W pierwszych dniach sierpnia 1981 r. w gabinecie gen. Wojciecha Jaruzelskiego odbyła się narada poświęcona zwalczaniu „Solidarności” spędzającej sen z powiek przywódcom PRL niemal od roku. Takich spotkań odbyło się wcześniej bardzo wiele, ale to z 8 sierpnia z udziałem kilku generałów było szczególne. „Na podstawie danych, jakie ma Kiszczak, stwierdzamy zgodnie, że po raz pierwszy od sierpnia ubiegłego roku mamy do czynienia z polaryzacją społeczeństwa. Jakaś część przestaje wierzyć przywódcom 'Solidarności'” - zanotował w dzienniku wicepremier Mieczysław Rakowski, jedyny cywilny uczestnik narady. To lakoniczne stwierdzenie oznaczało, że pojawiła się atmosfera rozczarowania działalnością „Solidarności” sprzyjająca dla przygotowywanego od wielu miesięcy wprowadzenia stanu wojennego.
Wojna psychologiczna
Zmianę w nastrojach społecznych, zreferowaną przez szefa MSW, potwierdzały poufne wyniki badań prowadzonych przez OBOP. Wprawdzie według nich, władze PRL wciąż cieszyły się mniejszym zaufaniem niż kierownictwo „Solidarności”, ale z każdym miesiącem, poczynając od wiosny 1981 r., ten dystans się zmniejszał. Od sierpnia 1981 r. do listopada 1981 r. społeczne poparcie „Solidarności” spadło z 74 proc. do 58 proc., zaś zaufanie do rządu wzrosło z 30 proc. do 51 proc. Ten proces miał wiele przyczyn, ale jedną z najważniejszych była wojna psychologiczna, prowadzona przez kierownictwo PZPR ze związkiem za pomocą mediów oraz tajnych służb.
Założenia kampanii opracowano pod koniec 1980 r., kiedy aparat władzy otrząsnął się z szoku, jakim było powstanie „Solidarności”, a I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania obiecał Leonidowi Breżniewowi, że polscy komuniści samodzielnie rozprawią się z „kontrrewolucyjnym zagrożeniem”. W grudniu 1980 r. w MSW powstał scenariusz działania, który z powodzeniem realizowano przez kilkanaście następnych miesięcy. „Na obecnym etapie - stwierdzali autorzy planu - niewskazane byłoby podjęcie generalnego i zmasowanego uderzenia ze strony władz, gdyż mogłoby to zrodzić trudne do przewidzenia konsekwencje, łącznie ze strajkiem generalnym”. Dlatego proponowano zastosowanie taktyki „odcinkowych konfrontacji”, polegającej na „stosowaniu skutecznej dolegliwości represyjnej wobec przywódców i ośrodków kierowniczych”, z którą miały być „zsynchronizowane akcje polityczne i propagandowe”.
Konfrontacje kontrolowane
Gen. Bogusławowi Stachurze, w którego sztabie powstał cytowany dokument, chodziło o prowokowanie konfliktów o ograniczonej skali, a następnie wykorzystywanie ich bądź do paraliżowania i zastraszania działaczy „Solidarności”, bądź też do ich kompromitowania w oczach opinii publicznej. Część konfliktów prowokowała sama „Solidarność”, której członkowie domagali się na przykład usunięcia ze stanowisk skompromitowanych notabli lokalnych. W wielu wydarzeniach widać było jednak rękę specjalistów z siedziby MSW przy ul. Rakowieckiej oraz ich podwładnych. Tak było z zatrzymaniami działaczy związkowych, które rozpoczęły się od głośnego aresztowania w listopadzie 1980 r. Piotra Sapełły oraz Jana Narożniaka oskarżonych o ujawnienie tajnej instrukcji prokuratura generalnego o metodach zwalczania opozycji. Pod groźbą strajku władze zdecydowały się na ich zwolnienie, ale wcześniej zorganizowały w kontrolowanych przez siebie, czyli niemal wszystkich, mediach falę ataków na „ekstremistów z 'Solidarności'”.
Poza zatrzymaniami były rewizje, fałszywe ulotki, a przede wszystkim pobicia przez tzw. nieznanych sprawców. Ta seria zaczęła się na początku 1981 r., kiedy w ciągu dwóch miesięcy poturbowano kilku działaczy związku. W Białymstoku pobito i polano benzyną Zbigniewa Simoniuka, w Gdańsku porwano i przez kilka dni przetrzymywano w piwnicy Marka Mikołajczyka, a w Starachowicach skatowano do utraty przytomności Marka Tarasiuka. W Suwałkach milicja przeprowadziła rewizję w siedzibie „Solidarności”, konfiskując urządzenia nagłaśniające, zaś w Jeleniej Górze rozrzucono ulotki podpisane przez tajemniczy Robotniczy Odłam „Solidarności”, dezawuujące miejscowych działaczy związku. Ta ostatnia akcja była jednym z wielu przejawów tzw. działań dezintegracyjnych SB, których głównym celem było podsycanie rzeczywistych sporów bądź też sztuczne generowanie konfliktów między działaczami, a nawet całymi regionalnymi strukturami „Solidarności”. W wielu planach działania SB przeciwko „Solidarności” przewidywano „antagonizowanie regionów na tle podporządkowania słabszych struktur związkowych (konflikt Wrocławia z Kaliszem, Bydgoszczy z Toruniem, Szczecina z Piłą)”.
Próba generalna
Ofiary „nieznanych sprawców” z pierwszych tygodni 1981 r. nie należały do „pierwszego garnituru” działaczy „Solidarności” i nie był to przypadek. Celem było wszak mnożenie konfliktów „odcinkowych”, nie zaś ogólnopolska konfrontacja, na którą było jeszcze za wcześnie. Kiedy jednak 19 marca 1981 r. podczas usuwania z sali obrad bydgoskiej WRN (Wojewódzkiej Rady Narodowej) pobito trzech liderów miejscowej „Solidarności”, w tym przewodniczącego regionu Jana Rulewskiego, sytuacja się zmieniła. W obronie poszkodowanych stanęły centralne władze związku, grożąc ogólnopolskim strajkiem generalnym. Nie jest jasne, w jakim stopniu operacja MSW o kryptonimie „Sesja” - jak nazwano akcję MO i SB w Bydgoszczy - miała się wpisywać w taktykę „odcinkowych konfrontacji”, w jakim zaś stanowiła próbę jej odrzucenia i sprowokowania generalnego starcia z „Solidarnością”. O nieuchronności totalnego starcia pisano już w grudniowym opracowaniu sztabu gen. Stachury: „Należy liczyć się, że poszczególne uderzenia w ramach taktyki 'odcinkowych konfrontacji' powodować mogą próby wywołania konfrontacji lokalnych, regionalnych czy o zasięgu krajowym. W związku z tym istnieje potrzeba mobilizacji sił niezbędnych do opanowania sytuacji, a nawet ogłoszenia stanu wojennego na pewnym obszarze lub na terenie całego kraju”.
Wiadomo, że decyzja o usunięciu Rulewskiego i innych działaczy „Solidarności” z sali obrad WRN zapadła w Warszawie. Jasno wypowiedział się na ten temat I sekretarz Stanisław Kania na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR 24 marca, mówiąc, że „operacja w Bydgoszczy nie odbyła się bez naszej wiedzy”. Z dokumentów znajdujących się w IPN wynika, że polecenie użycia milicji w Bydgoszczy wydał wiceminister spraw wewnętrznych gen. Bogusław Stachura. Wątpliwe jednak, by samodzielnie podjął decyzję o takim znaczeniu. W praktyce upoważnić go do tego mogły trzy osoby: I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania, premier Wojciech Jaruzelski lub minister spraw wewnętrznych Mirosław Milewski. Na to, że decyzje zapadały na tak wysokim szczeblu, wskazuje fakt, że obecny w budynku WRN wicepremier Stanisław Mach był - jak wynika z jego relacji złożonej na posiedzeniu Biura Politycznego - jedynie biernym obserwatorem wydarzeń.
Rozbrajanie "Solidarności"
W krytycznym dniu Kania przebywał z wizytą na Węgrzech i - jak twierdzi - o przebiegu wydarzeń dowiedział się dopiero na lotnisku w Warszawie wieczorem 19 marca. To wskazywałoby na Jaruzelskiego lub Milewskiego. Ten ostatni 31 marca, już po podpisaniu tzw. porozumienia warszawskiego, którego treść (przewidziano m.in. ustalenie winnych pobicia) wywołała wśród członków kierownictwa PZPR ogromne kontrowersje, stwierdził: „Jeśli trzeba kogoś poświęcić czy kogoś ratować, to minister spraw wewnętrznych jest do dyspozycji. Nie sami wojewodowie decydowali. (...) Ja sam rozmawiałem z komendantem MO. Jestem gotów złożyć publiczne oświadczenie. Nie chowajmy głowy w piasek”. Do kogo Milewski to mówił i komu proponował ratunek, pozostaje zagadką.
Jeśli nawet wydarzenia bydgoskie nie były przejawem taktyki „odcinkowych konfrontacji”, ale celową próbą sprowokowania totalnego starcia, to rozładowanie napięcia w wyniku negocjacji Wałęsy z Rakowskim doprowadziło do efektu, o który chodziło socjotechnikom z MSW i KC. „Jestem przekonany - mówił później Zbigniew Bujak - że to właśnie konfliktu bydgoskiego sięgają korzenie naszej klęski. Wielki 'spręż' bydgoski, potem odwołanie strajku odebrało ludziom moc, rozbroiło. Okazało się, że powtórzenie mobilizacji strajkowej jest już niemożliwe. (...) W sprawie bydgoskiej strajk generalny został wyciągnięty, ale nie użyty. W tym momencie straciliśmy broń”.
Propaganda chaosu
Kryzys bydgoski stanowił apogeum solidarnościowej rewolucji. Po jego zakończeniu nastąpiło naturalne rozładowanie nastrojów, które z czasem zaowocowało opisanym spadkiem poparcia dla „Solidarności”. Aby jednak operacja X, jak niekiedy określano wprowadzenie stanu wojennego, nie doprowadziła do ponownej mobilizacji społecznej, trzeba było Polaków jeszcze zmęczyć i zastraszyć widmem całkowitego załamania państwa. Już w marcu 1981 r. członek Biura Politycznego Tadeusz Grabski proponował, by „poinformować społeczeństwo, że zapasów żywności starczy na dwa tygodnie, a potem nieuchronny jest głód”. Wprawdzie wkrótce potem rzeczywiście rozszerzono system kartkowej reglamentacji żywności, a w następnych miesiącach ograniczono wielkość przydziałów, ale z głodu nikt nie umarł. Za to w najlepsze rozwijała się uderzająca w coraz bardziej dramatyczne i histeryczne tony propaganda władz.
„Od połowy 1981 r. prowadzona była konsekwentnie 'propaganda chaosu'” - stwierdził po latach Lech Wałęsa, a w instrukcjach formułowanych przez MSW na początku października zalecano „aktywniej działać w tym kierunku, aby 'wpuszczać' przeciwnika 'w maliny', w sytuacje, które będą pokazywać, że jest on nieodpowiedzialny, awanturniczy i prowadzi kraj do przepaści”. Dlatego coraz częściej z radia, telewizji oraz większości gazet można było się dowiedzieć, że organizowane przez „Solidarność” strajki (w których frekwencja była skądinąd coraz słabsza) doprowadzą podczas nadchodzącej zimy do załamania systemu energetycznego oraz wyczerpania zapasów żywności, a w konsekwencji do konieczności „rozśrodkowania” kilku milionów ludzi z dużych miast. Sugerowano nawet, że zimy może nie przeżyć około dwóch milionów Polaków.
Jak skuteczna były „propaganda chaosu” i taktyka „odcinkowych konfrontacji” okazało się w pierwszych dniach po 13 grudnia, kiedy opór społeczny przeciwko stanowi wojennemu był bardziej niż ograniczony. „Solidarność” licząca ponad 9 mln członków skupionych w kilku tysiącach komisji zakładowych zdołała zorganizować w swojej obronie niespełna dwieście strajków, a tylko w wypadku kilkudziesięciu trzeba było użyć siły, by doprowadzić do ich przerwania. „Przeciwnik został pokonany na pierwszej, najsilniejszej pozycji oporu” - skonstatowano z zadowoleniem na posiedzeniu WRON w końcu grudnia 1981 r.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.