W Polsce kapitalizm państwowy zostanie wyrugowany przez państwowy kapitalizm
O Jezu! Jak ten Cyrankiewicz zeszczuplał!" - zawołała pewna pani oglądająca w telewizji premiera wygłaszającego expose w Sejmie. Pani ta musiała doskonale pamiętać PRL lat 60., a więc należy do rówieśników braci Kaczyńskich. Krótko mówiąc, jest to osoba młoda, skłonna do spontanicznych reakcji. Co prawda, Oscar Wilde ostrzegał, żeby uważać na swoje spontaniczne reakcje, bo mogą być prawdziwe. Wówczas mogłoby się okazać, że Lech Kaczyński do złudzenia przypomina przewodniczącego Rady Państwa Henryka Jabłońskiego, również profesora, równie siwego i równie wysokiego.
Skoro tak, to brakuje nam do całości I sekretarza, na przykład Władysława Gomułki, który nie ponosząc żadnej odpowiedzialności, kierował państwem, decydował o wszystkim, nie będąc żadnym konstytucyjnym organem władzy. Kto to może być? Prymas raczej nie, bo za uczciwy. Ojciec dyrektor Radia Maryja nie zasiada w Sejmie. Prosta zagadka, a tak trudno zdobyć się na odwagę i udzielić odpowiedzi, która może dotknąć partię i w konsekwencji pozbawi nas możliwości kandydowania na stanowisko marszałka dworu. Zagadkę tę rozwiązał w rozmowie z "Wprost" premier Kazimierz Marcinkiewicz, ujawniając swoje relacje z przewodniczącym. Przyznał, że jeśli będzie odbiegał od wizji państwa, jaką ma Jarosław Kaczyński, to będzie on miał prawo przywołać go do porządku.
Znowu ciśnie się na usta stare, ale jare hasło: "Partia kieruje, rząd rządzi". I tylko prasa sterowana przez wichrzycieli i elementy antysocjalistyczne nie chce albo nie może zrozumieć ducha przemian. Potwierdza to tekst Michała Zielińskiego "Program powszechnej szczęśliwości", który nie zostawia suchej nitki na programie gospodarczym zaprezentowanym w expose premiera. Opętany liberalizmem autor nie rozumie, że gospodarka jest dla głupków, co potwierdził sam Bill Clinton, wieszając nad swoim biurkiem hasło "Gospodarka, głupku". I sekretarz wielokrotnie wskazywał na niszczący wpływ gospodarki, a zwłaszcza hipermarketów, na życie społeczeństwa.
Skoro władza nie może się zajmować głupimi sprawami gospodarki, to musi oddelegować tam swoich ludzi, by stworzyć "społeczną gospodarkę nierynkową". Cnota władzy jest uratowana i kasa też, o czym piszą autorzy "nie kończącej się historii kapitalizmu politycznego" Aleksander i Jan Pińscy.
W Polsce ma być odwrotnie - kapitalizm państwowy zostanie wyrugowany przez państwowy kapitalizm. Grzegorz Indulski i Jarosław Jakimczyk poważnie przeanalizowali słowa premiera, że państwo nie będzie stolikiem do brydża dla partii rozgrywanych między politykami, ludźmi biznesu, funkcjonariuszami tajnych służb i gangsterami. I co? Stolika nie znaleźli, bo nowi gracze grają w czarnego Piotrusia na sporej kanapie ("Rząd wszystkich interesów"). Kto zostanie czarnym Piotrusiem? To obojętne, byleby tylko nikt z naszych.
Wierzę, że premier Marcinkiewicz chce uzdrowić państwo, ograniczyć korupcję, rozbić przestępcze struktury. Każdy uczciwy i nieuczciwy obywatel powinien go w tym wesprzeć, bo to jest naprawdę dobry interes dla jednych i szansa dla drugich. Tyle że z chorobą państwa żyjemy tak długo, że nawet rządzący mają kłopoty z prawidłowym zdiagnozowaniem przyczyn, proponując leczenie objawowe skutków. Podobnie jak z chorobą nadciśnieniową, która przez lata rujnuje cały organizm, a my leczymy tylko jej skutki. "Bomba w tętnicach", jak pisze Zbigniew Wojtasiński, autor tematu okładkowego, jest głównym zabójcą milionów ludzi. Organizm człowieka, tak jak organizm państwa, dość długo potrafi się dostosowywać do niszczącej go patologii. Wylew czy zawał, jeżeli nie kończy się śmiercią, wymaga długiego kosztownego leczenia.
A tak naprawdę wylewu się nie leczy, leczy się pacjenta, któremu szumi w głowie.
Skoro tak, to brakuje nam do całości I sekretarza, na przykład Władysława Gomułki, który nie ponosząc żadnej odpowiedzialności, kierował państwem, decydował o wszystkim, nie będąc żadnym konstytucyjnym organem władzy. Kto to może być? Prymas raczej nie, bo za uczciwy. Ojciec dyrektor Radia Maryja nie zasiada w Sejmie. Prosta zagadka, a tak trudno zdobyć się na odwagę i udzielić odpowiedzi, która może dotknąć partię i w konsekwencji pozbawi nas możliwości kandydowania na stanowisko marszałka dworu. Zagadkę tę rozwiązał w rozmowie z "Wprost" premier Kazimierz Marcinkiewicz, ujawniając swoje relacje z przewodniczącym. Przyznał, że jeśli będzie odbiegał od wizji państwa, jaką ma Jarosław Kaczyński, to będzie on miał prawo przywołać go do porządku.
Znowu ciśnie się na usta stare, ale jare hasło: "Partia kieruje, rząd rządzi". I tylko prasa sterowana przez wichrzycieli i elementy antysocjalistyczne nie chce albo nie może zrozumieć ducha przemian. Potwierdza to tekst Michała Zielińskiego "Program powszechnej szczęśliwości", który nie zostawia suchej nitki na programie gospodarczym zaprezentowanym w expose premiera. Opętany liberalizmem autor nie rozumie, że gospodarka jest dla głupków, co potwierdził sam Bill Clinton, wieszając nad swoim biurkiem hasło "Gospodarka, głupku". I sekretarz wielokrotnie wskazywał na niszczący wpływ gospodarki, a zwłaszcza hipermarketów, na życie społeczeństwa.
Skoro władza nie może się zajmować głupimi sprawami gospodarki, to musi oddelegować tam swoich ludzi, by stworzyć "społeczną gospodarkę nierynkową". Cnota władzy jest uratowana i kasa też, o czym piszą autorzy "nie kończącej się historii kapitalizmu politycznego" Aleksander i Jan Pińscy.
W Polsce ma być odwrotnie - kapitalizm państwowy zostanie wyrugowany przez państwowy kapitalizm. Grzegorz Indulski i Jarosław Jakimczyk poważnie przeanalizowali słowa premiera, że państwo nie będzie stolikiem do brydża dla partii rozgrywanych między politykami, ludźmi biznesu, funkcjonariuszami tajnych służb i gangsterami. I co? Stolika nie znaleźli, bo nowi gracze grają w czarnego Piotrusia na sporej kanapie ("Rząd wszystkich interesów"). Kto zostanie czarnym Piotrusiem? To obojętne, byleby tylko nikt z naszych.
Wierzę, że premier Marcinkiewicz chce uzdrowić państwo, ograniczyć korupcję, rozbić przestępcze struktury. Każdy uczciwy i nieuczciwy obywatel powinien go w tym wesprzeć, bo to jest naprawdę dobry interes dla jednych i szansa dla drugich. Tyle że z chorobą państwa żyjemy tak długo, że nawet rządzący mają kłopoty z prawidłowym zdiagnozowaniem przyczyn, proponując leczenie objawowe skutków. Podobnie jak z chorobą nadciśnieniową, która przez lata rujnuje cały organizm, a my leczymy tylko jej skutki. "Bomba w tętnicach", jak pisze Zbigniew Wojtasiński, autor tematu okładkowego, jest głównym zabójcą milionów ludzi. Organizm człowieka, tak jak organizm państwa, dość długo potrafi się dostosowywać do niszczącej go patologii. Wylew czy zawał, jeżeli nie kończy się śmiercią, wymaga długiego kosztownego leczenia.
A tak naprawdę wylewu się nie leczy, leczy się pacjenta, któremu szumi w głowie.
Więcej możesz przeczytać w 46/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.