Gdyby Netanjahu, przez rodaków zdrobniale nazywany Bibi, posłuchał Boltona i zbombardował instalacje w Buszerze, Iran od razu by zareagował. „Przyszłość Izraela byłaby poważnie zagrożona" – stwierdził w oficjalnym komunikacie rzecznik teherańskiego MSZ. Co więcej, z pomocą reżimowi ajatollahów ruszyłby pewnie libański Hezbollah, który skutecznie odbudowuje swoje wpływy w Bejrucie i nawołuje do wojny. Dlatego premier Izraela nie skorzysta z rady byłego amerykańskiego ambasadora, który w czasie swojej krótkiej, niespełna rocznej kadencji zasłynął z kowbojskiej dyplomacji. Ale gdyby tylko mógł, gdyby tylko oprócz sfrustrowanego Boltona mógł liczyć na poparcie Białego Domu, może zachowałby się inaczej, bo sam bardzo lubi politykę konfrontacji. Na razie Barack Obama zmusza go do negocjacji pokojowych z prezydentem Autonomii Palestyńskiej Mahmudem Abbasem. Początek rozmów 2 września w Waszyngtonie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.