Sieć terrorystyczna Zarkawiego w Europie jest silniejsza od Al-Kaidy
Pewnego dnia będę słynniejszy od bin Ladena - powtarzał współwięźniom z celi wytatuowany pijaczyna. To było na początku lat 90. W ubiegłym tygodniu ten człowiek - Abu Musab al-Zarkawi - przyznał się do zorganizowania zamachów na luksusowe hotele w Ammanie. Zginęło 56 osób, 110 zostało rannych. Waszyngton proponuje za jego głowę 25 mln USD - tyle samo, ile za Osamę bin Ladena. Zarkawi może się jednak okazać znacznie niebezpieczniejszy od szefa Al-Kaidy. Z jego siatką - jak wyliczyli eksperci z amerykańskiego Narodowego Centrum Antyterrorystycznego (NCC) - współpracują co najmniej 24 organizacje fundamentalistów islamskich na Bliskim Wschodzie, w Europie, Afryce i Azji, w sumie w 40 krajach.
Wojna na pustyni
Członkowie sunnickiego klanu al-Mahal, kontrolującego pogranicze z Syrią, szczerze nienawidzili marines, gdy ci zjawili się na ich ziemiach tuż po obaleniu Saddama w 2003 r. Nie atakowali ich jednak, licząc na to, że szybko odejdą. Po kilku tygodniach marines rzeczywiście się wycofali, ale szybko zaczęli się pojawiać inni cudzoziemcy. Na domiar złego przemykający się nielegalnie przez granicę z Syrią uzbrojeni dżihadyści sprzymierzyli się z konkurującym z al-Mahal klanem al-Karabilach. Niedawnych włodarzy zaczęto wyrzucać z domów, a gdy się buntowali - mordowano ich.
Dwa tygodnie temu al-Mahal wrócili na swe ziemie. W oddziałach Obrońców Pustyni armii irackiej wspólnie z marines prowadzą operację "Stalowa kurtyna". To największa od rozpoczęcia wojny obława na terrorystów. Zarkawi, uważany za ich przywódcę, już nazajutrz po rozpoczęciu operacji zagroził, że jeśli nie zostanie przerwana, Mezopotamia zatrzęsie się od ataków. Dwa dni później przystąpił do realizacji groźby. Tyle że nie zorganizował serii krwawych zamachów w Iraku, jak się spodziewano. Bomby wybuchły w Ammanie. - Od dawna było jasne, że Zarkawi nie poprzestanie na destabilizowaniu sytuacji u nas - uważa Bajan Dżabbor, szef irackiego MSW.
O planach Zarkawiego świadczyły listy do jednego z jego zastępców, Abu Azzama. Zabito go podczas akcji wojsk amerykańskich i irackich w połowie września. Prawdopodobnie wtedy bagdadzkie władze zdobyły korespondencję, z której wynika, że Zarkawi chce, by zagraniczni dżihadyści - których jest w Iraku około 10 tys. - wrócili do swoich ojczyzn i "tam rozpoczęli świętą wojnę przeciw krzyżowcom z Ameryki i ich sojusznikom". Zamach w Ammanie był najpewniej częścią tego planu, a jednocześnie preludium odwetu za "Stalową kurtynę".
Zabójczy fantom
O nowym terroryście numer jeden wiadomo, że jest weteranem wojny w Afganistanie. Podobno znał bin Ladena, ale go nie lubił. W 1992 r. trafił na 15 lat do wiezienia w Jordanii za spiskowanie przeciw królestwu i planowanie ataków na turystów. - Gdy go zamykano, był zapijaczonym oprychem. To w więzieniu zmienił się w religijnego radykała - mówi prof. Bernard Haykel z Instytutu Bliskiego Wschodu i Studiów nad Islamem na Uniwersytecie Oksfordzkim.
Zarkawi odzyskał wolność już w 1997 r. dzięki ogólnonarodowej amnestii i natychmiast zabrał się do budowania swej organizacji - Dżamiat al-Tawhid wa Dżihad (Jeden Bóg i Święta Wojna). Znów planował zamachy. W przeddzień aresztowania udało mu się uciec z Jordanii. Sąd w Ammanie skazał go zaocznie na karę śmierci. Nie jest jasne, co się z nim działo przez kolejnych sześć lat. Podobno wrócił do Afganistanu, gdzie został ranny. Stamtąd miał jechać do Iranu. Waszyngton długo utrzymywał, że Zarkawi trafił do szpitala w Bagdadzie, gdzie amputowano mu nogę. Colin Powell, ówczesny sekretarz stanu USA, na forum Rady Bezpieczeństwa w słynnym przemówieniu w lutym 2003 r. twierdził, że Zarkawi ukrywał się przez kilka miesięcy w obozie Ansar al-Islam w górach północnego Iraku.
Sieć
Trzej Arabowie skazani w ubiegłym tygodniu w Dźsseldorfie za terroryzm zeznali, że Zarkawi pomagał im w organizacji ataków na lokale należące do Żydów. Sędzia Ottmar Breitling w uzasadnieniu wyroku napisał, że "w tej sprawie Zarkawi powinien siedzieć na ławie oskarżonych". Wiadomo, że to on był mózgiem udaremnionego tzw. ataku milenijnego w Ammanie, maczał też palce w organizacji udaremnionych zamachów na metro w Londynie w 2003 r. oraz rok później w Ammanie - terroryści zamierzali wówczas użyć broni biochemicznej, która mogła zabić nawet 20 tys. ludzi.
Zarkawi zbudował sieć terrorystyczną, z którą współpracują 24 organizacje, od takich kolosów jak Hezbollah i Islamski Dżihad, po kilkudziesięcioosobowe grupy w Indonezji i na Filipinach. Zdaniem wielu wywiadów, Al-Kaida nigdy nie miała tak mocnej i rozbudowanej struktury w Europie jak Tawhid. Jeden z zamachowców, którzy wysadzili się w Londynie w lipcu tego roku, na pożegnalnym nagraniu oświadczył, że uważa Zarkawiego - obok bin Ladena i jego zastępcy Ajmana
al-Zawahiriego - za bohatera. W ubiegłym tygodniu z kolei okazało się, że powiązania z Jordańczykiem mieli Arabowie przygotowujący ataki w Sydney i Melbourne. - W czasach największej świetności Al-Kaidy oceniano, że współpracuje z nią około 60 organizacji. Tyle że Baza istniała znacznie dłużej i miała dużo większe zaplecze finansowe - mówi Steven Simon, członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego w administracji Billa Clintona.
NCC wyliczyła, że Zarkawi jest odpowiedzialny jedynie za 2-5 proc. przypisywanych mu ataków. Prof. Bernard Haykel uważa, że Jordańczyk stał się ikoną sunnickiego ruchu oporu w Iraku. - Zbudował z sunnitami bliskie kontakty, ale nie jest ich przywódcą - mówi. - Zarkawi zyskuje sławę dzięki przypisywanym mu zamachom, a ci, którzy są za nie odpowiedzialni, mają gwarancję, że nie znajdą się na celowniku - dodaje Steven Simon. - Nie zmienia to faktu - twierdzi z kolei John Scott Redd, dyrektor NCC - że codziennie stanowi on zagrożenie operacyjne. Osama bin Laden to strateg działający w ukryciu, Zarkawi zaś osobiście planuje ataki w Iraku - mówi Redd.
Dowództwo wojsk USA podało, że od początku roku zabito ponad stu bliskich współpracowników Jordańczyka, a kolejnych ponad 300 schwytano. Amerykańscy eksperci utrzymują, że za zamachy odpowiada 2-5 tys. jego ludzi, podczas gdy ruch oporu oceniany jest na 20 tys. rebeliantów.
Alternatywa dla al-Kaidy
Zarkawiego nazywa się przywódcą Al-Kaidy w Iraku, ale zdaniem części ekspertów, już dawno stał się on niezależny. - Jeszcze w czasach Afganistanu Zarkawi nie chciał mieć nic wspólnego z al-Kaidą. Powtarzał, że jego organizacja ma być alternatywą dla tych, którzy nie chcą się do niej przyłączać - uważa prof. Haykel. Wiadomo też, że Zarkawi nie zgadza się z Zawahirim, głównym ideologiem Bazy - uważa, że dżihad powinien być bardziej radykalny. - Zarkawi nie chce mieć zwierzchników. Za cel obrał szyitów, podczas gdy Al-Kaida jest przeciw atakom na cywilów. Trwa spór wokół taktyki, ale nie o strategię - mówi prof. Haykel.
Zagrożenie ze strony Zarkawiego jest co najmniej tak samo poważne jak ze strony Osamy bin Ladena. Ten ostatni - jeśli w ogóle jeszcze żyje - jest schorowany, ukrywa się najpewniej w górach na pograniczu afgańsko-pakistańskim, nie mając kontaktu ze światem. Jordańczyk w ciągu dwóch lat zjednoczył sunnickie grupy terrorystyczne. Deklaruje, że jego celem jest rozpętanie wojny domowej w Iraku. Wielu ekspertów twierdzi jednak, że dzięki ciągłemu eksponowaniu go w mediach i temu, że stał się twarzą al-Kaidy, garściami będzie mógł czerpać z arabskiego nacjonalizmu i islamskiego fundamentalizmu.
Zarkawi umie korzystać z mediów, co udowodnił, dokonując brutalnych egzekucji przed kamerami. Jest gwarantem, że nawet jeśli bin Laden zostanie zabity lub schwytany, al-Kaida przetrwa i może się stać jeszcze niebezpieczniejsza.
Wojna na pustyni
Członkowie sunnickiego klanu al-Mahal, kontrolującego pogranicze z Syrią, szczerze nienawidzili marines, gdy ci zjawili się na ich ziemiach tuż po obaleniu Saddama w 2003 r. Nie atakowali ich jednak, licząc na to, że szybko odejdą. Po kilku tygodniach marines rzeczywiście się wycofali, ale szybko zaczęli się pojawiać inni cudzoziemcy. Na domiar złego przemykający się nielegalnie przez granicę z Syrią uzbrojeni dżihadyści sprzymierzyli się z konkurującym z al-Mahal klanem al-Karabilach. Niedawnych włodarzy zaczęto wyrzucać z domów, a gdy się buntowali - mordowano ich.
Dwa tygodnie temu al-Mahal wrócili na swe ziemie. W oddziałach Obrońców Pustyni armii irackiej wspólnie z marines prowadzą operację "Stalowa kurtyna". To największa od rozpoczęcia wojny obława na terrorystów. Zarkawi, uważany za ich przywódcę, już nazajutrz po rozpoczęciu operacji zagroził, że jeśli nie zostanie przerwana, Mezopotamia zatrzęsie się od ataków. Dwa dni później przystąpił do realizacji groźby. Tyle że nie zorganizował serii krwawych zamachów w Iraku, jak się spodziewano. Bomby wybuchły w Ammanie. - Od dawna było jasne, że Zarkawi nie poprzestanie na destabilizowaniu sytuacji u nas - uważa Bajan Dżabbor, szef irackiego MSW.
O planach Zarkawiego świadczyły listy do jednego z jego zastępców, Abu Azzama. Zabito go podczas akcji wojsk amerykańskich i irackich w połowie września. Prawdopodobnie wtedy bagdadzkie władze zdobyły korespondencję, z której wynika, że Zarkawi chce, by zagraniczni dżihadyści - których jest w Iraku około 10 tys. - wrócili do swoich ojczyzn i "tam rozpoczęli świętą wojnę przeciw krzyżowcom z Ameryki i ich sojusznikom". Zamach w Ammanie był najpewniej częścią tego planu, a jednocześnie preludium odwetu za "Stalową kurtynę".
Zabójczy fantom
O nowym terroryście numer jeden wiadomo, że jest weteranem wojny w Afganistanie. Podobno znał bin Ladena, ale go nie lubił. W 1992 r. trafił na 15 lat do wiezienia w Jordanii za spiskowanie przeciw królestwu i planowanie ataków na turystów. - Gdy go zamykano, był zapijaczonym oprychem. To w więzieniu zmienił się w religijnego radykała - mówi prof. Bernard Haykel z Instytutu Bliskiego Wschodu i Studiów nad Islamem na Uniwersytecie Oksfordzkim.
Zarkawi odzyskał wolność już w 1997 r. dzięki ogólnonarodowej amnestii i natychmiast zabrał się do budowania swej organizacji - Dżamiat al-Tawhid wa Dżihad (Jeden Bóg i Święta Wojna). Znów planował zamachy. W przeddzień aresztowania udało mu się uciec z Jordanii. Sąd w Ammanie skazał go zaocznie na karę śmierci. Nie jest jasne, co się z nim działo przez kolejnych sześć lat. Podobno wrócił do Afganistanu, gdzie został ranny. Stamtąd miał jechać do Iranu. Waszyngton długo utrzymywał, że Zarkawi trafił do szpitala w Bagdadzie, gdzie amputowano mu nogę. Colin Powell, ówczesny sekretarz stanu USA, na forum Rady Bezpieczeństwa w słynnym przemówieniu w lutym 2003 r. twierdził, że Zarkawi ukrywał się przez kilka miesięcy w obozie Ansar al-Islam w górach północnego Iraku.
Sieć
Trzej Arabowie skazani w ubiegłym tygodniu w Dźsseldorfie za terroryzm zeznali, że Zarkawi pomagał im w organizacji ataków na lokale należące do Żydów. Sędzia Ottmar Breitling w uzasadnieniu wyroku napisał, że "w tej sprawie Zarkawi powinien siedzieć na ławie oskarżonych". Wiadomo, że to on był mózgiem udaremnionego tzw. ataku milenijnego w Ammanie, maczał też palce w organizacji udaremnionych zamachów na metro w Londynie w 2003 r. oraz rok później w Ammanie - terroryści zamierzali wówczas użyć broni biochemicznej, która mogła zabić nawet 20 tys. ludzi.
Zarkawi zbudował sieć terrorystyczną, z którą współpracują 24 organizacje, od takich kolosów jak Hezbollah i Islamski Dżihad, po kilkudziesięcioosobowe grupy w Indonezji i na Filipinach. Zdaniem wielu wywiadów, Al-Kaida nigdy nie miała tak mocnej i rozbudowanej struktury w Europie jak Tawhid. Jeden z zamachowców, którzy wysadzili się w Londynie w lipcu tego roku, na pożegnalnym nagraniu oświadczył, że uważa Zarkawiego - obok bin Ladena i jego zastępcy Ajmana
al-Zawahiriego - za bohatera. W ubiegłym tygodniu z kolei okazało się, że powiązania z Jordańczykiem mieli Arabowie przygotowujący ataki w Sydney i Melbourne. - W czasach największej świetności Al-Kaidy oceniano, że współpracuje z nią około 60 organizacji. Tyle że Baza istniała znacznie dłużej i miała dużo większe zaplecze finansowe - mówi Steven Simon, członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego w administracji Billa Clintona.
NCC wyliczyła, że Zarkawi jest odpowiedzialny jedynie za 2-5 proc. przypisywanych mu ataków. Prof. Bernard Haykel uważa, że Jordańczyk stał się ikoną sunnickiego ruchu oporu w Iraku. - Zbudował z sunnitami bliskie kontakty, ale nie jest ich przywódcą - mówi. - Zarkawi zyskuje sławę dzięki przypisywanym mu zamachom, a ci, którzy są za nie odpowiedzialni, mają gwarancję, że nie znajdą się na celowniku - dodaje Steven Simon. - Nie zmienia to faktu - twierdzi z kolei John Scott Redd, dyrektor NCC - że codziennie stanowi on zagrożenie operacyjne. Osama bin Laden to strateg działający w ukryciu, Zarkawi zaś osobiście planuje ataki w Iraku - mówi Redd.
Dowództwo wojsk USA podało, że od początku roku zabito ponad stu bliskich współpracowników Jordańczyka, a kolejnych ponad 300 schwytano. Amerykańscy eksperci utrzymują, że za zamachy odpowiada 2-5 tys. jego ludzi, podczas gdy ruch oporu oceniany jest na 20 tys. rebeliantów.
Alternatywa dla al-Kaidy
Zarkawiego nazywa się przywódcą Al-Kaidy w Iraku, ale zdaniem części ekspertów, już dawno stał się on niezależny. - Jeszcze w czasach Afganistanu Zarkawi nie chciał mieć nic wspólnego z al-Kaidą. Powtarzał, że jego organizacja ma być alternatywą dla tych, którzy nie chcą się do niej przyłączać - uważa prof. Haykel. Wiadomo też, że Zarkawi nie zgadza się z Zawahirim, głównym ideologiem Bazy - uważa, że dżihad powinien być bardziej radykalny. - Zarkawi nie chce mieć zwierzchników. Za cel obrał szyitów, podczas gdy Al-Kaida jest przeciw atakom na cywilów. Trwa spór wokół taktyki, ale nie o strategię - mówi prof. Haykel.
Zagrożenie ze strony Zarkawiego jest co najmniej tak samo poważne jak ze strony Osamy bin Ladena. Ten ostatni - jeśli w ogóle jeszcze żyje - jest schorowany, ukrywa się najpewniej w górach na pograniczu afgańsko-pakistańskim, nie mając kontaktu ze światem. Jordańczyk w ciągu dwóch lat zjednoczył sunnickie grupy terrorystyczne. Deklaruje, że jego celem jest rozpętanie wojny domowej w Iraku. Wielu ekspertów twierdzi jednak, że dzięki ciągłemu eksponowaniu go w mediach i temu, że stał się twarzą al-Kaidy, garściami będzie mógł czerpać z arabskiego nacjonalizmu i islamskiego fundamentalizmu.
Zarkawi umie korzystać z mediów, co udowodnił, dokonując brutalnych egzekucji przed kamerami. Jest gwarantem, że nawet jeśli bin Laden zostanie zabity lub schwytany, al-Kaida przetrwa i może się stać jeszcze niebezpieczniejsza.
Więcej możesz przeczytać w 46/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.