Przez 70 lat Zaolzie było terenem zimnej wojny polsko-czeskiej
Jan Jacek Bruski
Doktor historii na Uniwersytecie Jagiellońskim, zajmuje się stosunkami polsko-czechosłowacko-ukraińskimi w dwudziesto-leciu międzywojennym
Honor dziejów plugawili nikczemnym marszem na Zaolzie" - pisał Julian Tuwim w "Kwiatach polskich" o władzach II RP. Jesienią 1938 r. aneksja czeskiej części Śląska Cieszyńskiego wywołała w Polsce wybuch euforii. Mało kto zwracał uwagę na to, że rozbiór Czech dokonany razem z Hitlerem był politycznym błędem. Podobny błąd popełniono trzydzieści lat później, kiedy w ramach operacji "Dunaj" polskie wojska - w towarzystwie innych armii Układu Warszawskiego - wkroczyły do Czechosłowacji.
Polacy, czyli niebezpieczni szowiniści
Spór o Śląsk Cieszyński rozgorzał w październiku 1918 r., po załamaniu się monarchii habsburskiej. Na początku listopada lokalni politycy zawarli ugodę, na mocy której Zaolzie podzielono na część polską i czeską. Tej prowizorycznej ugody nie zaakceptował jednak rząd czechosłowacki. Praga stała na stanowisku, że w skład nowo tworzonego państwa winny wejść wszystkie historyczne ziemie Korony Czeskiej, a zatem także Śląsk. Jeszcze istotniejsze były względy gospodarcze: przez sporny obszar biegła główna linia kolejowa łącząca Czechy ze Słowacją, w okolicach Karwiny znajdowały się bogate złoża węgla, a w Trzyńcu - wielkie zakłady metalurgiczne.
"Polakom nie zaszkodziłoby bicie - pisał czechosłowacki prezydent Tomas Masaryk - odwrotnie, przyniosłoby korzyść, zlikwidowałoby niebezpiecznych szowinistów". Na rozkaz rządu w Pradze wojska czeskie dokonały w styczniu 1919 r. inwazji na polską część Śląska Cieszyńskiego. Ich natarcie udało się zatrzymać dopiero na linii Wisły. Mocarstwa zachodnie zamierzały początkowo urządzić plebiscyt na spornym terytorium, co było rozwiązaniem korzystniejszym dla strony polskiej. Ostatecznie doszło jednak do podziału kraju decyzją tzw. konferencji ambasadorów. Czechosłowacji przypadła zachodnia część Cieszyna i obszary przemysłowe, których się domagała. Mieszkało tam prawie 120 tys. Polaków. Od tego czasu ten region - obejmujący dwa powiaty, w których Polacy stanowili większość - zaczęto nazywać Zaolziem.
O co Polska spierała się z Czechosłowacją?
Sprawa Zaolzia nie była najistotniejszym źródłem nieporozumień między Pragą a Warszawą. Przez większą część międzywojennego dwudziestolecia trwała zacięta polsko-czeska rywalizacja o przywództwo w Europie Środkowej. Chodziło też o to, kto ma odgrywać rolę głównego sojusznika Francji w tym regionie. Pragę niepokoiły imperialne ambicje Rzeczypospolitej na Wschodzie, czemu dała wyraz, odnosząc się negatywnie do wojny polsko-bolszewickiej. W Warszawie pamiętano Czechom wstrzymywanie zachodnich dostaw broni dla Polski (przez terytorium Czechosłowacji). Pamiętano także postawę Masaryka, który pod koniec lipca 1920 r. odradzał przedstawicielom ententy angażowanie się w konflikt z Rosją sowiecką.
Czechosłowacja nie chciała się wiązać sojuszem z Rzecząpospolitą, sceptycznie oceniając trwałość polskiego państwa. Paradoksalnie czescy i słowaccy politycy nie dostrzegali przy tym zagrożenia ze strony Niemiec. Rządzący Polską od 1926 r. piłsudczycy bez entuzjazmu podejmowali próby "odmrożenia" polsko-czechosłowackich stosunków. Do ostatniej z takich prób doszło w 1933 r. Szef polskiej dyplomacji Józef Beck zaproponował wspólne wystąpienie przeciwko projektowi Paktu Czterech. Był to układ przewidujący, że o najważniejszych problemach Europy będą rozstrzygać Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Włochy. Pięć lat później w Monachium ta czwórka zdecydowała o rozbiorze Czechosłowacji.
Cichy wspólnik Hitlera
Gdy rząd w Pradze odrzucił propozycję Becka, Polska starała się wyeliminować Czechosłowację z planów stworzenia międzymorza. Chodziło o budowę bloku państw między Bałtykiem a Morzem Czarnym pod polskim przywództwem. Dążąc do osłabienia południowego sąsiada, Warszawa zaczęła po 1933 r. aktywnie wspierać słowackich autonomistów oraz rusińską opozycję na Zakarpaciu. Odgrzano też sprawę Zaolzia. Było to tym łatwiejsze, że jego polscy mieszkańcy nigdy nie pogodzili się z "czeskim zaborem". Teoretycznie dysponowali oni swobodami, w praktyce spotykały ich szykany ze strony administracji. W szkołach na Zaolziu zatrudniono na przykład grupkę ukraińskich nauczycieli - emigrantów politycznych z Galicji, niechętnych Polsce i Polakom. Polskie MSZ wsparło wówczas niezadowoloną mniejszość. Za pośrednictwem konsulatu RP w Morawskiej Ostrawie przekazywano jej polityczne dyrektywy. Polski wywiad organizował z kolei złożone z mieszkańców Zaolzia grupy dywersyjne.
Okazja do "wyrównania rachunków" między Polską a Czechosłowacją pojawiła się jesienią 1938 r. Korzystając z trudnego położenia sąsiada, którego zmuszono w Monachium do oddania Sudetów III Rzeszy, Polska wysunęła własne żądania terytorialne. Przyłączenie do Rzeczypospolitej Zaolzia oraz części Spisza i Orawy było jednak pyrrusowym zwycięstwem, bo spotkało się z fatalnym przyjęciem europejskiej opinii, widzącej w II RP cichego wspólnika Hitlera. Po 17 września 1939 r. pojawiały się nawet na Zachodzie głosy usprawiedliwiające sowiecką agresję przeciw Polsce i porównujące zagarnięcie przez Rosjan Kresów Wschodnich z aneksją Śląska Zaolziańskiego przez II RP.
Z Rolą-Żymierskim na Zaolzie
Polsko-czechosłowackie spory graniczne odżyły po II wojnie światowej. W maju 1945 r. sowieckie władze wojskowe przekazały Zaolzie pod zarząd czeskiej administracji. Głoszono wówczas hasło powrotu do granic sprzed Monachium. Praga domagała się też ziem Dolnego i Górnego Śląska przekazanych Polsce. Roszczenia te gotowa była wyegzekwować siłą. W czerwcu 1945 r. wojska Czechosłowacji zajęły część powiatu raciborskiego, a pociąg pancerny wjechał do Kotliny Kłodzkiej.
Rządzący w Polsce komuniści, pragnący wszelkimi sposobami legitymizować swą władzę, zaczęli się odgrażać południowym sąsiadom. Rzecznikiem akcji militarnej przeciw Czechosłowacji był marszałek Michał Rola-Żymierski, który w Katowicach wystąpił z wojowniczym wezwaniem: "Pokrzywdzonych musimy obronić". Zażądał też wycofania wojsk Czechosłowacji ze spornych obszarów Zaolzia. W ten konflikt wmieszał się Stalin. Już podczas wojny zmusił on prezydenta Benesa do rezygnacji z negocjowanej z rządem gen. Władysława Sikorskiego umowy o polsko-czechosłowackiej konfederacji. Pod patronatem Stalina w 1947 r. Polska i Czechosłowacja zawarły układ o przyjaźni i podpisały protokół w sprawie ochrony mniejszości.
Po przejęciu w lutym 1948 r. przez komunistów pełni władzy w Czechosłowacji sprawa Zaolzia oficjalnie przestała być problemem. Czesi zgodzili się na utworzenie dwóch organizacji - Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego i Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej - kierowanych przez osoby z partyjną rekomendacją. Praga nadal nie ufała jednak polskim komunistom. Gdy Paweł Cieślar, powiatowy sekretarz KPCz w Czeskim Cieszynie, wystąpił na początku lat 50. z programem liberalizacji polityki narodowościowej na Zaolziu, bezwzględnie się z nim rozprawiono. "Szowinistyczny program terrorystycznego spolszczania Śląska Cieszyńskiego to prowokacja wymierzona w partię" - mówił o tzw. platformie Cieślara przedstawiciel komitetu centralnego partii komunistycznej.
Ponad podziałami
W 1968 r., po interwencji wojsk Układu Warszawskiego, niektórzy Polacy na Zaolziu byli traktowani jak zdrajcy wspólnej ojczyzny. Z kolei w latach 80. na Polaków mieszkających na Zaolziu patrzono jak na potencjalnych buntowników. Zlikwidowano więc wówczas stałe przepustki, które dotychczas umożliwiały mieszkańcom Zaolzia swobodne przekraczanie granicy.
Obecnie polska mniejszość za Olzą liczy około 40 tys. osób. To efekt postępującej asymilacji. Z jednej strony, wśród tutejszych Polaków słabnie znajomość polszczyzny, chociaż na co dzień nadal mówią polską gwarą. Z drugiej strony, znacznie wzrosła w ostatnich latach aktywność lokalnych wspólnot - powstały nowe polskie organizacje społeczne i kulturalne. Polacy z Zaolzia wreszcie przestali być zakładnikami w sporach między Warszawą a Pragą.
Jan Jacek Bruski
Doktor historii na Uniwersytecie Jagiellońskim, zajmuje się stosunkami polsko-czechosłowacko-ukraińskimi w dwudziesto-leciu międzywojennym
Honor dziejów plugawili nikczemnym marszem na Zaolzie" - pisał Julian Tuwim w "Kwiatach polskich" o władzach II RP. Jesienią 1938 r. aneksja czeskiej części Śląska Cieszyńskiego wywołała w Polsce wybuch euforii. Mało kto zwracał uwagę na to, że rozbiór Czech dokonany razem z Hitlerem był politycznym błędem. Podobny błąd popełniono trzydzieści lat później, kiedy w ramach operacji "Dunaj" polskie wojska - w towarzystwie innych armii Układu Warszawskiego - wkroczyły do Czechosłowacji.
Polacy, czyli niebezpieczni szowiniści
Spór o Śląsk Cieszyński rozgorzał w październiku 1918 r., po załamaniu się monarchii habsburskiej. Na początku listopada lokalni politycy zawarli ugodę, na mocy której Zaolzie podzielono na część polską i czeską. Tej prowizorycznej ugody nie zaakceptował jednak rząd czechosłowacki. Praga stała na stanowisku, że w skład nowo tworzonego państwa winny wejść wszystkie historyczne ziemie Korony Czeskiej, a zatem także Śląsk. Jeszcze istotniejsze były względy gospodarcze: przez sporny obszar biegła główna linia kolejowa łącząca Czechy ze Słowacją, w okolicach Karwiny znajdowały się bogate złoża węgla, a w Trzyńcu - wielkie zakłady metalurgiczne.
"Polakom nie zaszkodziłoby bicie - pisał czechosłowacki prezydent Tomas Masaryk - odwrotnie, przyniosłoby korzyść, zlikwidowałoby niebezpiecznych szowinistów". Na rozkaz rządu w Pradze wojska czeskie dokonały w styczniu 1919 r. inwazji na polską część Śląska Cieszyńskiego. Ich natarcie udało się zatrzymać dopiero na linii Wisły. Mocarstwa zachodnie zamierzały początkowo urządzić plebiscyt na spornym terytorium, co było rozwiązaniem korzystniejszym dla strony polskiej. Ostatecznie doszło jednak do podziału kraju decyzją tzw. konferencji ambasadorów. Czechosłowacji przypadła zachodnia część Cieszyna i obszary przemysłowe, których się domagała. Mieszkało tam prawie 120 tys. Polaków. Od tego czasu ten region - obejmujący dwa powiaty, w których Polacy stanowili większość - zaczęto nazywać Zaolziem.
O co Polska spierała się z Czechosłowacją?
Sprawa Zaolzia nie była najistotniejszym źródłem nieporozumień między Pragą a Warszawą. Przez większą część międzywojennego dwudziestolecia trwała zacięta polsko-czeska rywalizacja o przywództwo w Europie Środkowej. Chodziło też o to, kto ma odgrywać rolę głównego sojusznika Francji w tym regionie. Pragę niepokoiły imperialne ambicje Rzeczypospolitej na Wschodzie, czemu dała wyraz, odnosząc się negatywnie do wojny polsko-bolszewickiej. W Warszawie pamiętano Czechom wstrzymywanie zachodnich dostaw broni dla Polski (przez terytorium Czechosłowacji). Pamiętano także postawę Masaryka, który pod koniec lipca 1920 r. odradzał przedstawicielom ententy angażowanie się w konflikt z Rosją sowiecką.
Czechosłowacja nie chciała się wiązać sojuszem z Rzecząpospolitą, sceptycznie oceniając trwałość polskiego państwa. Paradoksalnie czescy i słowaccy politycy nie dostrzegali przy tym zagrożenia ze strony Niemiec. Rządzący Polską od 1926 r. piłsudczycy bez entuzjazmu podejmowali próby "odmrożenia" polsko-czechosłowackich stosunków. Do ostatniej z takich prób doszło w 1933 r. Szef polskiej dyplomacji Józef Beck zaproponował wspólne wystąpienie przeciwko projektowi Paktu Czterech. Był to układ przewidujący, że o najważniejszych problemach Europy będą rozstrzygać Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Włochy. Pięć lat później w Monachium ta czwórka zdecydowała o rozbiorze Czechosłowacji.
Cichy wspólnik Hitlera
Gdy rząd w Pradze odrzucił propozycję Becka, Polska starała się wyeliminować Czechosłowację z planów stworzenia międzymorza. Chodziło o budowę bloku państw między Bałtykiem a Morzem Czarnym pod polskim przywództwem. Dążąc do osłabienia południowego sąsiada, Warszawa zaczęła po 1933 r. aktywnie wspierać słowackich autonomistów oraz rusińską opozycję na Zakarpaciu. Odgrzano też sprawę Zaolzia. Było to tym łatwiejsze, że jego polscy mieszkańcy nigdy nie pogodzili się z "czeskim zaborem". Teoretycznie dysponowali oni swobodami, w praktyce spotykały ich szykany ze strony administracji. W szkołach na Zaolziu zatrudniono na przykład grupkę ukraińskich nauczycieli - emigrantów politycznych z Galicji, niechętnych Polsce i Polakom. Polskie MSZ wsparło wówczas niezadowoloną mniejszość. Za pośrednictwem konsulatu RP w Morawskiej Ostrawie przekazywano jej polityczne dyrektywy. Polski wywiad organizował z kolei złożone z mieszkańców Zaolzia grupy dywersyjne.
Okazja do "wyrównania rachunków" między Polską a Czechosłowacją pojawiła się jesienią 1938 r. Korzystając z trudnego położenia sąsiada, którego zmuszono w Monachium do oddania Sudetów III Rzeszy, Polska wysunęła własne żądania terytorialne. Przyłączenie do Rzeczypospolitej Zaolzia oraz części Spisza i Orawy było jednak pyrrusowym zwycięstwem, bo spotkało się z fatalnym przyjęciem europejskiej opinii, widzącej w II RP cichego wspólnika Hitlera. Po 17 września 1939 r. pojawiały się nawet na Zachodzie głosy usprawiedliwiające sowiecką agresję przeciw Polsce i porównujące zagarnięcie przez Rosjan Kresów Wschodnich z aneksją Śląska Zaolziańskiego przez II RP.
Z Rolą-Żymierskim na Zaolzie
Polsko-czechosłowackie spory graniczne odżyły po II wojnie światowej. W maju 1945 r. sowieckie władze wojskowe przekazały Zaolzie pod zarząd czeskiej administracji. Głoszono wówczas hasło powrotu do granic sprzed Monachium. Praga domagała się też ziem Dolnego i Górnego Śląska przekazanych Polsce. Roszczenia te gotowa była wyegzekwować siłą. W czerwcu 1945 r. wojska Czechosłowacji zajęły część powiatu raciborskiego, a pociąg pancerny wjechał do Kotliny Kłodzkiej.
Rządzący w Polsce komuniści, pragnący wszelkimi sposobami legitymizować swą władzę, zaczęli się odgrażać południowym sąsiadom. Rzecznikiem akcji militarnej przeciw Czechosłowacji był marszałek Michał Rola-Żymierski, który w Katowicach wystąpił z wojowniczym wezwaniem: "Pokrzywdzonych musimy obronić". Zażądał też wycofania wojsk Czechosłowacji ze spornych obszarów Zaolzia. W ten konflikt wmieszał się Stalin. Już podczas wojny zmusił on prezydenta Benesa do rezygnacji z negocjowanej z rządem gen. Władysława Sikorskiego umowy o polsko-czechosłowackiej konfederacji. Pod patronatem Stalina w 1947 r. Polska i Czechosłowacja zawarły układ o przyjaźni i podpisały protokół w sprawie ochrony mniejszości.
Po przejęciu w lutym 1948 r. przez komunistów pełni władzy w Czechosłowacji sprawa Zaolzia oficjalnie przestała być problemem. Czesi zgodzili się na utworzenie dwóch organizacji - Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego i Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej - kierowanych przez osoby z partyjną rekomendacją. Praga nadal nie ufała jednak polskim komunistom. Gdy Paweł Cieślar, powiatowy sekretarz KPCz w Czeskim Cieszynie, wystąpił na początku lat 50. z programem liberalizacji polityki narodowościowej na Zaolziu, bezwzględnie się z nim rozprawiono. "Szowinistyczny program terrorystycznego spolszczania Śląska Cieszyńskiego to prowokacja wymierzona w partię" - mówił o tzw. platformie Cieślara przedstawiciel komitetu centralnego partii komunistycznej.
Ponad podziałami
W 1968 r., po interwencji wojsk Układu Warszawskiego, niektórzy Polacy na Zaolziu byli traktowani jak zdrajcy wspólnej ojczyzny. Z kolei w latach 80. na Polaków mieszkających na Zaolziu patrzono jak na potencjalnych buntowników. Zlikwidowano więc wówczas stałe przepustki, które dotychczas umożliwiały mieszkańcom Zaolzia swobodne przekraczanie granicy.
Obecnie polska mniejszość za Olzą liczy około 40 tys. osób. To efekt postępującej asymilacji. Z jednej strony, wśród tutejszych Polaków słabnie znajomość polszczyzny, chociaż na co dzień nadal mówią polską gwarą. Z drugiej strony, znacznie wzrosła w ostatnich latach aktywność lokalnych wspólnot - powstały nowe polskie organizacje społeczne i kulturalne. Polacy z Zaolzia wreszcie przestali być zakładnikami w sporach między Warszawą a Pragą.
Więcej możesz przeczytać w 45/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.