****
Przed dwunastu laty brytyjska formacja Jamiroquai, założona przez Jasona Kaya, wydawała się sensacją jednego szalonego acid-jazzowego sezonu. Dziś jest instytucją na światowej scenie tanecznej, legitymującą się ponaddwudziestomilionową sprzedażą płyt i popularnością w klubach od Los Angeles, przez Nowy Jork i Londyn, po Tokio. Dobrze się stało, że po wydaniu nieudanego dyskotekowego albumu "Funk Odyssey" (2001) J.K. zrobił sobie ponadtrzyletnią przerwę, by ucichł gremialny śmiech spowodowany jego groteskową metamorfozą z dawnego młodocianego przestępcy w karykaturę nowobogackiego playmatoła w czerwonym ferrari. Nowym albumem "Dynamite", jednym z najbardziej udanych i zróżnicowanych muzycznie w karierze Jamiroquai, J.K. udowadnia, że jest jednym z najbardziej pomysłowych i innowacyjnych kontynuatorów soulowo-funkowej tradycji lat 70. spod znaku Steviego Wondera i Parliament/Funkadelic George`a Clintona, z lekką domieszką niepowtarzalnej coolowej estetyki i iście matematycznej precyzji aranżacyjnej, kojarzącej się ze Steely Dan z okresu "Gaucho". W powodzi wakacyjnej konfekcji "Dynamite" to perełka, której nie wolno przeoczyć.
Jerzy A. Rzewuski
Jamiroquai "Dynamite", Sony/BMG
Przed dwunastu laty brytyjska formacja Jamiroquai, założona przez Jasona Kaya, wydawała się sensacją jednego szalonego acid-jazzowego sezonu. Dziś jest instytucją na światowej scenie tanecznej, legitymującą się ponaddwudziestomilionową sprzedażą płyt i popularnością w klubach od Los Angeles, przez Nowy Jork i Londyn, po Tokio. Dobrze się stało, że po wydaniu nieudanego dyskotekowego albumu "Funk Odyssey" (2001) J.K. zrobił sobie ponadtrzyletnią przerwę, by ucichł gremialny śmiech spowodowany jego groteskową metamorfozą z dawnego młodocianego przestępcy w karykaturę nowobogackiego playmatoła w czerwonym ferrari. Nowym albumem "Dynamite", jednym z najbardziej udanych i zróżnicowanych muzycznie w karierze Jamiroquai, J.K. udowadnia, że jest jednym z najbardziej pomysłowych i innowacyjnych kontynuatorów soulowo-funkowej tradycji lat 70. spod znaku Steviego Wondera i Parliament/Funkadelic George`a Clintona, z lekką domieszką niepowtarzalnej coolowej estetyki i iście matematycznej precyzji aranżacyjnej, kojarzącej się ze Steely Dan z okresu "Gaucho". W powodzi wakacyjnej konfekcji "Dynamite" to perełka, której nie wolno przeoczyć.
Jerzy A. Rzewuski
Jamiroquai "Dynamite", Sony/BMG
Więcej możesz przeczytać w 27/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.