Premier Marcinkiewicz zapomniał obiecać wszystkim po pół litra, abyśmy mogli się upić ze szczęścia, że będzie nam tak dobrze
Troska o sprawy, od których w istotny sposób zależy niepodległy byt Polski i losy narodu, nie powinna być ograniczana logiką księgowego. (...) Chociaż wszystko kosztuje, są rzeczy, które nie mają ceny" - stwierdził w swoim expose premier Kazimierz Marcinkiewicz. Wywrócił zarazem do góry nogami kilka prostych (i pewnie przez niego uważanych za głupie) prawideł gospodarczych. Ceny nie ma tylko honor, ale o tym wiemy od przedwojennego szefa MSZ Józefa Becka. Sęk w tym, że becikowe, zwrot akcyzy za paliwo rolnicze lub obniżenie cen podręczników do tej kategorii nie należą i swą cenę mają - bardzo wymierną. Zaprzeczenie temu oznacza próbę budowy przez PiS księżycowej ekonomii, w której istnieją tylko wydatki bez dochodów na ich pokrycie.
Program Kubusia Puchatka
Wbrew temu, co twierdzi premier, Polsce jak nigdy potrzebni są dziś rządzący kierujący się logiką księgowego, bo wizjonerzy kroczący "trzecią drogą" a` la SLD albo budujący "społeczną gospodarkę rynkową" a'la AWS wylądowali już na politycznym śmietniku. A podatnikom pozostała po nich dziura w budżecie na ponad 32 mld zł. Zabrakło właśnie owego księgowego, który potrafiłby zdobyć złotówkę, zanim ją wyda. Księgowy może dziecku za piątkę z polskiego obiecać rower, kiedy jednak obiecuje land-rovera, to już przesada.
Premier Marcinkiewicz żadnych zahamowań nie ma, a jego expose dowiodło, że z programem gospodarczym PiS wciąż jest podobnie jak z szukaniem Prosiaczka przez Kubusia Puchatka - im bardziej się w niego wczytujemy, tym bardziej go nie ma. Całkowitym nieporozumieniem jest hasło "rozwoju przez zatrudnienie" dowodzące, że - według premiera - wzrost gospodarczy bierze się z tworzenia nowych etatów. Otóż jest dokładnie odwrotnie! Tymczasem jedynym zaprezentowanym pomysłem premiera na sfinansowanie festiwalu obietnic jest właśnie wzrost zatrudnienia, co miałoby się przełożyć na wyższe wpływy z podatków.
Rząd głupich kroków
Według szacunków niezależnych ekspertów, pieniądze potrzebne do zrealizowania obietnic rządu to 14-16 mld zł. Jeżeli do tego dodamy buńczuczną zapowiedź, że rząd obniży deficyt budżetowy do 30 mld zł, czyli o 5 mld zł, mamy - w okrągłych liczbach - niedobór wynoszący 20 mld zł. Teraz więc, niczym pracownicy Ministerstwa Głupich Kroków ze skeczu Monty Pythona, premier krokiem pijanego lawiruje między żelazną logiką gospodarczą a populizmem. Obiecuje na przykład tanie państwo, czyli cięcia zatrudnienia i kosztów w administracji, by za chwilę obiecywać usprawnienie tejże administracji. Okazało się jednak, że owo "tanie państwo" sprowadza się głównie do oszczędności na samochodach służbowych i telefonach komórkowych oraz przewidzianej likwidacji Rządowego Centrum Studiów Strategicznych i dwóch agencji rządowych.
Jak będzie ciął koszty, musząc zarazem przyciągnąć lepiej wykwalifikowane (czyli lepiej płatne) kadry do urzędów, a te wyposażyć choćby w nowoczesny sprzęt i systemy informatyczne - premier nie wyjaśnił. Nie dowiedzieliśmy się też, jak trzymać się "kotwicy budżetowej", czyli nie przekraczać deficytu w wysokości
30 mld zł, obniżając PIT czy likwidując tzw. podatek Belki, jednocześnie wydłużając urlopy macierzyńskie, wprowadzając prorodzinne rozdawnictwo pieniędzy lub "zmierzając do podnoszenia kwalifikacji przez bezrobotnych oraz wprowadzenia nowoczesnego programu kształcenia ustawicznego, doskonalenia i aktywizacji zawodowej".
Prostą matematykę budżetową PiS i premier Marcinkiewicz (choć fizyk z wykształcenia) uważają za zawracanie głowy, bo są ważniejsze sprawy niż choćby to, ile pieniędzy państwo będzie nam zabierało w formie podatków i innych opłat. Przecież główne założenia gospodarcze premier Marcinkiewicz przedstawił w expose na szarym końcu, najpierw obiecując m.in. silny mecenat państwa w sferze kultury, budowę Polskiego Muzeum Historycznego, nadzór nad związkami sportowymi i budowę stadionu narodowego oraz czterech innych dużych stadionów.
Sedes ze złota
Już w okresie interregnum, kiedy premier Kazimierz Marcinkiewicz prowadził rozmowy dotyczące poparcia jego mniejszościowego rządu (w istocie uformowania koalicji rządzącej), wprowadzono lub zapowiedziano wprowadzenie decyzji dodatkowo zwiększających koszty państwa. Powiększono liczbę funkcji sejmowych (są to wprawdzie w skali budżetu grosze, ale istotne jest złamanie deklarowanej zasady) oraz wybudowano dla wicemarszałka Sejmu Jarosława Kalinowskiego "najdroższą toaletę świata". Biorąc pod uwagę koszty przebudowy instalacji, taniej byłoby zafundować mu w domu rodzinnym sedes ze złota. Zdecydowano także o utworzeniu nowej agencji rządowej - Centralnego Urzędu Antykorupcyjnego - którego koszt powołania nie jest znany, ale - jak zawsze w wypadku tajnych policji - musi być zauważalny. Pewne konsekwencje dla budżetu musi mieć także czystka obejmująca administrację państwową i służby mundurowe.
Sen wariata
Najgorsze nastąpiło w czasie finalizowania rozmów dotyczących poparcia dla rządu. Dla zmian programowych, jakie w tym momencie nastąpiły, kluczowe znaczenie ma polityczna ocena charakteru rządu. Kryteria są oczywiste i łatwe do zrozumienia. Jeżeli jakieś partie popierają rząd na zasadzie wyboru mniejszego zła, bez stawiania jakichkolwiek warunków, to mamy do czynienia z rządem mniejszościowym. Jeżeli jednak owo poparcie następuje w następstwie syntezy programowej i włączenia do programu rządu postulatów partii go popierających, to jest to koalicja programowa. Jeżeli dochodzi do tego przekazanie partiom wspierającym stanowisk państwowych, mamy klasyczną koalicję rządzącą. Zwiększenie - na żądanie LPR - pomocy rodzinie (becikowe) oraz zapowiedź zwracania - na żądanie Samoobrony - akcyzy za paliwo rolnicze dowodzą, że koalicja programowa została zawarta. Z kolei mianowanie Andrzeja Leppera marszałkiem Sejmu, a Romana Giertycha przewodniczącym sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, pokazuje, że PiS poszedł także krok dalej.
Idąc w zaparte i twierdząc, że o żadnej koalicji mowy nie ma, Prawo i Sprawiedliwość strzela sobie samobójczą bramkę. Jeżeli bowiem uznalibyśmy rząd Kazimierza Marcinkiewicza za koalicyjny, to - biorąc pod uwagę bardzo egzotyczny charakter koalicji konserwatywnego PiS z populistyczną Samoobroną i fundamentalistyczną Ligą Polskich Rodzin - można by powiedzieć, że ów program jest najlepszy z możliwych. Jeśli jednak - jak chce premier - jest to autorski rząd mniejszościowy, to kryteria oceny muszą być surowsze. A przyłożenie takich kryteriów do wizji przedstawionej przez Kazimierza Marcinkiewicza w expose nie pozostawia złudzeń. Jest to sen wariata śniony nieprzytomnie.
600 mln kontra 30 mld
Obiecując wszystko wszystkim, premier zapomniał tylko o jednym. O tym, by dać każdemu z 30 milionów dorosłych Polaków po pół litra, aby mogli się upić ze szczęścia, że będzie im tak dobrze. Koszt takiego prezentu wyniósłby raptem głupie 600 mln zł, co wobec wcześniej rozdanych - circa - 30 mld zł jest kwotą zgoła znikomą. Zwłaszcza że premier, kończąc expose stwierdził, że "przed zadaniem pytania >>czy nas na to stać?<< musimy odpowiedzieć sobie na pytanie >>czy możemy sobie pozwolić na to, żeby nas stać nie było?<<". Oczywiście, że rząd stać na postawienie pół litra każdemu dorosłemu Polakowi. Może wtedy Polak zapomni o innych obietnicach, chociaż na krótko.
Program Kubusia Puchatka
Wbrew temu, co twierdzi premier, Polsce jak nigdy potrzebni są dziś rządzący kierujący się logiką księgowego, bo wizjonerzy kroczący "trzecią drogą" a` la SLD albo budujący "społeczną gospodarkę rynkową" a'la AWS wylądowali już na politycznym śmietniku. A podatnikom pozostała po nich dziura w budżecie na ponad 32 mld zł. Zabrakło właśnie owego księgowego, który potrafiłby zdobyć złotówkę, zanim ją wyda. Księgowy może dziecku za piątkę z polskiego obiecać rower, kiedy jednak obiecuje land-rovera, to już przesada.
Premier Marcinkiewicz żadnych zahamowań nie ma, a jego expose dowiodło, że z programem gospodarczym PiS wciąż jest podobnie jak z szukaniem Prosiaczka przez Kubusia Puchatka - im bardziej się w niego wczytujemy, tym bardziej go nie ma. Całkowitym nieporozumieniem jest hasło "rozwoju przez zatrudnienie" dowodzące, że - według premiera - wzrost gospodarczy bierze się z tworzenia nowych etatów. Otóż jest dokładnie odwrotnie! Tymczasem jedynym zaprezentowanym pomysłem premiera na sfinansowanie festiwalu obietnic jest właśnie wzrost zatrudnienia, co miałoby się przełożyć na wyższe wpływy z podatków.
Rząd głupich kroków
Według szacunków niezależnych ekspertów, pieniądze potrzebne do zrealizowania obietnic rządu to 14-16 mld zł. Jeżeli do tego dodamy buńczuczną zapowiedź, że rząd obniży deficyt budżetowy do 30 mld zł, czyli o 5 mld zł, mamy - w okrągłych liczbach - niedobór wynoszący 20 mld zł. Teraz więc, niczym pracownicy Ministerstwa Głupich Kroków ze skeczu Monty Pythona, premier krokiem pijanego lawiruje między żelazną logiką gospodarczą a populizmem. Obiecuje na przykład tanie państwo, czyli cięcia zatrudnienia i kosztów w administracji, by za chwilę obiecywać usprawnienie tejże administracji. Okazało się jednak, że owo "tanie państwo" sprowadza się głównie do oszczędności na samochodach służbowych i telefonach komórkowych oraz przewidzianej likwidacji Rządowego Centrum Studiów Strategicznych i dwóch agencji rządowych.
Jak będzie ciął koszty, musząc zarazem przyciągnąć lepiej wykwalifikowane (czyli lepiej płatne) kadry do urzędów, a te wyposażyć choćby w nowoczesny sprzęt i systemy informatyczne - premier nie wyjaśnił. Nie dowiedzieliśmy się też, jak trzymać się "kotwicy budżetowej", czyli nie przekraczać deficytu w wysokości
30 mld zł, obniżając PIT czy likwidując tzw. podatek Belki, jednocześnie wydłużając urlopy macierzyńskie, wprowadzając prorodzinne rozdawnictwo pieniędzy lub "zmierzając do podnoszenia kwalifikacji przez bezrobotnych oraz wprowadzenia nowoczesnego programu kształcenia ustawicznego, doskonalenia i aktywizacji zawodowej".
Prostą matematykę budżetową PiS i premier Marcinkiewicz (choć fizyk z wykształcenia) uważają za zawracanie głowy, bo są ważniejsze sprawy niż choćby to, ile pieniędzy państwo będzie nam zabierało w formie podatków i innych opłat. Przecież główne założenia gospodarcze premier Marcinkiewicz przedstawił w expose na szarym końcu, najpierw obiecując m.in. silny mecenat państwa w sferze kultury, budowę Polskiego Muzeum Historycznego, nadzór nad związkami sportowymi i budowę stadionu narodowego oraz czterech innych dużych stadionów.
Sedes ze złota
Już w okresie interregnum, kiedy premier Kazimierz Marcinkiewicz prowadził rozmowy dotyczące poparcia jego mniejszościowego rządu (w istocie uformowania koalicji rządzącej), wprowadzono lub zapowiedziano wprowadzenie decyzji dodatkowo zwiększających koszty państwa. Powiększono liczbę funkcji sejmowych (są to wprawdzie w skali budżetu grosze, ale istotne jest złamanie deklarowanej zasady) oraz wybudowano dla wicemarszałka Sejmu Jarosława Kalinowskiego "najdroższą toaletę świata". Biorąc pod uwagę koszty przebudowy instalacji, taniej byłoby zafundować mu w domu rodzinnym sedes ze złota. Zdecydowano także o utworzeniu nowej agencji rządowej - Centralnego Urzędu Antykorupcyjnego - którego koszt powołania nie jest znany, ale - jak zawsze w wypadku tajnych policji - musi być zauważalny. Pewne konsekwencje dla budżetu musi mieć także czystka obejmująca administrację państwową i służby mundurowe.
Sen wariata
Najgorsze nastąpiło w czasie finalizowania rozmów dotyczących poparcia dla rządu. Dla zmian programowych, jakie w tym momencie nastąpiły, kluczowe znaczenie ma polityczna ocena charakteru rządu. Kryteria są oczywiste i łatwe do zrozumienia. Jeżeli jakieś partie popierają rząd na zasadzie wyboru mniejszego zła, bez stawiania jakichkolwiek warunków, to mamy do czynienia z rządem mniejszościowym. Jeżeli jednak owo poparcie następuje w następstwie syntezy programowej i włączenia do programu rządu postulatów partii go popierających, to jest to koalicja programowa. Jeżeli dochodzi do tego przekazanie partiom wspierającym stanowisk państwowych, mamy klasyczną koalicję rządzącą. Zwiększenie - na żądanie LPR - pomocy rodzinie (becikowe) oraz zapowiedź zwracania - na żądanie Samoobrony - akcyzy za paliwo rolnicze dowodzą, że koalicja programowa została zawarta. Z kolei mianowanie Andrzeja Leppera marszałkiem Sejmu, a Romana Giertycha przewodniczącym sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, pokazuje, że PiS poszedł także krok dalej.
Idąc w zaparte i twierdząc, że o żadnej koalicji mowy nie ma, Prawo i Sprawiedliwość strzela sobie samobójczą bramkę. Jeżeli bowiem uznalibyśmy rząd Kazimierza Marcinkiewicza za koalicyjny, to - biorąc pod uwagę bardzo egzotyczny charakter koalicji konserwatywnego PiS z populistyczną Samoobroną i fundamentalistyczną Ligą Polskich Rodzin - można by powiedzieć, że ów program jest najlepszy z możliwych. Jeśli jednak - jak chce premier - jest to autorski rząd mniejszościowy, to kryteria oceny muszą być surowsze. A przyłożenie takich kryteriów do wizji przedstawionej przez Kazimierza Marcinkiewicza w expose nie pozostawia złudzeń. Jest to sen wariata śniony nieprzytomnie.
600 mln kontra 30 mld
Obiecując wszystko wszystkim, premier zapomniał tylko o jednym. O tym, by dać każdemu z 30 milionów dorosłych Polaków po pół litra, aby mogli się upić ze szczęścia, że będzie im tak dobrze. Koszt takiego prezentu wyniósłby raptem głupie 600 mln zł, co wobec wcześniej rozdanych - circa - 30 mld zł jest kwotą zgoła znikomą. Zwłaszcza że premier, kończąc expose stwierdził, że "przed zadaniem pytania >>czy nas na to stać?<< musimy odpowiedzieć sobie na pytanie >>czy możemy sobie pozwolić na to, żeby nas stać nie było?<<". Oczywiście, że rząd stać na postawienie pół litra każdemu dorosłemu Polakowi. Może wtedy Polak zapomni o innych obietnicach, chociaż na krótko.
KONCERT ŻYCZEŃ |
---|
Leszek Miller były premier, były przewodniczący SLD Kazimierz Marcinkiewicz przejdzie do historii jako pierwszy premier, który sprawił, że Sejm był drugim po Radiu Maryja miejscem, gdzie zaprezentował program rządu. Dzięki temu posłowie i obywatele nie będący słuchaczami rozgłośni ojca Rydzyka też mieli okazję się zapoznać z tym, co ich czeka. Znany dylemat duńskiego księcia w wypadku polskiego premiera brzmiałby: "dać albo być". Ponieważ premier postanowił być, musiał dać. Musiał obiecać Samoobronie, LPR i PSL. Przede wszystkim musiał odpowiedzieć na oczekiwania sprawców jego wyniesienia - braci Kaczyńskich. To dlatego polityka becikowa i policyjna wygrały z gospodarczą. Ta ostatnia przegrała także z budową stadionów, spadkiem urodzeń i 10 proc. oficerów policji z niewłaściwym rodowodem. Symbolem ekonomicznego myślenia nowego rządu są słowa premiera, aby "przed zadaniem pytania >>czy nas na to stać?<< odpowiedzieć sobie na pytanie >>czy możemy pozwolić na to, żeby nas stać nie było?<<". Kazimierz Marcinkiewicz apelował w expose o ostrożne posługiwanie się argumentami natury finansowej, poszturchując ekspertów i publicystów, którzy pytają, ile to będzie kosztowało, sugerując, że na pewno za dużo. Według tego stylu myślenia - zżymał się premier - gaz norweski był za drogi, żeby zapewnić Polsce bezpieczeństwo energetyczne i pomóc w przełamaniu uzależnienia od jednego dostawcy. Sęk w tym, że w tej sprawie nie chodziło o ceny gazu, ale o to, że poza Polską nie było chętnych na to paliwo. Niepotrzebnie zatem premier lekceważy strażników budżetu państwa, tak jak słusznie respektuje strażnika własnej, domowej szkatuły. Ciekawie zabrzmiały zapowiedzi wyciągnięcia państwa z "czworokąta bermudzkiego", w którym mają spiskować politycy, ludzie biznesu, służby specjalne, a także pospolici gangsterzy i gdzie "zanikają interes publiczny i dobro wspólne". Przyroda nie znosi próżni, więc powstanie inny czworokąt, gdzie będą się układać PiS, Samoobrona, LPR i ojciec Rydzyk. W nowym czworokącie interes i wspólne dobro jego uczestników będą już tylko potężnieć. Podobnie jak wszyscy inni premierzy Kazimierz Marcinkiewicz zadeklarował, że państwo polskie trzeba oddać obywatelom. Z tą wszakże różnicą, że tym razem chodzi o dwóch konkretnych obywateli: Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Jan Rokita, dogłębny znawca "przyjaciół z PiS", niedawno ostrzegał, że zbierze się trzech polityków tej partii, żeby decydować, kogo o piątej rano aresztować, komu zrobić postępowanie karne albo czyją wyciągnąć teczkę. Żaden rząd nie zaczynał od takiej przestrogi. "Premier z Krakowa" coś już pewnie słyszał, więc jeśli nie powiedzie się program budowy 3 mln mieszkań (premier z Gorzowa nie powiedział na ten temat ani słowa), to jest szansa, że rozkwitnie budownictwo więzienne. To będzie miało zbawienny wpływ na powstawanie - oprócz miejsc do siedzenia - także miejsc pracy. W pierwszej kolejności trzeba więc budować więzienia w rejonach strukturalnego bezrobocia. Premier Marcinkiewicz szybko się przekona, że ciągłe zabieganie o głosy to droga przez mękę. Co stoi zatem na przeszkodzie, aby utworzyć większościową koalicję? Przecież panowie Lepper i Giertych świetnie się nadają na wicepremierów. To prawda, że politycy PiS jeszcze niedawno mówili o nich brzydkie rzeczy, ale to już się nie liczy, bo to było przed wyborami. W piątek Jarosław Kaczyński zadeklarował, że jeśli Andrzej Lepper będzie konsekwentnie popierał PiS, może liczyć "na zmianę swojej pozycji na scenie". Panie premierze, sukces jest w zasięgu ręki! Hanna Gronkiewicz-Waltz posłanka PO, była prezes Narodowego Banku Polskiego Na temat gospodarki w expose premiera niewiele można było usłyszeć. Dużo było za to o rodzinie, służbach, rolnikach, prokuraturze czy korupcji. Z rzeczy dotyczących gospodarki mowa była o podatkach oraz o finansowaniu infrastruktury, ale pod tym względem nie zaprezentowano niczego, czego wcześniej nie usłyszeliśmy od ministra Marka Pola. Widać za to, że rząd boi się jak ognia PPP, czyli partnerstwa publiczno-prywatnego - projekt tej ustawy jest już gotowy. Premier zapowiedział też spore wydatki socjalne, m.in. wprowadzenie becikowego, nie tłumacząc, skąd weźmie pieniądze. Liczę na to, że wkrótce wyjaśni, gdzie są ulokowane te tajemne środki. Słyszałam kilka expose nowych premierów i to ostatnie niczym specjalnym się nie wyróżniło. Najlepsze było expose premiera Jerzego Buzka, gdzie padła zapowiedź czterech wielkich reform. Tym razem nie było żadnego wielkiego planu. Janusz Steinhoff wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka Expose w sprawach gospodarczych było powierzchowne: niewiele można było usłyszeć o reformie finansów publicznych. Premier nie wspomniał też o wejściu Polski do unii walutowej. Z mieszanym uczuciem przyjąłem zmianę kompetencji ministra rolnictwa, choćby zapowiedź szczególnej kontroli nad KRUS. Rząd dał też wyraźny sygnał rolnikom, że mogą liczyć na wsparcie - ukłonem wobec tej grupy jest na przykład zapowiedź dopłat do paliwa rolniczego. Pozytywnie oceniam plany rządu dotyczące prywatyzacji, która nie ma być instrumentem doraźnego finansowania deficytu budżetowego. Także zapowiedź ograniczenia deficytu budżetowego jest dobrym krokiem. W expose padło również sporo obietnic socjalnych. Niestety, bez racjonalizowania tych wydatków. Znaczącym elementem były kwestie związane z bezpieczeństwem energetycznym. To ważne, bo w sprawie dywersyfikacji dostaw gazu i ropy przez ostatnie cztery lata nic nie zrobiono. Co ciekawe, premier nie wypowiedział krytycznego słowa pod adresem poprzedników. To duża różnica w porównaniu z tym, co usłyszeliśmy cztery lata temu z ust Leszka Millera. prof. Witold Orłowski doradca ekonomiczny prezydenta RP Expose w sferze gospodarczej zawiera jakiś program rządu. Bez wątpienia jest tu kilka pozytywnych elementów, m.in. zapowiedź usprawnienia administracji i sądownictwa. Ewidentnym minusem jest brak jakiegokolwiek odniesienia do wejścia Polski do strefy euro. Nie umiem sobie wyobrazić premiera średniego państwa w UE, który w swoim wystąpieniu w ogóle o tym nie wspomina. Przecież jest to problem, z którym Polska w najbliższym czasie będzie musiała się zmierzyć. Premier nie przedstawił również planu reformy finansów publicznych. Nie wiem, czy dlatego, że rząd nie ma żadnego pomysłu, czy dlatego, że do tej pory nie zdążył go przygotować. W takim wypadku powinien zadeklarować, kiedy taki plan zostanie przedstawiony. Bez określenia, jak ma wyglądać struktura wydatków i dochodów państwa, trudno oceniać, czy na przykład obietnice socjalne będą możliwe do zrealizowania. Bogusław Grabowski były członek Rady Polityki Pieniężnej Expose miało ogólnikowy charakter, a część dotycząca polityki gospodarczej może wręcz budzić niepokój. Ogólnikowość sprawiła, że premier nie przedstawił żadnych liczb związanych z wydatkami budżetu państwa. Nie przedstawił harmonogramu tych kosztów. Z jednej strony, zapowiedział obniżenie podatków, wprowadzenie nowych ulg czy zwrot akcyzy na paliwo dla rolników, co spowoduje spadek wpływów do budżetu, a z drugiej - zadeklarował zwiększanie wydatków na naukę, kulturę czy sport. Bez przedstawienia bilansu nie wiemy, czy takie wydatki mogą zostać sfinansowane. Zresztą symptomatyczna była wypowiedź premiera, który zaproponował, by nie pytać, czy budżet stać na te wydatki, ale czy stać nas na to, by ich nie było. Niepokoi również to, że ten program jest wspierany przez nieoficjalną koalicję partii, które sprzyjają nieracjonalnej polityce, zakłócającej równowagę gospodarczą. W expose nie ma także ani słowa o reformie finansów publicznych. Andrzej Sadowski ekonomista, szef Centrum im. Adama Smitha Było to bardzo polityczne expose. Premier zaznaczył jedynie kierunki działań rządu, ale nie pokazał, jakich chce użyć instrumentów do ich realizacji. Zwiększenie pomocy socjalnej wcale nie musi oznaczać większych wydatków dla państwa. Według naszych wyliczeń, które zaprezentowaliśmy premierowi, przez zmianę sposobu wydatkowania pieniędzy na cele socjalne można znacznie zwiększyć efektywność, czyli osiągnąć lepsze rezultaty, nie zwiększając kosztów. Postulat taniego państwa także wydaje się do zrealizowania. Pokazuje to choćby przykład koncernu Volkswagen, który był zmuszony do szukania oszczędności. I okazało się, że tylko na logistyce udało się wygenerować 1 mld euro. Możliwości znalezienia oszczędności w polskim państwie są znacznie większe. Udało się za to uniknąć w expose złych pomysłów, takich jak zapowiadane ulgi na zatrudnianie nowych pracowników. Bohdan Wyżnikiewicz ekonomista z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową Program rządu w sferze socjalnej wygląda imponująco: wystarczy przypomnieć plany wprowadzenia becikowego, finansowania służby zdrowia, zwiększania nakładów na naukę, wspomaganie kultury. Czy te wszystkie postulaty mogą zostać zrealizowane przy jednoczesnym obniżaniu podatków? Tym bardziej że poza programem "taniego państwa" premier nie przedstawił planu oszczędności. A nie wydaje mi się, by przez łączenie urzędów czy likwidowanie złych nawyków urzędników można było uzyskać tak duże efekty w najbliższych latach. Obawiam się, że te propozycje trudno będzie zrealizować bez zwiększania deficytu budżetowego. W expose premier przedstawił też długą listę priorytetów rządu - od spraw związanych z wymiarem sprawiedliwości, bezpieczeństwa i służb specjalnych, przez politykę prorodzinną, kulturę, aż po kwestie związane z bezpieczeństwem energetycznym Polski. Wydaje mi się, że rozłożenie wysiłków na kilkunastu frontach spowoduje, iż te plany trudno będzie zrealizować. Expose miało ogólnikowy charakter, a część dotycząca polityki gospodarczej może wręcz budzić niepokój. Ogólnikowość sprawiła, że premier nie przedstawił żadnych liczb związanych z wydatkami budżetu państwa. Nie przedstawił harmonogramu tych kosztów. Z jednej strony, zapowiedział obniżenie podatków, wprowadzenie nowych ulg czy zwrot akcyzy na paliwo dla rolników, co spowoduje spadek wpływów do budżetu, a z drugiej - zadeklarował zwiększanie wydatków na naukę, kulturę czy sport. Bez przedstawienia bilansu nie wiemy, czy takie wydatki mogą zostać sfinansowane. Zresztą symptomatyczna była wypowiedź premiera, który zaproponował, by nie pytać, czy budżet stać na te wydatki, ale czy stać nas na to, by ich nie było. Niepokoi również to, że ten program jest wspierany przez nieoficjalną koalicję partii, które sprzyjają nieracjonalnej polityce, zakłócającej równowagę gospodarczą. W expose nie ma także ani słowa o reformie finansów publicznych. Janusz Kochanowski prawnik, prezes fundacji Ius et Lex Głównym zagadnieniem expose nowego premiera był program naprawy państwa. Jest faktem, że zasadniczym źródłem kryzysu państwa jest zapaść polskiego wymiaru sprawiedliwości. Premier słusznie zwraca uwagę, że niska sprawność organów ścigania nie tylko wywołuje poczucie bezkarności, bezbronności i bezradności u obywateli. Obniża także bezpieczeństwo obrotu gospodarczego. Ten nie może się odbywać bez reformy wymiaru sprawiedliwości. Tego rodzaju zamierzenia nie mogą być zrealizowane bez oczyszczenia samego środowiska sędziowskiego. Wystarczy przypomnieć niedawne afery sądów w Suwałkach czy Gdańsku. Inną jest jednak rzeczą stawianie słusznych celów i postulatów, a inną przedstawienie sposobów ich realizacji, które - jak można przypuszczać - wykraczają poza ramy samego expose. Trudno ocenić, na ile zapowiedzi premiera są realistyczne. Ocena taka jest niemożliwa bez określenia nie tylko zamiarów, ale i konkretnego planu ich realizacji, a także źródeł ich finansowania. Można mieć nadzieję, że te koncepcje zostaną przedstawione przez nowego ministra sprawiedliwości, który od dłuższego czasu przygotowywał się do objęcia tej funkcji i z którym można łączyć nadzieję na rzeczywistą reformę tego resortu. Marek Biernacki poseł PO, minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka Program bezpieczeństwa to priorytet dla polityków PiS. Tyle że część pomysłów ściągnięto z rozmów negocjacyjnych z platformą. Z drugiej strony, premier, mówiąc o poprawie bezpieczeństwa obywateli, skupił się na często nieuzasadnionej krytyce pracy policji. To o tyle dziwne, że policja ze wszystkich służb mundurowych przeszła w ostatnich latach największe przeobrażenia. W sprawie służb specjalnych ciągle nie ma precyzyjnej odpowiedzi, jak mają one zostać zorganizowane. Cały czas jesteśmy karmieni ogólnikami. Służby wymagają zmian, a nie ciągłej kampanii wyborczej. To wyjątkowo osłabia państwo. Widać to na przykładzie postulatu likwidowania WSI - bez żadnego planu. Wiemy tylko, że mają powstać wywiad i kontrwywiad wojskowy. Expose premiera nie zawiera spójnego programu rządu, lecz jedynie litanię wyborczych haseł. prof. Andrzej Zybertowicz socjolog, specjalista w dziedzinie tajnych służb Stałe powtarzanie przez przedstawicieli PiS, iż WSI należy rozwiązać, przypomina słynną formułę Katona Starszego: "Ceterum censeo Carthaginem delendam esse" [a poza tym uważam, że Kartaginę należy zniszczyć], którą kończył swoje przemowy w rzymskim senacie. Historia przyznała Katonowi rację - trafnie wskazywał zagrożenie dla republiki. Dziś bez rozwiązania WSI próby naprawy państwa skończą się niepowodzeniem. Jeśli WSI pozostaną na swoim miejscu, statek płynący do portu o nazwie "państwo prawa" rozbije się o rafę ukrytych powiązań, międzypartyjnych przytrzymań, szemranych interesów, zastraszeń, niewyjaśnionych afer. Rozwiązanie WSI ma dwa wymiary. To nie tylko ważne wydarzenie instytucjonalne, to także ważny akt symboliczny w sferze komunikacji publicznej. To wysłanie wyraźnego komunikatu do całej maszynerii władzy w Polsce, do formalnych i nieformalnych układów administracyjnych, gospodarczych i medialnych. Jeśli WSI nie zostaną rozwiązane lub zmienią się tylko kosmetycznie, będzie to komunikat negatywny: możecie grać po staremu. |
Więcej możesz przeczytać w 46/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.