Schroeder i Putin zrobili Kwaśniewskiemu coś, co pewien gość domu publicznego pani świadczącej tam usługi Mężczyzna jedzie samochodem i słyszy w radiu komunikat: "Uwaga! Jakiś wariat na drodze numer 5 jedzie pod prąd". Słysząc to, kierowca rozgląda się i mówi do siebie: "Jeden wariat? Ja tu widzę tysiące wariatów!". Ostatnio czuję się jak bohater tego dowcipu. Oto kandydat Cimoszewicz mówi, że brzydzi się polityką, dlatego kandyduje na najbardziej polityczne stanowisko w państwie (vide: "Czerwony Noe"). Oto Jolanta Kwaśniewska też się brzydzi, dlatego zostaje szefową komitetu wyborczego Cimoszewicza. Poza tym, że Kwaśniewska się brzydzi, to jeszcze nie może patrzeć - na krzywdę i biedę dzieci.
I to obrzydzenie oraz biedę dzieci odreagowuje, na przykład zakładając na spotkanie z komisją śledczą zegarek za mniej więcej 150 tys. zł. Z tańszym zegarkiem w ogóle nie zwróciłaby uwagi opinii publicznej na problem biedy. A tak jest kontrast i bieda się rzuca w oczy. Ale to jeszcze nic. Naraz polityczny Cimoszewicz ogłasza, że jest do cna apolityczny. Że jako kandydat SLD (pełniący dla SLD - obok Józefa Oleksego - więcej państwowych funkcji niż jakikolwiek inny polityk sojuszu) nie jest kandydatem SLD, a właściwie to zawsze był w opozycji do SLD (vide: "Nie jestem ratownikiem SLD"). I jak tu zachować "stabilność psychiczną" czy "pełną integrację świadomości", co wedle definicji, jest podstawą zdrowia psychicznego?
Jedźmy dalej pod prąd. Oto premier Marek Belka nie pracował dla ABN-Amro i nie doradzał przy prywatyzacji PZU, a pieniądze za pracę i doradzanie przechodziły akurat obok niego (z tragarzami?), więc je wziął. Ale właściwie to nie wziął, bo nie ma żadnej dokumentacji, za co je dostał. Oto prezydent Kwaśniewski odbiera honory (nie wiem, czy nie ma tu sprzeczności, czyli czy ma on "zdolność honorową" w znaczeniu kodeksu Boziewicza) za sukcesy swojej polityki zagranicznej, chociaż akurat teraz obserwujemy totalną klapę tej polityki. Nie tylko w stosunkach z Rosją, ale też z "przyjacielem Gerhardem". Właśnie Gerhard Schroeder z Władimirem Putinem (decydując o budowie gazociągu omijającego Polskę - vide cover story tego numeru: "Gazowe okrążenie Polski") zrobili Kwaśniewskiemu coś, co pewien gość domu publicznego zrobił pani świadczącej tam usługi. Płacił jej dwa razy więcej, niż chciała, więc przy każdej następnej wizycie dawała z siebie wszystko. Gdy był ostatni raz, spytała, dlaczego to robił. Odparł, że spotkał za granicą jej ciotkę, która prosiła o przekazanie siostrzenicy pewnej sumy pieniędzy. No to jej przekazał. Trzymając się metafory z jazdą pod prąd, można powiedzieć, że wielka grupa kierowców, z Jolantą i Aleksandrem Kwaśniewskimi oraz Włodzimierzem Cimoszewiczem i Markiem Borowskim, jedzie pod prąd polskich interesów i polskiej przyszłości. I jest ich tak dużo, że ten, kto jedzie prawidłowo, zaczyna wątpić, czy to on się nie myli i czy nienormalne nie zaczyna uchodzić za normalne. Sprawa nie jest prosta, bo kiedy rozmawia się z prawdziwym wariatem, nie ma pewności, czy słuchając nas, rzeczywiście słyszy, patrząc, naprawdę widzi, a twierdząc, że wie, rzeczywiście wie. Teraz panuje zresztą postmodernistyczna moda, żeby każde wariactwo uważać za normalność. Przykładów jednak nie wymienię, bo nazwą mnie homofobem, męskim szowinistą i ciemnogrodzianinem.
Wariactwo ma zresztą jakąś dziwną siłę bezwładności. Oto od ponad 15 lat mamy niby normalną demokrację, czyli taką, która jest przejrzysta dla obywatela, ale się jednak okazuje, że jest ona całkowicie nieprzejrzysta, czyli taka jak w czasach PRL (vide: "Tajemnice dworu"), a nawet dawniej. I jest nawet jakiś wariacki edykt legitymizujący tę nienormalność. Aby zachować zdrowie psychiczne w tym zalewie wariactwa, proponuję, by wyławiać ludzi normalnych i żeby się oni jakoś zorganizowali. Można by im nadawać tytuł persona non wariata (znalazłem to zabawne określenie na jakimś internetowym forum). Nie sądzę bowiem, że chcemy żyć w wielkim szpitalu psychiatrycznym, nawet gdy w tej samej sali czy oddziale będą Kwaśniewscy, Cimoszewicz, Belka bądź Borowski. A już tym bardziej nie chcemy się chyba znaleźć w szpitalu, w którym będą oni pielęgniarzami.
Jedźmy dalej pod prąd. Oto premier Marek Belka nie pracował dla ABN-Amro i nie doradzał przy prywatyzacji PZU, a pieniądze za pracę i doradzanie przechodziły akurat obok niego (z tragarzami?), więc je wziął. Ale właściwie to nie wziął, bo nie ma żadnej dokumentacji, za co je dostał. Oto prezydent Kwaśniewski odbiera honory (nie wiem, czy nie ma tu sprzeczności, czyli czy ma on "zdolność honorową" w znaczeniu kodeksu Boziewicza) za sukcesy swojej polityki zagranicznej, chociaż akurat teraz obserwujemy totalną klapę tej polityki. Nie tylko w stosunkach z Rosją, ale też z "przyjacielem Gerhardem". Właśnie Gerhard Schroeder z Władimirem Putinem (decydując o budowie gazociągu omijającego Polskę - vide cover story tego numeru: "Gazowe okrążenie Polski") zrobili Kwaśniewskiemu coś, co pewien gość domu publicznego zrobił pani świadczącej tam usługi. Płacił jej dwa razy więcej, niż chciała, więc przy każdej następnej wizycie dawała z siebie wszystko. Gdy był ostatni raz, spytała, dlaczego to robił. Odparł, że spotkał za granicą jej ciotkę, która prosiła o przekazanie siostrzenicy pewnej sumy pieniędzy. No to jej przekazał. Trzymając się metafory z jazdą pod prąd, można powiedzieć, że wielka grupa kierowców, z Jolantą i Aleksandrem Kwaśniewskimi oraz Włodzimierzem Cimoszewiczem i Markiem Borowskim, jedzie pod prąd polskich interesów i polskiej przyszłości. I jest ich tak dużo, że ten, kto jedzie prawidłowo, zaczyna wątpić, czy to on się nie myli i czy nienormalne nie zaczyna uchodzić za normalne. Sprawa nie jest prosta, bo kiedy rozmawia się z prawdziwym wariatem, nie ma pewności, czy słuchając nas, rzeczywiście słyszy, patrząc, naprawdę widzi, a twierdząc, że wie, rzeczywiście wie. Teraz panuje zresztą postmodernistyczna moda, żeby każde wariactwo uważać za normalność. Przykładów jednak nie wymienię, bo nazwą mnie homofobem, męskim szowinistą i ciemnogrodzianinem.
Wariactwo ma zresztą jakąś dziwną siłę bezwładności. Oto od ponad 15 lat mamy niby normalną demokrację, czyli taką, która jest przejrzysta dla obywatela, ale się jednak okazuje, że jest ona całkowicie nieprzejrzysta, czyli taka jak w czasach PRL (vide: "Tajemnice dworu"), a nawet dawniej. I jest nawet jakiś wariacki edykt legitymizujący tę nienormalność. Aby zachować zdrowie psychiczne w tym zalewie wariactwa, proponuję, by wyławiać ludzi normalnych i żeby się oni jakoś zorganizowali. Można by im nadawać tytuł persona non wariata (znalazłem to zabawne określenie na jakimś internetowym forum). Nie sądzę bowiem, że chcemy żyć w wielkim szpitalu psychiatrycznym, nawet gdy w tej samej sali czy oddziale będą Kwaśniewscy, Cimoszewicz, Belka bądź Borowski. A już tym bardziej nie chcemy się chyba znaleźć w szpitalu, w którym będą oni pielęgniarzami.
Więcej możesz przeczytać w 27/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.