Za niecałe pięć lat, w 2010 r., gdy po dnie Bałtyku będzie już biegł omijający Polskę gazociąg z Rosji do Niemiec, mogą nas czekać "chwilowe przerwy w dostawach gazu" i podwyżki cen ogrzewania oraz kosztów funkcjonowania większości firm. Jeden po drugim zaczną wtedy upadać polskie zakłady chemiczne, a rząd może stanąć przed dylematem: przystać na wymuszane przez Rosję weto wobec członkostwa Ukrainy w NATO albo pogodzić się z groźbą wystąpienia kryzysu energetycznego. Każdy z nas odczuje wówczas na własnej skórze skutki zawartego niedawno gazowego paktu Putin - Schroeder. "Dlaczego nie pracujemy nad planem N+R" - zapytali generałowie marszałka Piłsudskiego, kiedy polski sztab generalny zakończył prace nad planami wojny na wypadek napaści Niemiec (N) lub Związku Sowieckiego (R) na Polskę.
Za niecałe pięć lat, w 2010 r., gdy po dnie Bałtyku będzie już biegł omijający Polskę gazociąg z Rosji do Niemiec, mogą nas czekać "chwilowe przerwy w dostawach gazu" i podwyżki cen ogrzewania oraz kosztów funkcjonowania większości firm. Jeden po drugim zaczną wtedy upadać polskie zakłady chemiczne, a rząd może stanąć przed dylematem: przystać na wymuszane przez Rosję weto wobec członkostwa Ukrainy w NATO albo pogodzić się z groźbą wystąpienia kryzysu energetycznego. Każdy z nas odczuje wówczas na własnej skórze skutki za- wartego niedawno gazowego paktu Putin - Schroeder.
"Dlaczego nie pracujemy nad planem N+R" - zapytali generałowie marszałka Piłsudskiego, kiedy polski sztab generalny zakończył prace nad planami wojny na wypadek napaści Niemiec (N) lub Związku Sowieckiego (R) na Polskę. "Bo wtedy generalicja ma się bronić szablami na placu Saskim, życia żołnierzy mi szkoda" - odpowiedział Piłsudski.
N+R, ależ to nic groźnego - powiadają w odróżnieniu od Piłsudskiego przywódcy rządzącej Polską lewicy. Mózg SLD-owskiej polityki zagranicznej, marszałek Longin Pastusiak, wymyślił, że do trójkąta weimarskiego (Polska, Niemcy, Francja), gdy powstawał, trzeba doprosić Rosjan. Na szczęście nie on wtedy rządził. Teraz jednak polityka zagraniczna duetu Kwaśniewski - Cimoszewicz doprowadziła do tego, że trójkąt - i owszem - pozostał trójkątem, ale Polski już w nim nie ma. W Kalinigradzie 750-lecie miasta świętują bowiem Jacques Chirac, Gerhard Schroeder i Władimir Putin.
A Polska dowiaduje się o kolejnych rosyjsko-niemieckich pomysłach, mających nas zepchnąć na margines polityki europejskiej.
Zmora geopolityki
Sojusz wielkich sąsiadów od kilkuset lat był zmorą geopolityczną Polski. Dlatego, że Moskwa i Berlin dogadywały się zazwyczaj kosztem naszych interesów. Powodowało to w najlepszym wypadku marginalizację polityczną Polski, jak po roku 1922, kiedy Niemcy porozumieli się w Rapallo z Sowietami. Trzy lata później, zawierając traktat w Locarno, gwarantujący granice w zachodniej Europie, nasi francuscy sojusznicy ani słowem nie zająknęli się o granicach Polski. W kuluarach wyjaśniali, że to zbyt ryzykowne. Podobnie było w początkach powstania styczniowego. Sprawa polska cieszyła się w Paryżu i Londynie sympatią i poparciem do czasu podpisania tzw. konwencji Alvenslebena. Z inicjatywy Bismarcka Niemcy otworzyły granice dla wojsk rosyjskich tłumiących "polską ruchawkę" i zaoferowały pomoc wojskową. A na Zachodzie wysłano noty protestacyjne i porzucono wszelkie pomysły wsparcia Polaków.
Historycznych analogii do współczesnego porozumienia Rosji i Niemiec możemy znaleźć w ostatnich stuleciach dowolną liczbę. Podobnie jak do pomysłu "eksterytorialnych korytarzy". Hitler żądał korytarza od Polski w roku 1939, a Rosjanie zamierzali budować podobny z Grodna do Kaliningradu w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Takim korytarzem miał być również biegnący przez Polskę gazociąg Jamalski. Gdy państwo polskie próbowało odzyskać nad nim wpływy, nie zgadzając się m.in. na budowę gigantycznego światłowodu, Rosjanie stracili entuzjazm do jego budowy, wymyślając nową rurę biegnącą pod dnem Bałtyku bezpośrednio do Niemiec. Włodzimierz Cimoszewicz jeszcze jako minister spraw zagranicznych zapewniał: "Doprowadzimy do tego, że to, co jest ważne dla bezpieczeństwa energetycznego Polski, musi być uznane za ważne dla całej Unii Europejskiej". Udało się nadzwyczajnie.
Gaz polityczny
Gazociąg Północny (North Transgas) ma się zaczynać koło Primorska nad Zatoką Fińską i kończyć w Greifswaldzie w Niemczech, nieopodal Szczecina. Ten długi na 1189 km rurociąg jest konkurencyjny wobec drugiej nitki gazociągu Jamalskiego, który też transportuje rosyjski gaz - lądem przez Białoruś i Polskę do Niemiec. Ma mieć też podobną przepustowość - 55 mld m3 gazu rocznie. I choć - wedle ostrożnych szacunków - gazociąg Północny będzie kosztować 5,7 mld dolarów, czyli ponad 4 mld więcej niż rozbudowa Jamału, Gazprom od kilku lat konsekwentnie forsuje tę inwestycję. W polityce rosyjskiej spółki rachunek ekonomiczny gra drugorzędną rolę. Decyduje rosyjska geopolityka. Gaz jest w niej bronią, sposobem na uciszanie niepokornych. Gazociąg Północny wyłączy Polskę z energetycznej mapy Europy.
"Strategia energetyczna Rosji do roku 2020", oficjalny dokument rządowy z 2003 r. w rozdziale VI stanowi, że strategicznym celem przemysłu gazowego jest "zabezpieczenie politycznych interesów Rosji w Europie". W innym ustępie zapisane jest, że przy transporcie surowców energetycznych priorytetem ma być omijanie krajów ościennych i minimalizacja tranzytu. To dlatego Gazprom, nie bacząc na koszty, forsuje projekt, który te wytyczne spełnia.
Popyt na gaz w Europie rośnie bardzo szybko. W zeszłym roku wynosił ponad 480 mld m3. Prawie połowa surowca pochodzi z importu, głównie z Rosji. Za piętnaście lat ten wskaźnik będzie wynosił 75 proc. Europejscy przywódcy patrzą więc na Rosję jako gwaranta przyszłych dostaw. Z transportem gazu jest jednak problem, gdyż dywersyfikacja jego dostaw jest związana z infrastrukturą. Jeśli nie ma rurociągów zdolnych transportować surowiec, szybkie zwiększenie dostaw jest niemożliwe.
Rosyjski gaz do Europy płynie trzema trasami. Przez Ukrainę, Słowację i Czechy (rurociąg Braterstwo), przez Białoruś i Polskę (gazociąg Jamalski) oraz zachodnim brzegiem Morza Czarnego do Turcji. Niedawno powstała czwarta trasa - przez Morze Czarne z Rosji wprost do Turcji - Błękitny Potok. O budowie nowych rurociągów mówiło się od początku lat 90. Najbardziej popularny był wówczas projekt gazociągu Jamalskiego, składającego się z dwóch nitek docelowo o przepustowości 56 mld m3. Na razie zbudowano jedną z nich, dostarczającą gaz przez Polskę do Niemiec. Budowa drugiej nitki gazociągu to najtańszy sposób na zwiększenie dostaw gazu do Europy. Rosjanie w ostatnich latach patrzyli na tę inwestycję niechętnie, nieszczerze argumentując, że to dlatego, iż rurociąg przebiega przez niestabilną Białoruś. Pojawił się więc kolejny projekt gazociągu - tzw. Bursztynowego, biegnącego przez Łotwę i Litwę. Początkowo zyskał on aprobatę Unii Europejskiej, która chciała wpisać go na listę priorytetowych projektów infrastrukturalnych. Ten zapał minął po kwietniowym spotkaniu Schroedera i Putina. Dziś UE chce jedynie przeprowadzić studium opłacalności projektu, co dla tej inwestycji oznacza odłożenie jej ad Kalendas Graecas.
Rosyjsko-niemiecka miłość
Gazociąg Północny położą wspólnie firmy rosyjskie i niemieckie. Ta współpraca nie jest przypadkowa. BASF jest właścicielem spółki Wintershall zajmującej się wydobyciem gazu, a ta z kolei ma 65 proc. udziałów w spółce Wingas, zajmującej się dystrybucją rosyjskiego gazu w Niemczech. 35 proc. udziałów w Wingasie ma Gazprom. Wintershall i Gazprom współpracują od 15 lat. Spółka Wingas dostarczyła w tym czasie do Niemiec ponad 100 mld m3 gazu. Innym partnerem i udziałowcem Gazpromu jest Ruhrgas, jeden z największych koncernów gazowych w Europie. Do Ruhrgasu należy 5 proc. udziałów w Gazpromie, a Burkhard Bergmann, prezes firmy, zasiada w radzie dyrektorów Gazpromu. Obie kompanie powołały wspólną spółkę Gerosgas (za jej pośrednictwem Niemcy mogą działać na rynku rosyjskim).
Udziałem w tym projekcie, oprócz niemieckich BASF i E.ON-Ruhrgas, zainteresowanych jest też kilka innych koncernów m.in. Gaz de France, brytyjski BP, holenderski Gasunie i norweski Norsk Hydro. Choć ten projekt jest jednym z najdroższych proponowanych, wiąże się zatem z największym ryzykiem finansowym, firmy nie obawiają się strat. Gazprom, który będzie dowolnie wyznaczał cenę gazu w Primorsku, zagwarantuje, by surowiec dostarczony do Greifswaldu był konkurencyjny wobec cen europejskich. W ten sposób inwestycja będzie się zwracać, a europejscy odbiorcy otrzymają upragniony surowiec i to na dobrych warunkach.
Polska wyłączona
Dla Polski, oprócz strat finansowych z powodu braku tranzytu, oznacza to także dalsze uzależnienie od rosyjskiego gazu. Miejsce zakończenia gazociągu Północnego nie zostało wybrane przypadkowo. Bardzo poważnie utrudni ono Polsce budowę gazociągu z Norwegii i Danii. Za rządów Jerzego Buzka PGNiG podpisało umowę z dostawcami norweskimi (we wrześniu 2001 r.) zakładającą, że w latach 2008-2024 kupimy stamtąd 74 mld m3 gazu. W zamian pięć norweskich kompanii gazowych sfinansowałoby budowę rurociągu ze złóż gazu na Morzu Północnym biegnącego po dnie Bałtyku do Niechorza. Umowy ze Skandynawami od początku były atakowane przez opozycyjnych wtedy postkomunistów. Kiedy rząd Leszka Millera doszedł do władzy, natychmiast zawiesił ich realizację. Ostatecznie w grudniu ubiegłego roku zostały one zerwane. Podano dwa oficjalne powody: nadmiar gazu na polskim rynku w roku 2010 oraz niewypełnienie przez Norwegów warunku znalezienia odbiorców na dodatkowe 3 mld m3. Uznano więc, że lepiej zrezygnować z opcji skandynawskiej, niż potraktować umowy z Gazpromem jako uzupełnienie dostaw z Norwegii i Danii.
Konsekwencji zależności od jednej firmy mogliśmy doświadczyć w lutym ubiegłego roku. Wówczas skłócony z Aleksandrem Łukaszenką Gazprom postanowił zakręcić kurek. Polska odczuła to momentalnie.
W pierwszej kolejności połowy potrzebnego surowca zostały pozbawione zakłady azotowe - pięć największych fabryk (Police, Tarnów, Włocławek, Kędzierzyn i Puławy) kupuje ponad 20 proc. gazu zużywanego każdego dnia w naszym kraju. Ograniczono też dostawy petrochemii - w Płocku i w Gdańsku. Jeśli kryzys potrwałby dłużej, kurek zostałby zakręcony kolejnym wielkim przedsiębiorstwom. Pozbawienie ich dopływu surowca doprowadziłoby do kosztownych przestojów, a w wypadku przemysłu szklarskiego czy ceramicznego spowodowałoby potężne straty materiałowe. Część zakładów odciętych od gazu rekompensowałaby sobie braki zwiększonymi dostawami prądu. Nie ma szans, aby tak duży pobór elektryczności wytrzymała nasza sieć energetyczna.
Rozgrzać Ukrainę
Mimo że Władimir Putin zapewniał później, że będzie robił wszystko, by do takiej sytuacji w przyszłości nie doszło, nie jest to wcale pewne. Gazprom prowadzi teraz wojnę z ukraińskim Naftohazem, stosując swoje stare chwyty. Na początku czerwca zaproponował Ukrainie przejście od 1 stycznia 2006 r. na ceny rynkowe za kupowany przez nią gaz. Oznaczałoby to, że od przyszłego roku cena rosyjskiego gazu dla Ukrainy wzrosłaby z 50 do 160 dolarów za 1 tys. m3 paliwa. Krok ten stanowił odpowiedź na propozycję Kijowa, który chciał podwyższyć opłatę za tranzyt rosyjskiego gazu przez terytorium Ukrainy. Wynosi ona 1,09 dolara za przetransportowanie 1 tys. m3 paliwa na odległość 100 km. Ukraińcy chcieli, by Gazprom płacił 1,75 dolara. W dodatku Gazprom jednostronnie orzekł, że zapłatą za tranzyt gazu przez Ukrainę w roku 2004 jest 7,8 mld m3 gazu pozostawione tam na przechowanie. Gazprom utrzymuje, że w sezonie grzewczym 2004-2005 wystawił Naftohazowi 40 zleceń na dostarczenie tego gazu do odbiorców na Zachodzie. Według rosyjskiego monopolisty, Ukraińcy pozostawili zlecenia bez odpowiedzi, zatem mogą sobie ten gaz zatrzymać jako formę zapłaty. Polska jest w podobnej sytuacji jak Ukraina. Choć jesteśmy jednym z mniejszych użytkowników gazu w Europie, to ponad 70 proc. surowca, z którego korzystamy, to gaz transportowany przez Rosję. Dzięki renegocjacji umowy z Gazpromem przez wicepremiera Marka Pola w 2003 r. Polska, mając na swym terytorium jeden z największych gazociągów (700 km o przepustowości 22 mld m3 gazu rocznie), prawie w ogóle nie może z tego gazu korzystać. Mamy prawo do wzięcia z rury tylko 2,5 mld m3 gazu. To tyle, o ile w ostatnich trzech latach wzrósł rynek w Polsce. Co więcej, gazociąg Jamalski nie jest rewersyjny. W wypadku awarii lub zatrzymania dostaw, na przykład z powodów politycznych, nie możemy cofnąć przetransportowanego gazu do Polski, lecz musimy się zwrócić z propozycją kupna gazu do Niemiec.
Zresztą, z taką sytuacją już mieliśmy do czynienia. Chcąc się zabezpieczyć przed powtórką "wydarzeń białoruskich", najpierw PGNiG zwróciło się do firm niemieckich o umożliwienie dostarczenia gazu z gazociągu Jamalskiego, ale z terytorium Niemiec. Wysłannicy zostali odesłani do Moskwy, by tam negocjować taką opcję. Negocjacje nie powiodły się, więc ze wsparciem wkroczył nasz rząd. W grudniu ubiegłego roku minister Jerzy Haus-ner pojechał do Rosji, by po powrocie triumfalnie ogłosić, że uzyskał zgodę na transport gazu z Niemiec. Polski wicepremier uzyskał zgodę Kremla na zakupy gazu w Niemczech i na przesłanie go gazociągiem, który nie dość, że przebiega przez nasz kraj, to jest w połowie własnością polskiej spółki! To wyjątkowy sukces dyplomatyczny. Premier Belka zaproponował salomonowe wyjście - kupujmy gaz płynny. Tyle że do tej pory nie zapadły konkretne decyzje. Gazociąg Jamalski jest nadal jednokierunkowy i zakręcenie kurka na wschodzie nadal zagraża naszemu krajowi. Połączenie ze Skandynawią i kontrakty z Danią i Norwegią - storpedowane przez kolejne rządy Millera i Belki - przypominają zawołanie z "Wesela" Wyspiańskiego - to o rogu.
Gazowe kajdanki
"To bezprecedensowy projekt. Specjaliści w dziedzinie energetyki doskonale wiedzą, co on oznacza dla całego sektora energetycznego Europy" - mówił Władimir Putin w Hanowerze podczas targów przemysłowych. Miał rację - po wybudowaniu gazociągu Północnego Polska, by się nie narazić na ostry kryzys energetyczny, będzie zmuszona iść na ustępstwa polityczne. Gazowa pętla zwiąże ręce wszystkim nowym krajom UE, uniemożliwiając im energetyczną niezależność na wiele dziesięcioleci. Niemcy pospołu z Francją będą zaś mogły spokojnie wrócić do projektu, który uniemożliwiła im klapa eurokonstytucji - do zarządzania Europą. Zjazd przywódców Rosji, Francji i Niemiec w Kaliningradzie, na który pogardliwie nie zaproszono prezydentów sąsiedniej Litwy i Polski, ma być czytelnym komunikatem, że oto tworzy się regionalny koncert mocarstw. Paliwem ich działania był dotychczas antyamerykanizm. Ale Gerhard Schroeder żegna się z fotelem kanclerskim, a jego następcy z chadecji zapowiadają zbliżenie z Waszyngtonem. Co nie znaczy, że obca jest im myśl o zarządzaniu Europą. Szukając nowego paliwa, znaleziono rosyjski gaz. Kanclerz, jak przypominała w listopadzie "Suddeutsche Zeitung", podróżował jako akwizytor Gazpromu: "Schroeder przebywał z tajną misją w Londynie, gdzie spotkał się z szefem brytyjskiego koncernu BP. Usiłował wyjaśnić, czy Brytyjczycy, którzy w Niemczech mają sieć stacji benzynowych Aral, gotowi byliby do udziału w budowie gazociągu przez Bałtyk do niemieckiego Greifswaldu". Przy okazji przywódcy Francji i Niemiec dają nam lekcję, jak wyglądałaby wspólna polityka zagraniczna UE. Do bezkrytycznych euroentuzjastów, takich jak Aleksander Smolar, który ostatnio płakał nad truchłem eurokonstytucji, i tych polityków polskich, którzy uważają, że trzeba forsować wspólną politykę zagraniczną UE, można mieć tylko jedno pytanie: czy sądzą, że Polska będzie silniejsza w Brukseli od duetu Paryż - Berlin? Bo jeśli nie, to firmując wspólną politykę unii, będziemy się czuli niczym uczestnicy Sejmu Niemego. Joschka Fischer zapewniał w Warszawie, że projekt gazowy nie jest skierowany przeciwko Polsce. Sam chyba jednak w to nie wierzył. Podobnie jak nikt ze słuchających. Dyplomatyczne stwierdzenie ministra Adama Rotfelda: "To nie jest klęska polskiej dyplomacji, bo było to dyskutowane między organizacjami gospodarczymi, a nie między rządami", oznaczało w istocie przyznanie, że nieodpowiedzialna polityka lewicowych rządów, które zaprzepaściły szansę na uzyskanie gazu z Norwegii, zagroziła suwerenności Polski i całego regionu, należy więc udawać, że nic się nie stało. Zamiast alarmować Europę i zabiegać o wsparcie USA w budowaniu niezależności energetycznej, polska dyplomacja szuka posady dla Aleksandra Kwaśniewskiego. Bo Władimir Putin w odróżnieniu od carycy Katarzyny, która podarowała Stanisławowi Augustowi pałac w Petersburgu, nawet tego odchodzącemu prezydentowi nie zaoferuje.
Jerzy Marek Nowakowski - w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. międzynarodowych, prowadzi w Studium Europy Wschodniej UW konwersatorium na temat polityki energetycznej
Piotr Woźniak - wiceprezes PGNiG w latach 2000-2001, negocjator kontraktu gazowego z norwegią i Danią
"Dlaczego nie pracujemy nad planem N+R" - zapytali generałowie marszałka Piłsudskiego, kiedy polski sztab generalny zakończył prace nad planami wojny na wypadek napaści Niemiec (N) lub Związku Sowieckiego (R) na Polskę. "Bo wtedy generalicja ma się bronić szablami na placu Saskim, życia żołnierzy mi szkoda" - odpowiedział Piłsudski.
N+R, ależ to nic groźnego - powiadają w odróżnieniu od Piłsudskiego przywódcy rządzącej Polską lewicy. Mózg SLD-owskiej polityki zagranicznej, marszałek Longin Pastusiak, wymyślił, że do trójkąta weimarskiego (Polska, Niemcy, Francja), gdy powstawał, trzeba doprosić Rosjan. Na szczęście nie on wtedy rządził. Teraz jednak polityka zagraniczna duetu Kwaśniewski - Cimoszewicz doprowadziła do tego, że trójkąt - i owszem - pozostał trójkątem, ale Polski już w nim nie ma. W Kalinigradzie 750-lecie miasta świętują bowiem Jacques Chirac, Gerhard Schroeder i Władimir Putin.
A Polska dowiaduje się o kolejnych rosyjsko-niemieckich pomysłach, mających nas zepchnąć na margines polityki europejskiej.
Zmora geopolityki
Sojusz wielkich sąsiadów od kilkuset lat był zmorą geopolityczną Polski. Dlatego, że Moskwa i Berlin dogadywały się zazwyczaj kosztem naszych interesów. Powodowało to w najlepszym wypadku marginalizację polityczną Polski, jak po roku 1922, kiedy Niemcy porozumieli się w Rapallo z Sowietami. Trzy lata później, zawierając traktat w Locarno, gwarantujący granice w zachodniej Europie, nasi francuscy sojusznicy ani słowem nie zająknęli się o granicach Polski. W kuluarach wyjaśniali, że to zbyt ryzykowne. Podobnie było w początkach powstania styczniowego. Sprawa polska cieszyła się w Paryżu i Londynie sympatią i poparciem do czasu podpisania tzw. konwencji Alvenslebena. Z inicjatywy Bismarcka Niemcy otworzyły granice dla wojsk rosyjskich tłumiących "polską ruchawkę" i zaoferowały pomoc wojskową. A na Zachodzie wysłano noty protestacyjne i porzucono wszelkie pomysły wsparcia Polaków.
Historycznych analogii do współczesnego porozumienia Rosji i Niemiec możemy znaleźć w ostatnich stuleciach dowolną liczbę. Podobnie jak do pomysłu "eksterytorialnych korytarzy". Hitler żądał korytarza od Polski w roku 1939, a Rosjanie zamierzali budować podobny z Grodna do Kaliningradu w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Takim korytarzem miał być również biegnący przez Polskę gazociąg Jamalski. Gdy państwo polskie próbowało odzyskać nad nim wpływy, nie zgadzając się m.in. na budowę gigantycznego światłowodu, Rosjanie stracili entuzjazm do jego budowy, wymyślając nową rurę biegnącą pod dnem Bałtyku bezpośrednio do Niemiec. Włodzimierz Cimoszewicz jeszcze jako minister spraw zagranicznych zapewniał: "Doprowadzimy do tego, że to, co jest ważne dla bezpieczeństwa energetycznego Polski, musi być uznane za ważne dla całej Unii Europejskiej". Udało się nadzwyczajnie.
Gaz polityczny
Gazociąg Północny (North Transgas) ma się zaczynać koło Primorska nad Zatoką Fińską i kończyć w Greifswaldzie w Niemczech, nieopodal Szczecina. Ten długi na 1189 km rurociąg jest konkurencyjny wobec drugiej nitki gazociągu Jamalskiego, który też transportuje rosyjski gaz - lądem przez Białoruś i Polskę do Niemiec. Ma mieć też podobną przepustowość - 55 mld m3 gazu rocznie. I choć - wedle ostrożnych szacunków - gazociąg Północny będzie kosztować 5,7 mld dolarów, czyli ponad 4 mld więcej niż rozbudowa Jamału, Gazprom od kilku lat konsekwentnie forsuje tę inwestycję. W polityce rosyjskiej spółki rachunek ekonomiczny gra drugorzędną rolę. Decyduje rosyjska geopolityka. Gaz jest w niej bronią, sposobem na uciszanie niepokornych. Gazociąg Północny wyłączy Polskę z energetycznej mapy Europy.
"Strategia energetyczna Rosji do roku 2020", oficjalny dokument rządowy z 2003 r. w rozdziale VI stanowi, że strategicznym celem przemysłu gazowego jest "zabezpieczenie politycznych interesów Rosji w Europie". W innym ustępie zapisane jest, że przy transporcie surowców energetycznych priorytetem ma być omijanie krajów ościennych i minimalizacja tranzytu. To dlatego Gazprom, nie bacząc na koszty, forsuje projekt, który te wytyczne spełnia.
Popyt na gaz w Europie rośnie bardzo szybko. W zeszłym roku wynosił ponad 480 mld m3. Prawie połowa surowca pochodzi z importu, głównie z Rosji. Za piętnaście lat ten wskaźnik będzie wynosił 75 proc. Europejscy przywódcy patrzą więc na Rosję jako gwaranta przyszłych dostaw. Z transportem gazu jest jednak problem, gdyż dywersyfikacja jego dostaw jest związana z infrastrukturą. Jeśli nie ma rurociągów zdolnych transportować surowiec, szybkie zwiększenie dostaw jest niemożliwe.
Rosyjski gaz do Europy płynie trzema trasami. Przez Ukrainę, Słowację i Czechy (rurociąg Braterstwo), przez Białoruś i Polskę (gazociąg Jamalski) oraz zachodnim brzegiem Morza Czarnego do Turcji. Niedawno powstała czwarta trasa - przez Morze Czarne z Rosji wprost do Turcji - Błękitny Potok. O budowie nowych rurociągów mówiło się od początku lat 90. Najbardziej popularny był wówczas projekt gazociągu Jamalskiego, składającego się z dwóch nitek docelowo o przepustowości 56 mld m3. Na razie zbudowano jedną z nich, dostarczającą gaz przez Polskę do Niemiec. Budowa drugiej nitki gazociągu to najtańszy sposób na zwiększenie dostaw gazu do Europy. Rosjanie w ostatnich latach patrzyli na tę inwestycję niechętnie, nieszczerze argumentując, że to dlatego, iż rurociąg przebiega przez niestabilną Białoruś. Pojawił się więc kolejny projekt gazociągu - tzw. Bursztynowego, biegnącego przez Łotwę i Litwę. Początkowo zyskał on aprobatę Unii Europejskiej, która chciała wpisać go na listę priorytetowych projektów infrastrukturalnych. Ten zapał minął po kwietniowym spotkaniu Schroedera i Putina. Dziś UE chce jedynie przeprowadzić studium opłacalności projektu, co dla tej inwestycji oznacza odłożenie jej ad Kalendas Graecas.
Rosyjsko-niemiecka miłość
Gazociąg Północny położą wspólnie firmy rosyjskie i niemieckie. Ta współpraca nie jest przypadkowa. BASF jest właścicielem spółki Wintershall zajmującej się wydobyciem gazu, a ta z kolei ma 65 proc. udziałów w spółce Wingas, zajmującej się dystrybucją rosyjskiego gazu w Niemczech. 35 proc. udziałów w Wingasie ma Gazprom. Wintershall i Gazprom współpracują od 15 lat. Spółka Wingas dostarczyła w tym czasie do Niemiec ponad 100 mld m3 gazu. Innym partnerem i udziałowcem Gazpromu jest Ruhrgas, jeden z największych koncernów gazowych w Europie. Do Ruhrgasu należy 5 proc. udziałów w Gazpromie, a Burkhard Bergmann, prezes firmy, zasiada w radzie dyrektorów Gazpromu. Obie kompanie powołały wspólną spółkę Gerosgas (za jej pośrednictwem Niemcy mogą działać na rynku rosyjskim).
Udziałem w tym projekcie, oprócz niemieckich BASF i E.ON-Ruhrgas, zainteresowanych jest też kilka innych koncernów m.in. Gaz de France, brytyjski BP, holenderski Gasunie i norweski Norsk Hydro. Choć ten projekt jest jednym z najdroższych proponowanych, wiąże się zatem z największym ryzykiem finansowym, firmy nie obawiają się strat. Gazprom, który będzie dowolnie wyznaczał cenę gazu w Primorsku, zagwarantuje, by surowiec dostarczony do Greifswaldu był konkurencyjny wobec cen europejskich. W ten sposób inwestycja będzie się zwracać, a europejscy odbiorcy otrzymają upragniony surowiec i to na dobrych warunkach.
Polska wyłączona
Dla Polski, oprócz strat finansowych z powodu braku tranzytu, oznacza to także dalsze uzależnienie od rosyjskiego gazu. Miejsce zakończenia gazociągu Północnego nie zostało wybrane przypadkowo. Bardzo poważnie utrudni ono Polsce budowę gazociągu z Norwegii i Danii. Za rządów Jerzego Buzka PGNiG podpisało umowę z dostawcami norweskimi (we wrześniu 2001 r.) zakładającą, że w latach 2008-2024 kupimy stamtąd 74 mld m3 gazu. W zamian pięć norweskich kompanii gazowych sfinansowałoby budowę rurociągu ze złóż gazu na Morzu Północnym biegnącego po dnie Bałtyku do Niechorza. Umowy ze Skandynawami od początku były atakowane przez opozycyjnych wtedy postkomunistów. Kiedy rząd Leszka Millera doszedł do władzy, natychmiast zawiesił ich realizację. Ostatecznie w grudniu ubiegłego roku zostały one zerwane. Podano dwa oficjalne powody: nadmiar gazu na polskim rynku w roku 2010 oraz niewypełnienie przez Norwegów warunku znalezienia odbiorców na dodatkowe 3 mld m3. Uznano więc, że lepiej zrezygnować z opcji skandynawskiej, niż potraktować umowy z Gazpromem jako uzupełnienie dostaw z Norwegii i Danii.
Konsekwencji zależności od jednej firmy mogliśmy doświadczyć w lutym ubiegłego roku. Wówczas skłócony z Aleksandrem Łukaszenką Gazprom postanowił zakręcić kurek. Polska odczuła to momentalnie.
W pierwszej kolejności połowy potrzebnego surowca zostały pozbawione zakłady azotowe - pięć największych fabryk (Police, Tarnów, Włocławek, Kędzierzyn i Puławy) kupuje ponad 20 proc. gazu zużywanego każdego dnia w naszym kraju. Ograniczono też dostawy petrochemii - w Płocku i w Gdańsku. Jeśli kryzys potrwałby dłużej, kurek zostałby zakręcony kolejnym wielkim przedsiębiorstwom. Pozbawienie ich dopływu surowca doprowadziłoby do kosztownych przestojów, a w wypadku przemysłu szklarskiego czy ceramicznego spowodowałoby potężne straty materiałowe. Część zakładów odciętych od gazu rekompensowałaby sobie braki zwiększonymi dostawami prądu. Nie ma szans, aby tak duży pobór elektryczności wytrzymała nasza sieć energetyczna.
Rozgrzać Ukrainę
Mimo że Władimir Putin zapewniał później, że będzie robił wszystko, by do takiej sytuacji w przyszłości nie doszło, nie jest to wcale pewne. Gazprom prowadzi teraz wojnę z ukraińskim Naftohazem, stosując swoje stare chwyty. Na początku czerwca zaproponował Ukrainie przejście od 1 stycznia 2006 r. na ceny rynkowe za kupowany przez nią gaz. Oznaczałoby to, że od przyszłego roku cena rosyjskiego gazu dla Ukrainy wzrosłaby z 50 do 160 dolarów za 1 tys. m3 paliwa. Krok ten stanowił odpowiedź na propozycję Kijowa, który chciał podwyższyć opłatę za tranzyt rosyjskiego gazu przez terytorium Ukrainy. Wynosi ona 1,09 dolara za przetransportowanie 1 tys. m3 paliwa na odległość 100 km. Ukraińcy chcieli, by Gazprom płacił 1,75 dolara. W dodatku Gazprom jednostronnie orzekł, że zapłatą za tranzyt gazu przez Ukrainę w roku 2004 jest 7,8 mld m3 gazu pozostawione tam na przechowanie. Gazprom utrzymuje, że w sezonie grzewczym 2004-2005 wystawił Naftohazowi 40 zleceń na dostarczenie tego gazu do odbiorców na Zachodzie. Według rosyjskiego monopolisty, Ukraińcy pozostawili zlecenia bez odpowiedzi, zatem mogą sobie ten gaz zatrzymać jako formę zapłaty. Polska jest w podobnej sytuacji jak Ukraina. Choć jesteśmy jednym z mniejszych użytkowników gazu w Europie, to ponad 70 proc. surowca, z którego korzystamy, to gaz transportowany przez Rosję. Dzięki renegocjacji umowy z Gazpromem przez wicepremiera Marka Pola w 2003 r. Polska, mając na swym terytorium jeden z największych gazociągów (700 km o przepustowości 22 mld m3 gazu rocznie), prawie w ogóle nie może z tego gazu korzystać. Mamy prawo do wzięcia z rury tylko 2,5 mld m3 gazu. To tyle, o ile w ostatnich trzech latach wzrósł rynek w Polsce. Co więcej, gazociąg Jamalski nie jest rewersyjny. W wypadku awarii lub zatrzymania dostaw, na przykład z powodów politycznych, nie możemy cofnąć przetransportowanego gazu do Polski, lecz musimy się zwrócić z propozycją kupna gazu do Niemiec.
Zresztą, z taką sytuacją już mieliśmy do czynienia. Chcąc się zabezpieczyć przed powtórką "wydarzeń białoruskich", najpierw PGNiG zwróciło się do firm niemieckich o umożliwienie dostarczenia gazu z gazociągu Jamalskiego, ale z terytorium Niemiec. Wysłannicy zostali odesłani do Moskwy, by tam negocjować taką opcję. Negocjacje nie powiodły się, więc ze wsparciem wkroczył nasz rząd. W grudniu ubiegłego roku minister Jerzy Haus-ner pojechał do Rosji, by po powrocie triumfalnie ogłosić, że uzyskał zgodę na transport gazu z Niemiec. Polski wicepremier uzyskał zgodę Kremla na zakupy gazu w Niemczech i na przesłanie go gazociągiem, który nie dość, że przebiega przez nasz kraj, to jest w połowie własnością polskiej spółki! To wyjątkowy sukces dyplomatyczny. Premier Belka zaproponował salomonowe wyjście - kupujmy gaz płynny. Tyle że do tej pory nie zapadły konkretne decyzje. Gazociąg Jamalski jest nadal jednokierunkowy i zakręcenie kurka na wschodzie nadal zagraża naszemu krajowi. Połączenie ze Skandynawią i kontrakty z Danią i Norwegią - storpedowane przez kolejne rządy Millera i Belki - przypominają zawołanie z "Wesela" Wyspiańskiego - to o rogu.
Gazowe kajdanki
"To bezprecedensowy projekt. Specjaliści w dziedzinie energetyki doskonale wiedzą, co on oznacza dla całego sektora energetycznego Europy" - mówił Władimir Putin w Hanowerze podczas targów przemysłowych. Miał rację - po wybudowaniu gazociągu Północnego Polska, by się nie narazić na ostry kryzys energetyczny, będzie zmuszona iść na ustępstwa polityczne. Gazowa pętla zwiąże ręce wszystkim nowym krajom UE, uniemożliwiając im energetyczną niezależność na wiele dziesięcioleci. Niemcy pospołu z Francją będą zaś mogły spokojnie wrócić do projektu, który uniemożliwiła im klapa eurokonstytucji - do zarządzania Europą. Zjazd przywódców Rosji, Francji i Niemiec w Kaliningradzie, na który pogardliwie nie zaproszono prezydentów sąsiedniej Litwy i Polski, ma być czytelnym komunikatem, że oto tworzy się regionalny koncert mocarstw. Paliwem ich działania był dotychczas antyamerykanizm. Ale Gerhard Schroeder żegna się z fotelem kanclerskim, a jego następcy z chadecji zapowiadają zbliżenie z Waszyngtonem. Co nie znaczy, że obca jest im myśl o zarządzaniu Europą. Szukając nowego paliwa, znaleziono rosyjski gaz. Kanclerz, jak przypominała w listopadzie "Suddeutsche Zeitung", podróżował jako akwizytor Gazpromu: "Schroeder przebywał z tajną misją w Londynie, gdzie spotkał się z szefem brytyjskiego koncernu BP. Usiłował wyjaśnić, czy Brytyjczycy, którzy w Niemczech mają sieć stacji benzynowych Aral, gotowi byliby do udziału w budowie gazociągu przez Bałtyk do niemieckiego Greifswaldu". Przy okazji przywódcy Francji i Niemiec dają nam lekcję, jak wyglądałaby wspólna polityka zagraniczna UE. Do bezkrytycznych euroentuzjastów, takich jak Aleksander Smolar, który ostatnio płakał nad truchłem eurokonstytucji, i tych polityków polskich, którzy uważają, że trzeba forsować wspólną politykę zagraniczną UE, można mieć tylko jedno pytanie: czy sądzą, że Polska będzie silniejsza w Brukseli od duetu Paryż - Berlin? Bo jeśli nie, to firmując wspólną politykę unii, będziemy się czuli niczym uczestnicy Sejmu Niemego. Joschka Fischer zapewniał w Warszawie, że projekt gazowy nie jest skierowany przeciwko Polsce. Sam chyba jednak w to nie wierzył. Podobnie jak nikt ze słuchających. Dyplomatyczne stwierdzenie ministra Adama Rotfelda: "To nie jest klęska polskiej dyplomacji, bo było to dyskutowane między organizacjami gospodarczymi, a nie między rządami", oznaczało w istocie przyznanie, że nieodpowiedzialna polityka lewicowych rządów, które zaprzepaściły szansę na uzyskanie gazu z Norwegii, zagroziła suwerenności Polski i całego regionu, należy więc udawać, że nic się nie stało. Zamiast alarmować Europę i zabiegać o wsparcie USA w budowaniu niezależności energetycznej, polska dyplomacja szuka posady dla Aleksandra Kwaśniewskiego. Bo Władimir Putin w odróżnieniu od carycy Katarzyny, która podarowała Stanisławowi Augustowi pałac w Petersburgu, nawet tego odchodzącemu prezydentowi nie zaoferuje.
Jerzy Marek Nowakowski - w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. międzynarodowych, prowadzi w Studium Europy Wschodniej UW konwersatorium na temat polityki energetycznej
Piotr Woźniak - wiceprezes PGNiG w latach 2000-2001, negocjator kontraktu gazowego z norwegią i Danią
Pakty nieprzyjaźni |
---|
|
|
Więcej możesz przeczytać w 27/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.