Prezydentowa zachowywała się jak osoba stojąca wysoko w dworskiej hierarchii i tak też była odbierana przez dworaków i dworską gawiedź Wiek współczesny to czasy szerokiego dostępu do informacji. Owa banalna konstatacja jest na tyle prawdziwa, że szkoda czasu na jej dowodzenie. Z drugiej strony - i to jest rzecz, która często umyka naszej uwadze - coraz więcej informacji staje się dla nas niedostępnych. Dzieje się tak m.in. z powodu regulacji prawnych. Weźmy sławną czy raczej niesławną ustawę o ochronie danych osobowych. Gdyby potraktować ją dosłownie, to wszelka komunikacja między ludźmi musiałaby zostać wstrzymana.
Wedle ustawy, każdy ma prawo do ochrony danych, zaś za dane osobowe uważa się wszelkie informacje dotyczące zidentyfikowanej lub możliwej do zidentyfikowania osoby fizycznej. Dość łatwo sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby wszyscy nagle skorzystali z owego prawa i nie pozwolili na publikowanie jakichkolwiek informacji mogących ich zidentyfikować. Nasze prawa byłyby wówczas świetnie chronione, ale ceną stałoby się milczenie. Nawet publiczne powiedzenie o kimś nie wymienionym z nazwiska "ten dureń" mogłoby nas zaprowadzić do kryminału, gdyż ów ktoś uznałby, że pozwala to zidentyfikować go poprzez cechę umysłową.
Ustawy o ochronie danych osobowych nikt do końca nie przestrzega, a większość obywateli kieruje się na tyle zdrowym rozsądkiem, iż nie ściga wszystkich podmiotów, które rozpowszechniają informacje mogące służyć do ich identyfikacji. Nierzadko stosowanie jej ma charakter karykaturalny, na przykład gdy w mediach mówi się o "Macieju J., mężu Aleksandry Jakubowskiej". Czasem jednak ktoś sobie o tej ustawie przypomina i wtedy w powietrzu dramatycznie rośnie poziom absurdu.
Nieprzyjemna agresywność prawa
Na wyższych uczelniach - by dać przykład - od czasu wprowadzenia ustawy zakazano wywieszania imiennych wyników egzaminów. Praktyka jest tak niemądra, iż brak słów na jej opisanie. Przecież jednym z podstawowych czynników formujących jest dezaprobata społeczna i społeczne uznanie; to pierwsze pojawia się za sprawą ogłaszania ocen negatywnych, to drugie - dzięki ogłaszaniu ocen pozytywnych. Kto w szkołach rezygnuje z pierwszego, powinien rezygnować także z drugiego: żadnych nagród, a jeśli już, to wręczane w tajemnicy, by nie zdradzić informacji mogących zidentyfikować nagradzanego. Gdy nagrodzony zostanie ograbiony z nagrody, będzie mógł skarżyć media, że poinformowały o tym, iż nagle się wzbogacił. Od siebie dodam, że zakaz publikowania imiennych wyników egzaminów łamię konsekwentnie od początku i innych do tego namawiam. Jest coś przygnębiającego w fakcie, że tysiące rozsądnych i wykształconych ludzi podporządkowuje się podobnym idiotyzmom.
O ustawie o ochronie danych przypomniano sobie przy okazji opublikowania przez Bronisława Wildsteina listy katalogowej IPN, a całkiem niedawno zrobiła z niej użytek prezydentowa Kwaśniewska. Sam fakt, iż generalny inspektor ochrony danych osobowych - funkcja równie niepoważna jak rzecznik praw dziecka czy rzecznik praw ucznia - zdecydował się energicznie zainterweniować w sprawie tak oczywistej jak istnienie dostępnego katalogu w archiwum IPN, musi zostać odczytany jako przejaw nieprzyjemnej agresywności prawa i jego egzekutorów.
Informacja bez pana
Z niepokojem przeczytałem oświadczenie trzech prezesów sądów i rzecznika praw obywatelskich (profesorów Safjana, Gardockiego, Trzcińskiego i Zolla) na temat tzw. dzikiej lustracji. Panowie profesorowie zaczynają swoje oświadczenie od rytualnego potwierdzenia "prawa do jawności" i "prawa do informacji", jakie mają wszyscy obywatele, ale natychmiast przechodzą do tezy, która owe uprawnienia zasadniczo ogranicza. Stwierdzają oni, że informacje o współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa mogą się stać materiałem do konkluzywnych wniosków wyłącznie w obrębie procedur sądowych. Nie wolno przesądzać winy, wydawać werdyktów ani podważać prawomocnych orzeczeń prawnych przez instytucje i ludzi spoza władzy sądowniczej.
Panowie profesorowie zapominają - i to jest właśnie niepokojące - iż specyfika wolności informacyjnej polega na tym, że informacja nie ma ani swojego pana, ani swojego wyłącznego dysponenta. Sugerowanie, iż zawarte w archiwach materiały nie mogą się stać przedmiotem wniosków i ocen formułowanych przez IPN
i instytucje badawcze lub przez rozmaite ciała polityczne czy obywatelskie, stanowi nie tylko próbę poważnego zamachu na wolność informacyjną przez zakaz czynienia oczywistego użytku z posiadanych informacji. Widzę w tym nadto typową dla dzisiejszego społeczeństwa uzurpację prawa i instytucji prawnych do wyłączności w organizowaniu relacji między ludźmi, która to uzurpacja nie ma nic wspólnego z rządami prawa i nie pozostaje w żadnym związku ze wzrostem kultury prawnej. Przejęcie przez władzę sądowniczą monopolu ocen i interpretacji moralnych groziłoby swoistym ubezwłasnowolnieniem społeczeństwa.
Dwór, dworacy i gawiedź
Przypadek prezydentowej Kwaśniewskiej jest interesujący z tego powodu, że ilustruje nie tyle to, co się dzieje w sferze prawa, ile to, co się dzieje w sferze obyczaju. Dobry obyczaj nakazywałby, aby pani prezydentowa nie tylko powstrzymała się od blokowania informacji o darczyńcach swojej fundacji, ale publikowała te informacje jak najpowszechniej. Fakt, że tego nie robi
i że kryguje się, zasłaniając ustawą, jest znaczący. Wbrew pozorom nie świadczy to o legalizmie pierwszej damy, ale o mocnym wewnętrznym przekonaniu, że takich informacji nie powinno się udzielać. Jeszcze bardziej znaczące jest to, że spora część rodaków uznała zachowanie prezydentowej za zasadne. Nieujawnianie tych danych wydawało się znacznie bardziej godne moralnie niż chęć dotarcia do nich przez członków komisji, którzy - w opinii swoich politycznych antagonistów - kierowali się moralnie niskim partykularyzmem.
Sprawa prezydentowej pokazuje, że oprócz prawa przyczyną blokowania informacji jest zakorzeniony u nas obyczaj dworskości. Badacze polskiej mentalności zapewne potrafiliby wskazać jego głębokie historyczne źródła lub nawet napisać dzieje polskiej duszy dworskiej. Mieliśmy zawsze, a w każdym razie niektórzy z nas, mocne poczucie istnienia dworu, do którego należeli politycy, intelektualiści i rozmaite osoby publiczne. Tych traktowano inaczej niż pozostałych. Istnienie dworu w III RP zauważono już dawno.
O członkach dworu nie wolno mówić źle i nie wolno rozpowszechniać ani domagać się informacji, która mogłaby być kompromitująca. Prezydentowa zachowywała się jak osoba stojąca wysoko w dworskiej hierarchii i tak też była odbierana przez dworaków i dworską gawiedź. Niekorzystne informacje na temat dworu przedstawia się nie jako prawdziwe lub fałszywe, ale jako niegodne (nawet jeśli prawdziwe), wynikające z niskich pobudek i obrażające poczucie decorum.
Samoobrona dworu
Ciekawe jest to, że ludzie, którzy na co dzień posługują się demokratyczną retoryką i powtarzają frazesy o konieczności otwartości, przejrzystości czy o nieuchronnym konflikcie wpisanym w demokratyczny system, zmieniają się w oburzonych dworaków, gdy tylko ktoś z hierarchii zostanie o coś posądzony. Wtedy dają do zrozumienia, że cierpi majestat. Może być to majestat Rzeczypospolitej, majestat nauki, majestat opozycji demokratycznej czy jakikolwiek inny.
Gdy Jerzy Holzer przyznał, iż przed kilkoma dekadami współpracował z SB, chór dworski nie tylko natychmiast rozgrzeszył profesora, ale dźwignął go na wyższy poziom moralny. Chcę być dobrze zrozumiany: nie twierdzę, że profesor musi być ekskomunikowany. Mnie interesuje fakt, iż informacja o współpracy zostaje od razu przechwycona przez dwór i umieszczona bez dyskusji w kontekście, który od tej pory ma się stać powszechnie obowiązujący. Gdy z kolei pojawiła się informacja, że Andrzej Szczypiorski przez wiele lat donosił na kolegów, nie znalazła ona mocniejszego odbicia na dworze. Szczypiorski był przez dziesięciolecia pupilem dworskim i tak jak wówczas ignorowano jego komunistyczną twórczość, tak teraz ignoruje się informacje o głębokim uwikłaniu w system.
Informacje zakrzyczane
Mentalność dworska jest niezwykle konserwatywna w sensie negatywnym. Nowe informacje nie są brane pod uwagę, są dezawuowane, ignorowane albo z irytacją odtrącane. Hierarchie dworskie utrzymują się w stanie nienaruszonym. Sami hierarchowie nie zniżają się do polemiki bądź poważnej reakcji na pojawiające się informacje. Nagminne stało się zbywanie ich przez nazwanie "elementem gry politycznej" (notabene podobnie komunistyczna propaganda nazywała informacje o represjach reżimu), "instrumentem do realizowania partykularnych interesów" czy czymś podobnym. Informacje można zakrzyczeć, a tych, którzy je głoszą, ośmieszyć, wykpić czy upokorzyć.
Aby walczyć z dworem, nie wystarczy posiadać informacji na temat jego członków. Trzeba u nich samych zdobyć autoryzację tej informacji. Inaczej może się zdarzyć, że nie znajdzie się ona w szerokim obiegu lub nie stanie się wystarczająco wiarygodna, lub wreszcie nie będzie miała siły sprawczej. Takich przykładów da się wskazać wiele. Informacja o pijanym Kwaśniewskim na uroczystościach w Charkowie ku czci polskich żołnierzy nigdy nie trafiła ani wystarczająco szeroko, ani wystarczająco głęboko, ani wystarczająco mocno. Funkcjonowała jako pogłoska o ekscesie księcia czy monarchy, nie zaś jako ważna informacja o haniebnym uczynku głowy polskiego państwa i o obrazie polskiego narodu. Wniosek płynie z tego taki, że ochrona informacji to podtrzymywanie dworskości, ze wszystkimi tego złymi konsekwencjami.
Ustawy o ochronie danych osobowych nikt do końca nie przestrzega, a większość obywateli kieruje się na tyle zdrowym rozsądkiem, iż nie ściga wszystkich podmiotów, które rozpowszechniają informacje mogące służyć do ich identyfikacji. Nierzadko stosowanie jej ma charakter karykaturalny, na przykład gdy w mediach mówi się o "Macieju J., mężu Aleksandry Jakubowskiej". Czasem jednak ktoś sobie o tej ustawie przypomina i wtedy w powietrzu dramatycznie rośnie poziom absurdu.
Nieprzyjemna agresywność prawa
Na wyższych uczelniach - by dać przykład - od czasu wprowadzenia ustawy zakazano wywieszania imiennych wyników egzaminów. Praktyka jest tak niemądra, iż brak słów na jej opisanie. Przecież jednym z podstawowych czynników formujących jest dezaprobata społeczna i społeczne uznanie; to pierwsze pojawia się za sprawą ogłaszania ocen negatywnych, to drugie - dzięki ogłaszaniu ocen pozytywnych. Kto w szkołach rezygnuje z pierwszego, powinien rezygnować także z drugiego: żadnych nagród, a jeśli już, to wręczane w tajemnicy, by nie zdradzić informacji mogących zidentyfikować nagradzanego. Gdy nagrodzony zostanie ograbiony z nagrody, będzie mógł skarżyć media, że poinformowały o tym, iż nagle się wzbogacił. Od siebie dodam, że zakaz publikowania imiennych wyników egzaminów łamię konsekwentnie od początku i innych do tego namawiam. Jest coś przygnębiającego w fakcie, że tysiące rozsądnych i wykształconych ludzi podporządkowuje się podobnym idiotyzmom.
O ustawie o ochronie danych przypomniano sobie przy okazji opublikowania przez Bronisława Wildsteina listy katalogowej IPN, a całkiem niedawno zrobiła z niej użytek prezydentowa Kwaśniewska. Sam fakt, iż generalny inspektor ochrony danych osobowych - funkcja równie niepoważna jak rzecznik praw dziecka czy rzecznik praw ucznia - zdecydował się energicznie zainterweniować w sprawie tak oczywistej jak istnienie dostępnego katalogu w archiwum IPN, musi zostać odczytany jako przejaw nieprzyjemnej agresywności prawa i jego egzekutorów.
Informacja bez pana
Z niepokojem przeczytałem oświadczenie trzech prezesów sądów i rzecznika praw obywatelskich (profesorów Safjana, Gardockiego, Trzcińskiego i Zolla) na temat tzw. dzikiej lustracji. Panowie profesorowie zaczynają swoje oświadczenie od rytualnego potwierdzenia "prawa do jawności" i "prawa do informacji", jakie mają wszyscy obywatele, ale natychmiast przechodzą do tezy, która owe uprawnienia zasadniczo ogranicza. Stwierdzają oni, że informacje o współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa mogą się stać materiałem do konkluzywnych wniosków wyłącznie w obrębie procedur sądowych. Nie wolno przesądzać winy, wydawać werdyktów ani podważać prawomocnych orzeczeń prawnych przez instytucje i ludzi spoza władzy sądowniczej.
Panowie profesorowie zapominają - i to jest właśnie niepokojące - iż specyfika wolności informacyjnej polega na tym, że informacja nie ma ani swojego pana, ani swojego wyłącznego dysponenta. Sugerowanie, iż zawarte w archiwach materiały nie mogą się stać przedmiotem wniosków i ocen formułowanych przez IPN
i instytucje badawcze lub przez rozmaite ciała polityczne czy obywatelskie, stanowi nie tylko próbę poważnego zamachu na wolność informacyjną przez zakaz czynienia oczywistego użytku z posiadanych informacji. Widzę w tym nadto typową dla dzisiejszego społeczeństwa uzurpację prawa i instytucji prawnych do wyłączności w organizowaniu relacji między ludźmi, która to uzurpacja nie ma nic wspólnego z rządami prawa i nie pozostaje w żadnym związku ze wzrostem kultury prawnej. Przejęcie przez władzę sądowniczą monopolu ocen i interpretacji moralnych groziłoby swoistym ubezwłasnowolnieniem społeczeństwa.
Dwór, dworacy i gawiedź
Przypadek prezydentowej Kwaśniewskiej jest interesujący z tego powodu, że ilustruje nie tyle to, co się dzieje w sferze prawa, ile to, co się dzieje w sferze obyczaju. Dobry obyczaj nakazywałby, aby pani prezydentowa nie tylko powstrzymała się od blokowania informacji o darczyńcach swojej fundacji, ale publikowała te informacje jak najpowszechniej. Fakt, że tego nie robi
i że kryguje się, zasłaniając ustawą, jest znaczący. Wbrew pozorom nie świadczy to o legalizmie pierwszej damy, ale o mocnym wewnętrznym przekonaniu, że takich informacji nie powinno się udzielać. Jeszcze bardziej znaczące jest to, że spora część rodaków uznała zachowanie prezydentowej za zasadne. Nieujawnianie tych danych wydawało się znacznie bardziej godne moralnie niż chęć dotarcia do nich przez członków komisji, którzy - w opinii swoich politycznych antagonistów - kierowali się moralnie niskim partykularyzmem.
Sprawa prezydentowej pokazuje, że oprócz prawa przyczyną blokowania informacji jest zakorzeniony u nas obyczaj dworskości. Badacze polskiej mentalności zapewne potrafiliby wskazać jego głębokie historyczne źródła lub nawet napisać dzieje polskiej duszy dworskiej. Mieliśmy zawsze, a w każdym razie niektórzy z nas, mocne poczucie istnienia dworu, do którego należeli politycy, intelektualiści i rozmaite osoby publiczne. Tych traktowano inaczej niż pozostałych. Istnienie dworu w III RP zauważono już dawno.
O członkach dworu nie wolno mówić źle i nie wolno rozpowszechniać ani domagać się informacji, która mogłaby być kompromitująca. Prezydentowa zachowywała się jak osoba stojąca wysoko w dworskiej hierarchii i tak też była odbierana przez dworaków i dworską gawiedź. Niekorzystne informacje na temat dworu przedstawia się nie jako prawdziwe lub fałszywe, ale jako niegodne (nawet jeśli prawdziwe), wynikające z niskich pobudek i obrażające poczucie decorum.
Samoobrona dworu
Ciekawe jest to, że ludzie, którzy na co dzień posługują się demokratyczną retoryką i powtarzają frazesy o konieczności otwartości, przejrzystości czy o nieuchronnym konflikcie wpisanym w demokratyczny system, zmieniają się w oburzonych dworaków, gdy tylko ktoś z hierarchii zostanie o coś posądzony. Wtedy dają do zrozumienia, że cierpi majestat. Może być to majestat Rzeczypospolitej, majestat nauki, majestat opozycji demokratycznej czy jakikolwiek inny.
Gdy Jerzy Holzer przyznał, iż przed kilkoma dekadami współpracował z SB, chór dworski nie tylko natychmiast rozgrzeszył profesora, ale dźwignął go na wyższy poziom moralny. Chcę być dobrze zrozumiany: nie twierdzę, że profesor musi być ekskomunikowany. Mnie interesuje fakt, iż informacja o współpracy zostaje od razu przechwycona przez dwór i umieszczona bez dyskusji w kontekście, który od tej pory ma się stać powszechnie obowiązujący. Gdy z kolei pojawiła się informacja, że Andrzej Szczypiorski przez wiele lat donosił na kolegów, nie znalazła ona mocniejszego odbicia na dworze. Szczypiorski był przez dziesięciolecia pupilem dworskim i tak jak wówczas ignorowano jego komunistyczną twórczość, tak teraz ignoruje się informacje o głębokim uwikłaniu w system.
Informacje zakrzyczane
Mentalność dworska jest niezwykle konserwatywna w sensie negatywnym. Nowe informacje nie są brane pod uwagę, są dezawuowane, ignorowane albo z irytacją odtrącane. Hierarchie dworskie utrzymują się w stanie nienaruszonym. Sami hierarchowie nie zniżają się do polemiki bądź poważnej reakcji na pojawiające się informacje. Nagminne stało się zbywanie ich przez nazwanie "elementem gry politycznej" (notabene podobnie komunistyczna propaganda nazywała informacje o represjach reżimu), "instrumentem do realizowania partykularnych interesów" czy czymś podobnym. Informacje można zakrzyczeć, a tych, którzy je głoszą, ośmieszyć, wykpić czy upokorzyć.
Aby walczyć z dworem, nie wystarczy posiadać informacji na temat jego członków. Trzeba u nich samych zdobyć autoryzację tej informacji. Inaczej może się zdarzyć, że nie znajdzie się ona w szerokim obiegu lub nie stanie się wystarczająco wiarygodna, lub wreszcie nie będzie miała siły sprawczej. Takich przykładów da się wskazać wiele. Informacja o pijanym Kwaśniewskim na uroczystościach w Charkowie ku czci polskich żołnierzy nigdy nie trafiła ani wystarczająco szeroko, ani wystarczająco głęboko, ani wystarczająco mocno. Funkcjonowała jako pogłoska o ekscesie księcia czy monarchy, nie zaś jako ważna informacja o haniebnym uczynku głowy polskiego państwa i o obrazie polskiego narodu. Wniosek płynie z tego taki, że ochrona informacji to podtrzymywanie dworskości, ze wszystkimi tego złymi konsekwencjami.
Więcej możesz przeczytać w 27/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.