Zaobserwowano niejednokrotnie, że samice szympansów prowokują seksualnie samca tylko po to, by mu ukraść mięso" - powiada jeden z bohaterów sztuki scenicznej Andrzeja Saramonowicza "Testosteron", wyreżyserowanej przez Agnieszkę Glińską i wystawionej przez warszawski teatr Montownia. Tekst inteligentny i zabawny, chociaż miejscami nieco wulgarny, doskonale zagrany i błyskotliwie wystawiony. Klimatem przypomina filmowy szlagier "Cztery wesela i pogrzeb", a intelektualnie zbliżony jest do święcącej triumfy na europejskich scenach "Obrony jaskiniowca" Roba Beckera. Znowu chodzi o mężczyznę. W "Testosteronie" siedmiu facetów spotyka się na przyjęciu z okazji wesela, do którego nie doszło. Panna młoda dała nogę, a porzucony narzeczony - miotany rozpaczą - po kolejnym kieliszku wódki dochodzi do wniosku, że "mężczyźni i kobiety to banany i pomarańcze wrzucone do jednego worka". Nic do niczego nie pasuje. Na marginesie, Mi-chael Ghiglieri w "Ciemnej stronie człowieka" ma w tej sprawie nieco inne zdanie; kobiety i mężczyźni to jabłka i pomarańcze, tyle że "wrzucone do tego samego koszyka". Nie będziemy się jednak spierali o imponderabilia. Ważniejsze to, co na scenie. Doświadczony tatuś pana młodego właśnie oświadczył, że tak naprawdę to nigdy nie chciał mieć dzieci, chciał się jedynie zabawiać i dopiero po latach zrozumiał, że rodzina jest ważna. Nic dziwnego, że jeden z jego synów nie ukrywa radości, iż "matka ostatecznie kopnęła go w tyłek". Z kolei przyjaciel pana młodego przestał się czemukolwiek dziwić, gdy okazało się, że kobiety o wyższym poziomie testosteronu odbywają stosunki częściej niż te, które mają go mniej. "Są poza tym mniej depresyjne, odczuwają więcej przyjemności podczas zbliżeń i łatwiej wchodzą w związki z mężczyznami". Pracownik agencji reklamowej podejrzany o uniemożliwienie małżeństwa nie odrzuca już popartych naukowymi badaniami faktów, które mówią, że "system wartości kobiet dopuszcza zachowania, które mogą się znaleźć w zbiorze znaczeń pojęcia kurwa". Ukryty za ciemnymi okularami przyjaciel niedoszłej panny młodej zwierza się: "Nie macie pojęcia, jak się człowiek może zakochać, jak sobie postanowi: żadnego ruchania! Umarł w butach. Cały twój power idzie w jakiś ośli zachwyt!". Panowie, którzy spędzają wieczór na małżeńskiej stypie, obsługiwani są przez kelnera, który nie ma wątpliwości, że kobiety co innego mówią, a co innego myślą. "Drażni je prymityw, ale po cichu każda marzy, żeby spotkać brutala, który by ją przenicował na drugą stronę". Na pytanie "co tam, panie, słychać w damsko-męskim życiu?" panowie odpowiadają więc: testosteron. Czynią tak niedoszli żonkosie, sprawdzeni w małżeńskich walkach, wojownicy, niedorajdy, erotyczni przechwalacze, rockmani z wytatuowanymi duszami i damscy bokserzy. Raz są na górze, a raz na dole. Raz podnoszą się z kolan, a raz na nie padają. Przed kobietą. Winna jest nie tyle ona, ile testosteron. Konkretnie jego poziom. Ten zaś u mężczyzny zmienia się co jakieś dwadzieścia minut. A potem to już tylko "góra - dół". Skoki poziomu testosteronu powodują, że jego niewolnikowi, czyli mężczyźnie, średnio co dwadzieścia minut wszystko kojarzy się z tym, na czym siedzi Maryna, czyli z miłością. Określa on również cykle jego seksualnej aktywności. Wieczorem, gdzieś tak przed ósmą, przechodzi mu ochota na miłosne figle. Około czwartej nad ranem testosteron konsekwentnie domaga się swego. Nawet wyspać się mężczyzna porządnie nie może. Gdy do tego dodamy naukową informację, że mózg ludzki jest płci żeńskiej, dopóki nie odmienią go męskie hormony, los władcy tego świata wydaje się być nie do pozazdroszczenia. Chociaż trzeba przyznać, że kiedyś pod tym względem wszystko było o wiele prostsze. Pierwotny macho odziany w skórę niedźwiedzia łowił i polował, a jego pierwotna Barbie bez względu na to, co przyniósł w koszyczku, i tak widziała w nim człowieka sukcesu. Być może była nawet szczęśliwa? Co jednak robić, skoro mężczyzna nadal - i to już z samej definicji - skazany jest na sukces. Za biurkiem i z kobietą. Rozpoznać chorobę? Stawiać na profilaktykę? Czy nie traktować siebie aż tak poważnie? I to w sytuacji, gdy w relacjach z kobietami ostatecznie zdewaluowały się męskie strategie postępowania: miłego faceta albo macho. Jednego i drugiego testosteron budzi nad ranem. Dlatego chociaż mężczyźni zdają się w tej sprawie cierpieć indywidualnie, to jednak w skali masowej chorują na to samo. Testosteron. Skąd jednak brać ciągle nowe i chętne partnerki, skąd mieć na nie pieniądze i siły? Jak przekonać włas-ną żonę, że i ona powinna się czasami wyspać?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.