Mądrzy zwycięzcy unikają triumfalizmu, licząc na przewagę intelektualną, a nie liczebną, nad opozycją
Triumfalizm zwycięzców nie jest niczym nowym. Był zrozumiały u Hitlera, gdy w roku 1938 okazało się, że Austriacy są nim najbardziej zachwyceni. Triumfalizm zrozumiały był u laburzystów, gdy w roku 1945 udało się im przekonać znakomitą większość Brytyjczyków, że rządzić nimi nie powinien zwycięzca II wojny światowej Winston Churchill, lecz zafascynowani Związkiem Sowieckim socjaliści. W kraju demokratycznym mądrzy zwycięzcy zwykle unikają tromtadracji, wiedząc, że społeczeństwo będzie im patrzeć na ręce. Zdają sobie sprawę, że podstawowe znaczenie ma silne i trwałe zaplecze zapewniające rządowi komfort, a nie wymagające ciągłych świadczeń na rzecz egzotycznych i niepewnych koalicjantów. Potrzebny jest do tego trust mózgów, zapewniający przewagę nie liczebną, ale intelektualną nad opozycją. U nas jest, jak zawsze, odwrotnie.
Sygnał klęski
Większość parlamentarna, która dała błogosławieństwo rządowi premiera Kazimierza Marcinkiewicza, tych warunków nie spełnia. Rzecz nie tylko w tym, że posłowie PiS to tylko trzecia część Sejmu. To większość oparta na makrokorupcyjnych obietnicach i nadziejach, nie rokująca spójności. Zaplecze intelektualne PiS jest również jakoś słabo widoczne. Trudno się w nim doszukać osób rzeczywiście reprezentatywnych.
Pragnienie utrzymania rocznego deficytu budżetowego na poziomie 30 mld zł przy wysokich kosztach realizacji programowych obietnic to zwykłe chciejstwo. O tym, że nawet taki deficyt powoduje wzrost kosztownego długu publicznego, w ogóle się nie mówi. Gorzej, że są tacy, którzy nie rozumieją różnicy między utrzymywanym wysokim deficytem budżetowym a wielkością potrzeb pożyczkowych państwa, rosnących wtedy w zawrotnym tempie. Autorzy programu PiS zdają się tym nie przejmować.
Projekty gospodarcze PiS są adresowane dość wyraźnie do ludzi słabiej wykształconych, nie do elit fachowych i intelektualnych. Już widać, że trochę zorientowani w tych sprawach przywódcy szukają atrakcyjnych haseł zastępczych, mających odwrócić uwagę wyborców od obietnic niemożliwych do spełnienia. Sygnał już mamy. Ogłoszono, że minione szesnastolecie było klęską, że za główne zadanie należy uznać znalezienie i rozliczenie rzekomych winowajców tej rzekomej porażki. Czy przedstawienia teatralne w tej dziedzinie zaspokoją oczekiwania wyborców, to już inna sprawa. Smutne jest jedynie to, że jedno z czołowych ugrupowań politycznych nie waha się przedstawiać i puszczać w świat zupełnie fałszywego obrazu minionych 16 lat. Chodzi nie tylko o to, że o klęsce nie może być tu mowy, a co najwyżej można mówić o trudnej do przezwyciężenia schedzie 40 lat totalitaryzmu i o dziecięcych chorobach nowego ustroju. Głoszenie takich poglądów szkodzi dobremu imieniu Polski w świecie. Polska miała w minionym szesnastoleciu najszybsze tempo wzrostu gospodarki spośród swoich sąsiadów z zachodu i południa oraz znakomicie zmniejszyła dzielący ją od nich dystans. Eksponowanie wysokiego bezrobocia jako winy rządów szesnastolecia bez odwołania się do rzeczywistej przyczyny ostrości tej choroby, jaką była nie znana u sąsiadów eksplozja demograficzna lat 80., nie ma nic wspólnego z rzetelną analizą. PiS można by też przypomnieć, że z wyjątkiem roku 1990 w każdym kolejnym roku realna (po uwzględnieniu deflatora) sprzedaż w handlu wzrastała o 7-9 proc. Tak bardzo ubożeliśmy przez te okropne lata. Nie ma to jak lata 80., do których tęskni sojusznik PiS - Samoobrona.
Populizm antygospodarczy
Nasi zwycięzcy zapominają również, że populistyczne hasła nie tworzą korzystnego klimatu inwestycyjnego, na który PiS tak liczy. Program ożywienia gospodarki musi przecież oznaczać wolność, klimat zachęcający do podejmowania przedsięwzięć rozwojowych. Poparcie dla małych i średnich przedsiębiorstw przy dyskryminacji większych nie przełoży się na przyspieszenie wzrostu, a tym bardziej na zmniejszenie deficytów budżetowych. Ambiwalencja w sprawach finansów publicznych, otwarcie manifestowana niechęć do tak zasłużonego prezesa Narodowego Banku Polskiego, wygłaszanie bzdurnych opinii o centrach handlowych - to wszystko nie klimat sprzyjający przyspieszeniu. Nie po raz pierwszy okazuje się, że lewica i prawica są sobie bliskie, że les extremes se touchent. Niestety, z takiego spotkania powstaje mieszanka bardzo złego gatunku. Dlatego interpretację tytułu niniejszego felietonu pozostawiam czytelnikom.
Więcej możesz przeczytać w 47/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.