Norbert Z. ze Starachowic zabił dwunastolatka, bo ten "za nim łaził", a Mariusz K. zamordował matkę, bo "za głośno jadła"
Wiadomość nie zrobiła wrażenia: zadźgano kibica. I co? Jutro zabiją następnego. To i tak niewiele mówi o polskiej agresji. Nie wymierzymy jej liczbą przechodniów zatłuczonych w tygodniu pałą na stadionie czy przystanku. Ta prawdziwa polska agresja bowiem pełza, jest wszechobecna. I przestaliśmy ją zauważać.
Debata buców
Agresję zauważamy chyba tylko w światku polityki. Wystarczyło wprowadzić pięcioprocentowy próg wyborczy, a retorykę typu: "szacunek, odpowiedzialność, równouprawnienie" z dnia na dzień zastąpiło etykietowanie. "Towarzysze Szmaciaki" skakały do gardeł "olszewikom" przy aplauzie "aferałów". "My" realizujemy wzniosłe cele, "oni" rwą się do koryta. Metaforykę sportową ("wysoka poprzeczka", przeciwnik "na łopatkach") szybko zastąpiła metaforyka szachowa ("pionek", "sytuacja patowa"). Szachową retorykę zastąpiła hazardowa ("bankrut polityczny", "partyjna ruletka"), hazardową - przedszkolna ("polityczna piaskownica", "zabawa w kotka i w myszkę"). "Dyskusję" (z łac.: roztrząsać) zastąpiła "debata" (z łac.: uderzać, bić). Kto debatuje, niczego już nie rozważa, lecz pokonuje przeciwnika. A jak nie da rady pokonać, to przynajmniej zakwalifikuje konkurenta: "dupek, cham, palant". A ta licytacja się zaostrza. Z języka sejmowego zniknęli "nierozgarnięci", zostali "buce". Przepadły "fajtłapy", po ulicach chodzą "ciponie". Nie ma "otyłych", są "bakwie"; "brudasów" zastąpiły "utrzydupy". Na kłamliwe "bure suki" nikt już nie reaguje.
Twardziele i mięczaki
Politycy to czołówka dziennika. Tuż za nimi zwyczajowo pokazuje się śmierć nastolatka pod obcasami jego kolegów na dyskotece. Niewiele różni się ona od tej z amerykańskiego thrillera, nadawanego za chwilę. "Te sceny rozegrały się jak w hollywoodzkim filmie. Scenariusz morderstwa jest zawsze podobny" - zapowiada prezenter. W rogu ekranu widać hasło: "Śmierć za kolczyk", które do złudzenia przypomina tytuł sensacyjnego filmu. Skojarzenie nieprzypadkowe. Bandyta, który zwiał z wiezienia, to w telewizji "ofiara pościgu, która wymknęła się nagonce". Jak Robert Redford w "Obławie" (1966) Artura Penna. Pershing z "Pruszkowa" bywał przedstawiany jako "ostatni mafioso" - skojarzenia z Marlonem Brando pożądane. Wystarczy, że nastolatki "skroją dwie fury", a telewizja już ich tytułuje: "młode wilki".
A "wilki" chcą rządzić - na początku "kotami" w gimnazjum. "W szkole musisz twardo wywalczyć o swoje miejsce - tłumaczy ankieterowi nastolatek z Nysy. - Nie możesz się ugiąć, bo przepadłeś. Kto zaczyna się załamywać, zostaje "kozłem ofiarnym". Na rozkaz takiego "wilka", "kot" robi trzy okrążenia parku, głośno miaucząc. Albo mierzy długość szkolnego korytarza zapałką. Bo "kot" ma swoją filozofię: teraz dostanę "w dupę", ale wystarczy, że upłynie parę miesięcy i on będzie ganiał innych. Zresztą jeżeli gimnazjalista chce zostać twardzielem, nie musi od razu bić i kopać. Wystarczy, że uprawia "pełzającą agresję": nie przejdzie obok młodszego, by go pogardliwie nie szturchnąć. Rzuci za nim: "Spadaj, śmieciu" i natychmiast o tym zapomni. Koleżankę zagada, czy nie ma ochoty na szybki numerek w ubikacji. Nauczycielowi się otwarcie nie postawi, ale zeszyt będzie wyjmował z teczki przez pół lekcji. W tym czasie flamastrem zabazgrze pół ławki i rozmontuje wieczne pióro zamożniejszemu koledze.
Świat od dziecka otaczający młodych Polaków dzieli się na twardzieli i mięczaków. Choćby ten w grach komputerowych. W "wypasionej" grze dostępne są opcje: podeptanie ofiary, pozostawienie krwawych śladów po odejściu od zabitego, a nawet spojrzenie konającej ofierze w oczy. To dla koneserów. Bo większość strzela do przeciwnika albo dźga go widłami raz za razem. Pierwsze dźgnięcie budzi opór. Jak tak można - z widłami na człowieka? Ale już przy setnym pchnięciu gracz uważa tylko, by celnie trafić. Jeśli zabije, to nie znaczy, że jest zły, tylko że jest szybszy. A ten, kto jest szybszy, wygrywa. Jak w filmie. Polskie dziecko zanim dorośnie, obejrzy w telewizji do 20 tys. morderstw. Ale to tylko dlatego, że ogląda nieuważnie. Statystycy obliczyli: w czterech najpopularniejszych polskich stacjach: dwóch publicznych, w Polsacie i TVN co tydzień do obejrzenia mamy co najmniej 3 tys. scen przemocy. Na jedną godzinę przypada pięć brutalnych obrazów i - średnio - jeden trup.
Mafiosa cukierkowa
Po trupach w fabule mamy trupy w reklamie. W klipie reklamowym napoju Frugo dzieciak zgniata puszką głowę dorosłego z komentarzem: "Frugo bez żadnych ograniczeń!". Naganne? Skąd! Pięcioletni Adaś wyjaśni: "Chłopiec był grzeczny, bo siedział sobie i pił soczek. Pan powiedział, że najlepszy jest kisielek i kompocik. Chłopiec przygniótł go tym frugo i powiedział: `Frugo bez żadnych ograniczeń!`, chciałbym być tym chłopcem". W reklamie słodyczy pojawiła się "mafiosa cukierkowa", która strzelała do dzieci zajadających cukierki konkurencji. Pięcioletni Kamil po obejrzeniu od razu wchodzi w rolę: "Chciałbym być tym, który strzela. Tamten ucieka, ale i tak zdążyłbym strzelić. Na przyjaciela wybrałbym tego, co strzela, bo on jest silniejszy, mógłby zabić".
Kamil podrośnie i - być może - zachowa się tak, jak niedawno Norbert Z. ze Starachowic, który zabił dwunastolatka, bo ten "za nim łaził". Albo Mariusz K., który zamordował matkę, bo "za głośno jadła". Jeżeli Kamil poogląda bardziej wyrafinowane reklamy, to może zachowa się jak piętnastoletni mordercy z Zabrza. Zanim powiesili swoją koleżankę Agnieszkę na cmentarnym drzewie, pozwolili jej przedtem zapalić.
Chamstwo na czacie
Trudno się dziwić, że rodzice się niepokoją. CBOS zbadał: blisko 70 proc. Polaków obawia się, że telewizja, a zwłaszcza Internet demoralizują ich dzieci. Ale dokładnie tyle samo przyznaje, że w ogóle nie obchodzi ich to, czego dzieciaki w telewizji i w Internecie szukają. Rodzice najbardziej boją się molestowania seksualnego dzieci przez sieć. Bo na ten temat obejrzeli parę programów. Ale chamstwo na zwykłym czacie? Na to nikt już nie zwraca uwagi. Doświadczenie zwykłego gadkomana: wystukać na przeciętnym czacie kilka kwestii, a już się ujawnia przeciwnik, który bezinteresownie zmiesza cię z błotem. Wystarczy wyrazić jakąkolwiek opinię pod opublikowanym w sieci doniesieniem, a natychmiast kilku innych czytelników spieszy ci donieść, że jesteś idiotą. Jeżeli w sieci ujawni się dziewczyna, pierwsze trzy nieprzyzwoite propozycje otrzyma w kilka minut. A zaraz potem pytania o wielkość biustu. Ale na takie bzdury nikt z dorosłych nie zwraca uwagi. Bicie dziecka pasem - to jest problem. W telewizji piętnują to bez przerwy. Polacy więc są zdecydowanie przeciw. Jedna czwarta badanych przez CBOS za sprawienie lania dziecku wysłałaby ojca na dziewięć lat za kratki. Z tych samych badań wynika, że połowa rodziców jest zdania, iż dziecko jest ich osobistą własnością i mogą z nim zrobić, co im się tylko podoba. A poza tym 80 proc. Polaków doznawało przemocy we własnym domu, co uważa za oburzające, i równo 80 proc. taką przemoc stosuje wobec własnych dzieci. Co w czterech ścianach ujdzie.
500 trupów za kilka sekund zysku
Ankieterzy sprawdzili: co najmniej połowa polskich kobiet albo sama była bita, albo zna co najmniej jedną koleżankę, która dostawała lanie od partnera. Regularne gwałty to problem 10 proc. małżeństw i konkubinatów. Ale jeżeli nawet mężczyzna nie bije, nie znaczy to, że nie przejawia agresji. Co czwarty wyzywa i ubliża, co piąty kpi, szydzi i wyśmiewa partnerkę podczas współżycia seksualnego, co dziesiąty szantażuje i utrudnia kontakt z rodziną i koleżankami. Policja rocznie uspokaja co najmniej 600 tys. agresywnych panów - 70 proc. z nich nigdy wcześniej nie było notowanych. Oczywiście na tych, którzy "poniżają słownie", pokrzywdzona skarży się nie policji, ale - najwyżej! - ankieterowi. Polska agresja się zaostrza: w okresie składania zeznań podatkowych, w dniach regulowania rachunków za usługi komunalne, w wigilię Bożego Narodzenia i w dzień okresowych ocen pracowników.
I agresja przenosi się za kierownice i na ulice. Dla oszczędzenia kilku minut jazdy naciskamy pedał gazu w sytuacjach najbardziej ryzykownych. Rocznie kosztuje to życie nie mniej niż tysiąc osób. Wymuszanie pierwszeństwa to kilka sekund zysku i co najmniej 500 trupów. Zajeżdżanie drogi, gwałtowne zmiany pasów ruchu to rocznie kilka tysięcy stłuczek. "Patrz, krowo, jak idziesz" - rzucane zza kierownicy, czyli pieszy na pasach. "Niech łajza uważa, jak go nie stać na samochód" - groźba dziewięciu punktów karnych nie działa. Drobiazgi przypomina Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego: co drugi kierowca nie znalazł dziś miejsca na parkingu, bo inni parkowali "w poprzek". Co trzeci został w tym tygodniu oślepiony tak, że nie widział, dokąd jedzie. Połowie przed maskę wyszedł idący poboczem pieszy, który nie miał na sobie odblasku. Poza tym polski kierowca na trasie "z miasta A do miasta B" złamie wszelkie przepisy, a i tak uważa, że inni prowadzący to "stado tępych baranów".
Mobbing na uniwersytecie
Podobnie jak nastolatki, małżonkowie czy kierowcy postępują niektórzy pracodawcy. Nawet jeżeli słowo mobbing jest im nieznane. A mobbing (terror psychologiczny w miejscu pracy) w niewielkiej firmie, gdzie szef z "buraczanym" rodowodem obłapuje księgową, z bezrobotnym mężem i dwójką dzieci na głowie, to już klisza. Tak samo jak tato przedsiębiorca, zarządzający żelazną ręką małą firmą rodzinną (w Polsce 98 proc. wszystkich firm). Taki zmiesza żonę pracownicę z błotem, synową wytrze podłogę na oczach klientów i jeszcze uchodzi za sprawnego menedżera. Ale mobbing na uniwersytecie? A tu tymczasem dyrektorem instytutu bywa się przez ćwierć wieku. Czemu tak długo? Bo profesor w porę "wyciął" potencjalnych następców. I zatrudnił rodzinę, i znajomych, co tworzy "pajęczynę personalną" na dziesiątki lat. Polska specjalność: ścieżka naukowa na jednej i tej samej uczelni - od studenta do rektora. Na uczelni wie o tym każda sprzątaczka, ale dopóki pijany adiunkt nie dobiera się do studentki w trakcie egzaminu, przemoc na uniwersytecie nie istnieje. Co innego na stadionie. Tam jutro znowu kogoś zabiją. Ale nas to przecież zupełnie nie dotyczy.
Debata buców
Agresję zauważamy chyba tylko w światku polityki. Wystarczyło wprowadzić pięcioprocentowy próg wyborczy, a retorykę typu: "szacunek, odpowiedzialność, równouprawnienie" z dnia na dzień zastąpiło etykietowanie. "Towarzysze Szmaciaki" skakały do gardeł "olszewikom" przy aplauzie "aferałów". "My" realizujemy wzniosłe cele, "oni" rwą się do koryta. Metaforykę sportową ("wysoka poprzeczka", przeciwnik "na łopatkach") szybko zastąpiła metaforyka szachowa ("pionek", "sytuacja patowa"). Szachową retorykę zastąpiła hazardowa ("bankrut polityczny", "partyjna ruletka"), hazardową - przedszkolna ("polityczna piaskownica", "zabawa w kotka i w myszkę"). "Dyskusję" (z łac.: roztrząsać) zastąpiła "debata" (z łac.: uderzać, bić). Kto debatuje, niczego już nie rozważa, lecz pokonuje przeciwnika. A jak nie da rady pokonać, to przynajmniej zakwalifikuje konkurenta: "dupek, cham, palant". A ta licytacja się zaostrza. Z języka sejmowego zniknęli "nierozgarnięci", zostali "buce". Przepadły "fajtłapy", po ulicach chodzą "ciponie". Nie ma "otyłych", są "bakwie"; "brudasów" zastąpiły "utrzydupy". Na kłamliwe "bure suki" nikt już nie reaguje.
Twardziele i mięczaki
Politycy to czołówka dziennika. Tuż za nimi zwyczajowo pokazuje się śmierć nastolatka pod obcasami jego kolegów na dyskotece. Niewiele różni się ona od tej z amerykańskiego thrillera, nadawanego za chwilę. "Te sceny rozegrały się jak w hollywoodzkim filmie. Scenariusz morderstwa jest zawsze podobny" - zapowiada prezenter. W rogu ekranu widać hasło: "Śmierć za kolczyk", które do złudzenia przypomina tytuł sensacyjnego filmu. Skojarzenie nieprzypadkowe. Bandyta, który zwiał z wiezienia, to w telewizji "ofiara pościgu, która wymknęła się nagonce". Jak Robert Redford w "Obławie" (1966) Artura Penna. Pershing z "Pruszkowa" bywał przedstawiany jako "ostatni mafioso" - skojarzenia z Marlonem Brando pożądane. Wystarczy, że nastolatki "skroją dwie fury", a telewizja już ich tytułuje: "młode wilki".
A "wilki" chcą rządzić - na początku "kotami" w gimnazjum. "W szkole musisz twardo wywalczyć o swoje miejsce - tłumaczy ankieterowi nastolatek z Nysy. - Nie możesz się ugiąć, bo przepadłeś. Kto zaczyna się załamywać, zostaje "kozłem ofiarnym". Na rozkaz takiego "wilka", "kot" robi trzy okrążenia parku, głośno miaucząc. Albo mierzy długość szkolnego korytarza zapałką. Bo "kot" ma swoją filozofię: teraz dostanę "w dupę", ale wystarczy, że upłynie parę miesięcy i on będzie ganiał innych. Zresztą jeżeli gimnazjalista chce zostać twardzielem, nie musi od razu bić i kopać. Wystarczy, że uprawia "pełzającą agresję": nie przejdzie obok młodszego, by go pogardliwie nie szturchnąć. Rzuci za nim: "Spadaj, śmieciu" i natychmiast o tym zapomni. Koleżankę zagada, czy nie ma ochoty na szybki numerek w ubikacji. Nauczycielowi się otwarcie nie postawi, ale zeszyt będzie wyjmował z teczki przez pół lekcji. W tym czasie flamastrem zabazgrze pół ławki i rozmontuje wieczne pióro zamożniejszemu koledze.
Świat od dziecka otaczający młodych Polaków dzieli się na twardzieli i mięczaków. Choćby ten w grach komputerowych. W "wypasionej" grze dostępne są opcje: podeptanie ofiary, pozostawienie krwawych śladów po odejściu od zabitego, a nawet spojrzenie konającej ofierze w oczy. To dla koneserów. Bo większość strzela do przeciwnika albo dźga go widłami raz za razem. Pierwsze dźgnięcie budzi opór. Jak tak można - z widłami na człowieka? Ale już przy setnym pchnięciu gracz uważa tylko, by celnie trafić. Jeśli zabije, to nie znaczy, że jest zły, tylko że jest szybszy. A ten, kto jest szybszy, wygrywa. Jak w filmie. Polskie dziecko zanim dorośnie, obejrzy w telewizji do 20 tys. morderstw. Ale to tylko dlatego, że ogląda nieuważnie. Statystycy obliczyli: w czterech najpopularniejszych polskich stacjach: dwóch publicznych, w Polsacie i TVN co tydzień do obejrzenia mamy co najmniej 3 tys. scen przemocy. Na jedną godzinę przypada pięć brutalnych obrazów i - średnio - jeden trup.
Mafiosa cukierkowa
Po trupach w fabule mamy trupy w reklamie. W klipie reklamowym napoju Frugo dzieciak zgniata puszką głowę dorosłego z komentarzem: "Frugo bez żadnych ograniczeń!". Naganne? Skąd! Pięcioletni Adaś wyjaśni: "Chłopiec był grzeczny, bo siedział sobie i pił soczek. Pan powiedział, że najlepszy jest kisielek i kompocik. Chłopiec przygniótł go tym frugo i powiedział: `Frugo bez żadnych ograniczeń!`, chciałbym być tym chłopcem". W reklamie słodyczy pojawiła się "mafiosa cukierkowa", która strzelała do dzieci zajadających cukierki konkurencji. Pięcioletni Kamil po obejrzeniu od razu wchodzi w rolę: "Chciałbym być tym, który strzela. Tamten ucieka, ale i tak zdążyłbym strzelić. Na przyjaciela wybrałbym tego, co strzela, bo on jest silniejszy, mógłby zabić".
Kamil podrośnie i - być może - zachowa się tak, jak niedawno Norbert Z. ze Starachowic, który zabił dwunastolatka, bo ten "za nim łaził". Albo Mariusz K., który zamordował matkę, bo "za głośno jadła". Jeżeli Kamil poogląda bardziej wyrafinowane reklamy, to może zachowa się jak piętnastoletni mordercy z Zabrza. Zanim powiesili swoją koleżankę Agnieszkę na cmentarnym drzewie, pozwolili jej przedtem zapalić.
Chamstwo na czacie
Trudno się dziwić, że rodzice się niepokoją. CBOS zbadał: blisko 70 proc. Polaków obawia się, że telewizja, a zwłaszcza Internet demoralizują ich dzieci. Ale dokładnie tyle samo przyznaje, że w ogóle nie obchodzi ich to, czego dzieciaki w telewizji i w Internecie szukają. Rodzice najbardziej boją się molestowania seksualnego dzieci przez sieć. Bo na ten temat obejrzeli parę programów. Ale chamstwo na zwykłym czacie? Na to nikt już nie zwraca uwagi. Doświadczenie zwykłego gadkomana: wystukać na przeciętnym czacie kilka kwestii, a już się ujawnia przeciwnik, który bezinteresownie zmiesza cię z błotem. Wystarczy wyrazić jakąkolwiek opinię pod opublikowanym w sieci doniesieniem, a natychmiast kilku innych czytelników spieszy ci donieść, że jesteś idiotą. Jeżeli w sieci ujawni się dziewczyna, pierwsze trzy nieprzyzwoite propozycje otrzyma w kilka minut. A zaraz potem pytania o wielkość biustu. Ale na takie bzdury nikt z dorosłych nie zwraca uwagi. Bicie dziecka pasem - to jest problem. W telewizji piętnują to bez przerwy. Polacy więc są zdecydowanie przeciw. Jedna czwarta badanych przez CBOS za sprawienie lania dziecku wysłałaby ojca na dziewięć lat za kratki. Z tych samych badań wynika, że połowa rodziców jest zdania, iż dziecko jest ich osobistą własnością i mogą z nim zrobić, co im się tylko podoba. A poza tym 80 proc. Polaków doznawało przemocy we własnym domu, co uważa za oburzające, i równo 80 proc. taką przemoc stosuje wobec własnych dzieci. Co w czterech ścianach ujdzie.
500 trupów za kilka sekund zysku
Ankieterzy sprawdzili: co najmniej połowa polskich kobiet albo sama była bita, albo zna co najmniej jedną koleżankę, która dostawała lanie od partnera. Regularne gwałty to problem 10 proc. małżeństw i konkubinatów. Ale jeżeli nawet mężczyzna nie bije, nie znaczy to, że nie przejawia agresji. Co czwarty wyzywa i ubliża, co piąty kpi, szydzi i wyśmiewa partnerkę podczas współżycia seksualnego, co dziesiąty szantażuje i utrudnia kontakt z rodziną i koleżankami. Policja rocznie uspokaja co najmniej 600 tys. agresywnych panów - 70 proc. z nich nigdy wcześniej nie było notowanych. Oczywiście na tych, którzy "poniżają słownie", pokrzywdzona skarży się nie policji, ale - najwyżej! - ankieterowi. Polska agresja się zaostrza: w okresie składania zeznań podatkowych, w dniach regulowania rachunków za usługi komunalne, w wigilię Bożego Narodzenia i w dzień okresowych ocen pracowników.
I agresja przenosi się za kierownice i na ulice. Dla oszczędzenia kilku minut jazdy naciskamy pedał gazu w sytuacjach najbardziej ryzykownych. Rocznie kosztuje to życie nie mniej niż tysiąc osób. Wymuszanie pierwszeństwa to kilka sekund zysku i co najmniej 500 trupów. Zajeżdżanie drogi, gwałtowne zmiany pasów ruchu to rocznie kilka tysięcy stłuczek. "Patrz, krowo, jak idziesz" - rzucane zza kierownicy, czyli pieszy na pasach. "Niech łajza uważa, jak go nie stać na samochód" - groźba dziewięciu punktów karnych nie działa. Drobiazgi przypomina Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego: co drugi kierowca nie znalazł dziś miejsca na parkingu, bo inni parkowali "w poprzek". Co trzeci został w tym tygodniu oślepiony tak, że nie widział, dokąd jedzie. Połowie przed maskę wyszedł idący poboczem pieszy, który nie miał na sobie odblasku. Poza tym polski kierowca na trasie "z miasta A do miasta B" złamie wszelkie przepisy, a i tak uważa, że inni prowadzący to "stado tępych baranów".
Mobbing na uniwersytecie
Podobnie jak nastolatki, małżonkowie czy kierowcy postępują niektórzy pracodawcy. Nawet jeżeli słowo mobbing jest im nieznane. A mobbing (terror psychologiczny w miejscu pracy) w niewielkiej firmie, gdzie szef z "buraczanym" rodowodem obłapuje księgową, z bezrobotnym mężem i dwójką dzieci na głowie, to już klisza. Tak samo jak tato przedsiębiorca, zarządzający żelazną ręką małą firmą rodzinną (w Polsce 98 proc. wszystkich firm). Taki zmiesza żonę pracownicę z błotem, synową wytrze podłogę na oczach klientów i jeszcze uchodzi za sprawnego menedżera. Ale mobbing na uniwersytecie? A tu tymczasem dyrektorem instytutu bywa się przez ćwierć wieku. Czemu tak długo? Bo profesor w porę "wyciął" potencjalnych następców. I zatrudnił rodzinę, i znajomych, co tworzy "pajęczynę personalną" na dziesiątki lat. Polska specjalność: ścieżka naukowa na jednej i tej samej uczelni - od studenta do rektora. Na uczelni wie o tym każda sprzątaczka, ale dopóki pijany adiunkt nie dobiera się do studentki w trakcie egzaminu, przemoc na uniwersytecie nie istnieje. Co innego na stadionie. Tam jutro znowu kogoś zabiją. Ale nas to przecież zupełnie nie dotyczy.
Więcej możesz przeczytać w 12/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.