Polacy zafundowali sobie płace i świadczenia na poziomie wyższym od ich wydajności
Z pewnością Polacy są niebezpieczni jako kierowcy. Natomiast nasze wiarygodne media dostarczają nam ostatnio dość sprzecznych informacji o zachowaniach, pragnieniach i zamysłach naszych ziomków. Okazuje się na przykład, że Europie Zachodniej i całej Unii Europejskiej nie grozi już zalanie tłumami ubogich Polaków, godzących się na byle jaką pracę za byle jakie pieniądze. Słyszymy i czytamy ciągle o wyjazdach i emigracji tych najzdolniejszych, najlepiej wykształconych przedstawicieli naszego młodego pokolenia. Proponowane są im bowiem trudne do odrzucenia warunki pracy i płacy. Emigracja nie jawi się dziś jako ostateczne pożegnanie z ojczyzną. Kilkugodzinny przelot, telefon, Internet - wszystko to redukuje dawne odległości.
Oczywiście nie ma żadnej sprzeczności między tymi dwiema tendencjami. Znajomość polskich realiów, stosunków ekonomicznych i obyczajów wyjaśnia natychmiast tę pozorną sprzeczność. Kiedyś, przy zamkniętych granicach, Polacy dostrzegali z daleka tylko "zachodnią" stopę życiową. Niektórzy sądzili przy tym, że wystarczy się znaleźć za granicą, by móc czerpać korzyści z różnych tamtejszych zasiłków socjalnych, nie wysilając się przy tym zbytnio lub wcale. I to się niekiedy udawało, zwłaszcza w latach stanu wojennego. Inni uważali, że w krajach o wysokim poziomie techniki i obfitości dóbr również praca będzie lekka, a życie łatwe. Dziś stan wiedzy i wyobraźni Polaków jest już zupełnie inny. Ameryka pozostała idolem i przedmiotem marzeń tylko najzdolniejszych, najbardziej dynamicznych. Każdy już wie, że dobrze płatna praca za granicą wymaga coraz wyższych kwalifikacji, ciągłej pracy nad sobą, gotowości do zmian, wyrzeczeń w sferze życia prywatnego itd. Równocześnie, wbrew utyskiwaniom malkontentów, warunki życia w Polsce w ciągu ostatnich 12 lat poprawiły się na tyle, że nasz ziomek nie przyjmie pracy za 50 dolarów miesięcznie, jak bywało kilkanaście lat temu. Dziś nie opłaca się wyjechać z kraju, mając w perspektywie wynagrodzenie poniżej tysiąca dolarów miesięcznie. Nasz rodak dobrze przy tym wie, że za 1000 dolarów napracuje się tam kilkakrotnie więcej niż za 500 dolarów w kraju. Taka jest przecież średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw w roku 2002.
Konkluzja oczywista - słabeusz nie ma czego szukać za granicą. A słabszych mamy, niestety, więcej niż tych silniejszych, prężnych, przedsiębiorczych. Unia może spać spokojnie. Polacy nie zaleją jej, bo zafundowali sobie już obecnie płace i świadczenia na poziomie wyższym od wynikającego z ich wydajności. Dla Unii Europejskiej Polacy nie są więc niebezpieczni. O wiele bardziej niebezpieczni są dla siebie samych, dla swej przyszłości. Wygórowane roszczenia, lekceważenie prawa i przepisów porządkowych, ograniczanie patriotyzmu do kibicowania źle grającym piłkarzom to zjawiska i postawy codzienne. Jeśli do tego dodamy niechęć do wysiłku intelektualnego, obserwowaną nawet u znacznej części nauczycieli, brak elementarnej wiedzy i ogólnego wykształcenia u wielu ludzi mieniących się inteligentami, karczemną atmosferę w Sejmie tworzoną przez pupilków ugrupowania rządzącego - to sytuacja zaczyna być rzeczywiście groźna.
Ekonomia i polityka gospodarcza nie były w Polsce od 13 lat w takich opałach jak obecnie. Kłamstwo, negowanie i fałszowanie rzeczywistości, demagogia obliczona na partykularne korzyści są lansowane przez polityków pod hasłem troski o państwo. Są ugrupowania prześcigające się w agitowaniu na rzecz destrukcji. Nie muszę czytelnikom przypominać, których to polityków mam na myśli. Chyba więc już dość płacenia za flirty socjaldemokracji z koniczynką i biało-czerwonymi (na urągowisko) krawatami. Ktoś, kto zna genezę Samoobrony, wiedziałby, że jej celem nie jest demokracja parlamentarna i działanie w jej ramach. Obecną degrengoladę polityczną trzeba przerwać. Inaczej staniemy się ogonem dziesiątki państw aspirujących do UE. A ogon zawsze można obciąć. Jak psu.
Oczywiście nie ma żadnej sprzeczności między tymi dwiema tendencjami. Znajomość polskich realiów, stosunków ekonomicznych i obyczajów wyjaśnia natychmiast tę pozorną sprzeczność. Kiedyś, przy zamkniętych granicach, Polacy dostrzegali z daleka tylko "zachodnią" stopę życiową. Niektórzy sądzili przy tym, że wystarczy się znaleźć za granicą, by móc czerpać korzyści z różnych tamtejszych zasiłków socjalnych, nie wysilając się przy tym zbytnio lub wcale. I to się niekiedy udawało, zwłaszcza w latach stanu wojennego. Inni uważali, że w krajach o wysokim poziomie techniki i obfitości dóbr również praca będzie lekka, a życie łatwe. Dziś stan wiedzy i wyobraźni Polaków jest już zupełnie inny. Ameryka pozostała idolem i przedmiotem marzeń tylko najzdolniejszych, najbardziej dynamicznych. Każdy już wie, że dobrze płatna praca za granicą wymaga coraz wyższych kwalifikacji, ciągłej pracy nad sobą, gotowości do zmian, wyrzeczeń w sferze życia prywatnego itd. Równocześnie, wbrew utyskiwaniom malkontentów, warunki życia w Polsce w ciągu ostatnich 12 lat poprawiły się na tyle, że nasz ziomek nie przyjmie pracy za 50 dolarów miesięcznie, jak bywało kilkanaście lat temu. Dziś nie opłaca się wyjechać z kraju, mając w perspektywie wynagrodzenie poniżej tysiąca dolarów miesięcznie. Nasz rodak dobrze przy tym wie, że za 1000 dolarów napracuje się tam kilkakrotnie więcej niż za 500 dolarów w kraju. Taka jest przecież średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw w roku 2002.
Konkluzja oczywista - słabeusz nie ma czego szukać za granicą. A słabszych mamy, niestety, więcej niż tych silniejszych, prężnych, przedsiębiorczych. Unia może spać spokojnie. Polacy nie zaleją jej, bo zafundowali sobie już obecnie płace i świadczenia na poziomie wyższym od wynikającego z ich wydajności. Dla Unii Europejskiej Polacy nie są więc niebezpieczni. O wiele bardziej niebezpieczni są dla siebie samych, dla swej przyszłości. Wygórowane roszczenia, lekceważenie prawa i przepisów porządkowych, ograniczanie patriotyzmu do kibicowania źle grającym piłkarzom to zjawiska i postawy codzienne. Jeśli do tego dodamy niechęć do wysiłku intelektualnego, obserwowaną nawet u znacznej części nauczycieli, brak elementarnej wiedzy i ogólnego wykształcenia u wielu ludzi mieniących się inteligentami, karczemną atmosferę w Sejmie tworzoną przez pupilków ugrupowania rządzącego - to sytuacja zaczyna być rzeczywiście groźna.
Ekonomia i polityka gospodarcza nie były w Polsce od 13 lat w takich opałach jak obecnie. Kłamstwo, negowanie i fałszowanie rzeczywistości, demagogia obliczona na partykularne korzyści są lansowane przez polityków pod hasłem troski o państwo. Są ugrupowania prześcigające się w agitowaniu na rzecz destrukcji. Nie muszę czytelnikom przypominać, których to polityków mam na myśli. Chyba więc już dość płacenia za flirty socjaldemokracji z koniczynką i biało-czerwonymi (na urągowisko) krawatami. Ktoś, kto zna genezę Samoobrony, wiedziałby, że jej celem nie jest demokracja parlamentarna i działanie w jej ramach. Obecną degrengoladę polityczną trzeba przerwać. Inaczej staniemy się ogonem dziesiątki państw aspirujących do UE. A ogon zawsze można obciąć. Jak psu.
Więcej możesz przeczytać w 45/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.