Politycy zaserwują każdą ekonomiczną bzdurę, a jej fiasko będą tłumaczyć czynnikami ubocznymi
Każdy może wymyślić własną matematykę, w której dwa plus dwa równa się pięć. Każdy może stworzyć własną medycynę, w której jedzenie torfu leczy raka, a balsam z bursztynu usuwa nagniotki. Oczywiście, gorzej będzie z efektami praktycznego zastosowania owych teorii. Inaczej jest z ekonomią domowej roboty. W tym wypadku ze względu na znaczny upływ czasu między przyczyną i skutkiem (zwykle co najmniej rok) oraz stopień skomplikowania gospodarczych procesów teorie możemy tworzyć śmiało i dowolnie, a nawet długo w nie wierzyć. To, że nijak nie potwierdzają się w życiu, zawsze bowiem da się wytłumaczyć wystąpieniem czynników ubocznych.
Większość z nas, zapytana o coś z zakresu fizyki kwantowej albo chirurgii oka, zastanowi się choć chwilę, nim udzieli odpowiedzi. Za to na ekonomii i piłce nożnej zna się każdy. Fenomen ten, określany mianem Do-It-Yourself Economics, czyli DIYE (dosłownie: zrób sobie sam ekonomię), opisał autor tego pojęcia Szkot David Henderson, jeden z najwybitniejszych ekonomistów z Wysp Brytyjskich. Uczynił to w 1985 r., w cyklu wykładów dla BBC, w każdej audycji podważając kolejną obiegową opinię: że najlepsze dla gospodarki są niskie stopy procentowe, że zwiększanie eksportu jest zawsze opłacalne dla kraju, że państwo powinno wspierać priorytetowe branże itd. Mimo upływu dwudziestu lat hasłami DIYE (od tego czasu naukę o niej rozwinięto i powstała nowa część ekonomii - od angielskiego skrótu zwana diajłaji, choć trafniej byłoby ją nazywać ekonomią dla kretynów) wciąż posługują się i wierzą w nie miliony ludzi, niezależnie od wykształcenia. W ekonomii domowej roboty celują zwłaszcza politycy, czego najlepszym przykładem jest rząd Prawa i Sprawiedliwości.
Powtarzane niemądrości
Henderson w swych wykładach wziął na warsztat takie powszechne mity jak to, że samowystarczalność gospodarcza powinna być celem polityki gospodarczej, że państwo powinno się angażować w transakcje międzynarodowe krajowych firm, że skracanie czasu pracy czy obniżanie wieku emerytalnego zmniejsza bezrobocie, że patologie rynku należy eliminować przez regulacje i decyzje administracyjne.
Jak wykazał brytyjski ekonomista, żadna z obiegowych opinii nie została nigdy udowodniona na gruncie teorii ani nie została potwierdzona empirycznie. Co więcej, łatwo jest wykazać, odwołując się zarówno do elementarnej logiki, jak i oficjalnej statystyki, że są one nieprawdziwe. Dowód logiczny jest prosty i odwołuje się do reductio ad infinitum. Gdyby istniały lepsze i gorsze sektory gospodarki, najbardziej rozwinięte państwa byłyby biznesowymi monokulturami, a na przykład gospodarkę USA tworzyłyby wyłącznie spółki informatyczne. Skoro niższe stopy procentowe są korzystne dla rozwoju biznesu, to w każdym kraju powinny wynosić 0 proc. Gdyby autarkia gospodarcza była kluczem do dobrobytu, Chiny z czasów "wielkiego skoku" byłyby potęgą, a Chiny dzisiejsze - największym światowym nędzarzem. Gdyby zduszenie importu i ekspansja eksportowa wystarczyły, Rumunia za rządów Nicolae Ceausescu - "słońca Karpat" - otwierałaby listy światowych rankingów najzamożniejszych państw. Wreszcie, gdyby wcześniejsze emerytury zmniejszały bezrobocie, w Polsce AD 2005 brakowałoby rąk do pracy. Podobne przykłady można mnożyć.
Gdyby ktokolwiek rzekomych aksjomatów ekonomii usiłował bronić nieco słabiej, twierdząc, że na przykład państwowe regulacje procesów rynkowych są opłacalne tylko do pewnego stopnia, rodzą się pytania, na ile odchodzenie od rynku jest opłacalne - tylko troszeczkę, a może ciut więcej? - i kto jest od owego rynku mądrzejszy. Choć wielu próbowało, prawdziwości ludowych mądrości o gospodarce nikt nie dowiódł, co oczywiście nie przeszkadza wielu nadal w nie wierzyć.
Czy Polska wygra z Brazylią?
Od czasu cyklu wykładów Hendersona w BBC nauka o diajłaji robi karierę, bo politycy starają się jak mogą, by dostarczyć materiału do badań. Tylko wśród odkrytych w Polsce w latach 90. i niedawno twierdzeń ekonomii domowej roboty pojawiły się m.in. takie: ograniczanie wysokości czynszów likwiduje problem mieszkaniowy, dotowanie rolnictwa zwiększa jego efektywność, a ulgi inwestycyjne przyczyniają się do zwiększania liczby miejsc pracy.
Warto się z dorobkiem młodej nauki ekonomicznej zapoznać, bo możliwe, że w najbliższych latach rozwinie się ona u nas w oszałamiający sposób. Wspierany przez LPR, Samoobronę i PSL rząd PiS Kazimierza Marcinkiewicza ledwo rozpoczął, a już dał specom od diajłaji zajęcie na lata. I tak dowiedzieliśmy się na przykład, że płacenie ludziom za rodzenie dzieci poprawi strukturę demograficzną kraju - bo jest dla wszystkich oczywiste, że Polacy rozmnażają się dla pieniędzy, zwłaszcza dla 800-1000 zł. Tak jak jeżdżenie na droższym paliwie (biopaliwie) obniży koszty transportu i przyczyni się do jeszcze większego rozkwitu krajowej gospodarki, a dotowane kredyty mieszkaniowe nic nie będą państwa kosztowały, za to spowodują wybudowanie 3 mln mieszkań w ciągu ośmiu lat. Idąc tym tropem, trzeba by przyznać, że utrzymując bezpłatne, czyli opłacane przez podatnika studia, zostaniemy naukową potęgą. A inwestycje w handel, zwłaszcza w hipermarkety są nieproduktywne i szkodliwe dla wzrostu gospodarczego. I dalej: stopy stopami, ale Radę Polityki Pieniężnej trzeba zlikwidować i Balcerowicz musi odejść. A co najważniejsze: jak zbudujemy stadion narodowy, to jak nic wygramy z Brazylią (tak samo jak wznosząc Świątynię Opatrzności Bożej, podniesiemy religijność i moralność Polaków).
Choć przykład minister finansów prof. Teresy Lubińskiej wskazuje, że nie zawsze studia ekonomii normalnej, a nie ekonomii domowej roboty, zabezpieczają przed wygadywaniem i robieniem głupstw, wielu politykom PiS powinno się je jednak polecić. Bez tego Polska za chwilę stanie się poligonem diajłaji.
Większość z nas, zapytana o coś z zakresu fizyki kwantowej albo chirurgii oka, zastanowi się choć chwilę, nim udzieli odpowiedzi. Za to na ekonomii i piłce nożnej zna się każdy. Fenomen ten, określany mianem Do-It-Yourself Economics, czyli DIYE (dosłownie: zrób sobie sam ekonomię), opisał autor tego pojęcia Szkot David Henderson, jeden z najwybitniejszych ekonomistów z Wysp Brytyjskich. Uczynił to w 1985 r., w cyklu wykładów dla BBC, w każdej audycji podważając kolejną obiegową opinię: że najlepsze dla gospodarki są niskie stopy procentowe, że zwiększanie eksportu jest zawsze opłacalne dla kraju, że państwo powinno wspierać priorytetowe branże itd. Mimo upływu dwudziestu lat hasłami DIYE (od tego czasu naukę o niej rozwinięto i powstała nowa część ekonomii - od angielskiego skrótu zwana diajłaji, choć trafniej byłoby ją nazywać ekonomią dla kretynów) wciąż posługują się i wierzą w nie miliony ludzi, niezależnie od wykształcenia. W ekonomii domowej roboty celują zwłaszcza politycy, czego najlepszym przykładem jest rząd Prawa i Sprawiedliwości.
Powtarzane niemądrości
Henderson w swych wykładach wziął na warsztat takie powszechne mity jak to, że samowystarczalność gospodarcza powinna być celem polityki gospodarczej, że państwo powinno się angażować w transakcje międzynarodowe krajowych firm, że skracanie czasu pracy czy obniżanie wieku emerytalnego zmniejsza bezrobocie, że patologie rynku należy eliminować przez regulacje i decyzje administracyjne.
Jak wykazał brytyjski ekonomista, żadna z obiegowych opinii nie została nigdy udowodniona na gruncie teorii ani nie została potwierdzona empirycznie. Co więcej, łatwo jest wykazać, odwołując się zarówno do elementarnej logiki, jak i oficjalnej statystyki, że są one nieprawdziwe. Dowód logiczny jest prosty i odwołuje się do reductio ad infinitum. Gdyby istniały lepsze i gorsze sektory gospodarki, najbardziej rozwinięte państwa byłyby biznesowymi monokulturami, a na przykład gospodarkę USA tworzyłyby wyłącznie spółki informatyczne. Skoro niższe stopy procentowe są korzystne dla rozwoju biznesu, to w każdym kraju powinny wynosić 0 proc. Gdyby autarkia gospodarcza była kluczem do dobrobytu, Chiny z czasów "wielkiego skoku" byłyby potęgą, a Chiny dzisiejsze - największym światowym nędzarzem. Gdyby zduszenie importu i ekspansja eksportowa wystarczyły, Rumunia za rządów Nicolae Ceausescu - "słońca Karpat" - otwierałaby listy światowych rankingów najzamożniejszych państw. Wreszcie, gdyby wcześniejsze emerytury zmniejszały bezrobocie, w Polsce AD 2005 brakowałoby rąk do pracy. Podobne przykłady można mnożyć.
Gdyby ktokolwiek rzekomych aksjomatów ekonomii usiłował bronić nieco słabiej, twierdząc, że na przykład państwowe regulacje procesów rynkowych są opłacalne tylko do pewnego stopnia, rodzą się pytania, na ile odchodzenie od rynku jest opłacalne - tylko troszeczkę, a może ciut więcej? - i kto jest od owego rynku mądrzejszy. Choć wielu próbowało, prawdziwości ludowych mądrości o gospodarce nikt nie dowiódł, co oczywiście nie przeszkadza wielu nadal w nie wierzyć.
Czy Polska wygra z Brazylią?
Od czasu cyklu wykładów Hendersona w BBC nauka o diajłaji robi karierę, bo politycy starają się jak mogą, by dostarczyć materiału do badań. Tylko wśród odkrytych w Polsce w latach 90. i niedawno twierdzeń ekonomii domowej roboty pojawiły się m.in. takie: ograniczanie wysokości czynszów likwiduje problem mieszkaniowy, dotowanie rolnictwa zwiększa jego efektywność, a ulgi inwestycyjne przyczyniają się do zwiększania liczby miejsc pracy.
Warto się z dorobkiem młodej nauki ekonomicznej zapoznać, bo możliwe, że w najbliższych latach rozwinie się ona u nas w oszałamiający sposób. Wspierany przez LPR, Samoobronę i PSL rząd PiS Kazimierza Marcinkiewicza ledwo rozpoczął, a już dał specom od diajłaji zajęcie na lata. I tak dowiedzieliśmy się na przykład, że płacenie ludziom za rodzenie dzieci poprawi strukturę demograficzną kraju - bo jest dla wszystkich oczywiste, że Polacy rozmnażają się dla pieniędzy, zwłaszcza dla 800-1000 zł. Tak jak jeżdżenie na droższym paliwie (biopaliwie) obniży koszty transportu i przyczyni się do jeszcze większego rozkwitu krajowej gospodarki, a dotowane kredyty mieszkaniowe nic nie będą państwa kosztowały, za to spowodują wybudowanie 3 mln mieszkań w ciągu ośmiu lat. Idąc tym tropem, trzeba by przyznać, że utrzymując bezpłatne, czyli opłacane przez podatnika studia, zostaniemy naukową potęgą. A inwestycje w handel, zwłaszcza w hipermarkety są nieproduktywne i szkodliwe dla wzrostu gospodarczego. I dalej: stopy stopami, ale Radę Polityki Pieniężnej trzeba zlikwidować i Balcerowicz musi odejść. A co najważniejsze: jak zbudujemy stadion narodowy, to jak nic wygramy z Brazylią (tak samo jak wznosząc Świątynię Opatrzności Bożej, podniesiemy religijność i moralność Polaków).
Choć przykład minister finansów prof. Teresy Lubińskiej wskazuje, że nie zawsze studia ekonomii normalnej, a nie ekonomii domowej roboty, zabezpieczają przed wygadywaniem i robieniem głupstw, wielu politykom PiS powinno się je jednak polecić. Bez tego Polska za chwilę stanie się poligonem diajłaji.
Więcej możesz przeczytać w 47/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.