Jak biuro polityczne ds. mediów jest traktowana Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji
Fatum ciąży nad radiofonią i telewizją w Polsce. Największym ich nieszczęściem jest postrzeganie nadawców głównie w kategorii narzędzia politycznego oddziaływania. Mówienie o funkcjonowaniu jakiegoś rynku medialnego tak naprawdę sprowadza się do frazesów. Wcale nie chodzi o uporządkowanie ważnego dla gospodarki sektora, ale o znalezienie pretekstu do politycznych dyskusji na temat obsadzania władz publicznych mediów. Publiczne media wydają się klasie politycznej najatrakcyjniejsze, bo tu najłatwiej budować odpowiednie parytety. W efekcie wszelkie dyskusje na temat prawa medialnego kończą na obsadzie rad nadzorczych publicznej radiofonii i telewizji oraz na rozważaniach o roli, jaką ma odgrywać Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Wszystko w związku z krytyką lub obroną partyjnych parytetów gwarantowanych przez aktualnie dominujący w radzie układ polityczny.
Rada z lamusa
Ustawodawstwo normujące funkcjonowanie radiofonii i telewizji w Polsce przestało odpowiadać potrzebom rynku. Obecnie wręcz blokuje dalszy jego rozwój. W nadawcach nie widzi się przedsiębiorców działających w ważnym dla gospodarki państwa sektorze, tworzącym miejsca pracy i dochód narodowy, lecz jedynie sferę związaną z propagandą. KRRiTV zaś staje się instytucją coraz bardziej przestarzałą, której aktywność jest postrzegana głównie przez pryzmat jej politycznych decyzji. A te, niestety, utrwalają negatywny wizerunek rady jako biura politycznego ds. mediów. Jak bowiem inaczej oceniać sytuację, w której KRRiTV posuwa się do tak dalekiej ingerencji w sferę funkcjonowania niezależnego nadawcy - TVP SA, że bawiąc się w sąd, stwierdza wygaśnięcie mandatu jednego z członków jej rady nadzorczej? A wszystko po to, by przywrócić dominację lewicy we władzach Telewizji Polskiej.
Chyba trudno traktować w kategoriach przypadku to, że "odwołany" członek rady nadzorczej - Marek Ostrowski - był wcześniej odsądzany od czci i wiary przez przewodniczącą rady Danutę Waniek. A to dlatego, że przyczynił się do zawieszenia lewicowego członka zarządu TVP Ryszarda Pacławskiego. Trzeba było poszukać rozwiązania tej sytuacji. Zarzucono Ostrowskiemu, że złamał prawo, zatrudniając się w TVP podczas pełnienia funkcji w radzie nadzorczej i - nie czekając na rozstrzygnięcie sądu - stwierdzono wygaśniecie jego mandatu. To z kolei miało doprowadzić do unieważnienia decyzji zawieszenia Pacławskiego i powołania nowego, tym razem już ideologicznie odpowiedniego członka rady. No i do przywrócenia "właściwego" porządku w telewizji. Czy to, że działo się to w maju, a więc tuż przed wyborami parlamentarnymi, też należy uznać za przypadek?
Nie miałem wątpliwości, że działania przeciwko Ostrowskiemu nie mają podstawy prawnej i że jedynym organem do rozstrzygnięcia wątpliwości jest sąd. Jednak Danuta Waniek, nie oglądając się na żadne argumenty, złożyła odpowiednie wnioski i uzyskała dla nich poparcie większości rady. Tymczasem 7 listopada sąd orzekł, że Ostrowski prawa nie złamał i jego mandat nie wygasł. I teraz nad Waniek wisi wniosek o postawienie jej przed Trybunałem Stanu. Jedynym honorowym rozwiązaniem byłoby złożenie przez przewodniczącą rezygnacji z pełnionej funkcji. Miałem wątpliwości, czy będzie do tego skłonna, więc byłem zmuszony złożyć wniosek o jej odwołanie.
Zmiany kosmetyczne?
Polityczne działania wokół publicznych mediów, względy gospodarcze i postęp technologiczny w sferze środków przekazu przemawiają za potrzebą nowego prawa medialnego w Polsce. Ugrupowania parlamentarne zapowiadają już zresztą konkretne rozwiązania. Warto jednak pamiętać, że zbyt powierzchowne propozycje - sprowadzające się jedynie do kwestii personalnych - mogą tylko utrwalić występujące patologie.
Nowy kształt regulatora ma fundamentalne znaczenie, ale nie chodzi jednak o to, jakie ugrupowanie zdobędzie monopol na rządzenie nim, ale jakie kompetencje zostaną mu przypisane i czy będą one mogły być realizowane w pluralistyczny sposób. Od tych kompetencji zależy bowiem, czy praca organu odpowiadać będzie potrzebom rynku. Zmiany o charakterze kosmetycznym nie tylko nie będą sprzyjać temu rozwojowi, ale stworzą niebezpieczny precedens, do którego będą sięgać kolejne ekipy rządzące. A nad tym nie da się już zapanować.
Rada z lamusa
Ustawodawstwo normujące funkcjonowanie radiofonii i telewizji w Polsce przestało odpowiadać potrzebom rynku. Obecnie wręcz blokuje dalszy jego rozwój. W nadawcach nie widzi się przedsiębiorców działających w ważnym dla gospodarki państwa sektorze, tworzącym miejsca pracy i dochód narodowy, lecz jedynie sferę związaną z propagandą. KRRiTV zaś staje się instytucją coraz bardziej przestarzałą, której aktywność jest postrzegana głównie przez pryzmat jej politycznych decyzji. A te, niestety, utrwalają negatywny wizerunek rady jako biura politycznego ds. mediów. Jak bowiem inaczej oceniać sytuację, w której KRRiTV posuwa się do tak dalekiej ingerencji w sferę funkcjonowania niezależnego nadawcy - TVP SA, że bawiąc się w sąd, stwierdza wygaśnięcie mandatu jednego z członków jej rady nadzorczej? A wszystko po to, by przywrócić dominację lewicy we władzach Telewizji Polskiej.
Chyba trudno traktować w kategoriach przypadku to, że "odwołany" członek rady nadzorczej - Marek Ostrowski - był wcześniej odsądzany od czci i wiary przez przewodniczącą rady Danutę Waniek. A to dlatego, że przyczynił się do zawieszenia lewicowego członka zarządu TVP Ryszarda Pacławskiego. Trzeba było poszukać rozwiązania tej sytuacji. Zarzucono Ostrowskiemu, że złamał prawo, zatrudniając się w TVP podczas pełnienia funkcji w radzie nadzorczej i - nie czekając na rozstrzygnięcie sądu - stwierdzono wygaśniecie jego mandatu. To z kolei miało doprowadzić do unieważnienia decyzji zawieszenia Pacławskiego i powołania nowego, tym razem już ideologicznie odpowiedniego członka rady. No i do przywrócenia "właściwego" porządku w telewizji. Czy to, że działo się to w maju, a więc tuż przed wyborami parlamentarnymi, też należy uznać za przypadek?
Nie miałem wątpliwości, że działania przeciwko Ostrowskiemu nie mają podstawy prawnej i że jedynym organem do rozstrzygnięcia wątpliwości jest sąd. Jednak Danuta Waniek, nie oglądając się na żadne argumenty, złożyła odpowiednie wnioski i uzyskała dla nich poparcie większości rady. Tymczasem 7 listopada sąd orzekł, że Ostrowski prawa nie złamał i jego mandat nie wygasł. I teraz nad Waniek wisi wniosek o postawienie jej przed Trybunałem Stanu. Jedynym honorowym rozwiązaniem byłoby złożenie przez przewodniczącą rezygnacji z pełnionej funkcji. Miałem wątpliwości, czy będzie do tego skłonna, więc byłem zmuszony złożyć wniosek o jej odwołanie.
Zmiany kosmetyczne?
Polityczne działania wokół publicznych mediów, względy gospodarcze i postęp technologiczny w sferze środków przekazu przemawiają za potrzebą nowego prawa medialnego w Polsce. Ugrupowania parlamentarne zapowiadają już zresztą konkretne rozwiązania. Warto jednak pamiętać, że zbyt powierzchowne propozycje - sprowadzające się jedynie do kwestii personalnych - mogą tylko utrwalić występujące patologie.
Nowy kształt regulatora ma fundamentalne znaczenie, ale nie chodzi jednak o to, jakie ugrupowanie zdobędzie monopol na rządzenie nim, ale jakie kompetencje zostaną mu przypisane i czy będą one mogły być realizowane w pluralistyczny sposób. Od tych kompetencji zależy bowiem, czy praca organu odpowiadać będzie potrzebom rynku. Zmiany o charakterze kosmetycznym nie tylko nie będą sprzyjać temu rozwojowi, ale stworzą niebezpieczny precedens, do którego będą sięgać kolejne ekipy rządzące. A nad tym nie da się już zapanować.
Więcej możesz przeczytać w 47/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.