobowców "pocztą pneumatyczną". Tunel miał mieć kilometr długości i działać na zasadzie kompresji powietrza. Niestety, rozwiązanie wyceniono na milion florenów i odstąpiono od realizacji. Tym bardziej że wiedeńczycy za ekstrawagancją nie przepadają. Ledwie pół roku przetrwała "pogrzebowa" inicjatywa cesarza Józefa II. Ten niestrudzony reformator uznał, że w obliczu trudności ekonomicznych grzebanie zmarłych w ubraniu i w trumnie to zwykła rozrzutność. Dlatego polecił skonstruować trumnę wielorazowego użytku. Jeden z egzemplarzy stoi do dziś w Muzeum Pochówku i należy do ulubionych eksponatów Heinza Riedla. Dyrektor z lubością pociąga za dźwignię zwalniającą blokadę, dno trumny otwiera się niczym zapadnia szafotu, a zwiedzającym pozostaje wyobrazić sobie zaszytego w płóciennym worku trupa wpadającego do mogiły. Fascynacji dyrektora Riedla i cesarza Józefa nie podzielali wiedeńczycy, a wyraz temu dali w ulicznych zamieszkach.
Cmentarz towarzyski
We wschodniej części Wiednia w 1874 r. otwarto gigantyczny Cmentarz Centralny. To miasto nieboszczyków, jak szybko nazwano Zentralfriedhof, miało "dzielnice" katolicką, protestancką i żydowską. Elegancki cmentarz o regularnym układzie alej szybko stał się austriackim panteonem. Turyści wyposażeni w szczegółowe mapy szukają tu dziś grobów Johannesa Brahmsa, obu Johannów Straussów, Ludwika van Beethovena, Franza Schuberta, pisarza Arthura Schnitzlera i Curda J?rgensa.
Ktoś nazwał Cmentarz Centralny afrodyzjakiem dla nekrofilów. Zentralfriedhof zajmuje prawie 2,5 km? i jest największym cmentarzyskiem Europy. Trzysta tysięcy grobów kryje trzy miliony ludzkich ciał. Cmentarz pełni jednak również funkcję lubianego przez wiedeńczyków miejsca spotkań. Jeśli masz szczęście i trafisz na porządny pogrzeb, możesz wysłuchać "Ave Maria" w wykonaniu chóru Opery Wiedeńskiej albo marsza żałobnego granego przez Wiedeńskich Filharmoników. Udział artystów w uroczystościach dodaje ceremonii jakże pożądanego w austriackiej stolicy szyku. Mniej wyrafinowani, za to równie popularni grajkowie z wiedeńskich winiarni ułożyli nawet kuplet na stulecie cmentarza:
Niech żyje Cmentarz Centralny
I wszyscy jego zmarli
Klimat jest tu jak za życia
Hip, hip hura! - to nieboszczyki
Świętują swe setne urodziny!
Pogrzeb pierwszej klasy
Kiedy latem 1914 r. na ulicach stolicy Bośni i Hercegowiny rozległy się śmiertelne wystrzały, wiadomo było, że arcyksiążę Ferdynand nie spocznie w krypcie Habsburgów. Zabraniała tego etykieta. Następca tronu, biorąc ślub z Zofią Chotek von Chotkową und Wognin, popełnił bowiem mezalians. Zofia pochodziła wprawdzie z jednej z najstarszych szlacheckich rodzin w Czechach, ale była zaledwie hrabianką. Z takim zaś tytułem prawo pochówku w Krypcie Kapucynów nie przysługiwało. Arcyksiążę wyraził pragnienie bycia pogrzebanym obok żony, dlatego po tym jak kule bośniackiego spiskowca Gawriły Principa dosięgły obojga 28 czerwca na moście nad Miliczką, ciała następcy tronu i księżnej Zofii pochowano na zamku w Artstetten, 80 km na zachód od Wiednia.
Dziś pochówek pierwszej klasy w Wiedniu może sobie zamówić każdy. Pod warunkiem że go na to stać. A że wiedeńczycy należą raczej do ludzi zamożnych, prawie połowa pogrzebów w austriackiej stolicy to erste Klasse-Begräbnis (pogrzeb pierwszej klasy). Heinz Riedel przyznaje, że można wprawdzie wyprawić pogrzeb za 17 tys. szylingów (dyrektor nie ma głowy do euro), ale zazwyczaj rachunki w jego przedsiębiorstwie nie schodzą poniżej 30-35 tys. (około 9 tys. zł). Szacunek dla zmarłych zobowiązuje.
O klasie pogrzebu świadczy też rozmiar stypy. Z tramwaju linii 71 już z daleka widać figurę Jezusa Chrystusa nad restauracją Schloss Concordia. Rzeźba przywodzi na myśl słynny posąg Zbawiciela z Rio de Janeiro. Wita gości szeroko otwartymi ramionami. W tym dawnym zakładzie kamieniarskim poważanej za czasów cesarsko-królewskich firmy Sommer & Weniger, naprzeciwko bramy wejściowej Cmentarza Centralnego, wiedeńczycy pocieszają się nad wiener schnitzlem i struclą jabłkową. Żałoba nie jest w Austrii niczym wstydliwym. Jej ważność podkreślał już słynny wiedeńczyk Zygmunt Freud. Podczas gdy nowoczesne społeczeństwa uważają stan żałoby za chorobliwy, ojciec psychoanalizy i jego następcy głosili, że jest czymś naturalnym. Podobnie jak zbiorowe pocieszanie. Mieszkańcy Wiednia doskonale to rozumieją, stąd stypa w Schloss Concordia należy do stałych elementów schöne Leich. W przycmentarnej restauracji urządza się zresztą okolicznościowe bankiety i spotkania, nie mające związku z pogrzebem. Wiedeńczycy po prostu lubią to miejsce.
Podobnie jest na Cmentarzu Bezimiennych na wybrzeżu Albert. Od lat chowa się tu wyłowione z rzeki ciała samobójców, ludzi, których tożsamości nie można ustalić. Cmentarz otaczają ogródki działkowe i letniskowe dacze. W tym idyllicznym krajobrazie mieści się niewielka Stube, knajpka serwująca wiedeńską kuchnię domową. Zwie się po prostu Przy Cmentarzu Bezimiennych, co nie przeszkadza gościom jadać tu latem pod kasztanowcami i lipami kiszone kiełbaski, zupę rybną po węgiersku, talerz zimnych przekąsek czy karpia, w zależności od upodobania pieczonego albo serwowanego na sposób serbski. W cieniu cmentarza, przy kieliszku Sturm (młodego wina), emeryci dyskutują o dolegliwościach zdrowotnych, a młodzi rowerzyści cieszą się ładną pogodą.
Na Cmentarzu Centralnym odbywają się nawet polowania. Niestrudzony badacz wiedeńskich nekropolii, wybitny włoski germanista Claudio Magris uczestniczył kiedyś w sezonowym odstrzale zajęcy i bażantów grasujących po Zentralfriedhofie. Chodząc o świcie po tym - jak mawiają Austriacy - mieście innych wiedeńczyków, w towarzystwie jednego z trzech wynajętych przez magistrat myśliwych, wymyślił takie oto zdanie: "Śmierć jest nieszkodliwa, dobrze wychowana i dyskretna, nie przeszkadza i nikogo nie krzywdzi; to życie wprowadza zamęt, hałasuje, niszczy, atakuje, a więc trzeba je hamować, aby nie było zbyt żywe".
Wiedeńczycy lubią śpiewać o śmierci. W Heurigen, typowych wiedeńskich lokalach, w których pija się młode wino i śpiewa, nierzadko można usłyszeć: "Sprzedajcie moje ubranie, idź do nieba". Pieśni Heurigen nie są makabryczne, a śmierć nie ma w nich złowieszczego charakteru. Pojawia się raczej jako przyjaciel, z którym spotkanie wydaje się nieuchronne. W Wiedniu nawet umrzeć trzeba z klasą.
Śmierć musi być wiedeńczykiem,
tak jak miłość jest Francuzką.
Któż inny tak punktualnie powiedzie cię do nieba bram?
Tylko wiedeńczyk ma takie wyczucie.
Śmierć musi być wiedeńczykiem,
tylko wiedeńczyk znajdzie właściwy ton.
NAJWESELSZY CMENTARZ |
---|
Choć Sapanta to zabita deskami wioska, Rumuni twierdzą, że jest jednym z 20 najwspanialszych miejsc świata. Biura podróży reklamują ją jako atrakcję większą niż podróż do egipskich piramid. Codziennie dziurawymi ulicami do miejscowości przy rumuńsko-ukraińskiej granicy suną autokary z Japończykami, Włochami i Amerykanami. Przyjezdni chcą tylko zwiedzić Cimitirul Vesel (wesoły cmentarz). Kolorowa nekropolia w Sapancie, podobno najweselsza z istniejących na świecie, to jeden z najpoważniejszych towarów na rumuńskim rynku turystyki. Sławną uczynił ją Stan Patras, miejscowy artysta, kolega Nicolae Ceaućescu, człowiek kochający życie i żyjący tak, jakby śmierć nie istniała. Dzięki umiejętności słuchania tworzył radosne wiersze, które umieszczał na nagrobkach. Nie przejmował się przy tym zupełnie, jak odbierze to rodzina zmarłego. Pijakom przypominał, że pili, komunistom malował sierp i młot. Pierwszy krzyż wykonał w 1935 r. Z czasem każda rodzina w taki sam sposób chciała honorować zmarłych; z roku na rok rósł więc las pomalowanych na niebiesko krzyży, przykrytych specjalnymi daszkami, obrośniętych drewnianymi kwiatami z pstrokatą płaskorzeźbą w centralnym miejscu, "opowiadającą" historię zmarłego. - Ludzie w Sapancie nie podchodzą do śmierci jak do wielkiej tragedii. Śmierć to tylko wrota do następnego życia - twierdzi miejscowy pop Georgiu Lutai. Te słowa okazały się znakomitym pretekstem do rozkwitu tzw. cmentarnej turystyki w Sapancie. Mogiły, odwiedzane niegdyś wyłącznie przez bliskich, stały się taką samą atrakcją jak podróże szlakiem reńskich winnic czy zwiedzanie rezerwatów w Kenii. W Sapancie każdy może zamówić naturalnej wielkości krzyż z bukowego drewna, wzorowany na tych z Cimitirul Vesel. Bogaci ekscentrycy kupują go jako ozdobę, głównie do przydomowego ogródka. Błękitne jak rajskie niebo krzyże kosztują około 300 euro. Również wejście na Wesoły Cmentarz jest płatne, nawet w czasie pogrzebów i mszy, które są dla turystów nie mniejszą atrakcją niż kolorowe mogiły. Wśród odwiedzających rumuński cmentarz są i tacy, którzy uważają, że jest on ciekawszy od Père-Lachaise. Joanna Lamparska |
Więcej możesz przeczytać w 44/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.