Polska klasa średnia wreszcie przestaje dekorować domy Kossakami
Sztukę figuratywną chcą przede wszystkim wieszać w swoich mieszkaniach obywatele III RP. W pierwszej setce najlepiej sprzedających się artystów jest tylko jeden malarz współczesny - Jerzy Nowosielski. Dzieła sztuki kupują już nie tylko zamożni biznesmeni, ale też coraz liczniejsza grupa yuppies. Ale ci ostatni nie kupują obrazów Jacka Malczewskiego, Wlastimila Hofmana czy Wojciecha Kossaka. Nie interesują ich również prace Wojtka Siudmaka, Edwarda Dwurnika czy Rafała Olbińskiego. W swoich domach i mieszkaniach najchętniej umieszczają prace młodych artystów. - Dobrze sprzedają się nawet debiutanci, tacy jak Monika Szwed, która ledwie dwa lata temu ukończyła ASP w Poznaniu. Gdy zorganizowaliśmy jej pierwszą wystawę, sprzedaliśmy prawie wszystko - mówi Jan Michalski z krakowskiej galerii Zderzak.
Ceny dzieł młodych polskich artystów zależą od tego, czy zainteresowanie nimi jest tylko lokalne - polskie, czy interesują się nimi także zagraniczni nabywcy. Za prace Wilhelma Sasnala, Martty Węg czy Kai Soleckiej trzeba płacić więcej, bo sprzedają się w Londynie czy Amsterdamie.
Kossak kontra Nowosielski
W latach 1990-1997 na aukcjach najwięcej sprzedano obrazów Jacka Malczewskiego, Wlastimila Hofmana, Jerzego Kossaka, Wojciecha Kossaka i Nikifora. W latach 1998-2000 największym wzięciem cieszyły się obrazy Alfonsa Karpińskiego i Teodora Axentowicza. W ostatnich czterech latach natomiast liderem został Jerzy Nowosielski, głównie za sprawą wielkiej wystawy przygotowanej przez krakowskiego marszanda Andrzeja Starmacha.
To, że od 2000 r. wzrasta udział sztuki współczesnej w obrotach aukcyjnych w Polsce, dowodzi, że nasz rynek upodabnia się do zachodnich. Potwierdza to Marek Lengiewicz, szef największego polskiego domu aukcyjnego - Rempex. - Osoby przed czterdziestką praktycznie nie kupują sztuki dawnej. Poza tym w ich nowych, dużych apartamentach jest więcej miejsca, więc można na przykład wstawiać instalacje - mówi szef Rempeksu.
Stabilny gust klasy średniej
Rynek sztuki w III RP różni się od przedwojennego tym, że jest znacznie szczuplejszy. Ale gusta najlepszego klienta, czyli klasy średniej, niewiele się zmieniły. Przedstawiciele klasy średniej przed wojną zbierali głównie dzieła modernistów, secesję, a w latach 20. i 30. artystów spod znaku Rytmu, czyli prace o treściach narodowych i ludowych okraszone odrobiną nowoczesności. Największym wzięciem cieszyli się tacy artyści, jak Wacław Borowski, Eugeniusz Zak, Tadeusz Makowski, Leopold Gottlieb czy Henryk Kuna. Przed wojną wielu arystokratów było jednocześnie mecenasami artystów, zapraszali więc twórców, stwarzali im warunki do pracy, a potem kupowali ich prace. Tak było na przykład w latach 30. z kolorystami, czyli grupą takich twórców, jak Jan Cybis, Hanna Rudzka-Cybisowa, Wacław Taranczewski, Piotr Potworowski. W latach 20. i 30. liczne dzieła sztuki zamawiał państwowy mecenas, co wpływało i na ceny, i na lansowanie nowych nazwisk. Pierwszym dużym państwowym zamówieniem były dzieła pokazane na wystawie światowej w 1925 r. w Paryżu. Urządzali go przede wszystkim rytmiści. Potem ich prace kupowały instytucje i korporacje.
Poznański i Kulczyk
W III RP nie ma jeszcze takich mecenasów sztuki jak łódzki przemysłowiec Izrael Poznański. Udało mu się zgromadzić setki świetnych obrazów, m.in. impresjonistów oraz takich polskich malarzy, jak bracia Gierymscy, Podkowiński czy Rodakowski. Najbogatszy Polak, Jan Kulczyk, a właściwie jego żona Grażyna ma zupełnie inne upodobania niż łódzki milioner. - Kiedyś skupiałam się na drugiej połowie XX wieku, teraz zdecydowanie preferuję młodą sztukę, na przykład wideo. Zbieram też fotografie. Ostatnio kupiłam prace młodego fotografika Macieja Osiki - mówi "Wprost" Grażyna Kulczyk. Oprócz młodych artystów Grażyna Kulczyk najbardziej lubi twórczość Tadeusza Kantora. Zapowiada, że część kolekcji po raz pierwszy pokaże publicznie w przyszłym roku.
- Wśród setki najbogatszych Polaków prawdziwą kolekcję mają chyba tylko braci Bieńkowscy. Tylko prac Henryka Stażewskiego jest w tej kolekcji pięćdziesiąt - mówi Grażyna Kulczyk. Bracia Dariusz i Krzysztof Bieńkowscy, łódzcy przedsiębiorcy, mają też kilkanaście obrazów Wojciecha Fangora oraz m.in. prace Jadwigi Maziarskiej, Wacława Szpakowskiego, Jana Berdyszaka, Stefana Gierowskiego, Ryszarda Winiarskiego, Koji Kamoji, Jurgena Blum-Kwiatkowskiego, Mariana Bogusza, Zbigniewa Dłubaka, Zbigniewa Gostomskiego i Kajetana Sosnowskiego.
W krajach zachodnich 80 proc. zakupów dzieł sztuki na aukcjach dokonują firmy, najczęściej amerykańskie i japońskie. To się opłaca, bo istnieje tam system odpisów podatkowych. Pozostałe 20 proc. kupują projektanci wnętrz (w imieniu swoich klientów) i osoby prywatne. W Polsce jest na odwrót. Firmy i instytucje państwowe dokonują zaledwie 10 proc. transakcji, zaś resztę - prywatni nabywcy. To oznacza, że po pierwsze - bogacimy się, a po drugie - istnieje popyt na sztukę, która w naszych wnętrzach wypiera masówkę spod znaku Ikea.
Gusta Polaków są coraz bardziej ustabilizowane, co sprawia, że domom akcyjnym - inaczej niż jeszcze 10 lat temu - rzadko udaje się sztucznie nakręcać koniunkturę na niektórych artystów. Niedawno próbowano podbić ceny (nawet trzykrotnie) na dzieła tragicznie zmarłego Zdzisława Beksińskiego. Ale nie znaleźli się chętni, bo to malarstwo cieszy się popularnością wśród ludzi młodych, których najczęściej na te obrazy jednak nie stać. Janusz Miliszkiewicz, specjalista rynku aukcyjnego, przewiduje, że podrożeją obrazy klasyka ekspresjonizmu Eugeniusza Markowskiego. Dziś jego olejne płótna są sprzedawane po 30-40 tys. zł. Antykwariusze twierdzą, że warto kupować obrazy profesora gdańskiej ASP Kiejstuta Bereźnickiego i prace Macieja Świeszewskiego, bo one też podrożeją. W ogóle warto kupować dobrą sztukę, bo nasze domy i mieszkania wciąż w większości są udekorowane kiczem lub masówką, co psuje gust.
Ceny dzieł młodych polskich artystów zależą od tego, czy zainteresowanie nimi jest tylko lokalne - polskie, czy interesują się nimi także zagraniczni nabywcy. Za prace Wilhelma Sasnala, Martty Węg czy Kai Soleckiej trzeba płacić więcej, bo sprzedają się w Londynie czy Amsterdamie.
Kossak kontra Nowosielski
W latach 1990-1997 na aukcjach najwięcej sprzedano obrazów Jacka Malczewskiego, Wlastimila Hofmana, Jerzego Kossaka, Wojciecha Kossaka i Nikifora. W latach 1998-2000 największym wzięciem cieszyły się obrazy Alfonsa Karpińskiego i Teodora Axentowicza. W ostatnich czterech latach natomiast liderem został Jerzy Nowosielski, głównie za sprawą wielkiej wystawy przygotowanej przez krakowskiego marszanda Andrzeja Starmacha.
To, że od 2000 r. wzrasta udział sztuki współczesnej w obrotach aukcyjnych w Polsce, dowodzi, że nasz rynek upodabnia się do zachodnich. Potwierdza to Marek Lengiewicz, szef największego polskiego domu aukcyjnego - Rempex. - Osoby przed czterdziestką praktycznie nie kupują sztuki dawnej. Poza tym w ich nowych, dużych apartamentach jest więcej miejsca, więc można na przykład wstawiać instalacje - mówi szef Rempeksu.
Stabilny gust klasy średniej
Rynek sztuki w III RP różni się od przedwojennego tym, że jest znacznie szczuplejszy. Ale gusta najlepszego klienta, czyli klasy średniej, niewiele się zmieniły. Przedstawiciele klasy średniej przed wojną zbierali głównie dzieła modernistów, secesję, a w latach 20. i 30. artystów spod znaku Rytmu, czyli prace o treściach narodowych i ludowych okraszone odrobiną nowoczesności. Największym wzięciem cieszyli się tacy artyści, jak Wacław Borowski, Eugeniusz Zak, Tadeusz Makowski, Leopold Gottlieb czy Henryk Kuna. Przed wojną wielu arystokratów było jednocześnie mecenasami artystów, zapraszali więc twórców, stwarzali im warunki do pracy, a potem kupowali ich prace. Tak było na przykład w latach 30. z kolorystami, czyli grupą takich twórców, jak Jan Cybis, Hanna Rudzka-Cybisowa, Wacław Taranczewski, Piotr Potworowski. W latach 20. i 30. liczne dzieła sztuki zamawiał państwowy mecenas, co wpływało i na ceny, i na lansowanie nowych nazwisk. Pierwszym dużym państwowym zamówieniem były dzieła pokazane na wystawie światowej w 1925 r. w Paryżu. Urządzali go przede wszystkim rytmiści. Potem ich prace kupowały instytucje i korporacje.
Poznański i Kulczyk
W III RP nie ma jeszcze takich mecenasów sztuki jak łódzki przemysłowiec Izrael Poznański. Udało mu się zgromadzić setki świetnych obrazów, m.in. impresjonistów oraz takich polskich malarzy, jak bracia Gierymscy, Podkowiński czy Rodakowski. Najbogatszy Polak, Jan Kulczyk, a właściwie jego żona Grażyna ma zupełnie inne upodobania niż łódzki milioner. - Kiedyś skupiałam się na drugiej połowie XX wieku, teraz zdecydowanie preferuję młodą sztukę, na przykład wideo. Zbieram też fotografie. Ostatnio kupiłam prace młodego fotografika Macieja Osiki - mówi "Wprost" Grażyna Kulczyk. Oprócz młodych artystów Grażyna Kulczyk najbardziej lubi twórczość Tadeusza Kantora. Zapowiada, że część kolekcji po raz pierwszy pokaże publicznie w przyszłym roku.
- Wśród setki najbogatszych Polaków prawdziwą kolekcję mają chyba tylko braci Bieńkowscy. Tylko prac Henryka Stażewskiego jest w tej kolekcji pięćdziesiąt - mówi Grażyna Kulczyk. Bracia Dariusz i Krzysztof Bieńkowscy, łódzcy przedsiębiorcy, mają też kilkanaście obrazów Wojciecha Fangora oraz m.in. prace Jadwigi Maziarskiej, Wacława Szpakowskiego, Jana Berdyszaka, Stefana Gierowskiego, Ryszarda Winiarskiego, Koji Kamoji, Jurgena Blum-Kwiatkowskiego, Mariana Bogusza, Zbigniewa Dłubaka, Zbigniewa Gostomskiego i Kajetana Sosnowskiego.
W krajach zachodnich 80 proc. zakupów dzieł sztuki na aukcjach dokonują firmy, najczęściej amerykańskie i japońskie. To się opłaca, bo istnieje tam system odpisów podatkowych. Pozostałe 20 proc. kupują projektanci wnętrz (w imieniu swoich klientów) i osoby prywatne. W Polsce jest na odwrót. Firmy i instytucje państwowe dokonują zaledwie 10 proc. transakcji, zaś resztę - prywatni nabywcy. To oznacza, że po pierwsze - bogacimy się, a po drugie - istnieje popyt na sztukę, która w naszych wnętrzach wypiera masówkę spod znaku Ikea.
Gusta Polaków są coraz bardziej ustabilizowane, co sprawia, że domom akcyjnym - inaczej niż jeszcze 10 lat temu - rzadko udaje się sztucznie nakręcać koniunkturę na niektórych artystów. Niedawno próbowano podbić ceny (nawet trzykrotnie) na dzieła tragicznie zmarłego Zdzisława Beksińskiego. Ale nie znaleźli się chętni, bo to malarstwo cieszy się popularnością wśród ludzi młodych, których najczęściej na te obrazy jednak nie stać. Janusz Miliszkiewicz, specjalista rynku aukcyjnego, przewiduje, że podrożeją obrazy klasyka ekspresjonizmu Eugeniusza Markowskiego. Dziś jego olejne płótna są sprzedawane po 30-40 tys. zł. Antykwariusze twierdzą, że warto kupować obrazy profesora gdańskiej ASP Kiejstuta Bereźnickiego i prace Macieja Świeszewskiego, bo one też podrożeją. W ogóle warto kupować dobrą sztukę, bo nasze domy i mieszkania wciąż w większości są udekorowane kiczem lub masówką, co psuje gust.
Więcej możesz przeczytać w 46/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.