Do Polski nadeszła fala powszechnego strachu przed konkurencją Chin. Nie jesteśmy pod tym względem osamotnieni. Państwo Środka ma nadwyżkę handlową ze światem sięgającą 60 mld USD, a jego eksport przekracza już 300 mld USD. Właśnie w tej chwili Chiny dystansują pod tym względem kolejne wielkie gospodarki - Wielką Brytanię i Francję - stając się czwartym po USA, Niemczech i Japonii eksporterem świata.
Chińskie towary zaczynają królować na dolnych półkach hipermarketów, bijąc wszystkich konkurentów niezwykle niską ceną. Nic dziwnego, skoro koszty pracy są tam kilkadziesiąt razy mniejsze niż w Europie i USA (w uboższych rejonach Chin godzina pracy kosztuje nawet 25 centów, czyli 80 gr, a są miejsca, gdzie ludzie byliby skłonni pracować jeszcze taniej). Niezwykle niskie koszty pracy nakładają się na tradycyjną chińską dokładność i pracowitość, czyniąc z Państwa Środka postrach dla konkurentów.
Jednocześnie z rosnącą aktywnością chińskich eksporterów rośnie cała chińska gospodarka. Kraj nadal jest bardzo ubogi, a PKB na mieszkańca wynosi około tysiąca dolarów. Jego tempo wzrostu jednak oszałamia. W minionym dziesięcioleciu średnioroczna stopa wzrostu PKB wynosiła prawie 8 proc., ostatnio oscyluje wokół 10 proc. Wielkie chińskie metropolie - Szanghaj, Pekin czy odzyskany Hongkong - przyprawiają o zawrót głowy lśniącymi wieżowcami wyrastającymi w niebywałym tempie, ogromnymi pracami infrastrukturalnymi i zwiększającym się niemal z dnia na dzień ruchem samochodowym. Jeśli ktoś był tam kilkanaście lat temu i ma w pamięci ruch zdominowany przez rowery, bardzo by się zdziwił, patrząc dziś na chińską ulicę. Podobnie mógłby się zdziwić, patrząc na wielkie ulice handlowe, gdzie coraz liczniejsza chińska klasa średnia kupuje luksusowe towary z Europy i USA. Kiedy kraje kontynentu europejskiego znajdują się w gospodarczej stagnacji, zamieszkałe przez 1,3 mld ludzi Chiny stają się powoli nie tylko jednym z największych wytwórców, ale także jednym z największych rynków świata.
Cyrk Denga
Dlaczego jest możliwe tak niesłychane przyspieszenie rozwoju gospodarczego kraju, który 100 lat temu był symbolem największej na świecie nędzy i ekonomicznego zacofania, w pierwszych dziesięcioleciach ubiegłego wieku przeżył okres chaosu i rozpadu władzy państwowej, a potem stał się ofiarą serii pustoszących i długotrwałych wojen (kosztowały one kraj około 30 mln ofiar, z których mniej więcej połowa zmarła z głodu)? Po wojnie przez kilkadziesiąt lat Chiny znalazły się pod władzą komunistów. Zniszczono wszelkie pozostałości rynku i wolnej gospodarki, zamiast tego usiłując dokonać "wielkiego skoku", który miał w ciągu kilku lat uczynić z komunistycznego molocha gospodarczego giganta. Pomysły polegające m.in. na wytwarzaniu przez wszystkich Chińczyków stali w prymitywnych dymarkach okazały się propagandowym sukcesem i ekonomicznym absurdem. Podobnie jak wielkie polowania na wróble (które za namową imperialistów zajmowały się niszczeniem plonów), pełne upaństwowienie przemysłu i poddanie rolnictwa całkowitej kontroli państwa. Zamiast oczekiwanego komunistycznego dobrobytu rzeczywistością kraju stała się urozmaicona jedynie czerwonymi flagami szarzyzna, nędza i głód.
Gospodarka chińska ruszyła z miejsca dopiero w latach 80. Na czele państwa i rządzącej partii komunistycznej stanął Deng Xiaoping, jedna z wielkich postaci XX wieku. Nie wiadomo, co należałoby u niego najbardziej podziwiać. Może zręczność polityczną, dzięki której potomek ziemiańskiej rodziny stał się w latach 50. wicepremierem komunistycznego rządu, a potem u boku Mao - sekretarzem generalnym i głównym ideologiem partii? Ta sama zręczność pozwoliła mu ujść z życiem w czasie nagonki w okresie "rewolucji kulturalnej" (po prześladowaniach pozostało mu jedynie kalectwo), a następnie ponownie przejąć władzę w końcu lat 70. Największe znaczenie ma jednak to, czego dokonał później. Dzięki finezyjnym pałacowym intrygom i kompromisom zdołał wprowadzić kraj na drogę dogłębnych reform ekonomicznych. Jak treser spacerujący po klatce, w której żyją wygłodzone tygrysy, Deng dokonał prawdziwie cyrkowej sztuki. Z jednej strony utrzymał kontrolę nad partią i rządem, jednocześnie radykalnie liberalizując gospodarkę i otwierając pole dla rozwoju wolnego rynku i prywatnej przedsiębiorczości. Z drugiej strony wskazał społeczeństwu drogę do wolności ekonomicznej, w niczym nie naruszając podstaw opresyjnego reżimu politycznego. W rezultacie w Chinach zdarzył się cud: partia komunistyczna, zachowując swój monopol władzy, zezwoliła na powstanie liberalnej gospodarki wolnorynkowej, zdolnej do błyskawicznego rozwoju, przyjmowania corocznie dziesiątków miliardów zagranicznych inwestycji i konkurencji w skali globalnej.
Głód sukcesu
Aby zrozumieć, dlaczego możliwy jest aż tak szybki rozwój Chin, należy zdać sobie sprawę ze zjawiska, które ekonomiści nazywają czasem rentą spóźnialskiego. W największym uproszczeniu chodzi o to, że kraj, który z powodów historycznych jest poważnie zapóźniony w stosunku do swoich rywali, a jednocześnie wchodzi na drogę gruntownych reform otwierających możliwość rozwoju i pełnego wykorzystania własnego potencjału, ma w wielu dziedzinach szansę pójść drogą na skróty. Jego naukowcy nie muszą wymyślać nowych maszyn i technologii, bo zostały już one wymyślone przez innych - wystarczy je więc importować. Jego pracownicy chcą się wyrwać z nędzy, są więc gotowi do cięższej pracy niż u rozleniwionych powodzeniem rywali, akceptują znacznie niższe płace, dłuższy czas pracy i mniejsze zabezpieczenia socjalne. Jego przedsiębiorcy liczą tylko na własne siły, są głodni sukcesu i ekspansywni. Jego rynek nie jest przeregulowany, jak to zazwyczaj bywa skutkiem nacisku różnych grup interesów w tych krajach, które od dziesięcioleci żyją w komforcie gospodarczego sukcesu. Słowem, społeczeństwo takiego kraju może zaakceptować zasady najbardziej dzikiego, bezwzględnego kapitalizmu, nie do pomyślenia w gospodarkach bardziej zamożnych i ustabilizowanych - a jednocześnie w pełni wykorzystać szanse rozwojowe, jakie daje nieskrępowane działanie rynku.
Gigant się budzi
Mimo wspaniałych osiągnięć ostatnich lat chińska droga do nowoczesności i dobrobytu jest jeszcze bardzo daleka i skomplikowana. Ekonomiści zafascynowani znakomitymi wynikami wzrostu PKB zapominają często o tym, że dalekowschodnie mocarstwo ma swoje ogromne nie rozwiązane problemy. Turysta podziwiający lśniące szanghajskie drapacze chmur nie wie o tym, że są to w większości siedziby wielkich przedsiębiorstw państwowych, a nie dynamicznie zwiększających eksport firm prywatnych. Sektor przedsiębiorstw państwowych, niewydolnych i przynoszących często straty, jest ogromnym obciążeniem dla całej gospodarki. Jednocześnie problemu tego nie daje się rozwiązać bez jeszcze bardziej gruntownego zerwania z partyjną ideologią, co najwyraźniej nie jest wcale takie łatwe. Drugim problemem jest to, że podziwiając wspaniałe osiągnięcia Chin, podziwiamy to, co udało się osiągnąć dwustu kilkudziesięciu milionom ludzi mieszkających w pobliżu wielkich metropolii i "specjalnych stref ekonomicznych". Poza nimi Chiny zamieszkuje jednak jeszcze ponad miliard ludzi ubogich, tylko w minimalnym stopniu odczuwających postęp i sukces, w którym pławi się mniejszość. No i wreszcie po trzecie, wiele wskaźników sugeruje, że dotychczasowy trend rozwojowy może być trudny do utrzymania w dłuższym okresie. Gospodarka chińska przegrzewa się, czego głównym skutkiem jest dostrzegany przez całą resztę świata wzrost cen surowców. Tak żarłocznego rozwoju, wymagającego z roku na rok coraz więcej ropy naftowej, węgla i stali, nie da się utrzymać w nieskończoność, bo nie starczą na to całe zasoby kuli ziemskiej. Innym niepokojącym zjawiskiem są rosnące do niewiarygodnego poziomu prawie 700 mld USD rezerwy dewizowe Chin - dowód na to, że nie można w nieskończoność zwiększać eksportu i produkcji, nie odczuwając jednocześnie presji na silne wzmocnienie się waluty i wzrost płac, zmniejszający konkurencyjność kraju.
Są to wszystko problemy, które Chińczycy będą musieli jakoś rozwiązać - i zapewne rozwiążą, choć może to oznaczać zmianę trajektorii rozwoju ekonomicznego kraju. Nie ulega jednak wątpliwości, że Państwo Środka zaczyna zajmować w światowej gospodarce należne mu miejsce. "Chiny są śpiącym gigantem. Pozwólmy im spać, bo jeśli się obudzą, wstrząsną całym światem" - powiedział podobno 200 lat temu Napoleon Bonaparte. Najwyraźniej gigant się właśnie budzi, a cały świat zaczyna to odczuwać.
Jednocześnie z rosnącą aktywnością chińskich eksporterów rośnie cała chińska gospodarka. Kraj nadal jest bardzo ubogi, a PKB na mieszkańca wynosi około tysiąca dolarów. Jego tempo wzrostu jednak oszałamia. W minionym dziesięcioleciu średnioroczna stopa wzrostu PKB wynosiła prawie 8 proc., ostatnio oscyluje wokół 10 proc. Wielkie chińskie metropolie - Szanghaj, Pekin czy odzyskany Hongkong - przyprawiają o zawrót głowy lśniącymi wieżowcami wyrastającymi w niebywałym tempie, ogromnymi pracami infrastrukturalnymi i zwiększającym się niemal z dnia na dzień ruchem samochodowym. Jeśli ktoś był tam kilkanaście lat temu i ma w pamięci ruch zdominowany przez rowery, bardzo by się zdziwił, patrząc dziś na chińską ulicę. Podobnie mógłby się zdziwić, patrząc na wielkie ulice handlowe, gdzie coraz liczniejsza chińska klasa średnia kupuje luksusowe towary z Europy i USA. Kiedy kraje kontynentu europejskiego znajdują się w gospodarczej stagnacji, zamieszkałe przez 1,3 mld ludzi Chiny stają się powoli nie tylko jednym z największych wytwórców, ale także jednym z największych rynków świata.
Cyrk Denga
Dlaczego jest możliwe tak niesłychane przyspieszenie rozwoju gospodarczego kraju, który 100 lat temu był symbolem największej na świecie nędzy i ekonomicznego zacofania, w pierwszych dziesięcioleciach ubiegłego wieku przeżył okres chaosu i rozpadu władzy państwowej, a potem stał się ofiarą serii pustoszących i długotrwałych wojen (kosztowały one kraj około 30 mln ofiar, z których mniej więcej połowa zmarła z głodu)? Po wojnie przez kilkadziesiąt lat Chiny znalazły się pod władzą komunistów. Zniszczono wszelkie pozostałości rynku i wolnej gospodarki, zamiast tego usiłując dokonać "wielkiego skoku", który miał w ciągu kilku lat uczynić z komunistycznego molocha gospodarczego giganta. Pomysły polegające m.in. na wytwarzaniu przez wszystkich Chińczyków stali w prymitywnych dymarkach okazały się propagandowym sukcesem i ekonomicznym absurdem. Podobnie jak wielkie polowania na wróble (które za namową imperialistów zajmowały się niszczeniem plonów), pełne upaństwowienie przemysłu i poddanie rolnictwa całkowitej kontroli państwa. Zamiast oczekiwanego komunistycznego dobrobytu rzeczywistością kraju stała się urozmaicona jedynie czerwonymi flagami szarzyzna, nędza i głód.
Gospodarka chińska ruszyła z miejsca dopiero w latach 80. Na czele państwa i rządzącej partii komunistycznej stanął Deng Xiaoping, jedna z wielkich postaci XX wieku. Nie wiadomo, co należałoby u niego najbardziej podziwiać. Może zręczność polityczną, dzięki której potomek ziemiańskiej rodziny stał się w latach 50. wicepremierem komunistycznego rządu, a potem u boku Mao - sekretarzem generalnym i głównym ideologiem partii? Ta sama zręczność pozwoliła mu ujść z życiem w czasie nagonki w okresie "rewolucji kulturalnej" (po prześladowaniach pozostało mu jedynie kalectwo), a następnie ponownie przejąć władzę w końcu lat 70. Największe znaczenie ma jednak to, czego dokonał później. Dzięki finezyjnym pałacowym intrygom i kompromisom zdołał wprowadzić kraj na drogę dogłębnych reform ekonomicznych. Jak treser spacerujący po klatce, w której żyją wygłodzone tygrysy, Deng dokonał prawdziwie cyrkowej sztuki. Z jednej strony utrzymał kontrolę nad partią i rządem, jednocześnie radykalnie liberalizując gospodarkę i otwierając pole dla rozwoju wolnego rynku i prywatnej przedsiębiorczości. Z drugiej strony wskazał społeczeństwu drogę do wolności ekonomicznej, w niczym nie naruszając podstaw opresyjnego reżimu politycznego. W rezultacie w Chinach zdarzył się cud: partia komunistyczna, zachowując swój monopol władzy, zezwoliła na powstanie liberalnej gospodarki wolnorynkowej, zdolnej do błyskawicznego rozwoju, przyjmowania corocznie dziesiątków miliardów zagranicznych inwestycji i konkurencji w skali globalnej.
Głód sukcesu
Aby zrozumieć, dlaczego możliwy jest aż tak szybki rozwój Chin, należy zdać sobie sprawę ze zjawiska, które ekonomiści nazywają czasem rentą spóźnialskiego. W największym uproszczeniu chodzi o to, że kraj, który z powodów historycznych jest poważnie zapóźniony w stosunku do swoich rywali, a jednocześnie wchodzi na drogę gruntownych reform otwierających możliwość rozwoju i pełnego wykorzystania własnego potencjału, ma w wielu dziedzinach szansę pójść drogą na skróty. Jego naukowcy nie muszą wymyślać nowych maszyn i technologii, bo zostały już one wymyślone przez innych - wystarczy je więc importować. Jego pracownicy chcą się wyrwać z nędzy, są więc gotowi do cięższej pracy niż u rozleniwionych powodzeniem rywali, akceptują znacznie niższe płace, dłuższy czas pracy i mniejsze zabezpieczenia socjalne. Jego przedsiębiorcy liczą tylko na własne siły, są głodni sukcesu i ekspansywni. Jego rynek nie jest przeregulowany, jak to zazwyczaj bywa skutkiem nacisku różnych grup interesów w tych krajach, które od dziesięcioleci żyją w komforcie gospodarczego sukcesu. Słowem, społeczeństwo takiego kraju może zaakceptować zasady najbardziej dzikiego, bezwzględnego kapitalizmu, nie do pomyślenia w gospodarkach bardziej zamożnych i ustabilizowanych - a jednocześnie w pełni wykorzystać szanse rozwojowe, jakie daje nieskrępowane działanie rynku.
Gigant się budzi
Mimo wspaniałych osiągnięć ostatnich lat chińska droga do nowoczesności i dobrobytu jest jeszcze bardzo daleka i skomplikowana. Ekonomiści zafascynowani znakomitymi wynikami wzrostu PKB zapominają często o tym, że dalekowschodnie mocarstwo ma swoje ogromne nie rozwiązane problemy. Turysta podziwiający lśniące szanghajskie drapacze chmur nie wie o tym, że są to w większości siedziby wielkich przedsiębiorstw państwowych, a nie dynamicznie zwiększających eksport firm prywatnych. Sektor przedsiębiorstw państwowych, niewydolnych i przynoszących często straty, jest ogromnym obciążeniem dla całej gospodarki. Jednocześnie problemu tego nie daje się rozwiązać bez jeszcze bardziej gruntownego zerwania z partyjną ideologią, co najwyraźniej nie jest wcale takie łatwe. Drugim problemem jest to, że podziwiając wspaniałe osiągnięcia Chin, podziwiamy to, co udało się osiągnąć dwustu kilkudziesięciu milionom ludzi mieszkających w pobliżu wielkich metropolii i "specjalnych stref ekonomicznych". Poza nimi Chiny zamieszkuje jednak jeszcze ponad miliard ludzi ubogich, tylko w minimalnym stopniu odczuwających postęp i sukces, w którym pławi się mniejszość. No i wreszcie po trzecie, wiele wskaźników sugeruje, że dotychczasowy trend rozwojowy może być trudny do utrzymania w dłuższym okresie. Gospodarka chińska przegrzewa się, czego głównym skutkiem jest dostrzegany przez całą resztę świata wzrost cen surowców. Tak żarłocznego rozwoju, wymagającego z roku na rok coraz więcej ropy naftowej, węgla i stali, nie da się utrzymać w nieskończoność, bo nie starczą na to całe zasoby kuli ziemskiej. Innym niepokojącym zjawiskiem są rosnące do niewiarygodnego poziomu prawie 700 mld USD rezerwy dewizowe Chin - dowód na to, że nie można w nieskończoność zwiększać eksportu i produkcji, nie odczuwając jednocześnie presji na silne wzmocnienie się waluty i wzrost płac, zmniejszający konkurencyjność kraju.
Są to wszystko problemy, które Chińczycy będą musieli jakoś rozwiązać - i zapewne rozwiążą, choć może to oznaczać zmianę trajektorii rozwoju ekonomicznego kraju. Nie ulega jednak wątpliwości, że Państwo Środka zaczyna zajmować w światowej gospodarce należne mu miejsce. "Chiny są śpiącym gigantem. Pozwólmy im spać, bo jeśli się obudzą, wstrząsną całym światem" - powiedział podobno 200 lat temu Napoleon Bonaparte. Najwyraźniej gigant się właśnie budzi, a cały świat zaczyna to odczuwać.
Więcej możesz przeczytać w 27/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.