Na szczerości i politycznej niepoprawności została zbudowana legenda Neila Younga
ostatNeil Young i Bob Dylan to dwaj ostatni amerykańscy giganci lat 60., którzy nie zamienili się w objazdowe cyrki dla nostalgicznie nastawionych pięćdziesięcioparolatków ani w czule wspominanych nieboszczyków czasów kontestacji. Pochodzili z zupełnie różnych intelektualnych światów, ale zawsze łączyły ich miłość do Ameryki i szacunek dla jej tradycji muzycznej, a także zdroworozsądkowa, nie skażona ideologicznym, tępym doktrynerstwem lewicowość. Rozpaczliwie usiłowano Dylana i Younga wpisać w różne polityczne konteksty. Zwykle jednak pokazywali oni tzw. gest Kozakiewicza i wymykali się wymoszczonym dla nich szufladkom, przedkładając swoją niezależność nad stadną tożsamość dyktowaną przez intelektualne kliki z "czerwonych" uniwersyteckich kampusów. W przeciwieństwie do Dylana 60-letni Young jest autorem niezwykle płodnym. Niemal co rok wydaje album z nowym materiałem - najnowszy, wyciszony, elegijny "Prairie Wind", nawiązujący do akustycznego, folkowego nurtu jego twórczości, znaczonego takimi osiągnięciami jak "Harvest", "Comes a Time" czy "Harvest Moon". To album o przemijaniu i śmierci, nagrany w dramatycznych okolicznościach, między zdiagnozowaniem u Younga tętniaka mózgu a operacją, po której wystąpiły poważne, zagrażające życiu pieśniarza komplikacje. "Prairie Wind" jest również poświęcony jego zmarłemu niedawno ojcu. Koncertowa wersja płyty została zarejestrowana na filmie zrealizowanym przez Jonathana Demme'a ("Milczenie owiec").
Rogata dusza
Duch przekory i dystans chroniły Younga przed bezkrytycznym angażowaniem się po tej czy tamtej stronie politycznego spektrum. Tak było na początku jego kariery, jeszcze w zespole Buffalo Springfield i w okresie współpracy z grupą Crosby, Stills & Nash. Tak jest do dziś w datującej się od 1968 r. karierze solowej. Mógł Young w swoim songu "Ohio" zaprotestować przeciw masakrze studentów na Kent University w stanie Ohio lub wytknąć mieszkańcom południa rasizm ("Southern Man"), miał jednak odwagę wystawić rachunek hipisowskiej epoce naiwności i straconych szans i tragicznemu pokłosiu eksperymentów z narkotykami na "After the Gold Rush", w pełnym goryczy "The Needle and the Damage Done", a wreszcie na ostrej, garażowej płycie "Tonight's the Night" (zainspirowanej śmiercią jego gitarzysty Danny'ego Whittena po przedawkowaniu heroiny).
Kilka lat później Young wywołał konsternację, gdy w utworach z albumu "Hawks and Doves" opowiedział się po stronie antykomunistycznej polityki zagranicznej Ronalda Reagana. Gdy w 1989 r. nagrał utwór "Rockin' in the Free World", problem Younga objawił się w klinicznej postaci. Konserwatyści uznali go za swojego, bo w ich mniemaniu wyrażał triumf polityki Reagana wobec Kremla, czego efektem miały się stać niebawem przemiany w Europie Środkowej i Wschodniej oraz upadek muru berlińskiego. Natomiast wedle lewaków, miało to być ostrzeżenie przed idącymi z wolnorynkową ekonomią nędzą i dyktatem krwiożerczych kapitalistów-globalistów.
Kontrowersje nie tylko nie szkodziły Youngowi, ale uczyniły go wzorem dla wykonawców z późniejszych pokoleń. Od Grama Parsonsa i Emmylou Harris, przez Ętzw. tradrockersów z lat 80. (R.E.M., The Long Ryders), po nowe, alt-country'owe pokolenie Lambchop, Wilco czy Ryana Adamsa. Dziś Young, który początkowo popierał atak na Afganistan, opowiada się przeciw wojnie w Iraku. Nie przeszedł jednak na stronę postępowców. Staje, jak zawsze, w obronie tradycyjnych wartości, po stronie dawnej Ameryki, celebrującej swą wielkość i naturalne piękno, będące w opozycji do kultury wielkich miast. To miasta i ich wścibskie media oraz obojętność na ekologiczne problemy są - według Younga - zagrożeniem. Jak te żywioły niszczą Amerykę, opowiada wydana przed dwoma laty muzyczna powieść "Greendale".
Kompleks prostaka i mędrca
Spojrzeć na imponujący dorobek Younga, w którym jaśnieją takie tytuły "After The Gold Rush", "Harvest", "Tonight's the Night", "Zuma", "Rust Never Sleeps", "On the Beach", "Ragged Glory" czy "Freedom" to jakby się przebić do jądra amerykańskiej muzyki. Raz wywodzącej się wprost z folkowo-country'owych, ale też gospelsowych i bluesowych korzeni, innym razem eksplodującej furią rockowego ataku - czy to wyrażając swoje głośne poparcie dla punkrockowej rewolty roku 1977, dowodzonej przez Johnny'ego Rottena na płycie "Rust Never Sleeps", czy kontynuując swą antynarkotykową krucjatę w albumie "Mirror Ball" nagranym w 1995 roku wraz z Pearl Jam po śmierci Kurta Cobaina.
Muzyczna wszechstronność i nieprzewidywalność zawsze działały na korzyść legendy Younga. Kluczem do zrozumienia istoty tej legendy nie jest jednak akademickie roztrząsanie, czy Young jest niezrównanym piewcą miłości, rzecznikiem tej czy innej sprawy, praojcem garażowego rocka czy grunge'u, lecz to, że w jego muzyce, zawsze powstającej spontanicznie, nigdy nie było ani cienia kalkulacji czy komercyjnego wyrachowania. Jest w niej natomiast wielka, pozbawiona wszelkich uprzedzeń otwartość na świat. Ta zaś nieodmiennie sprawia, że ów świat malowany w jego utworach jest miejscem jednocześnie odpychającym i fascynującym, pełnym przemocy i naturalnej harmonii, głupoty i mądrości. Może dlatego, że jest jedyny, jaki jest nam dany. On zaś sam, jako narrator i komentator, raz jawi się jako impulsywny wieśniak z niewyparzoną gębą, raz jako obdarzony mądrością wieszcz, nie lękający się mówić nawet najbardziej niewygodnych prawd.
Rogata dusza
Duch przekory i dystans chroniły Younga przed bezkrytycznym angażowaniem się po tej czy tamtej stronie politycznego spektrum. Tak było na początku jego kariery, jeszcze w zespole Buffalo Springfield i w okresie współpracy z grupą Crosby, Stills & Nash. Tak jest do dziś w datującej się od 1968 r. karierze solowej. Mógł Young w swoim songu "Ohio" zaprotestować przeciw masakrze studentów na Kent University w stanie Ohio lub wytknąć mieszkańcom południa rasizm ("Southern Man"), miał jednak odwagę wystawić rachunek hipisowskiej epoce naiwności i straconych szans i tragicznemu pokłosiu eksperymentów z narkotykami na "After the Gold Rush", w pełnym goryczy "The Needle and the Damage Done", a wreszcie na ostrej, garażowej płycie "Tonight's the Night" (zainspirowanej śmiercią jego gitarzysty Danny'ego Whittena po przedawkowaniu heroiny).
Kilka lat później Young wywołał konsternację, gdy w utworach z albumu "Hawks and Doves" opowiedział się po stronie antykomunistycznej polityki zagranicznej Ronalda Reagana. Gdy w 1989 r. nagrał utwór "Rockin' in the Free World", problem Younga objawił się w klinicznej postaci. Konserwatyści uznali go za swojego, bo w ich mniemaniu wyrażał triumf polityki Reagana wobec Kremla, czego efektem miały się stać niebawem przemiany w Europie Środkowej i Wschodniej oraz upadek muru berlińskiego. Natomiast wedle lewaków, miało to być ostrzeżenie przed idącymi z wolnorynkową ekonomią nędzą i dyktatem krwiożerczych kapitalistów-globalistów.
Kontrowersje nie tylko nie szkodziły Youngowi, ale uczyniły go wzorem dla wykonawców z późniejszych pokoleń. Od Grama Parsonsa i Emmylou Harris, przez Ętzw. tradrockersów z lat 80. (R.E.M., The Long Ryders), po nowe, alt-country'owe pokolenie Lambchop, Wilco czy Ryana Adamsa. Dziś Young, który początkowo popierał atak na Afganistan, opowiada się przeciw wojnie w Iraku. Nie przeszedł jednak na stronę postępowców. Staje, jak zawsze, w obronie tradycyjnych wartości, po stronie dawnej Ameryki, celebrującej swą wielkość i naturalne piękno, będące w opozycji do kultury wielkich miast. To miasta i ich wścibskie media oraz obojętność na ekologiczne problemy są - według Younga - zagrożeniem. Jak te żywioły niszczą Amerykę, opowiada wydana przed dwoma laty muzyczna powieść "Greendale".
Kompleks prostaka i mędrca
Spojrzeć na imponujący dorobek Younga, w którym jaśnieją takie tytuły "After The Gold Rush", "Harvest", "Tonight's the Night", "Zuma", "Rust Never Sleeps", "On the Beach", "Ragged Glory" czy "Freedom" to jakby się przebić do jądra amerykańskiej muzyki. Raz wywodzącej się wprost z folkowo-country'owych, ale też gospelsowych i bluesowych korzeni, innym razem eksplodującej furią rockowego ataku - czy to wyrażając swoje głośne poparcie dla punkrockowej rewolty roku 1977, dowodzonej przez Johnny'ego Rottena na płycie "Rust Never Sleeps", czy kontynuując swą antynarkotykową krucjatę w albumie "Mirror Ball" nagranym w 1995 roku wraz z Pearl Jam po śmierci Kurta Cobaina.
Muzyczna wszechstronność i nieprzewidywalność zawsze działały na korzyść legendy Younga. Kluczem do zrozumienia istoty tej legendy nie jest jednak akademickie roztrząsanie, czy Young jest niezrównanym piewcą miłości, rzecznikiem tej czy innej sprawy, praojcem garażowego rocka czy grunge'u, lecz to, że w jego muzyce, zawsze powstającej spontanicznie, nigdy nie było ani cienia kalkulacji czy komercyjnego wyrachowania. Jest w niej natomiast wielka, pozbawiona wszelkich uprzedzeń otwartość na świat. Ta zaś nieodmiennie sprawia, że ów świat malowany w jego utworach jest miejscem jednocześnie odpychającym i fascynującym, pełnym przemocy i naturalnej harmonii, głupoty i mądrości. Może dlatego, że jest jedyny, jaki jest nam dany. On zaś sam, jako narrator i komentator, raz jawi się jako impulsywny wieśniak z niewyparzoną gębą, raz jako obdarzony mądrością wieszcz, nie lękający się mówić nawet najbardziej niewygodnych prawd.
Więcej możesz przeczytać w 47/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.