Nigdy się nie dowiemy, czy Hosenfeld, ratując Szpilmana, próbował zrobić interes, czy uległ niegodnej hitlerowca słabości
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, czy zauważył pan, że podczas premiery "Pianisty" w Warszawie, a potem w Berlinie, w roli pozytywnego bohatera wystąpił Helmut Hosenfeld, syn niemieckiego oficera? Jego ojciec pod koniec wojny pomógł ukrywającemu się żydowskiemu pianiście Władysławowi Szpilmanowi. W efekcie powstało wrażenie (wcześniej zdarzyło się to przy okazji "Listy Schindlera" Spielberga), że dziełem Niemców była nie tylko zagłada Żydów, ale również ratowanie ich przed śmiercią!
Zygmunt Kałużyński: Dla mnie, byłego obywatela Generalnej Guberni, jest to szczególnie uderzające. Wilm Hosenfeld w filmie przedstawiony został jako niemiecki oficer, który przypadkowo trafia na ukrywającego się w ruinach Warszawy Żyda, dostarcza mu żywność, ofiarowuje płaszcz i pomaga ocalić życie. A przecież jego obowiązkiem było zabić Szpilmana albo wydać w ręce oddziału likwidacyjnego. Dlaczego tego nie zrobił? Nie dowiadujemy się. Hosenfeld nic nie mówi o swoich motywach.
TR: Po wyzwoleniu znajomy Szpilmana natknął się w obozie jenieckim na Hosenfelda, który szukał kontaktu ze Szpilmanem. Jakby oczekiwał od niego rewanżu.
ZK: Właśnie. Zanim Hosenfeld zdecydował się pomóc Szpilmanowi, poddał go egzaminowi. Dowiedziawszy się, że jest pianistą, kazał mu zagrać jakiś kawałek. Wtedy przekonał się, że jest to osoba, która coś reprezentuje i może się przydać.
TR: Chce pan powiedzieć, że pomoc okazana Szpilmanowi nie była wyłącznie humanitarnym odruchem?
ZK: Stykałem się z Niemcami w czasie okupacji i pamiętam, że przez wszystkie te lata byli oni okrutnymi wykonawcami programu hitlerowskiego. Dopiero pod koniec wojny Niemcy prosili Polaków, kiedy zbliżał się front radziecki, by świadczyli, że oni dobrze się do nich odnosili
TR: I Rosjanie honorowali opinie Polaków?
ZK: Bynajmniej. Podobno Szpilman interweniował w sprawie Hosenfelda u samego Jakuba Bermana, ale to nic nie pomogło. Hosenfeld umarł w niewoli radzieckiej.
TR: Nigdy się nie dowiemy, czy ratując Szpilmana, próbował zrobić interes, czy uległ niegodnej hitlerowca słabości.
ZK: W Izraelu padają liczne zarzuty wobec "Pianisty" Polańskiego. Podstawowe oskarżenie brzmi, że jest to opowieść o uratowanych, a przecież 6 mln Żydów zginęło. Takie obrazy stwarzają nierównowagę informacyjną, bo nie starają się o wyrażenie sprawiedliwości wobec historii.
TR: Nie zostały one jednak zrealizowane przez Niemców, tylko przez wywodzących się z różnych krajów artystów pochodzenia żydowskiego.
ZK: Owszem, Spielberg jest starozakonny, także Holland i Polański. Stąd owe pretensje w Izraelu: nasi rodacy zachowują się nieodpowiedzialnie i szkodliwie! Jest faktem, że Niemcy zorganizowali w sposób zupełnie wyjątkowy w historii ludzkości wymordowanie całego narodu - wykonali to prawie w połowie. Na wypadek wygranej wojny istniał już nawet projekt porozumienia z USA, zobowiązujący Amerykanów, by wydali swoich Żydów. Hitlerowcy zmusili do tego wcześniej wszystkie kraje, które znalazły się pod ich władzą. "Pianista" i pozostałe filmy o Holocauście pozostają w rażącej dysproporcji do skali wydarzenia.
TR: Komu w takim razie udało się znaleźć właściwe proporcje?
ZK: Nikomu. Gdy w 1935 r. ogłoszono ustawy norymberskie, które z fałszywą skrupulatnością określały prawa Żydów, niemieckie organizacje żydowskie przyjęły je z satysfakcją. Żydzi sądzili, że taka regulacja pomoże im w sytuacji, gdy są prześladowani.
TR: To była reakcja z gatunku: przynajmniej wiemy, na czym stoimy
ZK: Właśnie, ale na czymś stoimy! Być może dlatego doszło do tak dziwnych reakcji, jak ta w artykule brytyjskiego dziennikarza z "News of the World", który na wieść o eksterminacji Żydów w 1942 r. wyraził zdziwienie, że nie postarali się oni o dobrych adwokatów, którzy by ich bronili. Bo nie było sposobu, by ogarnąć koncepcję takiej zbrodni, a potem znaleźć dla niej adekwatną reakcję prawną. Hitlerowcy odpowiedzialni za śmierć dziesiątek tysięcy Żydów dostawali po kilka lat więzienia!
TR: I w "Pianiście" to też się nie udało?
ZK: Rozumiem reakcje w Izraelu, mimo że filmy Spielberga i Polańskiego uważam za wybitne. W naszej cywilizacji za mojego życia zdarzył się fakt historyczny, którego nie potrafiły objąć ani prawo, ani moralność, ani sztuka: zamordowanie sześciu milionów osób! To była olbrzymia akcja, w której uczestniczyło 300 tys. ludzi. Ale jak zorganizowana! Zachowała się instrukcja Himmlera dla żołnierzy, którzy w Rosji likwidowali getta: mieli podrzucać dzieci do góry i strzelać do nich, gdy były w powietrzu.
TR: Dlaczego?
ZK: Bo ciało dziecka jest wątłe i kula przebija je na wylot. Gdyby leżało na bruku, kula mogłaby się odbić i kogoś zranić. Podrzucano więc dzieci, by uniknąć rykoszetu.
TR: Dlatego Hosenfeld nie może w pana oczach uzyskać statusu reprezentanta Niemców z czasów zagłady Żydów?
ZK: Bo nie stanowi on najdelikatniejszej nawet przeciwwagi dla tego, czym był Holocaust. Jest to sprawa, która wciąż wisi nad naszą cywilizacją, nie załatwiona, nie objęta, nie uchwycona. Sztuka filmowa również nie potrafiła tego zrobić. n
Zygmunt Kałużyński: Dla mnie, byłego obywatela Generalnej Guberni, jest to szczególnie uderzające. Wilm Hosenfeld w filmie przedstawiony został jako niemiecki oficer, który przypadkowo trafia na ukrywającego się w ruinach Warszawy Żyda, dostarcza mu żywność, ofiarowuje płaszcz i pomaga ocalić życie. A przecież jego obowiązkiem było zabić Szpilmana albo wydać w ręce oddziału likwidacyjnego. Dlaczego tego nie zrobił? Nie dowiadujemy się. Hosenfeld nic nie mówi o swoich motywach.
TR: Po wyzwoleniu znajomy Szpilmana natknął się w obozie jenieckim na Hosenfelda, który szukał kontaktu ze Szpilmanem. Jakby oczekiwał od niego rewanżu.
ZK: Właśnie. Zanim Hosenfeld zdecydował się pomóc Szpilmanowi, poddał go egzaminowi. Dowiedziawszy się, że jest pianistą, kazał mu zagrać jakiś kawałek. Wtedy przekonał się, że jest to osoba, która coś reprezentuje i może się przydać.
TR: Chce pan powiedzieć, że pomoc okazana Szpilmanowi nie była wyłącznie humanitarnym odruchem?
ZK: Stykałem się z Niemcami w czasie okupacji i pamiętam, że przez wszystkie te lata byli oni okrutnymi wykonawcami programu hitlerowskiego. Dopiero pod koniec wojny Niemcy prosili Polaków, kiedy zbliżał się front radziecki, by świadczyli, że oni dobrze się do nich odnosili
TR: I Rosjanie honorowali opinie Polaków?
ZK: Bynajmniej. Podobno Szpilman interweniował w sprawie Hosenfelda u samego Jakuba Bermana, ale to nic nie pomogło. Hosenfeld umarł w niewoli radzieckiej.
TR: Nigdy się nie dowiemy, czy ratując Szpilmana, próbował zrobić interes, czy uległ niegodnej hitlerowca słabości.
ZK: W Izraelu padają liczne zarzuty wobec "Pianisty" Polańskiego. Podstawowe oskarżenie brzmi, że jest to opowieść o uratowanych, a przecież 6 mln Żydów zginęło. Takie obrazy stwarzają nierównowagę informacyjną, bo nie starają się o wyrażenie sprawiedliwości wobec historii.
TR: Nie zostały one jednak zrealizowane przez Niemców, tylko przez wywodzących się z różnych krajów artystów pochodzenia żydowskiego.
ZK: Owszem, Spielberg jest starozakonny, także Holland i Polański. Stąd owe pretensje w Izraelu: nasi rodacy zachowują się nieodpowiedzialnie i szkodliwie! Jest faktem, że Niemcy zorganizowali w sposób zupełnie wyjątkowy w historii ludzkości wymordowanie całego narodu - wykonali to prawie w połowie. Na wypadek wygranej wojny istniał już nawet projekt porozumienia z USA, zobowiązujący Amerykanów, by wydali swoich Żydów. Hitlerowcy zmusili do tego wcześniej wszystkie kraje, które znalazły się pod ich władzą. "Pianista" i pozostałe filmy o Holocauście pozostają w rażącej dysproporcji do skali wydarzenia.
TR: Komu w takim razie udało się znaleźć właściwe proporcje?
ZK: Nikomu. Gdy w 1935 r. ogłoszono ustawy norymberskie, które z fałszywą skrupulatnością określały prawa Żydów, niemieckie organizacje żydowskie przyjęły je z satysfakcją. Żydzi sądzili, że taka regulacja pomoże im w sytuacji, gdy są prześladowani.
TR: To była reakcja z gatunku: przynajmniej wiemy, na czym stoimy
ZK: Właśnie, ale na czymś stoimy! Być może dlatego doszło do tak dziwnych reakcji, jak ta w artykule brytyjskiego dziennikarza z "News of the World", który na wieść o eksterminacji Żydów w 1942 r. wyraził zdziwienie, że nie postarali się oni o dobrych adwokatów, którzy by ich bronili. Bo nie było sposobu, by ogarnąć koncepcję takiej zbrodni, a potem znaleźć dla niej adekwatną reakcję prawną. Hitlerowcy odpowiedzialni za śmierć dziesiątek tysięcy Żydów dostawali po kilka lat więzienia!
TR: I w "Pianiście" to też się nie udało?
ZK: Rozumiem reakcje w Izraelu, mimo że filmy Spielberga i Polańskiego uważam za wybitne. W naszej cywilizacji za mojego życia zdarzył się fakt historyczny, którego nie potrafiły objąć ani prawo, ani moralność, ani sztuka: zamordowanie sześciu milionów osób! To była olbrzymia akcja, w której uczestniczyło 300 tys. ludzi. Ale jak zorganizowana! Zachowała się instrukcja Himmlera dla żołnierzy, którzy w Rosji likwidowali getta: mieli podrzucać dzieci do góry i strzelać do nich, gdy były w powietrzu.
TR: Dlaczego?
ZK: Bo ciało dziecka jest wątłe i kula przebija je na wylot. Gdyby leżało na bruku, kula mogłaby się odbić i kogoś zranić. Podrzucano więc dzieci, by uniknąć rykoszetu.
TR: Dlatego Hosenfeld nie może w pana oczach uzyskać statusu reprezentanta Niemców z czasów zagłady Żydów?
ZK: Bo nie stanowi on najdelikatniejszej nawet przeciwwagi dla tego, czym był Holocaust. Jest to sprawa, która wciąż wisi nad naszą cywilizacją, nie załatwiona, nie objęta, nie uchwycona. Sztuka filmowa również nie potrafiła tego zrobić. n
Holocaust na ekranie |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 45/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.