Paradoksem "pomarańczowej rewolucji" jest to, że rzecznikami politycznej reformy na Ukrainie są dziś siły bliższe Janukowyczowi niż Juszczence
Kiedy drugiego dnia >>pomarańczowej rewolucji<< na Majdanie zobaczyłyśmy flagę RPA, stwierdziłyśmy, że trzeba pójść do ambasady po polską. Ukraińcy, widząc polską flagę, śpiewali >>Jeszcze Polska nie zginęła<<. Nawet nie wiedziałam, że znają nasz hymn" - tak pisała dziennikarka Maria Przełomiec w książce o porewolucyjnej Ukrainie. Zbiorowe przeżycie sprzed roku zmieniło Polaków i polsko-ukraińską historię.
W większości polskich komentarzy jedno nie budziło wątpliwości: oto na naszych oczach dokonuje się pogłębione polsko-ukraińskie pojednanie, a każdy dzień polskiego kibicowania "pomarańczowej rewolucji" jest tysiąckroć ważniejszy od politycznych memorandów czy prezydenckich "gestów o wymiarze symbolicznym" - by użyć języka, jakim komentowano spotkania Leonida Kuczmy i Aleksandra Kwaśniewskiego.
Pomarańcze made in Poland
Objaśniając "pomarańczową rewolucję" i zdymisjonowanie rządu Julii Tymoszenko, wynajdywaliśmy liczne analogie: najpierw wybuch "pomarańczowej rewolucji" porównywano do wybuchu "Solidarności", potem były porównania ukraińskich negocjacji z obradami "okrągłego stołu", w końcu konflikt w obozie władzy i dymisję rządu Tymoszenko porównano z polskimi "wojnami na górze" na początku lat 90. Były i różnice - ukraińska rewolucja nie wyniosła do władzy ludzi, którzy politykę znali jedynie z ekranu telewizora. Juszczenko nie skakał przez stoczniowe płoty, Tymoszenko nie zamieniała walonek na eleganckie pantofelki, a szef Rady Obrony Anatolij Kinach - swetra na garnitur. Osoby należące do elity dzisiejszej władzy pełniły już w ostatnich 10 latach najwyższe funkcje publiczne.
Polskie inicjatywy polityczne podczas "pomarańczowej rewolucji" odwoływały się do pamięci Sierpnia i "okrągłego stołu". Nieprzypadkowo już w czasie pierwszej tury głosowania pojawili się na Ukrainie w roli obserwatorów politycy o solidarnościowej proweniencji: Jerzy Buzek, Grażyna Staniszewska i Henryk Wujec. Po drugiej turze, gdy znane już były rozmiary fałszerstw i buntu przeciwko nim, do tej trójki dołączali następni politycy: Michał Kamiński, Marek Siwiec i wreszcie, 25 listopada, Lech Wałęsa. Dla Ukraińców jest on symbolem pokojowych przemian - była to najwłaściwsza osoba na najwłaściwszym miejscu. Jego znakomicie tłumaczone przemówienie na Majdanie przyjęto entuzjastycznie i było to chyba apogeum sympatii do Polski i Polaków, wyrażane okrzykami: "Polszcza, Polszcza!!" i "Solidarnist'!!". Mimo braku medialnego sukcesu udało się misji Wałęsy wymóc na Kuczmie apel o nawiązanie dialogu politycznego w skali międzynarodowej przy współudziale Polski i Litwy. Potem dołączyli do nich przedstawiciele Unii Europejskiej, OBWE i Rosji. Dziennikarze nazwali międzynarodowych emisariuszy "zachodnim desantem".
Cień stanu wojennego
Struktury władzy w Kijowie coraz konkretniej przygotowywały się do wariantu siłowego. W trójkącie Kuczma - Janukowycz - MSW trwały konsultacje, czy i jak "zakończyć przedstawienie na Majdanie". W obozie opozycji z każdą godziną szala przechylała się na stronę tych, którzy parli do rozwiązania siłowego. Juszczenko samowolnie zaprzysiągł się na prezydenta. Wieczorem Tymoszenko poprowadziła kilkadziesiąt tysięcy ludzi na gmach administracji prezydenta. Juszczenko chciał rozmawiać z Kwaśniewskim. Wtedy pierwszy raz przywódca opozycji ukraińskiej poprosił polskiego prezydenta o mediację. Kwaśniewski podkreślał, że misja mediacyjna musi być przedsięwzięciem UE, a nie tylko Polski. Zadzwonił więc do Javiera Solany, szefa dyplomacji unii.
Kuczma twierdził, że większość Majdanu jest opłacana przez ludzi Borysa Bierezowskiego i George'a Sorosa, że rewolucja jest prowokacją finansowaną przez Zachód, a jej uczestnicy to wynajęci agenci. Polskie MSZ po próbie zabójstwa Juszczenki zorientowało się, że mamy do czynienia z próbą brutalnego poszerzenia wpływów Rosji i dopuszczenia do władzy prezydenta izolowanego przez międzynarodową społeczność jeszcze bardziej niż Kuczma. Polacy, którzy do UE weszli jako adwokat Ukrainy, nie powinni pozwolić na taką ewentualność.
Reprezentujący Rosję przy "okrągłym stole" Borys Gryzłow, szef Dumy, zachowywał się absurdalnie. Rzadko próbował wpływać na bieg dyskusji, czytał z kartki tezy o "zagranicznej interwencji" i "masowych fałszerstwach wyborów na zachodniej Ukrainie przez Juszczenkę". Wywoływało to kolejne polskie skojarzenie - ze stanem wojennym. Juszczenko był jednak dobrze informowany przez służby bezpieczeństwa o zbliżających się do Kijowa autobusach wypakowanych żołnierzami i "wolontariuszami" ze wschodniej Ukrainy. To, że nie doszło do użycia siły, po części jest zasługą Polaków. Wypadki z wieczora 28 listopada nie były jedyną sytuacją, kiedy użycie siły wisiało na włosku. Były sygnały co najmniej o trzech-czterech takich akcjach.
Cena pokoju
Ówczesna ukraińska opozycja zapłaciła niemałą cenę za ustępstwa w powyborczych rozmowach: zgodziła się na forsowaną od lat przez Kuczmę reformę konstytucyjną. Ogranicza ona pozycję prezydenta i sprawia, że od 2006 r. kluczową postacią na Ukrainie będzie premier. Przegłosowana w parlamencie 8 grudnia 2004 r. decyzja jest - według ukraińskich prawników - niezgodna z konstytucją. Juszczenko stał się zakładnikiem tamtych wydarzeń, a rzecznikami reformy politycznej na Ukrainie są dziś siły bliższe Janukowyczowi. O tym, że ani jedna, ani druga strona nie zdaje sobie sprawy z tego, że reforma polityczna oznacza europeizację Ukrainy i dołączenie do systemów sprawdzonych w Europie, świadczy determinacja, z jaką walczą o losy tej akurat reformy. Można powiedzieć, że europeizacja Ukrainy jest dziś możliwa dzięki słabości Juszczenki i sile Janukowycza.
Władimir Putin ingerował przed rokiem bezpośrednio w ukraińskie sprawy. "Co za moda, żeby robić powtórki z wyborów? I ile razy - trzy, cztery, pięć? Aż się osiągnie pożądany wynik?" - komentował z irytacją. Trzy dni przed wyborami przyjechał na parawojenną defiladę z okazji 60. rocznicy wyzwolenia Ukrainy spod faszystowskiej okupacji, pierwszy pospieszył z gratulacjami dla "prezydenta" Janukowycza, a w czasie "pomarańczowej rewolucji" wezwał Kuczmę do Moskwy. Wywołało to niezamierzony efekt: po pierwsze - Polacy zobaczyli na Ukrainie otwartą wrogość wobec rosyjskich prób dominacji wyrażaną bez oglądania się na polityczną poprawność, po drugie - oni sami zostali uznani za symbol europejskości i antyrosyjską alternatywę. Mówiąc inaczej, ukraińskie wydarzenia i aktywna obecność Polaków spowodowały przesunięcie w Polsce granicy poprawności politycznej w komentarzach na temat Rosji jako państwa imperialnego, nie skrywającego ambicji budowania strefy tzw. bliskiej zagranicy. Polska zaś uzyskała status państwa, które - jak równy z równym - walczy o poszerzanie Europy na wschód w miejsce poszerzania Rosji na zachód. Oczywiście, ten proces nie zakończył się wraz z "pomarańczową rewolucją". Trwa, tyle że z większym wysiłkiem i bez entuzjazmu, którym żyliśmy rok temu.
W większości polskich komentarzy jedno nie budziło wątpliwości: oto na naszych oczach dokonuje się pogłębione polsko-ukraińskie pojednanie, a każdy dzień polskiego kibicowania "pomarańczowej rewolucji" jest tysiąckroć ważniejszy od politycznych memorandów czy prezydenckich "gestów o wymiarze symbolicznym" - by użyć języka, jakim komentowano spotkania Leonida Kuczmy i Aleksandra Kwaśniewskiego.
Pomarańcze made in Poland
Objaśniając "pomarańczową rewolucję" i zdymisjonowanie rządu Julii Tymoszenko, wynajdywaliśmy liczne analogie: najpierw wybuch "pomarańczowej rewolucji" porównywano do wybuchu "Solidarności", potem były porównania ukraińskich negocjacji z obradami "okrągłego stołu", w końcu konflikt w obozie władzy i dymisję rządu Tymoszenko porównano z polskimi "wojnami na górze" na początku lat 90. Były i różnice - ukraińska rewolucja nie wyniosła do władzy ludzi, którzy politykę znali jedynie z ekranu telewizora. Juszczenko nie skakał przez stoczniowe płoty, Tymoszenko nie zamieniała walonek na eleganckie pantofelki, a szef Rady Obrony Anatolij Kinach - swetra na garnitur. Osoby należące do elity dzisiejszej władzy pełniły już w ostatnich 10 latach najwyższe funkcje publiczne.
Polskie inicjatywy polityczne podczas "pomarańczowej rewolucji" odwoływały się do pamięci Sierpnia i "okrągłego stołu". Nieprzypadkowo już w czasie pierwszej tury głosowania pojawili się na Ukrainie w roli obserwatorów politycy o solidarnościowej proweniencji: Jerzy Buzek, Grażyna Staniszewska i Henryk Wujec. Po drugiej turze, gdy znane już były rozmiary fałszerstw i buntu przeciwko nim, do tej trójki dołączali następni politycy: Michał Kamiński, Marek Siwiec i wreszcie, 25 listopada, Lech Wałęsa. Dla Ukraińców jest on symbolem pokojowych przemian - była to najwłaściwsza osoba na najwłaściwszym miejscu. Jego znakomicie tłumaczone przemówienie na Majdanie przyjęto entuzjastycznie i było to chyba apogeum sympatii do Polski i Polaków, wyrażane okrzykami: "Polszcza, Polszcza!!" i "Solidarnist'!!". Mimo braku medialnego sukcesu udało się misji Wałęsy wymóc na Kuczmie apel o nawiązanie dialogu politycznego w skali międzynarodowej przy współudziale Polski i Litwy. Potem dołączyli do nich przedstawiciele Unii Europejskiej, OBWE i Rosji. Dziennikarze nazwali międzynarodowych emisariuszy "zachodnim desantem".
Cień stanu wojennego
Struktury władzy w Kijowie coraz konkretniej przygotowywały się do wariantu siłowego. W trójkącie Kuczma - Janukowycz - MSW trwały konsultacje, czy i jak "zakończyć przedstawienie na Majdanie". W obozie opozycji z każdą godziną szala przechylała się na stronę tych, którzy parli do rozwiązania siłowego. Juszczenko samowolnie zaprzysiągł się na prezydenta. Wieczorem Tymoszenko poprowadziła kilkadziesiąt tysięcy ludzi na gmach administracji prezydenta. Juszczenko chciał rozmawiać z Kwaśniewskim. Wtedy pierwszy raz przywódca opozycji ukraińskiej poprosił polskiego prezydenta o mediację. Kwaśniewski podkreślał, że misja mediacyjna musi być przedsięwzięciem UE, a nie tylko Polski. Zadzwonił więc do Javiera Solany, szefa dyplomacji unii.
Kuczma twierdził, że większość Majdanu jest opłacana przez ludzi Borysa Bierezowskiego i George'a Sorosa, że rewolucja jest prowokacją finansowaną przez Zachód, a jej uczestnicy to wynajęci agenci. Polskie MSZ po próbie zabójstwa Juszczenki zorientowało się, że mamy do czynienia z próbą brutalnego poszerzenia wpływów Rosji i dopuszczenia do władzy prezydenta izolowanego przez międzynarodową społeczność jeszcze bardziej niż Kuczma. Polacy, którzy do UE weszli jako adwokat Ukrainy, nie powinni pozwolić na taką ewentualność.
Reprezentujący Rosję przy "okrągłym stole" Borys Gryzłow, szef Dumy, zachowywał się absurdalnie. Rzadko próbował wpływać na bieg dyskusji, czytał z kartki tezy o "zagranicznej interwencji" i "masowych fałszerstwach wyborów na zachodniej Ukrainie przez Juszczenkę". Wywoływało to kolejne polskie skojarzenie - ze stanem wojennym. Juszczenko był jednak dobrze informowany przez służby bezpieczeństwa o zbliżających się do Kijowa autobusach wypakowanych żołnierzami i "wolontariuszami" ze wschodniej Ukrainy. To, że nie doszło do użycia siły, po części jest zasługą Polaków. Wypadki z wieczora 28 listopada nie były jedyną sytuacją, kiedy użycie siły wisiało na włosku. Były sygnały co najmniej o trzech-czterech takich akcjach.
Cena pokoju
Ówczesna ukraińska opozycja zapłaciła niemałą cenę za ustępstwa w powyborczych rozmowach: zgodziła się na forsowaną od lat przez Kuczmę reformę konstytucyjną. Ogranicza ona pozycję prezydenta i sprawia, że od 2006 r. kluczową postacią na Ukrainie będzie premier. Przegłosowana w parlamencie 8 grudnia 2004 r. decyzja jest - według ukraińskich prawników - niezgodna z konstytucją. Juszczenko stał się zakładnikiem tamtych wydarzeń, a rzecznikami reformy politycznej na Ukrainie są dziś siły bliższe Janukowyczowi. O tym, że ani jedna, ani druga strona nie zdaje sobie sprawy z tego, że reforma polityczna oznacza europeizację Ukrainy i dołączenie do systemów sprawdzonych w Europie, świadczy determinacja, z jaką walczą o losy tej akurat reformy. Można powiedzieć, że europeizacja Ukrainy jest dziś możliwa dzięki słabości Juszczenki i sile Janukowycza.
Władimir Putin ingerował przed rokiem bezpośrednio w ukraińskie sprawy. "Co za moda, żeby robić powtórki z wyborów? I ile razy - trzy, cztery, pięć? Aż się osiągnie pożądany wynik?" - komentował z irytacją. Trzy dni przed wyborami przyjechał na parawojenną defiladę z okazji 60. rocznicy wyzwolenia Ukrainy spod faszystowskiej okupacji, pierwszy pospieszył z gratulacjami dla "prezydenta" Janukowycza, a w czasie "pomarańczowej rewolucji" wezwał Kuczmę do Moskwy. Wywołało to niezamierzony efekt: po pierwsze - Polacy zobaczyli na Ukrainie otwartą wrogość wobec rosyjskich prób dominacji wyrażaną bez oglądania się na polityczną poprawność, po drugie - oni sami zostali uznani za symbol europejskości i antyrosyjską alternatywę. Mówiąc inaczej, ukraińskie wydarzenia i aktywna obecność Polaków spowodowały przesunięcie w Polsce granicy poprawności politycznej w komentarzach na temat Rosji jako państwa imperialnego, nie skrywającego ambicji budowania strefy tzw. bliskiej zagranicy. Polska zaś uzyskała status państwa, które - jak równy z równym - walczy o poszerzanie Europy na wschód w miejsce poszerzania Rosji na zachód. Oczywiście, ten proces nie zakończył się wraz z "pomarańczową rewolucją". Trwa, tyle że z większym wysiłkiem i bez entuzjazmu, którym żyliśmy rok temu.
Więcej możesz przeczytać w 47/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.