Drogi Robercie!
Przedstawiam Ci nowy bŁyskotliwy pomysł na ruskie pierogi: do farszu z ziemniaków, białego sera i smażonej cebuli dodaje się trochę kwasu buraczanego, a do ciasta - drobno posiekanego koperku. Buraczany ekstrakt wnosi posmak bardzo prawidłowo rymujący się z całością, a dodatkowo dodaje pierogom seksu - zaróżowiony farsz nieśmiało przebija przez cienką skórkę ciasta, lekko upstrzonego na zielono koperkiem, który też wzbogaca aromat tej niecodziennej wersji poczciwych ruskich. Zresztą, każdy z tych pomysłów z osobna wystarczy na wartościowy wariant.
Ja tego nie wymyśliłem - ja to zjadłem w Natalie. Jest to bar w Krakowie, przy ulicy Grodzkiej, naprzeciw kościoła Świętych Piotra i Pawła. Z zewnątrz wygląda, delikatnie mówiąc, niezachęcająco - sklepowe drzwi przy stoisku z zapiekankami. Wewnątrz bar restauracyjny, gdzie da się wygodnie usiąść, i tyle dobrego da się o tym wnętrzu powiedzieć. Wszedłem tam wyłącznie wskutek ponurej prowokacji, na jaką zakrawało wypisane na zewnątrz menu kuchni kresowej: kołduny w rosole, cepeliny, jesiotr w sosie zamojskim...
Tymczasem wszystkie te dania rzeczywiście tam podają. I zapomnij o mikrofali. No, nie wszystkiego próbowałem, ale kołduny w rosole całkiem znośne, a to już dużo, niezły barszcz ukraiński, bardzo dobre i ciekawe cepeliny (godne osobnego opisu), no i zaskakujące pierogi, nie tylko ruskie, ale także z kaszą gryczaną i serem oraz pielmieni z mięsem. Te pierogi nie sięgają może kulinarnych wyżyn, ale są naprawdę pyszne i rewelacyjnie niedrogie. To szczególna frajda znaleźć dobre żarcie dostępne naprawdę dla wszystkich.
Serce mi rośnie, gdy patrzę, jak wraca na scenę polska kuchnia kresowa, która od wojny nie miała okazji zaistnieć w restauracyjnych jadłospisach. W Krakowie kusi smakołykami Jarema - jedna z najlepszych w kraju restauracji z kuchnią polską. W Poznaniu od wielu lat istnieje kiepska, lecz popularna restauracja Kresowa, a we Wrocławiu, paradoksalnie stolicy polskich kresów, furorę robi Lwowska. Mimo że jedzenie jest tam fatalne, to swoje robi sam szyld i nazwy w karcie dań swojsko brzmiące dla przymusowych emigrantów zza Buga i ich potomków - w PRL nie wolno było przypominać, że większość wrocławskiej inteligencji przybyła tu ze Lwowa.
Jest widać duże zapotrzebowanie na wschodnie jedzenie. Świetnie, że jego jakość wyraźnie idzie w górę. O czym zawiadamia szczerze zadowolniony
Bikont zza Buga
Piotrze drogi!
WyobraŻasz sobie, Że mógŁbym przegapić podobną gratkę?! Wszak na kołduny i pielmieni reaguję podobnie jak kot na walerianę, więc oczywiście też byłem w Natalie, zjadłem sporo i podobnie jestem kontent. I powiem Ci, że popularność dań wschodnich, kojarzących się z dawnymi kresami, jest dla mnie całkowicie zrozumiała. Nie chodzi o sentyment, tęsknotę za utraconą ojczyzną czy też inne, pozakulinarne względy. Rzeczone jedzenie jest pyszne. Dlaczego? Zróbmy na złość osobnikom noszącym w klapach mieczyki Chrobrego i powiedzmy głośno i wyraźnie: ono jest pyszne, bo jest wielokulturowe. Jakże zgrabnie brzmi w tych daniach wiele tonów, to konglomerat wpływów ukraińskich, białoruskich, rosyjskich, żydowskich, tatarskich, litewskich, karaimskich, ormiańskich. Tak jest, spróbuj, przyjacielu, zjeść coś na wsi mazowieckiej, a potem wyrusz z tymi samymi zamiarami na Białostocczyznę, a przekonasz się, jak prawdziwie brzmi nadal słynne powiedzenie Józefa Piłsudskiego o Polsce obwarzanku, pustej w środku i pełnej treści po brzegach.
Z kulturą, również jedzeniową, jest podobnie jak z rolą. Jeśli obsiewasz glebę całe wieki tym samym, jałowieje. Zaczyna rodzić marne zboża lub schabowe z kapustą. Czy Polak ze Lwowa albo Wilna uznałby schabowego z kapustą za swe ulubione danie? Gdyby podobną ankietę przeprowadzono w środkowej Polsce, odpowiedź byłaby z pewnością twierdząca. Ja schabowym gardzę. I zapraszam Cię na bliny z łososiem, śledziem i śmietaną.
Twój pomieszany RM
Bliny gryczane |
---|
4 szklanki mąki gryczanej (jeśli trudno dostać, można w młynku do kawy zemleć kaszę gryczaną), 4,5 szklanki mleka, 20-25 g drożdży, sól |
Do garnka wlać 0,5 szklanki ciepłego mleka, rozpuścić w nim drożdże, dodać kolejne 1,5 szklanki mleka. Stopniowo, cały czas mieszając, wsypać 2 szklanki mąki. Mieszać dokładnie, by nie było grudek. Garnek przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce, by zaczyn wyrósł i zwiększył swą objętość dwu-, trzykrotnie. Dodać pozostałą mąkę i mleko, posolić, dobrze wymieszać, przykryć i odstawić, by jeszcze raz wyrosło. Delikatnie wyjmować chochelką porcje ciasta i wylewać na patelnię cienko posmarowaną olejem lub słoniną (jak do naleśników). Przewracać łopatką, gdy jedna strona się zrumieni, a na drugiej pojawią się liczne dziurki. Smażone bliny smarować masłem, układać jeden na drugim i trzymać w cieple. Podawać z wędzonym łososiem, marynowanym śledziem, kawiorem i śmietaną. |
Więcej możesz przeczytać w 45/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.