Gdyby nasi współcześni politycy żyli jakieś 100 lat temu, jak nic wywołaliby wojnę światową – niczym Gawriło Princip w 1914 r. Bo gdy zaczynają, powiedzmy, wojnę o gruszę na miedzy na Mazowszu, to ten konflikt przenosi się zaraz, załóżmy, na Białoruś. Przez to angażuje się Rosja, co niepokoi Chiny, a więc i Japonię. Wtedy i Stany Zjednoczone nie mogą być obojętne.
I w efekcie mamy wojnę na Pacyfiku, fronty na kilku kontynentach, inwazje i kontrinwazje, okupacje itp.Schemat takiej akcji mogliśmy oglądać kilka dni temu w Sejmie. Miała być banalna debata o tym, czy Bronisław Komorowski nadaje się na marszałka Sejmu (zakończona głosowaniem nad wotum zaufania dla niego). A wyszło na to, że Jarosław Kaczyński walczył z komuną, siedząc w domu w kapciach i z kotem na kolanach. Skandalicznie ani dnia nie spędził pod celą. Honorował w partii kapusia i prowokatora. W swoim rządzie zatrudnił prześladowcę opozycji. A celem jego publicznej działalności jest dyskredytowanie porządnych ludzi, sianie zamętu i wywoływanie politycznych pożarów.
Wyszło też na to, że Stefan Niesiołowski nie był żadnym porządnym opozycjonistą, tylko sypał na przesłuchaniu. Nie był też rycerski wobec damy serca, bo ją bez zmrużenia oka wystawił. Jest słabszy od trzynastoletniej dziewczynki przesłuchiwanej przez gestapo. Siedział cztery lata w więzieniu chyba tylko po to, żeby się tym później chwalić. Obecnej władzy służy jako młotkowy i oszczerca. A celem jego politycznej działalności jest dokładnie to samo, co w wypadku Kaczyńskiego.
Żeby uczynić zadość krzywdom swoich polityków, PO i PiS powinny zbombardować swoje kwatery główne, zorganizować partyzantkę i walczyć do krwi ostatniej. W ogniu walki zburzony zostałby pewnie Sejm, co amerykańskie satelity uznałyby za atak na przykład ze Wschodu. A potem byłaby już światowa wojna na całego. Ale apokalipsy nie będzie. To wszystko obchodzi może 100 tysięcy ludzi w Polsce, a może nawet mniej. Pozostali traktują taką politykę jak coś w rodzaju gry komputerowej. Strzela się, trup się ściele, krew tryska, ale to wszystko można zatrzymać naciśnięciem jednego klawisza. W tzw. realu ludzie wyłączają telewizory albo przerzucają te strony gazet, gdzie takie wojny są opisane.
To wszystko jest mniej lub bardziej zabawne albo odwrotnie – żenujące. Oczywiście, polscy politycy nie są żadnym wyjątkiem, tylko – jak to zwykle neofici (demokratyczni) – są trochę nadgorliwi. Przeciętny człowiek może jednak spytać, czy oni potrafią coś praktycznego robić. Jeśli uzna, że nie, może nie chodzić na wybory albo chodzić i traktować głosowanie jak esemesowy konkurs w „Tańcu z gwiazdami". Wygrywa ten, kto zgrabniej robi rytmiczne fikołki i fajniej się wygłupia. Wtedy jednak polityka staje się częścią świata rozrywki.
Jeśli wyborca uzna, że politycy jednak coś powinni robić, to się nieustannie frustruje, bo wciąż ma niedosyt. I wprawdzie wymaga od wybrańców narodu, żeby ich działania dawały praktyczne efekty, ale w końcu też obojętnieje, bo ile się można buzować. Mamy więc dwa scenariusze i oba są złe. Tyle że jeden jest wesoły, a drugi smutny. Może więc wybrać scenariusz wesoły i wymagać od polityków tylko tego, żebyśmy byli przez nich dobrze zabawiani (żeby nie powiedzieć – rozrywani)?
Wyszło też na to, że Stefan Niesiołowski nie był żadnym porządnym opozycjonistą, tylko sypał na przesłuchaniu. Nie był też rycerski wobec damy serca, bo ją bez zmrużenia oka wystawił. Jest słabszy od trzynastoletniej dziewczynki przesłuchiwanej przez gestapo. Siedział cztery lata w więzieniu chyba tylko po to, żeby się tym później chwalić. Obecnej władzy służy jako młotkowy i oszczerca. A celem jego politycznej działalności jest dokładnie to samo, co w wypadku Kaczyńskiego.
Żeby uczynić zadość krzywdom swoich polityków, PO i PiS powinny zbombardować swoje kwatery główne, zorganizować partyzantkę i walczyć do krwi ostatniej. W ogniu walki zburzony zostałby pewnie Sejm, co amerykańskie satelity uznałyby za atak na przykład ze Wschodu. A potem byłaby już światowa wojna na całego. Ale apokalipsy nie będzie. To wszystko obchodzi może 100 tysięcy ludzi w Polsce, a może nawet mniej. Pozostali traktują taką politykę jak coś w rodzaju gry komputerowej. Strzela się, trup się ściele, krew tryska, ale to wszystko można zatrzymać naciśnięciem jednego klawisza. W tzw. realu ludzie wyłączają telewizory albo przerzucają te strony gazet, gdzie takie wojny są opisane.
To wszystko jest mniej lub bardziej zabawne albo odwrotnie – żenujące. Oczywiście, polscy politycy nie są żadnym wyjątkiem, tylko – jak to zwykle neofici (demokratyczni) – są trochę nadgorliwi. Przeciętny człowiek może jednak spytać, czy oni potrafią coś praktycznego robić. Jeśli uzna, że nie, może nie chodzić na wybory albo chodzić i traktować głosowanie jak esemesowy konkurs w „Tańcu z gwiazdami". Wygrywa ten, kto zgrabniej robi rytmiczne fikołki i fajniej się wygłupia. Wtedy jednak polityka staje się częścią świata rozrywki.
Jeśli wyborca uzna, że politycy jednak coś powinni robić, to się nieustannie frustruje, bo wciąż ma niedosyt. I wprawdzie wymaga od wybrańców narodu, żeby ich działania dawały praktyczne efekty, ale w końcu też obojętnieje, bo ile się można buzować. Mamy więc dwa scenariusze i oba są złe. Tyle że jeden jest wesoły, a drugi smutny. Może więc wybrać scenariusz wesoły i wymagać od polityków tylko tego, żebyśmy byli przez nich dobrze zabawiani (żeby nie powiedzieć – rozrywani)?
Więcej możesz przeczytać w 50/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.