Ego Bono nie jest mniejsze niż ego lady Di, ale on ma przynajmniej szczere intencje "Największy rockandrollowy zespół świata" - takie określenie grupy U2 większość fanów uznaje za rzecz oczywistą. Grupa konsekwentnie wspinała się po szczeblach rockowej hierarchii, aż wylądowała w tej samej superlidze co The Rolling Stones, Paul McCartney czy The Who. Ta wspinaczka nabrała tempa w 1987 r. wraz z ukazaniem się przełomowej w karierze zespołu piątej płyty "The Joshua Tree" (rozeszła się w 10-milionowym nakładzie) i trwa po najnowszy album, który od listopada sprzedał się w 7,3 mln egzemplarzy. Jest więc oczywiste, że koncert U2 w Polsce (5 lipca na stadionie w Chorzowie), w ramach wielkiej światowej trasy promującej album "How to Dismantle an Atomic Bomb", będzie wydarzeniem roku 2005.
Poza konkurencją
U2 ma tę przewagę nad gwiazdami rocka z pokolenia The Rolling Stones, że jego członkowie są o dwadzieścia lat młodsi, a więc mają przed sobą trochę czasu, zanim przeistoczą się w objazdowe muzeum historii rocka. Co jednak szczególne - i może to jest znakiem naszych czasów, w których żyje się szybko i schodzi ze sceny młodo - tuż za ich plecami nie ma groźnych pretendentów do tronu. No może poza pnącą się szybko w górę grupą Coldplay. Także na horyzoncie nie widać żadnych oznak zapowiadających nadejście kolejnej hordy młodych rockowych Hunów - tak jak to było w czasach, gdy Stonesi byli w wieku Bono i musieli stawić czoło punkowej rewolcie, która w 1977 r. wstrząsnęła showbiznesowym establishmentem.
Znakiem naszych czasów jest także to, że rock od dawna nie jest polem bitwy pokoleń, lecz raczej siłą, która godzi skonfliktowane gdzie indziej generacje. U2 mogą się więc znajdować dokładnie w tym samym momencie kariery, w którym Stonesi byli w czasach ich debiutu, ale ich muzyka nie ma tego charakterystycznego dla pokolenia Micka Jaggera buntowniczego, antyestablishmentowego sznytu spod znaku "sex, drugs & rock and roll". Pisane przez Bono teksty są pozbawione typowego dla lat 60. hedonizmu. Raczej stawiają sobie za cel jednoczenie ludzi wokół ważnych dla nich spraw - czy będzie to tylko lokalny problem narkomanii, represjonowanie całych narodów przez totalitarne reżimy czy też globalne tragedie - jak umierająca z głodu i chorób Afryka.
Jeśli dla Micka Jaggera wzorem byli rozmaici outsiderzy, wyjęci spod prawa awanturnicy i żyjący własnym życiem czarni bluesmani z mitycznej Delty, Bono jako swoich idoli wskazuje Jezusa, Gandhiego, Marcina Lutra, Kinga Jr. i Nelsona Mandelę.
Wierni ideałom rocka
Nowy album U2, "How to Dismantle an Atomic Bomb", jest najlepszą płytą, jaką zespół nagrał od czasów "The Joshua Tree" i "Achtung Baby". Jest on też w pewnym sensie powrotem do własnych źródeł muzycznych, co podkreśla obecność producenta SteveŐa Lillywhite`a - architekta pierwotnego brzmienia U2 z czasów "War". W bardziej ukrytym wymiarze tytuł płyty (utrzymany w poetyce podręcznika dla atomowego sapera) nawiązuje do innego ważnego albumu z przeszłości: "The Unforgettable Fire", któremu patronuje opatrzony takim właśnie tytułem cykl grafik i obrazów namalowanych przez ocalałych po wybuchu bomby atomowej w 1945 r. mieszkańców Hiroszimy i Nagasaki. To sygnał dla fanów, że mimo upływu 20 lat i kilku więcej zer na kontach, to jest wciąż ten sam zespół: wierny ideałom rocka i idei altruizmu.
Bono, zaangażowany w dziesiątki akcji i inicjatyw charytatywnych czy pomocowych, może poważnych ekonomistów, analityków rynku czy rozmaitych ekspertów irytować hasłowością głoszonych przez siebie tez i recept na całe zło tego świata. Ale wynika to z tego, że jego przekaz jest wyrazisty, czytelny i wpasowany w kilka minut muzyki, a nie wielusetstronicowe analizy i dysertacje, na czytanie których żaden przeciętny człowiek nie ma ani cierpliwości, ani czasu. Podobnie irytować może wszechobecność lidera U2 w mediach, zawsze w otoczeniu głów państw, znanych polityków, przywódców religijnych, dostojników i celebrities różnej proweniencji, co kojarzy się z inną ludową świętą z Wysp Brytyjskich o bardzo małym rozumku, bardzo wielkim ego i monstrualnym uzależnieniu od atencji mediów. Ego Bono nie jest mniejsze niż ego lady Di, ale kwestionowanie szczerości jego intencji byłoby zwykłym pomówieniem, nawet jeśli nie ma cienia wątpliwości, że jest on pełnoprawnym członkiem nowej globalnej elity i całkiem mu z tym dobrze.
Charyzmatyczny frontman
Bono jest jednak przede wszystkim najbardziej charyzmatycznym rockowym frontmanem od czasów Micka Jaggera. Ma on fenomenalny kontakt z publicznością i potrafi porwać ją swą witalnością, optymizmem, entuzjazmem i interpretacją solidnego zestawu rockowych hymnów w rodzaju "New Year`s Day", "Sunday Bloody Sunday", "Pride (In the Name of Love)", "Where the Streets Have No Name" czy "One". Kto był na pierwszym koncercie U2 w Polsce (w ramach trasy "Pop-Mart") na warszawskich wyścigach w 1997 r., ten wie, na czym polega istota rockowego misterium, jakie tworzy i celebruje kwartet z Dublina.
U2 ma tę przewagę nad gwiazdami rocka z pokolenia The Rolling Stones, że jego członkowie są o dwadzieścia lat młodsi, a więc mają przed sobą trochę czasu, zanim przeistoczą się w objazdowe muzeum historii rocka. Co jednak szczególne - i może to jest znakiem naszych czasów, w których żyje się szybko i schodzi ze sceny młodo - tuż za ich plecami nie ma groźnych pretendentów do tronu. No może poza pnącą się szybko w górę grupą Coldplay. Także na horyzoncie nie widać żadnych oznak zapowiadających nadejście kolejnej hordy młodych rockowych Hunów - tak jak to było w czasach, gdy Stonesi byli w wieku Bono i musieli stawić czoło punkowej rewolcie, która w 1977 r. wstrząsnęła showbiznesowym establishmentem.
Znakiem naszych czasów jest także to, że rock od dawna nie jest polem bitwy pokoleń, lecz raczej siłą, która godzi skonfliktowane gdzie indziej generacje. U2 mogą się więc znajdować dokładnie w tym samym momencie kariery, w którym Stonesi byli w czasach ich debiutu, ale ich muzyka nie ma tego charakterystycznego dla pokolenia Micka Jaggera buntowniczego, antyestablishmentowego sznytu spod znaku "sex, drugs & rock and roll". Pisane przez Bono teksty są pozbawione typowego dla lat 60. hedonizmu. Raczej stawiają sobie za cel jednoczenie ludzi wokół ważnych dla nich spraw - czy będzie to tylko lokalny problem narkomanii, represjonowanie całych narodów przez totalitarne reżimy czy też globalne tragedie - jak umierająca z głodu i chorób Afryka.
Jeśli dla Micka Jaggera wzorem byli rozmaici outsiderzy, wyjęci spod prawa awanturnicy i żyjący własnym życiem czarni bluesmani z mitycznej Delty, Bono jako swoich idoli wskazuje Jezusa, Gandhiego, Marcina Lutra, Kinga Jr. i Nelsona Mandelę.
Wierni ideałom rocka
Nowy album U2, "How to Dismantle an Atomic Bomb", jest najlepszą płytą, jaką zespół nagrał od czasów "The Joshua Tree" i "Achtung Baby". Jest on też w pewnym sensie powrotem do własnych źródeł muzycznych, co podkreśla obecność producenta SteveŐa Lillywhite`a - architekta pierwotnego brzmienia U2 z czasów "War". W bardziej ukrytym wymiarze tytuł płyty (utrzymany w poetyce podręcznika dla atomowego sapera) nawiązuje do innego ważnego albumu z przeszłości: "The Unforgettable Fire", któremu patronuje opatrzony takim właśnie tytułem cykl grafik i obrazów namalowanych przez ocalałych po wybuchu bomby atomowej w 1945 r. mieszkańców Hiroszimy i Nagasaki. To sygnał dla fanów, że mimo upływu 20 lat i kilku więcej zer na kontach, to jest wciąż ten sam zespół: wierny ideałom rocka i idei altruizmu.
Bono, zaangażowany w dziesiątki akcji i inicjatyw charytatywnych czy pomocowych, może poważnych ekonomistów, analityków rynku czy rozmaitych ekspertów irytować hasłowością głoszonych przez siebie tez i recept na całe zło tego świata. Ale wynika to z tego, że jego przekaz jest wyrazisty, czytelny i wpasowany w kilka minut muzyki, a nie wielusetstronicowe analizy i dysertacje, na czytanie których żaden przeciętny człowiek nie ma ani cierpliwości, ani czasu. Podobnie irytować może wszechobecność lidera U2 w mediach, zawsze w otoczeniu głów państw, znanych polityków, przywódców religijnych, dostojników i celebrities różnej proweniencji, co kojarzy się z inną ludową świętą z Wysp Brytyjskich o bardzo małym rozumku, bardzo wielkim ego i monstrualnym uzależnieniu od atencji mediów. Ego Bono nie jest mniejsze niż ego lady Di, ale kwestionowanie szczerości jego intencji byłoby zwykłym pomówieniem, nawet jeśli nie ma cienia wątpliwości, że jest on pełnoprawnym członkiem nowej globalnej elity i całkiem mu z tym dobrze.
Charyzmatyczny frontman
Bono jest jednak przede wszystkim najbardziej charyzmatycznym rockowym frontmanem od czasów Micka Jaggera. Ma on fenomenalny kontakt z publicznością i potrafi porwać ją swą witalnością, optymizmem, entuzjazmem i interpretacją solidnego zestawu rockowych hymnów w rodzaju "New Year`s Day", "Sunday Bloody Sunday", "Pride (In the Name of Love)", "Where the Streets Have No Name" czy "One". Kto był na pierwszym koncercie U2 w Polsce (w ramach trasy "Pop-Mart") na warszawskich wyścigach w 1997 r., ten wie, na czym polega istota rockowego misterium, jakie tworzy i celebruje kwartet z Dublina.
Więcej możesz przeczytać w 27/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.