Reżyser Volker Schlöndorff, dyżurny romantyk niemieckiej kinematografii arcydzieła nie spłodził, lecz dołożył sporą cegiełkę do budowy legendy ostatniej robotniczej rewolucji w Europie. I ma rację, zbuntowanym stoczniowcom nie chodziło przecież o suwerenność, a tym bardziej o przywrócenie wolnego rynku, lecz o socjalizm z ludzką twarzą. Dlatego "Solidarność" była tak trudnym przeciwnikiem dla władzy, która mieniła się robotniczą. Mit "Solidarności" żyje za granicą w formule, która bardzo się nie podoba bohaterom Sierpnia, bo zbyt dobrze oddaje rzeczywistość późnego PRL. "Strajk" mimowolnie demaskuje koturnowość naszej kultury. Bo czy pozytywny bohater może pić wódkę, oddawać mocz w miejscach publicznych, mieć nieślubne dziecko i luki w wykształceniu? Oczywiście, że nie może. Filmowcom udało się zrekonstruować peerelowski mikrokosmos, ale są w "Strajku" sceny i dialogi, których naiwność wywołuje uśmiech politowania. Tyle że są one adresowane do innej widowni. Nieprzypadkowo telewizor bohaterki pokazuje budowę muru berlińskiego i kanclerza Brandta klękającego przed warszawskim pomnikiem Bohaterów Getta.
"Strajk", reż. Volker Schlöndorff, Best Film
Więcej możesz przeczytać w 9/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.