Politycy dbają o dopływ gotówki do koncernów, a te odwdzięczają się im posadami, pieniędzmi na kampanie i prowizjami od kontraktów
Jeden głos, jedna akcja. Koniec z dyskryminacją mniejszościowych akcjonariuszy!" - stwierdził pod koniec października Irlandczyk Charlie McCreevy. Unijny komisarz ds. rynku wewnętrznego w wywiadzie dla "Financial Timesa" wyjaśnił w ten sposób, dlaczego Bruksela domaga się od państw członkowskich unii zlikwidowania tzw. złotych akcji. To różne formy uprzywilejowania niektórych papierów wartościowych ważnych spółek, pozwalające rządom wpływać na te spółki, nawet jeśli mają niewielkie pakiety akcji. Za propozycją Komisji Europejskiej kryje się jednak znacznie więcej niż troska o los prywatnych udziałowców lub ciułaczy. Wprowadzenie zasady, że w spółce ten ma więcej do powiedzenia, kto ma więcej akcji, podważyłoby na Starym Kontynencie polityczny kapitalizm.
Polityczna mikoryza
W jednej trzeciej z ponad 300 największych koncernów "starej" unii rządy dysponują uprzywilejowanymi udziałami. W nowych państwach członkowskich taką specjalną opieką politycy otaczają ponad 140 spółek - najwięcej w Polsce, Czechach i na Węgrzech. Choć rozwiązania tego rodzaju służą formalnie ochronie interesów państwa w strategicznych sektorach, w rzeczywistości stały się fundamentem swoistej mikoryzy polityki i biznesu. Mikoryza polega na tym, że grzyby wspomagają pobieranie wody przez korzenie roślin. Polityczna mikoryza oznacza, że politycy dbają o dopływ życiodajnej gotówki do kasy koncernów, z którymi są związani - poprzez zamówienia publiczne, ochronę przed wrogimi inwestorami, programy ratunkowe w razie kłopotów. A koncerny odwdzięczają się im tak jak rośliny grzybom, pozwalając politykom pobierać od nich substancje odżywcze - posady dla krewnych, pieniądze na kampanie wyborcze, prowizje od kontraktów.
Zjawisko politycznej mikoryzy jest powszechne, także w USA czy Wielkiej Brytanii, bo zapewnia korzyści obu stronom. Tyle że w UE tego rodzaju symbioza zamieniła się w zwykłe pasożytnictwo. Obecne kłopoty Volkswagena czy Fiata dowodzą, że los części europejskich firm zależy w większym stopniu od wyniku wyborów niż ich działań na rynku. A partie w swej zachłanności mogą zrujnować nawet gigantów. Opór Niemców, Francuzów czy Włochów wobec żądań McCree-vy'ego jest tu bardzo wymowny. Niestety, do chóru obrońców politycznego kapitalizmu zdążył się przyłączyć w imieniu Polski rząd Marka Belki.
Mieć, nie będąc widzianym
Za prekursorów europejskiego kapitalizmu politycznego uchodzi ród Wallenbergów. Esse non vidare (być, ale nie być widzianym), motto wpisane w jego herb, dziennikarze szybko zmienili na "mieć, nie będąc widzianym". Dzięki przywilejom nadanym przez państwo rodzina Wallenbergów, najbardziej wpływowy i najbogatszy ród Skandynawii, zapewniła sobie pieniądze, a współpracującym z nimi socjaldemokratom - władzę. Przez ponad pół wieku socjaldemokraci wydawali przepisy sprzyjające gromadzeniu miliardów przez Wallenbergów, a w zamian za to ci oferowali wyższe pensje popierającym socjalistów związkowcom. Sytuacja była tak absurdalna, że na początku lat 90. Wallenbergowie kontrolowali największe szwedzkie firmy, takie jak Ericsson, Scania, Saab, ABB czy Electrolux, mając tylko 2 proc. akcji spółek notowanych na sztokholmskiej giełdzie papierów wartościowych! Taką kontrolę dawało im szwedzkie prawo. Ten system nie sprzyjał zagranicznym inwestycjom i hamował wzrost gospodarczy. To sprawiło, że od połowy lat 90. Wallenbergowie tracą wpływy.
W Niemczech największe koncerny (m.in Volkswagen, Siemens, RWE) stworzyły system, w którym przy zachowaniu pozorów legalności "kupują" władzę i wpływy. W książce "Polityka robi pieniądze" prof. Hans Herbert von Arnim z Wyższej Szkoły Zarządzania w Speyer prześwietlił dochody polityków w RFN. Dowiódł on, że przywileje, ulgi podatkowe oraz różne sposoby zarabiania "na boku" sprawiają, że niemieccy politycy w rzeczywistości zarabiają znacznie więcej, niż wynikałoby to z oficjalnych deklaracji majątkowych. Największe wpływy polityczne w Niemczech zdobył VW. Dzięki ustawie z 1960 r. kontrolę nad firmą sprawuje niepodzielnie land Dolnej Saksonii (ma 18,1 proc. akcji koncernu). Kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder przez ostatnie siedem lat konsekwentnie odmawiał zlikwidowania tych przywilejów. Wcześniej zasiadał w zarządzie VW jako przedstawiciel landu Dolnej Saksonii. Peter Hartz, przyjaciel Schroedera i autor niemieckiego programu reform, członek rady nadzorczej VW od 1993 r., stworzył pajęczynę polityczno-biznesowych powiązań, oplatającą największe firmy w Niemczech. VW opłacał ponad 100 posłów, głównie z SPD. Skutki prowadzenia takiej polityki to milionowe straty (tylko w 2004 r. część koncernu pod marką VW straciła 250-300 mln euro), przerost zatrudnienia i o 40 proc. wyższe niż u konkurentów koszty produkcji.
Polityczny kapitalizm międzynarodowy
O ile Niemcy protektorat polityków nad biznesem zawdzięczają "społecznej gospodarce rynkowej", która odrzuca realia ekonomiczne na rzecz pobożnych życzeń, o tyle we Francji kapitalizm polityczny w patologicznym wydaniu rozbudował gen. Charles de Gaulle. Aby zapewnić Francji bezpieczeństwo energetyczne, w 1963 r. założył koncern paliwowy Elf. Chodziło o stworzenie przykrywki dla francuskich tajnych służb działających w Afryce, w krajach produkujących ropę naftową. Pierwszym prezesem Elfa był wyznaczony przez de Gaulle'a Pierre Guillaume, założyciel głównego dowództwa francuskich tajnych służb i były minister obrony Francji. Przez 40 lat działalności Elf był narzędziem w rękach francuskich polityków. Narzędziem stosowanym nawet w polityce międzynarodowej. W latach 80. Elf finansował nie tylko wszystkie francuskie partie, ale nawet niemiecką CDU Helmuta Kohla.
W listopadzie 2004 r. zakończył się największy proces w powojennej historii Francji. Skazano 30 spośród 37 oskarżonych polityków i członków władz koncernu Elf. Wskutek praktykowania politycznego kapitalizmu firma straciła
305 mln euro tylko podczas drugiej kadencji prezydenta Francois Mitterranda (1988-1995). Loik Le Floch-Prigent, były szef Elfa, na każde pytanie sądu odpowiadał, że jedyną osobą, która ma prawo go rozliczać, jest prezydent Francji, bo to on go mianował i to on wydawał mu polecenia.
Biznes prorządowy
We Włoszech tylko w ostatniej dekadzie z powodu korupcji możliwej dzięki politycznemu kapitalizmowi do więzienia miało powędrować dwóch byłych premierów. Na początku lat 90. okazało się, że praktyka opodatkowania zamówień publicznych przez partyjnych notabli jest powszechnie stosowana: zdobycie kontraktu kosztowało 3-15 proc. wartości zlecenia. Uzyskane pieniądze politycy dzielili między siebie. Pieniądze brali politycy od lewa do prawa, więc nikomu nie zależało na zlikwidowaniu patologii. Sanacja nie trwała we Włoszech długo, co pokazuje przykład rodziny Agnellich, właścicieli Fiata.
Ulubionym powiedzeniem Giovanniego, nieżyjącej już głowy rodu Agnellich, było zdanie: "Agnelli są zawsze prorządowi". Fiat, popierając rządzącą lewicową koalicję Drzewo Oliwne, mógł liczyć na wsparcie rządu. Według tygodnika "L'espresso", w ciągu ostatnich dziesięciu lat Fiat dostał z budżetu 5 mld euro! Polityczna mikoryza skończyła się w 2002 r. wraz z dojściem do władzy Slivio Berlusconiego. Najbogatszy Włoch, właściciel m.in. największego w kraju koncernu medialnego Mediaset i wielu spółek finansowych, udziałów w bankach, miał bowiem inne priorytety. W pierwszym roku rządów Berlusconiego Fiat poniósł więc stratę w wysokości 4,3 mld euro.
Solidarność Belki
W najmniejszym stopniu polityczną mikoryzę dopuszcza anglosaska kultura polityczna. Dowodem na to jest dymisja Davida Blunketta. Wiosną tego roku, czyli po rezygnacji z funkcji ministra spraw wewnętrznych, a przed mianowaniem na ministra pracy, był on zatrudniony m.in. w firmie badającej DNA, w której kupił udziały. Jego wina polegała na tym, że nie skonsultował tego ze specjalną komisją etyczną, co zgodnie z etycznym kodeksem brytyjskiego rządu powinien zrobić. Podobnie skończył Tom DeLay, szef republikańskiej większości w Senacie USA, uważany za trzecią osobę w państwie. DeLay musiał się podać do dymisji, gdy został oskarżony o konspirację w celu złamania prawa stanowego o finansowaniu kampanii wyborczych.
Polska częściej wybierała drogę francuską niż anglosaską. Gdy w ubiegłym roku ujawniliśmy aferę Lux Medu, czyli okoliczności przyznania przez państwowy bank preferencyjnego kredytu prywatnej firmie zatrudniającej żony premiera i szefa jego kancelarii oraz żonę szefa tegoż banku, premier Marek Belka uznał te fakty za "puste jak tykwa". Nie dziwi więc, że rząd Belki poparł stanowisko rządu ówczesnego kanclerza Schroedera, czyli zasadę uprzywilejowania akcji strategicznych spółek, chociaż z tego powodu KE skierowała sprawę przeciwko Niemcom do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Sprawdziła się zasada: kto z kim przestaje, takim się staje. W Europie to niestety standard.społe
Polityczna mikoryza
W jednej trzeciej z ponad 300 największych koncernów "starej" unii rządy dysponują uprzywilejowanymi udziałami. W nowych państwach członkowskich taką specjalną opieką politycy otaczają ponad 140 spółek - najwięcej w Polsce, Czechach i na Węgrzech. Choć rozwiązania tego rodzaju służą formalnie ochronie interesów państwa w strategicznych sektorach, w rzeczywistości stały się fundamentem swoistej mikoryzy polityki i biznesu. Mikoryza polega na tym, że grzyby wspomagają pobieranie wody przez korzenie roślin. Polityczna mikoryza oznacza, że politycy dbają o dopływ życiodajnej gotówki do kasy koncernów, z którymi są związani - poprzez zamówienia publiczne, ochronę przed wrogimi inwestorami, programy ratunkowe w razie kłopotów. A koncerny odwdzięczają się im tak jak rośliny grzybom, pozwalając politykom pobierać od nich substancje odżywcze - posady dla krewnych, pieniądze na kampanie wyborcze, prowizje od kontraktów.
Zjawisko politycznej mikoryzy jest powszechne, także w USA czy Wielkiej Brytanii, bo zapewnia korzyści obu stronom. Tyle że w UE tego rodzaju symbioza zamieniła się w zwykłe pasożytnictwo. Obecne kłopoty Volkswagena czy Fiata dowodzą, że los części europejskich firm zależy w większym stopniu od wyniku wyborów niż ich działań na rynku. A partie w swej zachłanności mogą zrujnować nawet gigantów. Opór Niemców, Francuzów czy Włochów wobec żądań McCree-vy'ego jest tu bardzo wymowny. Niestety, do chóru obrońców politycznego kapitalizmu zdążył się przyłączyć w imieniu Polski rząd Marka Belki.
Mieć, nie będąc widzianym
Za prekursorów europejskiego kapitalizmu politycznego uchodzi ród Wallenbergów. Esse non vidare (być, ale nie być widzianym), motto wpisane w jego herb, dziennikarze szybko zmienili na "mieć, nie będąc widzianym". Dzięki przywilejom nadanym przez państwo rodzina Wallenbergów, najbardziej wpływowy i najbogatszy ród Skandynawii, zapewniła sobie pieniądze, a współpracującym z nimi socjaldemokratom - władzę. Przez ponad pół wieku socjaldemokraci wydawali przepisy sprzyjające gromadzeniu miliardów przez Wallenbergów, a w zamian za to ci oferowali wyższe pensje popierającym socjalistów związkowcom. Sytuacja była tak absurdalna, że na początku lat 90. Wallenbergowie kontrolowali największe szwedzkie firmy, takie jak Ericsson, Scania, Saab, ABB czy Electrolux, mając tylko 2 proc. akcji spółek notowanych na sztokholmskiej giełdzie papierów wartościowych! Taką kontrolę dawało im szwedzkie prawo. Ten system nie sprzyjał zagranicznym inwestycjom i hamował wzrost gospodarczy. To sprawiło, że od połowy lat 90. Wallenbergowie tracą wpływy.
W Niemczech największe koncerny (m.in Volkswagen, Siemens, RWE) stworzyły system, w którym przy zachowaniu pozorów legalności "kupują" władzę i wpływy. W książce "Polityka robi pieniądze" prof. Hans Herbert von Arnim z Wyższej Szkoły Zarządzania w Speyer prześwietlił dochody polityków w RFN. Dowiódł on, że przywileje, ulgi podatkowe oraz różne sposoby zarabiania "na boku" sprawiają, że niemieccy politycy w rzeczywistości zarabiają znacznie więcej, niż wynikałoby to z oficjalnych deklaracji majątkowych. Największe wpływy polityczne w Niemczech zdobył VW. Dzięki ustawie z 1960 r. kontrolę nad firmą sprawuje niepodzielnie land Dolnej Saksonii (ma 18,1 proc. akcji koncernu). Kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder przez ostatnie siedem lat konsekwentnie odmawiał zlikwidowania tych przywilejów. Wcześniej zasiadał w zarządzie VW jako przedstawiciel landu Dolnej Saksonii. Peter Hartz, przyjaciel Schroedera i autor niemieckiego programu reform, członek rady nadzorczej VW od 1993 r., stworzył pajęczynę polityczno-biznesowych powiązań, oplatającą największe firmy w Niemczech. VW opłacał ponad 100 posłów, głównie z SPD. Skutki prowadzenia takiej polityki to milionowe straty (tylko w 2004 r. część koncernu pod marką VW straciła 250-300 mln euro), przerost zatrudnienia i o 40 proc. wyższe niż u konkurentów koszty produkcji.
Polityczny kapitalizm międzynarodowy
O ile Niemcy protektorat polityków nad biznesem zawdzięczają "społecznej gospodarce rynkowej", która odrzuca realia ekonomiczne na rzecz pobożnych życzeń, o tyle we Francji kapitalizm polityczny w patologicznym wydaniu rozbudował gen. Charles de Gaulle. Aby zapewnić Francji bezpieczeństwo energetyczne, w 1963 r. założył koncern paliwowy Elf. Chodziło o stworzenie przykrywki dla francuskich tajnych służb działających w Afryce, w krajach produkujących ropę naftową. Pierwszym prezesem Elfa był wyznaczony przez de Gaulle'a Pierre Guillaume, założyciel głównego dowództwa francuskich tajnych służb i były minister obrony Francji. Przez 40 lat działalności Elf był narzędziem w rękach francuskich polityków. Narzędziem stosowanym nawet w polityce międzynarodowej. W latach 80. Elf finansował nie tylko wszystkie francuskie partie, ale nawet niemiecką CDU Helmuta Kohla.
W listopadzie 2004 r. zakończył się największy proces w powojennej historii Francji. Skazano 30 spośród 37 oskarżonych polityków i członków władz koncernu Elf. Wskutek praktykowania politycznego kapitalizmu firma straciła
305 mln euro tylko podczas drugiej kadencji prezydenta Francois Mitterranda (1988-1995). Loik Le Floch-Prigent, były szef Elfa, na każde pytanie sądu odpowiadał, że jedyną osobą, która ma prawo go rozliczać, jest prezydent Francji, bo to on go mianował i to on wydawał mu polecenia.
Biznes prorządowy
We Włoszech tylko w ostatniej dekadzie z powodu korupcji możliwej dzięki politycznemu kapitalizmowi do więzienia miało powędrować dwóch byłych premierów. Na początku lat 90. okazało się, że praktyka opodatkowania zamówień publicznych przez partyjnych notabli jest powszechnie stosowana: zdobycie kontraktu kosztowało 3-15 proc. wartości zlecenia. Uzyskane pieniądze politycy dzielili między siebie. Pieniądze brali politycy od lewa do prawa, więc nikomu nie zależało na zlikwidowaniu patologii. Sanacja nie trwała we Włoszech długo, co pokazuje przykład rodziny Agnellich, właścicieli Fiata.
Ulubionym powiedzeniem Giovanniego, nieżyjącej już głowy rodu Agnellich, było zdanie: "Agnelli są zawsze prorządowi". Fiat, popierając rządzącą lewicową koalicję Drzewo Oliwne, mógł liczyć na wsparcie rządu. Według tygodnika "L'espresso", w ciągu ostatnich dziesięciu lat Fiat dostał z budżetu 5 mld euro! Polityczna mikoryza skończyła się w 2002 r. wraz z dojściem do władzy Slivio Berlusconiego. Najbogatszy Włoch, właściciel m.in. największego w kraju koncernu medialnego Mediaset i wielu spółek finansowych, udziałów w bankach, miał bowiem inne priorytety. W pierwszym roku rządów Berlusconiego Fiat poniósł więc stratę w wysokości 4,3 mld euro.
Solidarność Belki
W najmniejszym stopniu polityczną mikoryzę dopuszcza anglosaska kultura polityczna. Dowodem na to jest dymisja Davida Blunketta. Wiosną tego roku, czyli po rezygnacji z funkcji ministra spraw wewnętrznych, a przed mianowaniem na ministra pracy, był on zatrudniony m.in. w firmie badającej DNA, w której kupił udziały. Jego wina polegała na tym, że nie skonsultował tego ze specjalną komisją etyczną, co zgodnie z etycznym kodeksem brytyjskiego rządu powinien zrobić. Podobnie skończył Tom DeLay, szef republikańskiej większości w Senacie USA, uważany za trzecią osobę w państwie. DeLay musiał się podać do dymisji, gdy został oskarżony o konspirację w celu złamania prawa stanowego o finansowaniu kampanii wyborczych.
Polska częściej wybierała drogę francuską niż anglosaską. Gdy w ubiegłym roku ujawniliśmy aferę Lux Medu, czyli okoliczności przyznania przez państwowy bank preferencyjnego kredytu prywatnej firmie zatrudniającej żony premiera i szefa jego kancelarii oraz żonę szefa tegoż banku, premier Marek Belka uznał te fakty za "puste jak tykwa". Nie dziwi więc, że rząd Belki poparł stanowisko rządu ówczesnego kanclerza Schroedera, czyli zasadę uprzywilejowania akcji strategicznych spółek, chociaż z tego powodu KE skierowała sprawę przeciwko Niemcom do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Sprawdziła się zasada: kto z kim przestaje, takim się staje. W Europie to niestety standard.społe
EUROKAPITALIZM POLITYCZNY Politycy oskarżeni o korupcję |
---|
NIEMCY
FRANCJA
WŁOCHY
BELGIA
|
Więcej możesz przeczytać w 46/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.