Świat islamu wydaje się odporny na adaptację do środowiska, w którym istnieje
Ponad ćwierć wieku temu Sargent i Wallace, dwóch amerykańskich ekonomistów orientacji monetarystycznej, napisało artykuł "Nieprzyjemna arytmetyka pieniężna". Udowadniali w nim pewne prawdy wynikające z klasycznego modelu ekonomii, mianowicie, że ekscesy polityki gospodarczej zwiększające w efekcie ilość pieniądza w obiegu po pewnym czasie muszą nieuchronnie doprowadzić do inflacji. Ich artykuł zainspirował mnie do sformułowania pewnych - równie nieprzyjemnych - prawd. Może nawet bardziej nieprzyjemnych, bowiem Sargent i Wallace pisali o konsekwencjach pojawiających się po 12-24 miesiącach, natomiast moje rozważania zakreślają perspektywę dziesięcioleci czy wręcz stuleci. Taki wydaje mi się okres "dojrzewania do cywilizacji" różnych społeczności.
Za trzysta parę lat
Przez świat muzułmański przetoczyła się burza protestów, na ogół barbarzyńskich w formie, przeciwko duńskim karykaturom wykpiwającym Mahometa. Przy okazji pojawiły się też charakterystyczne kontrreakcje na muzułmańskie reakcje, świadczące, że Zachód nadal niewiele rozumie z tego, z czym ma do czynienia w świecie muzułmańskim. Otóż w tej samej duńskiej gazecie, w której opublikowano owe satyryczne rysunki, jakiś mało refleksyjny żurnalista na pytanie nadesłane przez Irańczyków, czy gazeta opublikowałaby karykatury antychrześcijańskie, odpowiedział, że tak. Zamiast sprawdzić pojmowanie wolności słowa przez pytających i zaproponować, że owszem, ale pod warunkiem, że w swojej irańskiej gazecie opublikują karykatury antymuzułmańskie, ten przyznał fanatykom prawo do jednostronnej wolności słowa! Tak jak Zachód w swoim czasie przyznał takie prawa komunistycznej propagandzie. Wy u nas tak, ale my u was - to nie ma mowy!
Przy okazji warto się zastanowić nad ważną sprawą długotrwałości procesów adaptacji. Jest bowiem sprawą oczywistą, że wspólnoty, które gotowe są mordować innowierców w imię obrazy uczuć religijnych, akceptować czy wręcz gloryfikować tortury i zniszczenia w imię jakichś, najczęściej obsesyjnych, celów, są zagrożeniem dla innych i dla siebie samych. Wysadzanie w powietrze świątyń wraz z wiernymi w Iraku pokazuje zagrożenia, jakie stwarzają dla siebie samych, ale też daje podstawy do przedstawienia pewnej arytmetyki historycznej. Otóż nasilenie walk religijnych przypadło w Europie na wieki XVI i XVII. Z tej perspektywy konflikty wewnątrzislamskie miałyby szansę dojść do tego samego niskiego poziomu napięć i do wzajemnej akceptacji wyznawców różnych odłamów tej religii, jakie mamy obecnie w Europie, w XXIII-XXIV wieku po Chrystusie...
Długa droga
A konflikty z innowiercami odnośnie do praw obywatelskich, włącznie ze swobodą wyboru religii? O to zapewne łatwiej będzie w samym świecie muzułmańskim, ponieważ nie istnieją w jakiejś Basrze, Kandaharze czy Islamabadzie znaczące liczebnie wspólnoty Europejczyków i Amerykanów. Wszędzie są nieliczne grupki "ekspatów", czyli oddelegowanych menedżerów i ich rodzin, na ogół liczących miesiące i dni dzielące ich od przeniesienia w bardziej sympatyczne regiony świata. I to wszyscy, jeśli nie brać pod uwagę talibów zachodniego chowu, czyli arabistów i innych, których specjalnością są zazwyczaj apologetyka świata, którym się zajmują, i niechęć do Zachodu.
Tak więc z istoty sprawy konflikt na tych obszarach będzie miał niewielkie natężenie (chociaż nie rozwiązuje to problemu postawionego w tym felietonie!). Trudniej będzie w samej Europie (Ameryka ma mniejsze problemy, bo ma też o wiele mniej emigrantów ze świata islamu).
Jak z tego wynika, głównym problemem nie jest al-Kaida. Al-Kaidę wcześniej czy później wypleni się tak, jak przeprowadza się skuteczną deratyzację. Należy powiedzieć to otwarcie: głównym problemem są masy wyznawców islamu, gotowe mordować, torturować i niszczyć wszystko wokół siebie właśnie pod islamskimi hasłami. To właśnie ta łatwość mordowania, torturowania i niszczenia w obronie religijnych i innych wspólnotowych obyczajów stanowi główny problem w procesie cywilizacyjnej adaptacji.
Nie chcę się tu zajmować środkami, które powinien stosować Zachód. Pragnę jedynie zwrócić uwagę na nieprzyjemną arytmetykę historyczną. Otóż to, na co zdecydują się (głównie) zachodni Europejczycy, trzeba będzie zapewne robić przez następne stulecia. Weźmy tak dziwaczną w świecie współczesnym sprawę jak stosowanie procentu jako ceny pieniądza. Stanowiło to problem w świecie chrześcijańskim od X wieku do XIII wieku, gdy odtwarzała się gospodarka oparta na pieniądzu, i stanowi podobny problem w świecie muzułmańskim do dzisiaj. Gdyby zastosować podobną arytmetykę historyczną co w wypadku tolerancji religijnej, można by mówić o procesie adaptacji, który mógłby trwać osiemset lat.
Nadzieja w efekcie demonstracji?
Świat islamu wydaje się bardzo odporny na modernizację czy adaptację do środowiska, w którym istnieje i będzie musiał istnieć. Powiedzmy jednak od razu, że nie jest w tym względzie wyjątkiem. Zmiany fundamentów cywilizacyjnych zawsze dokonują się powoli. Podkreślałem wielokrotnie w swoich wypowiedziach o transformacji postkomunistycznej, że kraje sukcesu to wyłącznie kraje będące historycznie częścią cywilizacji zachodniej. Po prostu ich "kapitał cywilizacyjny" pozwolił im znacznie łatwiej przezwyciężyć przeszkody na drodze do wolności, do demokracji i kapitalizmu. Gorzej jest z krajami chrześcijaństwa wschodniego, gdzie bizantyjsko-tatarska scheda wydłuża znacznie ten proces. W wypadku krajów takich jak Rosja, Ukraina czy inne państwa procesy adaptacji mogą trwać dziesięciolecia albo i dłużej.
Z kolei szanse ewolucji czarnej Afryki w tym samym kierunku, to znaczy demokracji i kapitalizmu, są utrudnione z tego powodu, że większość obszarów politycznych tego regionu żyje w warunkach historycznie przedpaństwowych. Mniej więcej takich jak Europa 200-300 lat po wielkiej wędrówce ludów. Ludy już osiadły, ale jeszcze nie zrzekły się praw do samodzielności na rzecz jakiejś związanej prawami władzy centralnej. Droga tych krajów wydaje się jeszcze dłuższa niż droga świata muzułmańskiego.
Ten obraz adaptacji do szacunku dla praw obywatelskich, z akceptacją religijnej różnorodności włącznie, mierzony stuleciami może się niektórym czytelnikom wydać zbyt pesymistyczny. Moi koledzy - ideowi liberałowie - zaprzeczą i powiedzą, że wystarczy, by ludzie zrozumieli, że ich interes ekonomiczny tkwi w akceptacji indywidualizmu i wolności. Tyle że zrozumienie interesu ekonomicznego bywa trudne w naszych społeczeństwach (exemplum Polska ostatnich dni!), a co dopiero tam, gdzie wolności - jakiekolwiek, nie tylko ekonomiczne - są czymś wręcz egzotycznym.
Moi ideowi przeciwnicy - socjaliści różnej maści - będą powtarzać swoje hasła o równości, braterstwie i ukształtowaniu nowego człowieka. Tyle że uciążliwe mniejszości w naszym zachodnim świecie mają - najogólniej - więcej praw (włącznie z faktycznym prawem do bezkarnego łamania prawa). A efekt jest taki, jaki jest.
Jeśli można na coś liczyć, co zredukowałoby czas adaptacji - i w pewnym stopniu złagodziłoby nieprzyjemną arytmetykę historyczną - to przede wszystkim na efekt demonstracji. W końcu Chiny kilkakrotnie bez sukcesu próbowały dokonać modernizacji zbliżającej je do świata zachodniego, przynajmniej z punktu widzenia sprawności państwa i gospodarki. Nie udało się to za dogasającego cesarstwa, nie udało się "postępowcom" Sun Jat-sena i nie udało się maoistom. Trzeba było dopiero powstania w pobliżu Chin komunistycznych kilku kłujących w oczy krajów sukcesu, najpierw Japonii, a potem tzw. azjatyckich tygrysów, aby wreszcie powzięto ostrożną, ewolucyjną, ale częściowo skuteczną próbę. Być może więc takie efekty demonstracji pozwolą skrócić mierzony stuleciami okres dorastania do akceptacji świata kapitalizmu i demokracji. Ale nie liczmy na zbyt wiele...
Za trzysta parę lat
Przez świat muzułmański przetoczyła się burza protestów, na ogół barbarzyńskich w formie, przeciwko duńskim karykaturom wykpiwającym Mahometa. Przy okazji pojawiły się też charakterystyczne kontrreakcje na muzułmańskie reakcje, świadczące, że Zachód nadal niewiele rozumie z tego, z czym ma do czynienia w świecie muzułmańskim. Otóż w tej samej duńskiej gazecie, w której opublikowano owe satyryczne rysunki, jakiś mało refleksyjny żurnalista na pytanie nadesłane przez Irańczyków, czy gazeta opublikowałaby karykatury antychrześcijańskie, odpowiedział, że tak. Zamiast sprawdzić pojmowanie wolności słowa przez pytających i zaproponować, że owszem, ale pod warunkiem, że w swojej irańskiej gazecie opublikują karykatury antymuzułmańskie, ten przyznał fanatykom prawo do jednostronnej wolności słowa! Tak jak Zachód w swoim czasie przyznał takie prawa komunistycznej propagandzie. Wy u nas tak, ale my u was - to nie ma mowy!
Przy okazji warto się zastanowić nad ważną sprawą długotrwałości procesów adaptacji. Jest bowiem sprawą oczywistą, że wspólnoty, które gotowe są mordować innowierców w imię obrazy uczuć religijnych, akceptować czy wręcz gloryfikować tortury i zniszczenia w imię jakichś, najczęściej obsesyjnych, celów, są zagrożeniem dla innych i dla siebie samych. Wysadzanie w powietrze świątyń wraz z wiernymi w Iraku pokazuje zagrożenia, jakie stwarzają dla siebie samych, ale też daje podstawy do przedstawienia pewnej arytmetyki historycznej. Otóż nasilenie walk religijnych przypadło w Europie na wieki XVI i XVII. Z tej perspektywy konflikty wewnątrzislamskie miałyby szansę dojść do tego samego niskiego poziomu napięć i do wzajemnej akceptacji wyznawców różnych odłamów tej religii, jakie mamy obecnie w Europie, w XXIII-XXIV wieku po Chrystusie...
Długa droga
A konflikty z innowiercami odnośnie do praw obywatelskich, włącznie ze swobodą wyboru religii? O to zapewne łatwiej będzie w samym świecie muzułmańskim, ponieważ nie istnieją w jakiejś Basrze, Kandaharze czy Islamabadzie znaczące liczebnie wspólnoty Europejczyków i Amerykanów. Wszędzie są nieliczne grupki "ekspatów", czyli oddelegowanych menedżerów i ich rodzin, na ogół liczących miesiące i dni dzielące ich od przeniesienia w bardziej sympatyczne regiony świata. I to wszyscy, jeśli nie brać pod uwagę talibów zachodniego chowu, czyli arabistów i innych, których specjalnością są zazwyczaj apologetyka świata, którym się zajmują, i niechęć do Zachodu.
Tak więc z istoty sprawy konflikt na tych obszarach będzie miał niewielkie natężenie (chociaż nie rozwiązuje to problemu postawionego w tym felietonie!). Trudniej będzie w samej Europie (Ameryka ma mniejsze problemy, bo ma też o wiele mniej emigrantów ze świata islamu).
Jak z tego wynika, głównym problemem nie jest al-Kaida. Al-Kaidę wcześniej czy później wypleni się tak, jak przeprowadza się skuteczną deratyzację. Należy powiedzieć to otwarcie: głównym problemem są masy wyznawców islamu, gotowe mordować, torturować i niszczyć wszystko wokół siebie właśnie pod islamskimi hasłami. To właśnie ta łatwość mordowania, torturowania i niszczenia w obronie religijnych i innych wspólnotowych obyczajów stanowi główny problem w procesie cywilizacyjnej adaptacji.
Nie chcę się tu zajmować środkami, które powinien stosować Zachód. Pragnę jedynie zwrócić uwagę na nieprzyjemną arytmetykę historyczną. Otóż to, na co zdecydują się (głównie) zachodni Europejczycy, trzeba będzie zapewne robić przez następne stulecia. Weźmy tak dziwaczną w świecie współczesnym sprawę jak stosowanie procentu jako ceny pieniądza. Stanowiło to problem w świecie chrześcijańskim od X wieku do XIII wieku, gdy odtwarzała się gospodarka oparta na pieniądzu, i stanowi podobny problem w świecie muzułmańskim do dzisiaj. Gdyby zastosować podobną arytmetykę historyczną co w wypadku tolerancji religijnej, można by mówić o procesie adaptacji, który mógłby trwać osiemset lat.
Nadzieja w efekcie demonstracji?
Świat islamu wydaje się bardzo odporny na modernizację czy adaptację do środowiska, w którym istnieje i będzie musiał istnieć. Powiedzmy jednak od razu, że nie jest w tym względzie wyjątkiem. Zmiany fundamentów cywilizacyjnych zawsze dokonują się powoli. Podkreślałem wielokrotnie w swoich wypowiedziach o transformacji postkomunistycznej, że kraje sukcesu to wyłącznie kraje będące historycznie częścią cywilizacji zachodniej. Po prostu ich "kapitał cywilizacyjny" pozwolił im znacznie łatwiej przezwyciężyć przeszkody na drodze do wolności, do demokracji i kapitalizmu. Gorzej jest z krajami chrześcijaństwa wschodniego, gdzie bizantyjsko-tatarska scheda wydłuża znacznie ten proces. W wypadku krajów takich jak Rosja, Ukraina czy inne państwa procesy adaptacji mogą trwać dziesięciolecia albo i dłużej.
Z kolei szanse ewolucji czarnej Afryki w tym samym kierunku, to znaczy demokracji i kapitalizmu, są utrudnione z tego powodu, że większość obszarów politycznych tego regionu żyje w warunkach historycznie przedpaństwowych. Mniej więcej takich jak Europa 200-300 lat po wielkiej wędrówce ludów. Ludy już osiadły, ale jeszcze nie zrzekły się praw do samodzielności na rzecz jakiejś związanej prawami władzy centralnej. Droga tych krajów wydaje się jeszcze dłuższa niż droga świata muzułmańskiego.
Ten obraz adaptacji do szacunku dla praw obywatelskich, z akceptacją religijnej różnorodności włącznie, mierzony stuleciami może się niektórym czytelnikom wydać zbyt pesymistyczny. Moi koledzy - ideowi liberałowie - zaprzeczą i powiedzą, że wystarczy, by ludzie zrozumieli, że ich interes ekonomiczny tkwi w akceptacji indywidualizmu i wolności. Tyle że zrozumienie interesu ekonomicznego bywa trudne w naszych społeczeństwach (exemplum Polska ostatnich dni!), a co dopiero tam, gdzie wolności - jakiekolwiek, nie tylko ekonomiczne - są czymś wręcz egzotycznym.
Moi ideowi przeciwnicy - socjaliści różnej maści - będą powtarzać swoje hasła o równości, braterstwie i ukształtowaniu nowego człowieka. Tyle że uciążliwe mniejszości w naszym zachodnim świecie mają - najogólniej - więcej praw (włącznie z faktycznym prawem do bezkarnego łamania prawa). A efekt jest taki, jaki jest.
Jeśli można na coś liczyć, co zredukowałoby czas adaptacji - i w pewnym stopniu złagodziłoby nieprzyjemną arytmetykę historyczną - to przede wszystkim na efekt demonstracji. W końcu Chiny kilkakrotnie bez sukcesu próbowały dokonać modernizacji zbliżającej je do świata zachodniego, przynajmniej z punktu widzenia sprawności państwa i gospodarki. Nie udało się to za dogasającego cesarstwa, nie udało się "postępowcom" Sun Jat-sena i nie udało się maoistom. Trzeba było dopiero powstania w pobliżu Chin komunistycznych kilku kłujących w oczy krajów sukcesu, najpierw Japonii, a potem tzw. azjatyckich tygrysów, aby wreszcie powzięto ostrożną, ewolucyjną, ale częściowo skuteczną próbę. Być może więc takie efekty demonstracji pozwolą skrócić mierzony stuleciami okres dorastania do akceptacji świata kapitalizmu i demokracji. Ale nie liczmy na zbyt wiele...
Więcej możesz przeczytać w 12/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.