Wywodzę się z epoki, w której skandal był dodatkiem. Trzeba było umieć grać, komponować, robić coś pomysłowego artystycznie, żeby zaistnieć. Dziś sam talent i mądrość nic nie dają – ważniejszy jest skandal, burda, awantura. Wiedzą o tym zarówno współcześni artyści, jak i współcześni politycy.
Straszliwa śmierć zadana amerykańskiemu dziennikarzowi Danielowi Pearlowi, któremu talib poderżnął maczetą gardło, a film z egzekucji rozesłał po świecie, miała być nie śmiercią jako taką, ale promocyjnym widowiskiem. Gdyby miała być zwykłą karą za coś – wystarczyłoby człowieka zastrzelić gdzieś w zaciszu jaskini. Ale tu chodziło o marketing terroryzmu. Świat miał się dowiedzieć i przerazić. Miał już nigdy nie zapomnieć.
Kilka miesięcy wcześniej słynny kompozytor muzyki współczesnej Karlheinz Stockhausen zobaczył w telewizji moment uderzenia dwóch boeingów w wieże WTC i nazwał to „największym dziełem sztuki w historii cywilizacji". Pozornie brzmi to jak wypowiedź szaleńca, a jednak coś w tym jest. Było to najokrutniejsze widowisko, jakie ludzkości dane było obejrzeć i do dziś działa, ludzką podświadomość podobnie jak dzieło sztuki. Zauważcie: od wielu lat na filmy z nowojorskiego zamachu każdy natyka się niemal co kilka dni, a mimo to za każdym razem nikt nie może oczu oderwać, jakbyśmy czekali, że tym razem będzie inaczej. Że czas się odwróci, samoloty przelecą obok, wieże nie runą – że stanie się cud.
Żyjemy w świecie, który wyprorokował dokładnie Andy Warhol, czesko-amerykański artysta wielu dziedzin: „Każdy człowiek będzie miał swoje 15 minut sławy". I tylko czas wyliczył źle – już nie chodzi o kwadrans czy o minuty, ale o sekundy. Widać to, gdy się muśnie wzrokiem witryny portali informacyjnych. „Kaczyński oskarża”,„Tusk kłamie”, „Kempa wygraża”, „Senyszyn wyśmiewa”. Nie wiem, czy ktoś czyta wnętrze tych notek – są to najczęściej wyrywki z blogów innych polityków. Żadnych faktów, konkretów, wiedzy, jedynie fabryka kitu i medialny kolportaż głupoty na wielką skalę.
Nie ma żadnych śladów pracy parlamentarnej pana Palikota, poza zakorkowanym „jednym okienkiem". Za to jego blogowa działalność literacka ściga się na listach bestsellerów z pisarzem Larssonem. Nie mam zielonego pojęcia, czym w Parlamencie Europejskim się zajmuje pan Migalski, groteskowy hipis. Być może niczym. I pewnie nikt by o nim nie słyszał, gdyby nie jego blogowe woltyżerki, które urastają w mediach do rangi doktryn politycznych. Śmieszne i straszne jest nasze państwo, gdzie cwany bloger może wywołać złudzenie, że jest politykiem. A może i pewnego dnia zostanie prezydentem, jak się postara, kto wie?
Niektóre zdarzenia promocyjne ściskają mi serce. Nie wiem, jakimi konkretami zajmuje się dziś w Senacie senator Romaszewski, którego kiedyś podziwiałem, bo instalował na dachach budynków nielegalne nadajniki Radia Solidarność. Nawet nie wiem do końca, co senator dzisiaj mówi, kiedy mówi. Jego telewizyjne zachowania stają się taką eksplozją niekontrolowanej furii, że chwilami zaczynam się niepokoić, czy aby wszystko jest z nim w porządku. Ale owa zalewająca go piana powoli staje się jego trademarkiem i przyciąga uwagę. Jest pożądaną postacią w telewizjach. Być może, da mu to kolejną kadencję. Powyższe pokazuje, jak łatwo zostać politykiem. Niekiedy nic nie trzeba umieć poza jednym: trzeba umieć błyszczeć sekundami w mediach.
Gdybym był cynikiem, tobym sparafrazował wypowiedź pewnego znanego polityka „jaki prezydent, taki zamach" i powiedział „jaki polityk, taki eksces”. Polscy politycy nie mają śmiałości ani nikogo wysadzić w powietrze, ani nikomu poderżnąć gardła (na razie, choć pogróżki o wieszaniu już się komuś wymsknęły z ust), ani choćby nakręcić porno ze swoim udziałem. Tymczasem to ostatnie to jednak byłby konkret.
Dlatego trzymam kciuki za Montanę Fishburne.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.