Uczymy dzieci ulegania przemocy
Posłynnej lekcji angielskiego, podczas której uczniowie technikum budowlanego w Toruniu dręczyli nauczyciela, podniosła się fala głosów wzywających do walki z narastaniem agresji i przemocy w szkołach. Wkrótce jednak w liceum ekonomicznym
w Opolu doszło do niemal bliźniaczego zdarzenia. Po tym jak kolejni uczniowie ginęli z rąk swoich kolegów (poza murami szkół), odbywały się czarne marsze protestacyjne. Po pewnym czasie dochodziło do kolejnych aktów przemocy. Nie ma chyba się co łudzić, że będzie inaczej po samobójczej śmierci 14-letniej Ani, zaszczutej przez jej kolegów z klasy. Powszechny szok wywołany tragicznym zdarzeniem w gdańskim gimnazjum nr 2 jest albo przejawem zbiorowej hipokryzji, albo zastraszającego braku wiedzy społeczeństwa o tym, co naprawdę się dzieje w szkołach. Nie wiadomo, co gorsze, bo narastająca przemoc jest w nich codziennością. Badania CBOS przeprowadzone na potrzeby kampanii społecznej "Szkoła bez przemocy" dowodzą, że 32 proc. uczniów i 34 proc. nauczycieli uważa, iż w ich szkole przemoc jest poważnym problemem. Badania przeprowadzone przez Grażynę Poraj z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego są jeszcze bardziej porażające. Wynika z nich, że 73 proc. uczniów szkół podstawowych i 53 proc. uczniów gimnazjów doświadcza agresji w szkole. 65 proc. uczniów podstawówek i 42 proc. gimnazjalistów przyznaje, że zostało pobitych lub było świadkami takiego zdarzenia!
Szkoły bierności
Bardziej alarmujące od skali przemocy jest jednak to, że aż 76 proc. uczniów, którzy padli ofiarą przemocy w szkole, nie zareagowało w żaden sposób. Aż 69 proc. gimnazjalistów stwierdziło, że nie mają nic przeciwko przemocy wobec innych, wulgaryzmom, krzywdzeniu innych za pomocą kłamstw, ośmieszania. Problemem jest więc także - i to w znacznie większym stopniu - niemal zupełny brak mechanizmów reagowania na akty szkolnej przemocy, co sprawia, że sprawcy czują się bezkarni, a ofiary i świadkowie nie wiedzą nawet, do kogo mogą się zwrócić o pomoc, lub uznają, że nie ma to żadnego sensu. Ta bierność jest charakterystyczna dla większości wypadków szkolnej przemocy. To dlatego nikt w klasie gdańskiego gimnazjum nie zareagował na poniżanie Ani, co tak dziwi obecnie pedagogów i polityków. Dlaczego jednak dopiero post factum? Czyżby jedni i drudzy naprawdę nie mieli pojęcia, co się dzieje w szkołach? Tak jak nikt wcześniej nie zareagował na zniszczenie samochodów nauczycieli gimnazjum w Gdańsku - przez tych samych uczniów, którzy później znęcali się nad Anią, popychając ją do samobójstwa.
Receptą na bezpieczeństwo uczniów mieli być umundurowani ochroniarze, strzegący obecnie wejścia do wielu szkół, identyfikatory dla uczniów i stały monitoring. Te spektakularne środki nie załatwiają jednak sprawy, bo większość agresorów nie szturmuje szkoły z zewnątrz. Są w środku i noszą uczniowskie plakietki. Kamery na korytarzach i szatniach nie sfilmują przecież tego, co się dzieje w toaletach i szkolnych klasach.
W Polsce brak jest spójnej i przemyślanej koncepcji przeciwdziałania agresji. Część szkół wdraża własne pomysły. Jednym z nich są na przykład tzw. skrzynki zaufania, które zawisły w lubelskich i zamojskich gimnazjach. Uczniowie mogą wrzucać do nich anonimowe informacje o sprawcach szkolnej przemocy. W szkołach w Iłży i Poznaniu niebieskie skrzynki pojawiły się z inicjatywy policjantów. W kwietniu tego roku ruszyła też kampania "Szkoła bez przemocy", zorganizowana przez dzienniki regionalne wydawane przez Polskapresse i fundację Grupy Telekomunikacji Polskiej. Wzięło w niej udział 2813 szkół. W tym gdańskie gimnazjum nr 2, w którym doszło do tragedii.
Szkoły braku wychowania
- "Szkoła bez przemocy" to czysta hipokryzja. Pogadamy, wywiesimy szyldy i zadekretujemy, że koniec z przemocą. A tak naprawdę koniec przemocy sprowadza się do nadmiernej tolerancji wobec wszystkiego, do rozmycia systemu wartości - uważa prof. Mirosław Handke, były minister edukacji. Mirosława Kątna, przewodnicząca Komitetu Ochrony Praw Dziecka, twierdzi, że jedną z przyczyn szkolnej agresji jest sprowadzenie nauczyciela do roli edukatora, a nie wychowawcy. - Nauczyciele ciągle muszą podnosić swoje kwalifikacje w nauczaniu danego przedmiotu, realizować coraz obszerniejszy program i na wychowywanie nie ma już czasu. Umiejętności wychowawcze się nie liczą, ich się nie gratyfikuje - mówi. Przewodnicząca KOPD często uczestniczy w szkoleniach dla nauczycieli i obserwuje, że są oni bezradni. Dyrekcje nie stoją za nimi murem i gdy wydarzy się coś złego, pojedynczy nauczyciele stają się kozłami ofiarnymi. Co gorsza, często dyrekcja ukrywa problem przemocy, bo boi się, że szkoła spadnie w rankingu. W Toruniu, gdzie doszło do dręczenia nauczyciela przez uczniów, dyrekcja musiała zdawać sobie sprawę z tego, że zatrudnia nauczyciela, który przedtem pracował już w czterech różnych placówkach i w żadnej nie był zatrudniony zbyt długo z powodu braku umiejętności pedagogicznych.
Reforma edukacyjna nie ograniczyła przemocy w szkole. Minister Roman Giertych podkreśla, że do 60 proc. wypadków przemocy dochodzi w gimnazjach, w związku z czym rozważa on możliwość powrotu do dawnego systemu szkolnictwa ze szkołami podstawowymi i średnimi. Również Kątna jest zdania, że gimnazja to wylęgarnia agresji. Skupiają one dzieci w najtrudniejszym momencie ich życia - w okresie dojrzewania. Na dodatek są to dzieci z różnych środowisk. Dawniej ci uczniowie wzrastali razem w podstawówkach od pierwszej do ósmej klasy i łatwiej było nad nimi zapanować nauczycielom, którzy poznali przez lata osobowość i zachowania swoich podopiecznych. Mirosław Handke, autor reformy edukacyjnej, podkreśla, że nie została ona dokończona. W zamierzeniu gimnazja miały być bowiem połączone z liceum, jak junior high school i senior high school w USA. Gimnazjalna młodzież powinna być połączona ze starszą, dojrzalszą młodzieżą z liceów, a obie szkoły powinny funkcjonować w jednym budynku.
Pułapka bezstresowego wychowania
Eksperci zwracają uwagę na negatywne konsekwencje spowodowane stosowaniem tzw. wychowania bezstresowego. Stres jest potrzebny na każdym etapie życia i trzeba sobie umieć z nim radzić. Dzieci należy wychowywać w systemie nagród i kar. Ale dzisiaj rodzice często nie umieją być konsekwentni. O wartości wychowania bezstresowego może świadczyć to, że nawet Benjamin Spock, jego ojciec chrzestny, odżegnał się w 1984 r. od swoich pomysłów, po tym jak jego syn popełnił samobójstwo, a jego samego oskarżono o przyczynianie się do rozwoju narkomanii i alkoholizmu. Na skutek własnych błędów rodzice często oddają do szkoły dziecko już z poważnymi problemami wychowawczymi, a potem nie współpracują z nauczycielami, a nawet podważają ich autorytet. Tymczasem specjaliści podkreślają, że szkoła i rodzice muszą się zjednoczyć.
Nauczyciele i rodzice nie radzą sobie z problemem przemocy, więc uczniowie wypracowują strategie radzenia sobie w grupie. Mirosława Kątna podkreśla, że wytworzył się model "twardziela". Dotyczy to także dziewczynek, które coraz częściej wdają się w bójki, dopuszczają gróźb i wymuszeń.
Inne kraje, nawet te najbardziej rozwinięte, też mają trudności w radzeniu sobie z przemocą. Prof. Adam Frączek, rektor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej, podkreśla, że incydenty, do których dochodzi w Stanach Zjednoczonych, wielokrotnie przewyższają brutalnością to, co się dzieje w Polsce. W Nowym Jorku władze wpadły na pomysł, by problem przemocy w szkołach rozwiązywać za pomocą kontraktów z rodzicami. Za dopilnowanie dziecka i współpracę ze szkołą rodzice dostają wynagrodzenie. - To pozytywne motywowanie rodziców, które sprawdza się lepiej niż negatywne. Rodzice dostają nagrodę za skuteczne uporanie się z problemem zamiast kary, którą mogłoby być na przykład wezwanie na rozmowę z dyrektorem - mówi Frączek i dodaje, że pomysł nowojorskich władz oświatowych ma sens zwłaszcza w połączeniu z zasadą "zero tolerancji dla przemocy", którą wprowadził jeszcze Rudolf Giuliani, poprzedni burmistrz Nowego Jorku.
Inaczej wygląda walka ze szkolną przemocą w Wielkiej Brytanii. Kiedy nauczyciele alarmują, że dziecko nie pojawia się na zajęciach albo w jego domu często odbywają się awantury, sprawą zajmuje się pracownik socjalny. - On jest w stanie powiedzieć, czy rodzinie potrzebna jest bardziej pomoc policjanta czy psychologa. Brytyjscy pracownicy socjalni, w przeciwieństwie do polskich, są pedagogami bądź psychologami. Nasi są przygotowani jedynie do rozdzielania pomocy społecznej - ubolewa Frączek. Podobny do brytyjskiego system pośrednictwa między szkołą a domem funkcjonuje w krajach skandynawskich.
Ucieczka od bierności
Jedynym zaprezentowanym ostatnio w Polsce przez polityków rozwiązaniem kwestii przemocy w szkołach jest pomysł Romana Giertycha na stworzenie oddzielnych szkół dla młodzieży sprawiającej kłopoty wychowawcze. Ideę ministra edukacji poparł po gdańskiej tragedii premier Jarosław Kaczyński. Pomysł stworzenia gettowych placówek robi złe wrażenie i nic dziwnego, że politycy opozycji gremialnie krytykują to rozwiązanie. Z drugiej jednak strony żaden z nich nie przedstawił alternatywnego pomysłu na powstrzymanie agresji w szkołach.
Na razie rodzicom w Polsce nie pozostaje nic innego, jak posłać dziecko do szkoły, która ma opinię bezpiecznej. Za takie szkoły uważa się najczęściej placówki prywatne i szkoły katolickie. Jednak utrwalenie się podziału na szkoły bezpieczne i niebezpieczne może mieć negatywne konsekwencje dla całego systemu edukacji. - Bezpieczeństwo jest standardem podstawowym i nie może go zabraknąć w żadnej szkole, czy to prywatnej, czy publicznej - mówi Frączek. Jeśli jednak system szkolnictwa nie uzbroi się lepiej do walki z przemocą, jedynym rozsądnym rozwiązaniem ze strony rodziców będzie trzymanie swoich dzieci jak najdalej od publicznych szkół bierności wobec przemocy.
Ilustracja: D. Krupa
w Opolu doszło do niemal bliźniaczego zdarzenia. Po tym jak kolejni uczniowie ginęli z rąk swoich kolegów (poza murami szkół), odbywały się czarne marsze protestacyjne. Po pewnym czasie dochodziło do kolejnych aktów przemocy. Nie ma chyba się co łudzić, że będzie inaczej po samobójczej śmierci 14-letniej Ani, zaszczutej przez jej kolegów z klasy. Powszechny szok wywołany tragicznym zdarzeniem w gdańskim gimnazjum nr 2 jest albo przejawem zbiorowej hipokryzji, albo zastraszającego braku wiedzy społeczeństwa o tym, co naprawdę się dzieje w szkołach. Nie wiadomo, co gorsze, bo narastająca przemoc jest w nich codziennością. Badania CBOS przeprowadzone na potrzeby kampanii społecznej "Szkoła bez przemocy" dowodzą, że 32 proc. uczniów i 34 proc. nauczycieli uważa, iż w ich szkole przemoc jest poważnym problemem. Badania przeprowadzone przez Grażynę Poraj z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego są jeszcze bardziej porażające. Wynika z nich, że 73 proc. uczniów szkół podstawowych i 53 proc. uczniów gimnazjów doświadcza agresji w szkole. 65 proc. uczniów podstawówek i 42 proc. gimnazjalistów przyznaje, że zostało pobitych lub było świadkami takiego zdarzenia!
Szkoły bierności
Bardziej alarmujące od skali przemocy jest jednak to, że aż 76 proc. uczniów, którzy padli ofiarą przemocy w szkole, nie zareagowało w żaden sposób. Aż 69 proc. gimnazjalistów stwierdziło, że nie mają nic przeciwko przemocy wobec innych, wulgaryzmom, krzywdzeniu innych za pomocą kłamstw, ośmieszania. Problemem jest więc także - i to w znacznie większym stopniu - niemal zupełny brak mechanizmów reagowania na akty szkolnej przemocy, co sprawia, że sprawcy czują się bezkarni, a ofiary i świadkowie nie wiedzą nawet, do kogo mogą się zwrócić o pomoc, lub uznają, że nie ma to żadnego sensu. Ta bierność jest charakterystyczna dla większości wypadków szkolnej przemocy. To dlatego nikt w klasie gdańskiego gimnazjum nie zareagował na poniżanie Ani, co tak dziwi obecnie pedagogów i polityków. Dlaczego jednak dopiero post factum? Czyżby jedni i drudzy naprawdę nie mieli pojęcia, co się dzieje w szkołach? Tak jak nikt wcześniej nie zareagował na zniszczenie samochodów nauczycieli gimnazjum w Gdańsku - przez tych samych uczniów, którzy później znęcali się nad Anią, popychając ją do samobójstwa.
Receptą na bezpieczeństwo uczniów mieli być umundurowani ochroniarze, strzegący obecnie wejścia do wielu szkół, identyfikatory dla uczniów i stały monitoring. Te spektakularne środki nie załatwiają jednak sprawy, bo większość agresorów nie szturmuje szkoły z zewnątrz. Są w środku i noszą uczniowskie plakietki. Kamery na korytarzach i szatniach nie sfilmują przecież tego, co się dzieje w toaletach i szkolnych klasach.
W Polsce brak jest spójnej i przemyślanej koncepcji przeciwdziałania agresji. Część szkół wdraża własne pomysły. Jednym z nich są na przykład tzw. skrzynki zaufania, które zawisły w lubelskich i zamojskich gimnazjach. Uczniowie mogą wrzucać do nich anonimowe informacje o sprawcach szkolnej przemocy. W szkołach w Iłży i Poznaniu niebieskie skrzynki pojawiły się z inicjatywy policjantów. W kwietniu tego roku ruszyła też kampania "Szkoła bez przemocy", zorganizowana przez dzienniki regionalne wydawane przez Polskapresse i fundację Grupy Telekomunikacji Polskiej. Wzięło w niej udział 2813 szkół. W tym gdańskie gimnazjum nr 2, w którym doszło do tragedii.
Szkoły braku wychowania
- "Szkoła bez przemocy" to czysta hipokryzja. Pogadamy, wywiesimy szyldy i zadekretujemy, że koniec z przemocą. A tak naprawdę koniec przemocy sprowadza się do nadmiernej tolerancji wobec wszystkiego, do rozmycia systemu wartości - uważa prof. Mirosław Handke, były minister edukacji. Mirosława Kątna, przewodnicząca Komitetu Ochrony Praw Dziecka, twierdzi, że jedną z przyczyn szkolnej agresji jest sprowadzenie nauczyciela do roli edukatora, a nie wychowawcy. - Nauczyciele ciągle muszą podnosić swoje kwalifikacje w nauczaniu danego przedmiotu, realizować coraz obszerniejszy program i na wychowywanie nie ma już czasu. Umiejętności wychowawcze się nie liczą, ich się nie gratyfikuje - mówi. Przewodnicząca KOPD często uczestniczy w szkoleniach dla nauczycieli i obserwuje, że są oni bezradni. Dyrekcje nie stoją za nimi murem i gdy wydarzy się coś złego, pojedynczy nauczyciele stają się kozłami ofiarnymi. Co gorsza, często dyrekcja ukrywa problem przemocy, bo boi się, że szkoła spadnie w rankingu. W Toruniu, gdzie doszło do dręczenia nauczyciela przez uczniów, dyrekcja musiała zdawać sobie sprawę z tego, że zatrudnia nauczyciela, który przedtem pracował już w czterech różnych placówkach i w żadnej nie był zatrudniony zbyt długo z powodu braku umiejętności pedagogicznych.
Reforma edukacyjna nie ograniczyła przemocy w szkole. Minister Roman Giertych podkreśla, że do 60 proc. wypadków przemocy dochodzi w gimnazjach, w związku z czym rozważa on możliwość powrotu do dawnego systemu szkolnictwa ze szkołami podstawowymi i średnimi. Również Kątna jest zdania, że gimnazja to wylęgarnia agresji. Skupiają one dzieci w najtrudniejszym momencie ich życia - w okresie dojrzewania. Na dodatek są to dzieci z różnych środowisk. Dawniej ci uczniowie wzrastali razem w podstawówkach od pierwszej do ósmej klasy i łatwiej było nad nimi zapanować nauczycielom, którzy poznali przez lata osobowość i zachowania swoich podopiecznych. Mirosław Handke, autor reformy edukacyjnej, podkreśla, że nie została ona dokończona. W zamierzeniu gimnazja miały być bowiem połączone z liceum, jak junior high school i senior high school w USA. Gimnazjalna młodzież powinna być połączona ze starszą, dojrzalszą młodzieżą z liceów, a obie szkoły powinny funkcjonować w jednym budynku.
Pułapka bezstresowego wychowania
Eksperci zwracają uwagę na negatywne konsekwencje spowodowane stosowaniem tzw. wychowania bezstresowego. Stres jest potrzebny na każdym etapie życia i trzeba sobie umieć z nim radzić. Dzieci należy wychowywać w systemie nagród i kar. Ale dzisiaj rodzice często nie umieją być konsekwentni. O wartości wychowania bezstresowego może świadczyć to, że nawet Benjamin Spock, jego ojciec chrzestny, odżegnał się w 1984 r. od swoich pomysłów, po tym jak jego syn popełnił samobójstwo, a jego samego oskarżono o przyczynianie się do rozwoju narkomanii i alkoholizmu. Na skutek własnych błędów rodzice często oddają do szkoły dziecko już z poważnymi problemami wychowawczymi, a potem nie współpracują z nauczycielami, a nawet podważają ich autorytet. Tymczasem specjaliści podkreślają, że szkoła i rodzice muszą się zjednoczyć.
Nauczyciele i rodzice nie radzą sobie z problemem przemocy, więc uczniowie wypracowują strategie radzenia sobie w grupie. Mirosława Kątna podkreśla, że wytworzył się model "twardziela". Dotyczy to także dziewczynek, które coraz częściej wdają się w bójki, dopuszczają gróźb i wymuszeń.
Inne kraje, nawet te najbardziej rozwinięte, też mają trudności w radzeniu sobie z przemocą. Prof. Adam Frączek, rektor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej, podkreśla, że incydenty, do których dochodzi w Stanach Zjednoczonych, wielokrotnie przewyższają brutalnością to, co się dzieje w Polsce. W Nowym Jorku władze wpadły na pomysł, by problem przemocy w szkołach rozwiązywać za pomocą kontraktów z rodzicami. Za dopilnowanie dziecka i współpracę ze szkołą rodzice dostają wynagrodzenie. - To pozytywne motywowanie rodziców, które sprawdza się lepiej niż negatywne. Rodzice dostają nagrodę za skuteczne uporanie się z problemem zamiast kary, którą mogłoby być na przykład wezwanie na rozmowę z dyrektorem - mówi Frączek i dodaje, że pomysł nowojorskich władz oświatowych ma sens zwłaszcza w połączeniu z zasadą "zero tolerancji dla przemocy", którą wprowadził jeszcze Rudolf Giuliani, poprzedni burmistrz Nowego Jorku.
Inaczej wygląda walka ze szkolną przemocą w Wielkiej Brytanii. Kiedy nauczyciele alarmują, że dziecko nie pojawia się na zajęciach albo w jego domu często odbywają się awantury, sprawą zajmuje się pracownik socjalny. - On jest w stanie powiedzieć, czy rodzinie potrzebna jest bardziej pomoc policjanta czy psychologa. Brytyjscy pracownicy socjalni, w przeciwieństwie do polskich, są pedagogami bądź psychologami. Nasi są przygotowani jedynie do rozdzielania pomocy społecznej - ubolewa Frączek. Podobny do brytyjskiego system pośrednictwa między szkołą a domem funkcjonuje w krajach skandynawskich.
Ucieczka od bierności
Jedynym zaprezentowanym ostatnio w Polsce przez polityków rozwiązaniem kwestii przemocy w szkołach jest pomysł Romana Giertycha na stworzenie oddzielnych szkół dla młodzieży sprawiającej kłopoty wychowawcze. Ideę ministra edukacji poparł po gdańskiej tragedii premier Jarosław Kaczyński. Pomysł stworzenia gettowych placówek robi złe wrażenie i nic dziwnego, że politycy opozycji gremialnie krytykują to rozwiązanie. Z drugiej jednak strony żaden z nich nie przedstawił alternatywnego pomysłu na powstrzymanie agresji w szkołach.
Na razie rodzicom w Polsce nie pozostaje nic innego, jak posłać dziecko do szkoły, która ma opinię bezpiecznej. Za takie szkoły uważa się najczęściej placówki prywatne i szkoły katolickie. Jednak utrwalenie się podziału na szkoły bezpieczne i niebezpieczne może mieć negatywne konsekwencje dla całego systemu edukacji. - Bezpieczeństwo jest standardem podstawowym i nie może go zabraknąć w żadnej szkole, czy to prywatnej, czy publicznej - mówi Frączek. Jeśli jednak system szkolnictwa nie uzbroi się lepiej do walki z przemocą, jedynym rozsądnym rozwiązaniem ze strony rodziców będzie trzymanie swoich dzieci jak najdalej od publicznych szkół bierności wobec przemocy.
WPROST EXTRA |
---|
OBLICZA SZKOLNEJ PRZEMOCY
Justyna Pochanke, dziennikarka TVN, matka 10-letniej Zuzi: Dzieci nie rodzą się złe. Można je zepsuć, zaniedbać, zlekceważyć albo o nich zapomnieć. Wtedy złe się stają. Trzeba o tym pamiętać, wymierzając karę. Pamiętać o dorosłych. Nawet dziesięciolatka można ukarać jak przestępcę. Bo nawet dziesięciolatki bywają okrutne. Pytanie czy w zimnej celi więcej zrozumieją, czy bardziej znienawidzą ten "dobry" świat. Schronisko dla nieletnich czy poprawczak nie mogą być przechowalnią i przystankiem w drodze do więzienia. Chyba, że chcemy hodowli potworów. Pomysł na lepsze dzieci ? Lepsi dorośli. A jeśli uznamy, że to za dużo i że banał, to obniżajmy granicę odpowiedzialności za swoje czyny w nieskończoność. Wtedy znikną i krnąbrne pięciolatki i pyskate dwunastolatki, trzynastoletni złodzieje telefonów komórkowych, czternastoletni mordercy. Znikną w więziennej celi. Ciekawe czy wraz z nimi znikną też nasze dorosłe wyrzuty sumienia. Nie drgnęła mi powieka, kiedy widziałam pięciu czternastolatków z gdańskiego gimnazjum wyprowadzanych w kajdankach z kurtkami na głowach. Jak dorośli przestępcy. Mimo, że są dziećmi, nie byli w stanie wzbudzić mojego współczucia, po tym co zrobili Ani. Sama mam niewiele młodszą Zuzię. Pokojowego Nobla powinni dostać ludzie, którzy uświadomią tym chłopcom winę na tyle skutecznie, że już nigdy nikomu nie zrobią krzywdy. I na takich ludzi - bo tacy są wśród pedagogów, psychologów i wychowawców - liczę bardziej niż na więziennych klawiszy. Bronisław Komorowski, poseł PO, ojciec pięciorga dzieci: Jestem wstrząśnięty tragedią w Gdańsku. Przemoc w szkołach wszystkich niepokoi i budzi coraz większy protest. Taka samą sytuację pamiętam ze szkoły do której sam chodziłem. Nie była to jednak szkoła ciesząca się dobra opinią, bo moi rodzice nie chcieli mnie wychowywać pod kloszem. Moje młodsze dzieci trafiły do szkoły Przymierza Rodzin, ale nie ze względu na bezpieczeństwo tylko przekonania i poglądy. W tej szkole istnieje nieformalna nić porozumiewania się rodziców miedzy sobą. Ważne jest by kształtować u dzieci samokrytycyzm i odwagę reagowania na rzeczy złe. Przy większej aktywizacji rodziców w mniej elitarnych szkołąch można nawet osiągnąć więcej. W szkołach elitarnych też są przecież patologie, choć mniej prostackie, bardziej wyrafinowane. Nie wierzę w zapewnienie pełnego bezpieczeństwa psychologicznego w szkołach. Notował: Wojciech Kozak |
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 44/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.