Według Koranu, Waila, żona Noego, długo nie chciała wejść na arkę. Między małżonkami doszło do kłótni, a Waila przekonywała wszystkich, że Noe oszalał. Podobno Jolanta Kwaśniewska też nie chciała poprzeć Włodzimierza Cimoszewicza - w końcu promowanie kogoś innego, gdy sama zrezygnowała ze startu w wyborach prezydenckich, jest jednak degradacją. Ale jak Waila nie miała wyjścia - poparła Włodzimierza Cimoszewicza, arkę ratującą lewicę i beneficjentów III RP przed potopem prawicy.
Naprawdę ostatnia nadzieja czerwonych
Uczynienie z Kwaśniewskiej przewodniczącej komitetu wyborczego lidera lewicy, patronki zbiorowiska sierot po PRL (Adam Gierek, Mieczysław Rakowski, Longin Pastusiak), pretorianów prezydenta (Marek Siwiec, Ryszard Kalisz) i uczestników warszawskiego salonu (Kazimierz Kutz, Olga Lipińska, Janusz Czapiński), jest ruchem tyleż trafnym, co bezlitośnie obnażającym fundamentalną słabość kandydatury Cimoszewicza. Trafnym, bo Jolanta Kwaśniewska jest wciąż popularna, a w dodatku eksponuje swoją religijność, co w otoczeniu marszałka Sejmu (zdeklarowanego antyklerykała) jest na wagę złota. - Żeby w Polsce zostać prezydentem, trzeba być katolikiem albo mieć żonę katoliczkę. Ostatecznie katoliczką może być szefowa komitetu wyborczego - mówi kąśliwie Józef Oleksy, były przewodniczący SLD.
Wybór Kwaśniewskiej nie pozostawia wątpliwości, czym jest pomysł wystawienia Cimoszewicza w wyborach. To ostatnia tratwa ratunkowa postkomunistów i wielu beneficjentów III RP. Wcześniej miała nią być Partia Demokratyczna, ale okazało się, że jej flisacy niewiele się nauczyli i całość raczej zatonie, niż kogokolwiek uratuje.
Tytuł "ostatniej nadziei czerwonych" mocno się ostatnio zdewaluował. Mieli na niego chrapkę i Leszek Miller, i Józef Oleksy. Dziennikarze nazwali tak Wojciecha Olejniczaka. Jednak - jak przekonuje dziennikarza "Wprost" jeden z byłych przewodniczących SLD - tak naprawdę należy się on Cimoszewiczowi. - Napisany przez Kwaśniewskiego plan sukcesji był gotowy już dawno: Olejniczak na szefa SLD, Cimoszewicz na prezydenta. Wszystko po to, by zagrodzić drogę Kaczyńskim, których prezydent się boi - wyznaje jeden z liderów postkomunistów. A Józef Oleksy dodaje: - Prezydencka reżyseria jest tu wyraźna.
Apartyjny ze stażem
Najpierw kuszenie, a teraz kampania Cimoszewicza polega na lansowaniu mitów kreujących go na zbawcę całej Polski. Używa się przy tym arsenału legend już znanych i wymyślanych naprędce. Ostatnio szczególnie w cenie jest mit apartyjności - mit Cimoszewicza jako wiecznego outsidera, pozostającego na obrzeżach polityki. - Nieważne, czy to prawda, ważne, że taka panuje opinia - kwituje to z uśmiechem były premier Leszek Miller.
Fakty są takie: pod względem liczby zajmowanych stanowisk Cimoszewicz ustępuje tylko Józefowi Oleksemu. Od 16 lat jest posłem, był ministrem w dwóch resortach, wicepremierem i premierem. Z nadania SLD był także wicemarszałkiem, a obecnie jest marszałkiem Sejmu. - Bardzo rzadko się zdarzało, by nie zajmował jakiegoś ważnego stanowiska - zauważa cierpko Oleksy.
Cimoszewicz jest partyjny od 34 lat, kiedy wstąpił do PZPR. Ideowy był zresztą od zawsze. Przyznaje, że studentów protestujących w marcu 1968 r. uznawał za ludzi szkodzących Polsce, i to w dodatku za cudze pieniądze. Dwa miesiące po Marcu zdawał maturę. Do dziś wstydzi się swojej pracy z polskiego, w której krytykował Stefana Kisielewskiego. Praca się spodobała - opublikowało ją "Życie Warszawy". Już na studiach, jako członek Związku Młodzieży Socjalistycznej, chciał się również zapisać do Zrzeszenia Studentów Polskich, ale tam aktywiści kazali mu się wkupić butelką wódki. Urażony Cimoszewicz wrócił do młodzieży socjalistycznej, choć swój cel osiągnął - po zjednoczeniu wszystkich organizacji młodzieżowych został szefem SZSP na Uniwersytecie Warszawskim. Jednocześnie z karierą naukową Cimoszewicza (wykłady, doktorat z prawa, zagraniczne wyjazdy i stypendia) rozwijała się jego kariera partyjna. Bardzo szybko został sekretarzem Komitetu Uczelnianego PZPR na UW.
Barbara i Włodzimierz
Nim Cimoszewicz został sekretarzem na uniwersytecie, zmienił się jego stan cywilny. Za "patrona" jego małżeństwa uważał się nieżyjący już prof. Lech Falandysz. W 1970 r. w Nasielsku późniejszy prawnik Lecha Wałęsy był komendantem hufca pracy studentek prawa z Białegostoku. "Moim zastępcą był student III roku, Włodek Cimoszewicz. Nasielsk to było takie westernowe miasto, mieliśmy wiele przygód. Studentki pakowały ogórki do słoików w spółdzielni warzywniczej. Wśród nich była Basia Aponowicz. Włodek zakochał się w niej z miejsca. Dwa lata potem się pobrali" - wspominał kilka lat temu Lech Falandysz.
Pasowali do siebie: Barbara była swego czasu solistką w zespole Nadbiebrzańskie Nutki, a Włodzimierz również lubi śpiewać - jego specjalnością są standardy jazzowe. Lubi też muzykę poważną i Joe Cockera. Na początku młodzi małżonkowie mieszkali oddzielnie: on w stolicy, ona w Białymstoku. Widywali się tylko w weekendy. Pisali do siebie listy - uzbierało się ich 600. Dom na warszawskiej Sadybie kupili za spadek po dziadkach Barbary mieszkających w Ameryce. Żona marszałka Sejmu nigdy nie brała udziału w kampaniach wyborczych i bardzo niechętnie występuje publicznie. - Po domu chodzi w dresie lub przetartych dżinsach. Dużo pali, ale kawę pije tylko rozpuszczalną, bardzo słabą, zresztą tak jak Włodek. Jest bardzo skromna, naturalna, nie pasuje do polityki - opowiadała kilka lat temu przyjaciółka Cimoszewiczów z Białegostoku Halina Rutkowska.
Ponadpartyjny apartyjny
Włodzimierz Cimoszewicz kariery partyjnej nie zrobił, ale PZPR został wierny do
końca. Jego zwolennicy podkreślają, że nigdy nie pełnił funkcji w aparacie, co nie znaczy, że nie próbował. - W 1999 r. chciał zostać wiceprzewodniczącym nowo tworzonego SLD, ale zarówno on, jak i Oleksy przegrali - wspomina Leszek Miller. Szeroko reklamowana apartyjność Cimoszewicza czasem przemienia się w ponadpartyjność. Dziesięć lat temu "Gazeta Wyborcza" opublikowała wspólny manifest Cimoszewicza i Michnika. Obaj apelowali o zamknięcie rozliczeń przeszłości i pojednanie, a towarzyszące temu wypowiedzi szły w tym kierunku, by SLD nie wystawiał swego kandydata na prezydenta, ale poparł kandydata ponadpartyjnego, na przykład Jacka Kuronia. Kiedy jednak Aleksander Kwaśniewski rozpoczął kampanię wyborczą, na czele jego komitetu stanął nie kto inny jak Cimoszewicz. Podobnie jest i teraz, kiedy on sam obwołuje się ponadpartyjnym, a nie SLD-owskim kandydatem na prezydenta. - Nie ma szansy na szersze poparcie, bo SLD stanie na głowie, by uczynić go elementem scenografii swej kampanii wyborczej - ocenia Tomasz Nałęcz z SDPL, wicemarszałek Sejmu.
Zależny niezależny
Cimoszewicza kreuje się na polityka niezależnego - tego, który mówi nawet przyjaciołom gorzkie słowa prawdy. I dodaje się z dumą, że zaczynał wcześnie, bo już w styczniu 1990 r., gdy protestując przeciwko przefarbowaniu w ciągu jednej nocy komunistów na socjaldemokratów, nie wstąpił do SdRP. Wielokrotnie przypominano potem ten fakt jako dowód jego niezależności i uczciwości. Inni twierdzą, że po prostu pomylił się w rachubach. - Cimoszewicz nie wiązał wtedy szans na polską lewicę z SdRP - mówiła Danuta Waniek. Kiedy zobaczył, że się pomylił, błyskawicznie naprawił swój błąd i został nawet szefem klubu parlamentarnego postkomunistów.
Wzmocniony niezłym wynikiem w wyborach prezydenckich w 1990 r. Cimoszewicz rozpoczął flirt z postsolidarnościową lewicą. Próbował założyć partię razem ze Zbigniewem Bujakiem, był już po słowie z Ryszardem Bugajem, ale w obu wypadkach nic z tego nie wyszło. - Cimoszewicz za dużo chciał. Zwodził nas, kluczył, hamletyzował: wejść do nowej partii czy nie wejść? Żartowaliśmy, że szynszyle, które podobno hoduje, to zwierzęta pobudliwe, więc jak się Włodek denerwuje, to mu zwierzaki zdychają i dlatego musi być tak ostrożny - opowiadał jeden z twórców Unii Pracy. W rezultacie Cimoszewicz został w SLD i pielęgnował swój mit niezależności.
Po wyborach w 1991 r. obecny marszałek Sejmu odrzucił propozycję szefowania klubowi SLD, protestując przeciwko składaniu poselskiego ślubowania przez oskarżanego o przemycanie moskiewskich pieniędzy Millera. Wydawało się, że obaj politycy SLD nigdy nie zakopią wojennego topora. A tymczasem w 1993 r. razem zasiedli w rządzie Pawlaka. Później Miller był najważniejszym ministrem w gabinecie Cimoszewicza, a całkiem niedawno Cimoszewicz szefował MSZ w gabinecie Millera. Ewolucje w stosunkach między nimi trafnie uchwycił współautor wydanej przed wyborami prezydenckimi książki Cimoszewicza "Czas odwetu", były poseł Unii Pracy Artur Smółko: - Najpierw Cimoszewicz mówił o nim Miller, potem Leszek Miller, a w końcu Leszek.
Obrażalski miłośnik drylu
"To, co najbardziej mnie w nim pociąga, to nasz wojskowy dryl" - rekomendował swego czasu Cimoszewicza generał Wojciech Jaruzelski. Dostrzegał to również znajomy obecnego marszałka Sejmu z lat szkolnych. - Wychowanie w rodzinie wojskowej wywarło na niego ogromny wpływ. Był niepozorny, raczej cichy, ale jakiś zacięty, oschły, surowy. Niczym się nie wyróżniał, poza samymi piątkami w szkole. Strasznie się wściekał, gdy mu coś nie wychodziło - opowiada przyjaciel Cimoszewicza z czasów młodości. Niektórzy twierdzą, że w umiłowaniu wojskowego drylu Cimoszewicz jest bardzo podobny do obecnej szefowej swego komitetu Jolanty Kwaśniewskiej, skądinąd również córki zawodowego żołnierza.
Osobowość Cimoszewicza ma ogromny wpływ na jego publiczny wizerunek. - Ludzie biorą jego wyniosłość i skłonność do obrażania się na własną partię za niezależność - zauważa z przekąsem jeden z liderów sojuszu. Wzajemna niechęć Cimoszewicza i posłów lewicy jest legendarna. Świadczy o tym historia z czasów rządu Oleksego, do którego Cimoszewicz nie wszedł, bo nie zaoferowano mu teki wicepremiera. Na otarcie łez dostał stanowisko wicemarszałka Sejmu. Nie zjawił się wtedy na jednym z posiedzeń klubu SLD, co oburzyło posłów. "A gdzie jest pan Cimoszewicz?" - dopytywali się gromko. "W Strasburgu" - usłyszeli. "Sprowadzić go! - domagali się co bardziej krewcy. - W ogóle nie bywa na posiedzeniach klubu! Nie wiemy, co się dzieje w prezydium Sejmu!".
Jedyną postacią, na którą Cimoszewicz się nie obraża, jest Aleksander
Kwaśniewski. Na początku lat 90. to gwiazda Cimoszewicza świeciła jaśniej, ale to Kwaśniewski nie unosił się honorem, akceptował Millera czy Sierakowską i to on został liderem lewicy. Nie zapomniał jednak nigdy o Cimoszewiczu i przez 10 lat swej prezydentury zawsze go wspierał. - Po odejściu Millera było dogadane z PSL, że nowym premierem zostaje Oleksy. Wtedy doszło do histerycznej awantury Cimoszewicza, który razem ze Szmajdzińskim zagroził, że do rządu Oleksego nie wejdzie. Kwaśniewski zbuntował przeciw Józefowi SLD i wymyślił Belkę - opowiada znany polityk lewicy.
Pogromca cudzych afer
Cimoszewicz chętnie prezentuje się jako pogromca afer. Istotnie, mniej więcej od półtora roku, czyli odkąd notowania SLD lecą na łeb na szyję, minister, a potem marszałek Cimoszewicz gromi je w licznych wywiadach i biadoli nad upadkiem morale w życiu publicznym. Nie wspomina jednak, zapewne z powodu swej legendarnej skromności, o swojej roli w tworzeniu w Polsce politycznego kapitalizmu. To on ze swoimi ministrami powołał w 1997 r., po przegranych wyborach, firmę konsultingową, która miała im zapewnić miękkie lądowanie na opozycyjnym wikcie. To on przez lata tolerował praktykę rządów Millera, na której nie zostawia dziś suchej nitki. Wtedy jednak nikt nie słyszał o oburzeniu Cimoszewicza. "Bardzo dobrze nam się współpracowało, nie dochodziło do żadnych konfliktów" - zapewnia Leszek Miller.
Legenda Cimoszewicza jako człowieka fundamentalnie uczciwego bierze swój początek w 1994 r., kiedy jako minister sprawiedliwości przeprowadził akcję "Czyste ręce". Wyliczył w niej skrupulatnie wszystkie rady nadzorcze, w których zasiadają ministrowie, łamiąc przepisy antykorupcyjne. Trybunał Konstytucyjny uznał, że członkowie rządu nie wiedzieli, iż naruszają prawo i są niewinni. Oburzony Andrzej Olechowski podał się do dymisji. Zapewne w ferworze walki z korupcją minister Cimoszewicz nigdy nie wspominał o interesach Włodzimierza Cimoszewicza. Najpierw powstało wydawnictwo Gazeta. Udziały w tej spółce Cimoszewicz sprzedał już po objęciu funkcji ministra sprawiedliwości - 9 grudnia 1993 r. Wcześniej prawie przez dwa lata wydawał "Gazetę Tygodniową" - organ białostockich postkomunistów. Kiedy został ministrem, a potem premierem, prowadził jednocześnie działalność gospodarczą. Co prawda tylko na papierze, ale jej nie wyrejestrował. Tłumaczył, że nie podjął tak naprawdę żadnej działalności, że to tylko formalności. Ale podobnie tłumaczyli się ministrowie obwinieni w akcji "Czyste ręce".
Interesy prowadziła także żona Włodzimierza Cimoszewicza, Barbara. Wraz ze szwagrem Jerzym Romaszewiczem i trzema innymi osobami była ona od 1991 r. do końca 1995 r. właścicielką handlującego alkoholem Prohan Impexu.
Krew z krwi czerwonych
- Cimoszewicz nie tylko przejdzie do drugiej tury wyborów, ale może je wygrać - przepowiada "Wprost" Krzysztof Janik, jeden z dzisiejszych stronników marszałka w SLD. Żeby tak się stało, musi zostać spełnionych kilka warunków, a w kampanię musi się zaangażować Jolanta Kwaśniewska.
Liderzy lewicy liczyli też na innego stronnika. - Zdziwił mnie brak w komitecie Cimoszewicza Adama Michnika - komentuje Leszek Miller. Rzeczywiście, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" ma wpływ na dzisiejszego marszałka Sejmu od wielu lat, a w 1996 r. był jednym z jego konsultantów przy tworzeniu rządu. Ewentualne namaszczenie przez Michnika mogłoby Cimoszewiczowi pomóc nie tyle w wyborczym zwycięstwie, ile w budowaniu po wyborach nowej partii centrolewicowej. Już dziś widać, że Partia Demokratyczna poniosła klęskę i jeśli jej liderzy chcą jeszcze zaistnieć w polityce, będą musieli szukać nowej formuły i możnych protektorów. A któż byłby lepszy niż Włodzimierz Cimoszewicz, lider zjednoczonej lewicy, namaszczony przez Kwaśniewskiego na prawowitego następcę?
Uczynienie z Kwaśniewskiej przewodniczącej komitetu wyborczego lidera lewicy, patronki zbiorowiska sierot po PRL (Adam Gierek, Mieczysław Rakowski, Longin Pastusiak), pretorianów prezydenta (Marek Siwiec, Ryszard Kalisz) i uczestników warszawskiego salonu (Kazimierz Kutz, Olga Lipińska, Janusz Czapiński), jest ruchem tyleż trafnym, co bezlitośnie obnażającym fundamentalną słabość kandydatury Cimoszewicza. Trafnym, bo Jolanta Kwaśniewska jest wciąż popularna, a w dodatku eksponuje swoją religijność, co w otoczeniu marszałka Sejmu (zdeklarowanego antyklerykała) jest na wagę złota. - Żeby w Polsce zostać prezydentem, trzeba być katolikiem albo mieć żonę katoliczkę. Ostatecznie katoliczką może być szefowa komitetu wyborczego - mówi kąśliwie Józef Oleksy, były przewodniczący SLD.
Wybór Kwaśniewskiej nie pozostawia wątpliwości, czym jest pomysł wystawienia Cimoszewicza w wyborach. To ostatnia tratwa ratunkowa postkomunistów i wielu beneficjentów III RP. Wcześniej miała nią być Partia Demokratyczna, ale okazało się, że jej flisacy niewiele się nauczyli i całość raczej zatonie, niż kogokolwiek uratuje.
Tytuł "ostatniej nadziei czerwonych" mocno się ostatnio zdewaluował. Mieli na niego chrapkę i Leszek Miller, i Józef Oleksy. Dziennikarze nazwali tak Wojciecha Olejniczaka. Jednak - jak przekonuje dziennikarza "Wprost" jeden z byłych przewodniczących SLD - tak naprawdę należy się on Cimoszewiczowi. - Napisany przez Kwaśniewskiego plan sukcesji był gotowy już dawno: Olejniczak na szefa SLD, Cimoszewicz na prezydenta. Wszystko po to, by zagrodzić drogę Kaczyńskim, których prezydent się boi - wyznaje jeden z liderów postkomunistów. A Józef Oleksy dodaje: - Prezydencka reżyseria jest tu wyraźna.
Apartyjny ze stażem
Najpierw kuszenie, a teraz kampania Cimoszewicza polega na lansowaniu mitów kreujących go na zbawcę całej Polski. Używa się przy tym arsenału legend już znanych i wymyślanych naprędce. Ostatnio szczególnie w cenie jest mit apartyjności - mit Cimoszewicza jako wiecznego outsidera, pozostającego na obrzeżach polityki. - Nieważne, czy to prawda, ważne, że taka panuje opinia - kwituje to z uśmiechem były premier Leszek Miller.
Fakty są takie: pod względem liczby zajmowanych stanowisk Cimoszewicz ustępuje tylko Józefowi Oleksemu. Od 16 lat jest posłem, był ministrem w dwóch resortach, wicepremierem i premierem. Z nadania SLD był także wicemarszałkiem, a obecnie jest marszałkiem Sejmu. - Bardzo rzadko się zdarzało, by nie zajmował jakiegoś ważnego stanowiska - zauważa cierpko Oleksy.
Cimoszewicz jest partyjny od 34 lat, kiedy wstąpił do PZPR. Ideowy był zresztą od zawsze. Przyznaje, że studentów protestujących w marcu 1968 r. uznawał za ludzi szkodzących Polsce, i to w dodatku za cudze pieniądze. Dwa miesiące po Marcu zdawał maturę. Do dziś wstydzi się swojej pracy z polskiego, w której krytykował Stefana Kisielewskiego. Praca się spodobała - opublikowało ją "Życie Warszawy". Już na studiach, jako członek Związku Młodzieży Socjalistycznej, chciał się również zapisać do Zrzeszenia Studentów Polskich, ale tam aktywiści kazali mu się wkupić butelką wódki. Urażony Cimoszewicz wrócił do młodzieży socjalistycznej, choć swój cel osiągnął - po zjednoczeniu wszystkich organizacji młodzieżowych został szefem SZSP na Uniwersytecie Warszawskim. Jednocześnie z karierą naukową Cimoszewicza (wykłady, doktorat z prawa, zagraniczne wyjazdy i stypendia) rozwijała się jego kariera partyjna. Bardzo szybko został sekretarzem Komitetu Uczelnianego PZPR na UW.
Barbara i Włodzimierz
Nim Cimoszewicz został sekretarzem na uniwersytecie, zmienił się jego stan cywilny. Za "patrona" jego małżeństwa uważał się nieżyjący już prof. Lech Falandysz. W 1970 r. w Nasielsku późniejszy prawnik Lecha Wałęsy był komendantem hufca pracy studentek prawa z Białegostoku. "Moim zastępcą był student III roku, Włodek Cimoszewicz. Nasielsk to było takie westernowe miasto, mieliśmy wiele przygód. Studentki pakowały ogórki do słoików w spółdzielni warzywniczej. Wśród nich była Basia Aponowicz. Włodek zakochał się w niej z miejsca. Dwa lata potem się pobrali" - wspominał kilka lat temu Lech Falandysz.
Pasowali do siebie: Barbara była swego czasu solistką w zespole Nadbiebrzańskie Nutki, a Włodzimierz również lubi śpiewać - jego specjalnością są standardy jazzowe. Lubi też muzykę poważną i Joe Cockera. Na początku młodzi małżonkowie mieszkali oddzielnie: on w stolicy, ona w Białymstoku. Widywali się tylko w weekendy. Pisali do siebie listy - uzbierało się ich 600. Dom na warszawskiej Sadybie kupili za spadek po dziadkach Barbary mieszkających w Ameryce. Żona marszałka Sejmu nigdy nie brała udziału w kampaniach wyborczych i bardzo niechętnie występuje publicznie. - Po domu chodzi w dresie lub przetartych dżinsach. Dużo pali, ale kawę pije tylko rozpuszczalną, bardzo słabą, zresztą tak jak Włodek. Jest bardzo skromna, naturalna, nie pasuje do polityki - opowiadała kilka lat temu przyjaciółka Cimoszewiczów z Białegostoku Halina Rutkowska.
Ponadpartyjny apartyjny
Włodzimierz Cimoszewicz kariery partyjnej nie zrobił, ale PZPR został wierny do
końca. Jego zwolennicy podkreślają, że nigdy nie pełnił funkcji w aparacie, co nie znaczy, że nie próbował. - W 1999 r. chciał zostać wiceprzewodniczącym nowo tworzonego SLD, ale zarówno on, jak i Oleksy przegrali - wspomina Leszek Miller. Szeroko reklamowana apartyjność Cimoszewicza czasem przemienia się w ponadpartyjność. Dziesięć lat temu "Gazeta Wyborcza" opublikowała wspólny manifest Cimoszewicza i Michnika. Obaj apelowali o zamknięcie rozliczeń przeszłości i pojednanie, a towarzyszące temu wypowiedzi szły w tym kierunku, by SLD nie wystawiał swego kandydata na prezydenta, ale poparł kandydata ponadpartyjnego, na przykład Jacka Kuronia. Kiedy jednak Aleksander Kwaśniewski rozpoczął kampanię wyborczą, na czele jego komitetu stanął nie kto inny jak Cimoszewicz. Podobnie jest i teraz, kiedy on sam obwołuje się ponadpartyjnym, a nie SLD-owskim kandydatem na prezydenta. - Nie ma szansy na szersze poparcie, bo SLD stanie na głowie, by uczynić go elementem scenografii swej kampanii wyborczej - ocenia Tomasz Nałęcz z SDPL, wicemarszałek Sejmu.
Zależny niezależny
Cimoszewicza kreuje się na polityka niezależnego - tego, który mówi nawet przyjaciołom gorzkie słowa prawdy. I dodaje się z dumą, że zaczynał wcześnie, bo już w styczniu 1990 r., gdy protestując przeciwko przefarbowaniu w ciągu jednej nocy komunistów na socjaldemokratów, nie wstąpił do SdRP. Wielokrotnie przypominano potem ten fakt jako dowód jego niezależności i uczciwości. Inni twierdzą, że po prostu pomylił się w rachubach. - Cimoszewicz nie wiązał wtedy szans na polską lewicę z SdRP - mówiła Danuta Waniek. Kiedy zobaczył, że się pomylił, błyskawicznie naprawił swój błąd i został nawet szefem klubu parlamentarnego postkomunistów.
Wzmocniony niezłym wynikiem w wyborach prezydenckich w 1990 r. Cimoszewicz rozpoczął flirt z postsolidarnościową lewicą. Próbował założyć partię razem ze Zbigniewem Bujakiem, był już po słowie z Ryszardem Bugajem, ale w obu wypadkach nic z tego nie wyszło. - Cimoszewicz za dużo chciał. Zwodził nas, kluczył, hamletyzował: wejść do nowej partii czy nie wejść? Żartowaliśmy, że szynszyle, które podobno hoduje, to zwierzęta pobudliwe, więc jak się Włodek denerwuje, to mu zwierzaki zdychają i dlatego musi być tak ostrożny - opowiadał jeden z twórców Unii Pracy. W rezultacie Cimoszewicz został w SLD i pielęgnował swój mit niezależności.
Po wyborach w 1991 r. obecny marszałek Sejmu odrzucił propozycję szefowania klubowi SLD, protestując przeciwko składaniu poselskiego ślubowania przez oskarżanego o przemycanie moskiewskich pieniędzy Millera. Wydawało się, że obaj politycy SLD nigdy nie zakopią wojennego topora. A tymczasem w 1993 r. razem zasiedli w rządzie Pawlaka. Później Miller był najważniejszym ministrem w gabinecie Cimoszewicza, a całkiem niedawno Cimoszewicz szefował MSZ w gabinecie Millera. Ewolucje w stosunkach między nimi trafnie uchwycił współautor wydanej przed wyborami prezydenckimi książki Cimoszewicza "Czas odwetu", były poseł Unii Pracy Artur Smółko: - Najpierw Cimoszewicz mówił o nim Miller, potem Leszek Miller, a w końcu Leszek.
Obrażalski miłośnik drylu
"To, co najbardziej mnie w nim pociąga, to nasz wojskowy dryl" - rekomendował swego czasu Cimoszewicza generał Wojciech Jaruzelski. Dostrzegał to również znajomy obecnego marszałka Sejmu z lat szkolnych. - Wychowanie w rodzinie wojskowej wywarło na niego ogromny wpływ. Był niepozorny, raczej cichy, ale jakiś zacięty, oschły, surowy. Niczym się nie wyróżniał, poza samymi piątkami w szkole. Strasznie się wściekał, gdy mu coś nie wychodziło - opowiada przyjaciel Cimoszewicza z czasów młodości. Niektórzy twierdzą, że w umiłowaniu wojskowego drylu Cimoszewicz jest bardzo podobny do obecnej szefowej swego komitetu Jolanty Kwaśniewskiej, skądinąd również córki zawodowego żołnierza.
Osobowość Cimoszewicza ma ogromny wpływ na jego publiczny wizerunek. - Ludzie biorą jego wyniosłość i skłonność do obrażania się na własną partię za niezależność - zauważa z przekąsem jeden z liderów sojuszu. Wzajemna niechęć Cimoszewicza i posłów lewicy jest legendarna. Świadczy o tym historia z czasów rządu Oleksego, do którego Cimoszewicz nie wszedł, bo nie zaoferowano mu teki wicepremiera. Na otarcie łez dostał stanowisko wicemarszałka Sejmu. Nie zjawił się wtedy na jednym z posiedzeń klubu SLD, co oburzyło posłów. "A gdzie jest pan Cimoszewicz?" - dopytywali się gromko. "W Strasburgu" - usłyszeli. "Sprowadzić go! - domagali się co bardziej krewcy. - W ogóle nie bywa na posiedzeniach klubu! Nie wiemy, co się dzieje w prezydium Sejmu!".
Jedyną postacią, na którą Cimoszewicz się nie obraża, jest Aleksander
Kwaśniewski. Na początku lat 90. to gwiazda Cimoszewicza świeciła jaśniej, ale to Kwaśniewski nie unosił się honorem, akceptował Millera czy Sierakowską i to on został liderem lewicy. Nie zapomniał jednak nigdy o Cimoszewiczu i przez 10 lat swej prezydentury zawsze go wspierał. - Po odejściu Millera było dogadane z PSL, że nowym premierem zostaje Oleksy. Wtedy doszło do histerycznej awantury Cimoszewicza, który razem ze Szmajdzińskim zagroził, że do rządu Oleksego nie wejdzie. Kwaśniewski zbuntował przeciw Józefowi SLD i wymyślił Belkę - opowiada znany polityk lewicy.
Pogromca cudzych afer
Cimoszewicz chętnie prezentuje się jako pogromca afer. Istotnie, mniej więcej od półtora roku, czyli odkąd notowania SLD lecą na łeb na szyję, minister, a potem marszałek Cimoszewicz gromi je w licznych wywiadach i biadoli nad upadkiem morale w życiu publicznym. Nie wspomina jednak, zapewne z powodu swej legendarnej skromności, o swojej roli w tworzeniu w Polsce politycznego kapitalizmu. To on ze swoimi ministrami powołał w 1997 r., po przegranych wyborach, firmę konsultingową, która miała im zapewnić miękkie lądowanie na opozycyjnym wikcie. To on przez lata tolerował praktykę rządów Millera, na której nie zostawia dziś suchej nitki. Wtedy jednak nikt nie słyszał o oburzeniu Cimoszewicza. "Bardzo dobrze nam się współpracowało, nie dochodziło do żadnych konfliktów" - zapewnia Leszek Miller.
Legenda Cimoszewicza jako człowieka fundamentalnie uczciwego bierze swój początek w 1994 r., kiedy jako minister sprawiedliwości przeprowadził akcję "Czyste ręce". Wyliczył w niej skrupulatnie wszystkie rady nadzorcze, w których zasiadają ministrowie, łamiąc przepisy antykorupcyjne. Trybunał Konstytucyjny uznał, że członkowie rządu nie wiedzieli, iż naruszają prawo i są niewinni. Oburzony Andrzej Olechowski podał się do dymisji. Zapewne w ferworze walki z korupcją minister Cimoszewicz nigdy nie wspominał o interesach Włodzimierza Cimoszewicza. Najpierw powstało wydawnictwo Gazeta. Udziały w tej spółce Cimoszewicz sprzedał już po objęciu funkcji ministra sprawiedliwości - 9 grudnia 1993 r. Wcześniej prawie przez dwa lata wydawał "Gazetę Tygodniową" - organ białostockich postkomunistów. Kiedy został ministrem, a potem premierem, prowadził jednocześnie działalność gospodarczą. Co prawda tylko na papierze, ale jej nie wyrejestrował. Tłumaczył, że nie podjął tak naprawdę żadnej działalności, że to tylko formalności. Ale podobnie tłumaczyli się ministrowie obwinieni w akcji "Czyste ręce".
Interesy prowadziła także żona Włodzimierza Cimoszewicza, Barbara. Wraz ze szwagrem Jerzym Romaszewiczem i trzema innymi osobami była ona od 1991 r. do końca 1995 r. właścicielką handlującego alkoholem Prohan Impexu.
Krew z krwi czerwonych
- Cimoszewicz nie tylko przejdzie do drugiej tury wyborów, ale może je wygrać - przepowiada "Wprost" Krzysztof Janik, jeden z dzisiejszych stronników marszałka w SLD. Żeby tak się stało, musi zostać spełnionych kilka warunków, a w kampanię musi się zaangażować Jolanta Kwaśniewska.
Liderzy lewicy liczyli też na innego stronnika. - Zdziwił mnie brak w komitecie Cimoszewicza Adama Michnika - komentuje Leszek Miller. Rzeczywiście, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" ma wpływ na dzisiejszego marszałka Sejmu od wielu lat, a w 1996 r. był jednym z jego konsultantów przy tworzeniu rządu. Ewentualne namaszczenie przez Michnika mogłoby Cimoszewiczowi pomóc nie tyle w wyborczym zwycięstwie, ile w budowaniu po wyborach nowej partii centrolewicowej. Już dziś widać, że Partia Demokratyczna poniosła klęskę i jeśli jej liderzy chcą jeszcze zaistnieć w polityce, będą musieli szukać nowej formuły i możnych protektorów. A któż byłby lepszy niż Włodzimierz Cimoszewicz, lider zjednoczonej lewicy, namaszczony przez Kwaśniewskiego na prawowitego następcę?
Więcej możesz przeczytać w 27/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.