Światowa potęga gospodarcza numer 2 chce być potęgą militarną
Atak tłumów na nowo otwierany market, i to w Japonii, musi coś znaczyć. Tym bardziej że lał deszcz. Wcześniej byłoby nie do pomyślenia, by cztery dni po otwarciu największy w Japonii elektroniczny megamarket, Yodobashi-Akiba, odwiedziło ponad milion klientów. Politycy i ekonomiści zacierali ręce, bo szał zakupów w Akihabarze odzwierciedla nastroje wśród konsumentów. W Japonii w ostatnich miesiącach kupuje się coraz więcej - od elektroniki po samochody i mieszkania - i nic nie zapowiada końca konsumpcyjnego boomu. Dla Toshihiko Fukui, szefa banku centralnego, jest to najbardziej wiarygodne potwierdzenie tezy, że recesja w Japonii nareszcie się skończyła.
Japońska odyseja
Sceptykom przypominającym, że w ostatnich 15 latach dwukrotnie już wieszczono koniec kryzysu, większość ekonomistów odpowiada, że tym razem japońskie ożywienie ma trwałe podstawy. Napędzane jest bowiem nie, jak poprzednio, przez eksport i astronomiczne wydatki publiczne, lecz przez indywidualną konsumpcję i rosnące inwestycje w prywatny przemysł. Eksperci bankowi prognozują, że wzrost gospodarczy do końca 2005 r. sięgnie 1,9 proc., a w następnych pięciu latach będzie wynosił 1,5-2,3 proc. PKB Chin - by osiągnąć podobną wysokość jak w Japonii (4932 mld dolarów w 2004 r.) - musiałby rosnąć w tempie 15-18 proc. rocznie, czyli dwukrotnie szybciej niż obecnie.
Dochodzenie japońskiej gospodarki do zdrowia po krachu na tokijskiej giełdzie w 1990 r. trwało 15 lat. Analitycy brytyjskiego banku HSBC przyrównują ten okres do "długiej i żmudnej odysei, znacznie dłuższej od tej, której doświadczył Ulisses, bo jemu dotarcie do celu zajęło 10 lat". Japońska droga, zdaniem socjologów z Uniwersytetu Tokijskiego, dowodzi, że wyspiarskie społeczeństwo jest wciąż gotowe do poświęceń w imię pomyślności systemu zwanego Japonią. Filozofowie wskazują na triumf głoszącej cierpliwość filozofii zen i samurajskiego kodeksu bojownika - bushido - który nakazuje pokonanie nawet najgroźniejszego przeciwnika. A tak mogą być dziś postrzegani sąsiedzi Kraju Wschodzącego Słońca, czyli Chiny i Korea Południowa. Nie dość, że spychają japońskie towary ze światowych rynków, to jeszcze próbują się mieszać w wewnętrzne sprawy Japonii, do których w Tokio zalicza się wizyty w kontrowersyjnej świątyni Yasukuni (gdzie czci się m.in. japońskich zbrodniarzy wojennych).
Książę jastrząb
Główny bohater ostatnich pozytywnych zmian, premier Junichiro Koizumi, okazał się politykiem, który najlepiej oddaje dzisiejszy stan ducha na archipelagu. Miesiąc po wygranych w imponującym stylu wyborach z 11 września, które pozwoliły mu przystąpić do realizacji życiowego zadania - prywatyzacji wartej 3 bln dolarów japońskiej poczty, Koizumi po raz piąty jako premier odwiedził Yasukuni. Dwa tygodnie później, po burzy protestów w Pekinie i Seulu przeciwko "odradzaniu się japońskiego nacjonalizmu i militaryzmu", dokonał zmian w swoim gabinecie, powierzając dwa ważne stanowiska politykom z opinią jastrzębi. Ster dyplomacji przejął 65-letni Taro Aso, wcześniej często krytykujący nadmierny pacyfizm powojennej Japonii. Szefem gabinetu premiera i rzecznikiem rządu, czyli faktycznie prawą ręką Koizumiego, został 51-letni Shinzo Abe, polityk o arystokratycznym rodowodzie, zwany "księciem", zwolennik twardej linii wobec Chin i Korei Północnej. Obaj politycy regularnie składają wizyty w świątyni Yasukuni, są też zwolennikami rewizji art. 9 japońskiej konstytucji, który zabrania krajowi udziału w konfliktach zbrojnych. Wschodząca gwiazda japońskiej prawicy, "książę" Shinzo Abe, uchodzi za kandydata na następcę Koizumiego, który na wrzesień 2006 r. zapowiedział ustąpienie z funkcji premiera i szefa rządzącej Partii Liberalno-Demokratycznej. Dwie strategiczne nominacje zepchnęły w cień trzecią, równie ważną - zwolennik reform gospodarczych Toshihiro Nikai objął wpływowe stanowisko ministra gospodarki, handlu i przemysłu. Ta decyzja dowodzi, że nowy japoński gabinet jest zdecydowanie bardziej liberalny niż wcześniejsze.
Tuż przed rekonstrukcją japońskiego gabinetu Tokio i Waszyngton podpisały wstępnie nowe porozumienie o współpracy wojskowej. USA, mające na japońskim archipelagu 53 tys. żołnierzy, mają zredukować swój kontyngent na Okinawie o 7 tys. marines (zostaną przeniesieni na wyspę Guam na Pacyfiku). Pozostali przemieszczą się z centrum wyspy na mniej zaludnioną północ, czyniąc zadość żądaniom miejscowej ludności, często protestującej przeciw zbyt rzucającej się w oczy amerykańskiej obecności. Jednocześnie Tokio postanowiło rozszerzyć zaangażowanie japońskich jednostek we wspólnych bazach z armią USA, zaakceptowało też umieszczenie na swoim terytorium potężnego radaru antyrakietowego, który będzie śledził i namierzał głowice międzykontynentalnych rakiet balistycznych w przestrzeni kosmicznej.
W symbolicznym geście Japonia, która jako jedyny kraj padła dwukrotnie pod koniec wojny ofiarą ataku atomowego, zgodziła się, by od 2008 r. w porcie Yokosuka na południe od Tokio stacjonował amerykański lotniskowiec o napędzie nuklearnym.
Rewizja konstytucji
Nowe porozumienie o współpracy militarnej, zawarte krótko przed wizytą prezydenta George'a W. Busha w Tokio, nie przypadkiem nazwano w obu stolicach historycznym. Formalnie redukując amerykańskie siły na archipelagu, faktycznie umacnia ono wojskowy sojusz obu państw i ściślej włącza Japonię do strategii USA w regionie, dając Tokio większą autonomię w dziedzinie obrony. - Otwieramy nową epokę. Będziemy teraz rozważać wspólne działania Japonii i USA w imię umocnienia pokoju i bezpieczeństwa w świecie - mówi japoński minister obrony Yoshinori Ohno. Eksperci wojskowi w Tokio ujmują rzecz dosadniej: porozumienie daje Japończykom więcej niezależności, bez wycofywania się stamtąd Amerykanów.
W momencie podpisywania dokumentu znany był już przygotowany przez PLD projekt nowej konstytucji Japonii, która ma zastąpić ustawę zasadniczą z 1947 r. Dyskusja nad nową konstytucją może potrwać jeszcze 2-3 lata, gdyż jej przyjęcie będzie wymagało większości dwóch trzecich obu izb parlamentu, a także osobnego referendum, ale projektowane zmiany zaczynają już zapadać w świadomość Japończyków. Najważniejsza dotyczy art. 9 powojennej, pacyfistycznej konstytucji. Jego nowa wersja zamiast dotychczasowych Sił Samoobrony, jak oficjalnie nazywa się japońska armia, wprowadza pojęcie "wojska obronnego", mającego nie tylko gwarantować pokój i niezależność kraju, ale także "w sytuacjach wyjątkowych" służyć utrzymaniu porządku i bezpieczeństwa poza jego granicami, na przykład przez udział w międzynarodowych operacjach pokojowych. Według ekspertów, formuła ta rozszerza także możliwości współpracy obronnej z USA, w tym poza terytorium Japonii. Tony patriotyczne, zdaniem krytyków - wręcz nacjonalistyczne, zawiera preambuła do nowej konstytucji. Wprowadza ona pojęcie "miłości narodu" i głosi konieczność "obrony jego niezależności wysiłkami wszystkich tych, którzy go kochają". Zawiera też odniesienia do japońskiej tradycji i nawiązuje do "cesarskiej historii Japonii".
Karzeł z pazurami
Najostrzej na to, co się ostatnio dzieje w Japonii, zareagował Pekin. Oficjalny dziennik "China Daily" dostrzegł w projekcie nowej japońskiej konstytucji "wyszczerzone kły i ostre pazury" oraz "zachętę do ekspansji militarnej". Według gazety, to "nowy sposób myślenia Japonii", która znowu chce się przekształcić w "regionalnego awanturnika". W Seulu przypomniano Japonii, że aby stać się "normalnym krajem", musi się odciąć od swej militarnej przeszłości. Potrzebę "powrotu Japonii do normalności" głosi od wielu miesięcy premier Koizumi, rozumiejąc jednak przez to głównie wyzbycie się zahamowań i kompleksów, które sprawiają, że światowa potęga gospodarcza numer 2 pozostaje politycznym karłem. Bardziej pewna siebie Japonia - przekonuje Koizumi - będzie lepiej reprezentować interesy całego regionu.
To, co nie podoba się na zewnątrz, znajduje coraz więcej zwolenników w Tokio. Za rewizją konstytucji i umocnieniem współpracy wojskowej z USA opowiada się też Seiji Maehara, nowy przywódca opozycyjnej Partii Demokratycznej. Rzecznicy nowej ustawy zasadniczej przypominają, że japońska konstytucja nie była zmieniana od chwili uchwalenia w 1947 r., podczas gdy na przykład konstytucja powojennych Niemiec przeszła ponad 40 modyfikacji. Rola politycznego karła bywała zresztą niewygodna nie tylko dla Japonii. Podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. Tokio wsparło siły międzynarodowe ONZ pod amerykańskim dowództwem 13 mld dolarów, ale nie wysłało na Bliski Wschód wojsk, narażając się na ironiczne zarzuty ze strony USA i innych państw o uprawianie "dyplomacji czekowej". Wyciągając wnioski z tej gorzkiej lekcji, Japonia zaczęła poszerzać prawne ramy umożliwiające większe zaangażowanie swego personelu wojskowego w międzynarodowych operacjach pokojowych - w 1993 r. w Kambodży, później m.in. w Mozambiku, na wzgórzach Golan i w Timorze Wschodnim. Praktykę tę posunął najdalej Junichiro Koizumi, wysyłając w 2004 r., po przeforsowaniu stosownego pakietu ustaw w parlamencie, ponadpięciusetosobowy japoński kontyngent do południowego Iraku.
Fałszywe sygnały
Sojusz wojskowy Tokio - Waszyngton i 145 tys. żołnierzy japońskich Sił Samoobrony, wyposażonych w najnowocześniejszą broń, długo nie wywoływały alarmu w Pekinie. Gwałtowny wzrost napięcia nastąpił w ostatnich latach i wiąże się ze zmianami na wschodnioazjatyckiej szachownicy: awansem Chin do roli regionalnej potęgi oraz coraz bardziej nerwowymi zabiegami Tokio, Pekinu i Seulu o dostęp do złóż surowców energetycznych na Morzu Wschodniochińskim i Morzu Japońskim. Polityczna rywalizacja chińsko-japońska wydaje się paradoksem, jeśli zestawić ją z komplementarnością obu gospodarek. W 2004 r. Chiny zepchnęły USA z pozycji pierwszego partnera handlowego Japonii, a wymiana między obu krajami przekroczyła 213 mld dolarów rocznie. Do wzlotu Chin w dużym stopniu przyczyniła się japońska pomoc gospodarcza, która w ostatnich 25 latach wyniosła 30 mld dolarów. Z kolei na ostatnie japońskie ożywienie pracowały liczne firmy czerpiące siłę z obecności na rynku Państwa Środka.
- Cokolwiek powiedzą przywódcy Chin i Korei Południowej, będziemy się zachowywali tak, jakby nic się nie stało. Potem zrozumieją, że nie ma sensu dalej protestować - tak szef dyplomacji Taro Aso kwituje w Tokio niepokoje sąsiadów. Dla Pekinu i Seulu są to raczej fałszywe sygnały. Japonia demonstruje spokój i pewność siebie kraju, który odzyskał wiarę we własne siły. Podobnie jak wcześniej Niemcy chce się wyzbyć obciążeń przeszłości i wyjść z roli państwa, któremu mniej wolno. Ale musi jeszcze do tego przekonać najbliższe otoczenie, z czym ma kłopoty. Na niemieckich granicach nie widać drutów kolczastych, uzbrojonych żołnierzy ani strażników. Na spornych wodach Morza Wschodniochińskiego roi się od ścigaczy, niszczycieli i samolotów patrolowych gotowych do strzału.
Japońska odyseja
Sceptykom przypominającym, że w ostatnich 15 latach dwukrotnie już wieszczono koniec kryzysu, większość ekonomistów odpowiada, że tym razem japońskie ożywienie ma trwałe podstawy. Napędzane jest bowiem nie, jak poprzednio, przez eksport i astronomiczne wydatki publiczne, lecz przez indywidualną konsumpcję i rosnące inwestycje w prywatny przemysł. Eksperci bankowi prognozują, że wzrost gospodarczy do końca 2005 r. sięgnie 1,9 proc., a w następnych pięciu latach będzie wynosił 1,5-2,3 proc. PKB Chin - by osiągnąć podobną wysokość jak w Japonii (4932 mld dolarów w 2004 r.) - musiałby rosnąć w tempie 15-18 proc. rocznie, czyli dwukrotnie szybciej niż obecnie.
Dochodzenie japońskiej gospodarki do zdrowia po krachu na tokijskiej giełdzie w 1990 r. trwało 15 lat. Analitycy brytyjskiego banku HSBC przyrównują ten okres do "długiej i żmudnej odysei, znacznie dłuższej od tej, której doświadczył Ulisses, bo jemu dotarcie do celu zajęło 10 lat". Japońska droga, zdaniem socjologów z Uniwersytetu Tokijskiego, dowodzi, że wyspiarskie społeczeństwo jest wciąż gotowe do poświęceń w imię pomyślności systemu zwanego Japonią. Filozofowie wskazują na triumf głoszącej cierpliwość filozofii zen i samurajskiego kodeksu bojownika - bushido - który nakazuje pokonanie nawet najgroźniejszego przeciwnika. A tak mogą być dziś postrzegani sąsiedzi Kraju Wschodzącego Słońca, czyli Chiny i Korea Południowa. Nie dość, że spychają japońskie towary ze światowych rynków, to jeszcze próbują się mieszać w wewnętrzne sprawy Japonii, do których w Tokio zalicza się wizyty w kontrowersyjnej świątyni Yasukuni (gdzie czci się m.in. japońskich zbrodniarzy wojennych).
Książę jastrząb
Główny bohater ostatnich pozytywnych zmian, premier Junichiro Koizumi, okazał się politykiem, który najlepiej oddaje dzisiejszy stan ducha na archipelagu. Miesiąc po wygranych w imponującym stylu wyborach z 11 września, które pozwoliły mu przystąpić do realizacji życiowego zadania - prywatyzacji wartej 3 bln dolarów japońskiej poczty, Koizumi po raz piąty jako premier odwiedził Yasukuni. Dwa tygodnie później, po burzy protestów w Pekinie i Seulu przeciwko "odradzaniu się japońskiego nacjonalizmu i militaryzmu", dokonał zmian w swoim gabinecie, powierzając dwa ważne stanowiska politykom z opinią jastrzębi. Ster dyplomacji przejął 65-letni Taro Aso, wcześniej często krytykujący nadmierny pacyfizm powojennej Japonii. Szefem gabinetu premiera i rzecznikiem rządu, czyli faktycznie prawą ręką Koizumiego, został 51-letni Shinzo Abe, polityk o arystokratycznym rodowodzie, zwany "księciem", zwolennik twardej linii wobec Chin i Korei Północnej. Obaj politycy regularnie składają wizyty w świątyni Yasukuni, są też zwolennikami rewizji art. 9 japońskiej konstytucji, który zabrania krajowi udziału w konfliktach zbrojnych. Wschodząca gwiazda japońskiej prawicy, "książę" Shinzo Abe, uchodzi za kandydata na następcę Koizumiego, który na wrzesień 2006 r. zapowiedział ustąpienie z funkcji premiera i szefa rządzącej Partii Liberalno-Demokratycznej. Dwie strategiczne nominacje zepchnęły w cień trzecią, równie ważną - zwolennik reform gospodarczych Toshihiro Nikai objął wpływowe stanowisko ministra gospodarki, handlu i przemysłu. Ta decyzja dowodzi, że nowy japoński gabinet jest zdecydowanie bardziej liberalny niż wcześniejsze.
Tuż przed rekonstrukcją japońskiego gabinetu Tokio i Waszyngton podpisały wstępnie nowe porozumienie o współpracy wojskowej. USA, mające na japońskim archipelagu 53 tys. żołnierzy, mają zredukować swój kontyngent na Okinawie o 7 tys. marines (zostaną przeniesieni na wyspę Guam na Pacyfiku). Pozostali przemieszczą się z centrum wyspy na mniej zaludnioną północ, czyniąc zadość żądaniom miejscowej ludności, często protestującej przeciw zbyt rzucającej się w oczy amerykańskiej obecności. Jednocześnie Tokio postanowiło rozszerzyć zaangażowanie japońskich jednostek we wspólnych bazach z armią USA, zaakceptowało też umieszczenie na swoim terytorium potężnego radaru antyrakietowego, który będzie śledził i namierzał głowice międzykontynentalnych rakiet balistycznych w przestrzeni kosmicznej.
W symbolicznym geście Japonia, która jako jedyny kraj padła dwukrotnie pod koniec wojny ofiarą ataku atomowego, zgodziła się, by od 2008 r. w porcie Yokosuka na południe od Tokio stacjonował amerykański lotniskowiec o napędzie nuklearnym.
Rewizja konstytucji
Nowe porozumienie o współpracy militarnej, zawarte krótko przed wizytą prezydenta George'a W. Busha w Tokio, nie przypadkiem nazwano w obu stolicach historycznym. Formalnie redukując amerykańskie siły na archipelagu, faktycznie umacnia ono wojskowy sojusz obu państw i ściślej włącza Japonię do strategii USA w regionie, dając Tokio większą autonomię w dziedzinie obrony. - Otwieramy nową epokę. Będziemy teraz rozważać wspólne działania Japonii i USA w imię umocnienia pokoju i bezpieczeństwa w świecie - mówi japoński minister obrony Yoshinori Ohno. Eksperci wojskowi w Tokio ujmują rzecz dosadniej: porozumienie daje Japończykom więcej niezależności, bez wycofywania się stamtąd Amerykanów.
W momencie podpisywania dokumentu znany był już przygotowany przez PLD projekt nowej konstytucji Japonii, która ma zastąpić ustawę zasadniczą z 1947 r. Dyskusja nad nową konstytucją może potrwać jeszcze 2-3 lata, gdyż jej przyjęcie będzie wymagało większości dwóch trzecich obu izb parlamentu, a także osobnego referendum, ale projektowane zmiany zaczynają już zapadać w świadomość Japończyków. Najważniejsza dotyczy art. 9 powojennej, pacyfistycznej konstytucji. Jego nowa wersja zamiast dotychczasowych Sił Samoobrony, jak oficjalnie nazywa się japońska armia, wprowadza pojęcie "wojska obronnego", mającego nie tylko gwarantować pokój i niezależność kraju, ale także "w sytuacjach wyjątkowych" służyć utrzymaniu porządku i bezpieczeństwa poza jego granicami, na przykład przez udział w międzynarodowych operacjach pokojowych. Według ekspertów, formuła ta rozszerza także możliwości współpracy obronnej z USA, w tym poza terytorium Japonii. Tony patriotyczne, zdaniem krytyków - wręcz nacjonalistyczne, zawiera preambuła do nowej konstytucji. Wprowadza ona pojęcie "miłości narodu" i głosi konieczność "obrony jego niezależności wysiłkami wszystkich tych, którzy go kochają". Zawiera też odniesienia do japońskiej tradycji i nawiązuje do "cesarskiej historii Japonii".
Karzeł z pazurami
Najostrzej na to, co się ostatnio dzieje w Japonii, zareagował Pekin. Oficjalny dziennik "China Daily" dostrzegł w projekcie nowej japońskiej konstytucji "wyszczerzone kły i ostre pazury" oraz "zachętę do ekspansji militarnej". Według gazety, to "nowy sposób myślenia Japonii", która znowu chce się przekształcić w "regionalnego awanturnika". W Seulu przypomniano Japonii, że aby stać się "normalnym krajem", musi się odciąć od swej militarnej przeszłości. Potrzebę "powrotu Japonii do normalności" głosi od wielu miesięcy premier Koizumi, rozumiejąc jednak przez to głównie wyzbycie się zahamowań i kompleksów, które sprawiają, że światowa potęga gospodarcza numer 2 pozostaje politycznym karłem. Bardziej pewna siebie Japonia - przekonuje Koizumi - będzie lepiej reprezentować interesy całego regionu.
To, co nie podoba się na zewnątrz, znajduje coraz więcej zwolenników w Tokio. Za rewizją konstytucji i umocnieniem współpracy wojskowej z USA opowiada się też Seiji Maehara, nowy przywódca opozycyjnej Partii Demokratycznej. Rzecznicy nowej ustawy zasadniczej przypominają, że japońska konstytucja nie była zmieniana od chwili uchwalenia w 1947 r., podczas gdy na przykład konstytucja powojennych Niemiec przeszła ponad 40 modyfikacji. Rola politycznego karła bywała zresztą niewygodna nie tylko dla Japonii. Podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. Tokio wsparło siły międzynarodowe ONZ pod amerykańskim dowództwem 13 mld dolarów, ale nie wysłało na Bliski Wschód wojsk, narażając się na ironiczne zarzuty ze strony USA i innych państw o uprawianie "dyplomacji czekowej". Wyciągając wnioski z tej gorzkiej lekcji, Japonia zaczęła poszerzać prawne ramy umożliwiające większe zaangażowanie swego personelu wojskowego w międzynarodowych operacjach pokojowych - w 1993 r. w Kambodży, później m.in. w Mozambiku, na wzgórzach Golan i w Timorze Wschodnim. Praktykę tę posunął najdalej Junichiro Koizumi, wysyłając w 2004 r., po przeforsowaniu stosownego pakietu ustaw w parlamencie, ponadpięciusetosobowy japoński kontyngent do południowego Iraku.
Fałszywe sygnały
Sojusz wojskowy Tokio - Waszyngton i 145 tys. żołnierzy japońskich Sił Samoobrony, wyposażonych w najnowocześniejszą broń, długo nie wywoływały alarmu w Pekinie. Gwałtowny wzrost napięcia nastąpił w ostatnich latach i wiąże się ze zmianami na wschodnioazjatyckiej szachownicy: awansem Chin do roli regionalnej potęgi oraz coraz bardziej nerwowymi zabiegami Tokio, Pekinu i Seulu o dostęp do złóż surowców energetycznych na Morzu Wschodniochińskim i Morzu Japońskim. Polityczna rywalizacja chińsko-japońska wydaje się paradoksem, jeśli zestawić ją z komplementarnością obu gospodarek. W 2004 r. Chiny zepchnęły USA z pozycji pierwszego partnera handlowego Japonii, a wymiana między obu krajami przekroczyła 213 mld dolarów rocznie. Do wzlotu Chin w dużym stopniu przyczyniła się japońska pomoc gospodarcza, która w ostatnich 25 latach wyniosła 30 mld dolarów. Z kolei na ostatnie japońskie ożywienie pracowały liczne firmy czerpiące siłę z obecności na rynku Państwa Środka.
- Cokolwiek powiedzą przywódcy Chin i Korei Południowej, będziemy się zachowywali tak, jakby nic się nie stało. Potem zrozumieją, że nie ma sensu dalej protestować - tak szef dyplomacji Taro Aso kwituje w Tokio niepokoje sąsiadów. Dla Pekinu i Seulu są to raczej fałszywe sygnały. Japonia demonstruje spokój i pewność siebie kraju, który odzyskał wiarę we własne siły. Podobnie jak wcześniej Niemcy chce się wyzbyć obciążeń przeszłości i wyjść z roli państwa, któremu mniej wolno. Ale musi jeszcze do tego przekonać najbliższe otoczenie, z czym ma kłopoty. Na niemieckich granicach nie widać drutów kolczastych, uzbrojonych żołnierzy ani strażników. Na spornych wodach Morza Wschodniochińskiego roi się od ścigaczy, niszczycieli i samolotów patrolowych gotowych do strzału.
Więcej możesz przeczytać w 47/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.