Steve Jobs stał się przywódcą światowej rewolucji technokulturalnej
Tak to się robi w Ameryce! - chce się powiedzieć o Stevie Jobsie. Tylko w USA niechciane dziecko przelotnego związku profesora nauk politycznych z Syrii ze studentką, oddane do adopcji ludziom porządnym, choć niewykształconym, mogło bez dyplomów, układów i koneksji stać się jednym z najpotężniejszych ludzi globalnego biznesu, porównywalnym dziś jedynie z Billem Gatesem. Od legendarnego Macintosha z 1984 r., który zrewolucjonizował rynek komputerów osobistych, po wyczekiwaną z ekscytacją premierę iPoda na pliki wideo. Jobs - współzałożyciel i twórca potęgi firmy Apple i właściciel studia animacji komputerowej Pixar - od 30 lat nie tylko nigdy nie utracił miejsca jednego z przywódców przejścia Zachodu od epoki analogowej do cyfrowej, ale i pozycji jednego z liderów współczesnej technokultury.
Jobs na wszystko
Pierwszy przyjazny nawet dla informatycznego analfabety komputer osobisty, pierwszy film w całości zrealizowany w technice CGI (Computer Generated Imagery) - oczywiście "Toy Story". Pierwszy odtwarzacz plików mp3 o mierzonej w gigabajtach pojemności twardego dysku, czyli iPod, wreszcie sklep z muzyką cyfrową iTunes, z którego owego iPoda można dokarmiać, to dość, by zdać sobie sprawę, jak ważnym i bliskim jest Jobs człowiekiem dla każdego współczesnego kinomana czy fana muzyki ze słuchawkami na uszach.
Biznesowym newsem stycznia 2006 r. było zakupienie przez Disneya studia Pixar za 7,4 mld dolarów, co uczyniło Jobsa największym indywidualnym udziałowcem imperium stworzonego przez dobrego wujaszka Walta i właścicielem 7 proc. akcji wartych 3,5 mld dolarów, a także zapewniło jemu i jego ludziom z Pixara decydujący głos w sprawach funkcjonowania disne-yowskiego działu animacji. To nie dziwi, zważywszy, iż realizowane tradycyjną techniką "rysunkową" filmy od lat przynoszą straty, podczas gdy 6 zrealizowanych w koprodukcji Disneya i Pixara tytułów (obie części "Toy Story", "Dawno temu w trawie", "Potwory i spółka", "Gdzie jest Nemo?" i "Iniemamocni") przyniosły tylko ze sprzedaży biletów 3,2 mld wpływów. To sprawia, że niedawno wprowadzona na ekrany druga część przygód jelonka Bambi może się okazać zamknięciem epoki, rozpoczętej w momencie narodzin Myszki Mickey.
Garażowa odyseja
Steve Jobs należał do tych młodych i twórczych ludzi, dla których studia w college`u wydawały się stratą czasu. Po sześciu miesiącach przestał przychodzić na zajęcia, a w 1975 r., po dwóch latach pracy w zakładach Hewlett-Packard i Atari, wraz z kolegą Stephenem Wozniakiem rozpoczął pracę nad zbudowaniem pierwszego przyjaznego komputera osobistego. Warsztat mieszczący się w garażu, szumnie nazwali Apple - od firmy, pod którą The Beatles wydawali płyty swoje i swoich podopiecznych. Po dwóch latach Jobs i Wozniak wypuścili na rynek pierwszy produkt: komputer Apple. Siedem lat później, po sukcesie Apple II i pojawieniu się kultowego Macintosha w 1984 r., pierwotna garażowa inicjatywa była już spółką zatrudniającą 4 tys. osób i notowaną na giełdzie.
Wkrótce Jobs na własnej skórze się przekonał, co to znaczy wyhodować żmiję na własnej piersi. Rekomendowany przez niego na stanowisko dyrektora generalnego dawny dyrektor Pepsi-Coli John Sculley walnie przyczynił się do jego usunięcia z Apple. Nie zrażony tym Jobs założył NeXT, nową komputerową firmę, a od George`a Lucasa zakupił za 10 mln dolarów małe studio grafiki komputerowej Pixar. Wkrótce napisane przez niego i jego nowego współpracownika Johna Lassetera software`y otworzyły zupełnie nowe możliwości wizualne dla disneyowskich animacji jak "Piękna i bestia" czy "Król Lew". W 1995 r. film "Toy Story" - sygnowany przez Disneya i Pixara - otworzył nowy rozdział w animacji. Sukces filmu i wszystkich poczynań NeXT i Pixara uświadomił zarządcom podupadającego właśnie Apple, że czas przywdziać włosiennicę i ukorzyć się przed Jobsem, niczym cesarz Henryk IV przed papieżem Grzegorzem VII w Canossie w 1077 r.
Już rok po przywróceniu Jobsa na stanowisko szefa Apple (w 1997 r.) firma odnotowała zysk. Wtedy też rozpoczęła się praca nad czymś, co miało zmieść z rynku prehistoryczne walkmany i zmienić raz na zawsze sposób słuchania muzyki przez młodzież. Ta nowa rewolucja rozpoczęła się w październiku 2001 r., gdy na rynku zadebiutował iPod. Półtora roku później, w kwietniu 2003 r., powstał pierwszy internetowy sklep z muzyką cyfrową iTunes i na koniec roku odnotował tygodniową sprzedaż 1,5 mln utworów. Rok 2005, mimo rosnącej konkurencji, zamknął się dla iTunes rekordową ilością 320 mln sprzedanych piosenek. Jobs w kręgach fanów współczesnej technokultury został uznany za półboga.
O wyższości umysłu twórczego
"Powiedz mi, jakiej muzyki słuchasz, a powiem ci, kim jesteś" - Jobs mimo apple`owskich skojarzeń z The Beatles słuchał przede wszystkim Boba Dylana, pieśniarza, który w 1965 r. nie zawahał się postawić całej swojej kariery na jedną kartę i na przekór wszystkim kasandrycznym przepowiedniom realizować swoją wizję muzyki, czego efektem były przełomowe albumy "Highway 61 Revisited" i "Blonde On Blonde". Dylanowska lekcja odwagi nie poszła na marne. Jeśli największy konkurent Jobsa Bill Gates jest tak naprawdę ze swym Microsoftem uważany za odpowiednik Wal-Martu w dziedzinie oprogramowania, to Jobsowi - człowiekowi w czarnym swetrze, pogardliwie odrzucającemu wszelkie konwenanse i atrybuty statusu miliardera i celebrity - należy się tytuł wizjonera, wybiegającego myślą w przyszłość, ale też geniusza marketingu. Bo we współczesnym świecie nie wystarczy coś wymyślić lub wynaleźć. Trzeba jeszcze umieć to sprzedać, a nic nie sprzedaje się tak dobrze, zwłaszcza na rynku nowych technologii i mnożących się gadżetów, jak to, co zamienia się w atrybut społecznego czy towarzyskiego statusu. Jak iPod właśnie. Możesz mieć którykolwiek z wielu znakomitych odtwarzaczy plików mp3 innych marek, ale tylko iPod jest cool. Wie o tym grubo ponad 40 mln jego nabywców.
Recepta Jobsa na sukces jest prosta, ale nigdy nie zabrzmiała tak dobitnie jak podczas wykładu na Uniwersytecie Stanforda w 2005 r. Niedługo przed tym wykładem Jobs dowiedział się, że diagnoza lekarska, stwierdzająca u niego nieuleczalnego raka trzustki i dająca mu kilka miesięcy życia na oswojenie się z własną śmiertelnością i uporządkowanie swych ziemskich spraw, okazała się pomyłką. Powiedział wtedy absolwentom tej uczelni: "Wasz czas jest ograniczony, więc nie marnujcie go na życie cudzym życiem. Nie dajcie się schwytać w pułapkę dogmatu, która oznacza życie według wskazówek innych ludzi. Nie pozwólcie, by szum opinii innych zagłuszył wasz własny wewnętrzny głos. I co najważniejsze, miejcie odwagę iść za głosem swojego serca i intuicji".
Jobs na wszystko
Pierwszy przyjazny nawet dla informatycznego analfabety komputer osobisty, pierwszy film w całości zrealizowany w technice CGI (Computer Generated Imagery) - oczywiście "Toy Story". Pierwszy odtwarzacz plików mp3 o mierzonej w gigabajtach pojemności twardego dysku, czyli iPod, wreszcie sklep z muzyką cyfrową iTunes, z którego owego iPoda można dokarmiać, to dość, by zdać sobie sprawę, jak ważnym i bliskim jest Jobs człowiekiem dla każdego współczesnego kinomana czy fana muzyki ze słuchawkami na uszach.
Biznesowym newsem stycznia 2006 r. było zakupienie przez Disneya studia Pixar za 7,4 mld dolarów, co uczyniło Jobsa największym indywidualnym udziałowcem imperium stworzonego przez dobrego wujaszka Walta i właścicielem 7 proc. akcji wartych 3,5 mld dolarów, a także zapewniło jemu i jego ludziom z Pixara decydujący głos w sprawach funkcjonowania disne-yowskiego działu animacji. To nie dziwi, zważywszy, iż realizowane tradycyjną techniką "rysunkową" filmy od lat przynoszą straty, podczas gdy 6 zrealizowanych w koprodukcji Disneya i Pixara tytułów (obie części "Toy Story", "Dawno temu w trawie", "Potwory i spółka", "Gdzie jest Nemo?" i "Iniemamocni") przyniosły tylko ze sprzedaży biletów 3,2 mld wpływów. To sprawia, że niedawno wprowadzona na ekrany druga część przygód jelonka Bambi może się okazać zamknięciem epoki, rozpoczętej w momencie narodzin Myszki Mickey.
Garażowa odyseja
Steve Jobs należał do tych młodych i twórczych ludzi, dla których studia w college`u wydawały się stratą czasu. Po sześciu miesiącach przestał przychodzić na zajęcia, a w 1975 r., po dwóch latach pracy w zakładach Hewlett-Packard i Atari, wraz z kolegą Stephenem Wozniakiem rozpoczął pracę nad zbudowaniem pierwszego przyjaznego komputera osobistego. Warsztat mieszczący się w garażu, szumnie nazwali Apple - od firmy, pod którą The Beatles wydawali płyty swoje i swoich podopiecznych. Po dwóch latach Jobs i Wozniak wypuścili na rynek pierwszy produkt: komputer Apple. Siedem lat później, po sukcesie Apple II i pojawieniu się kultowego Macintosha w 1984 r., pierwotna garażowa inicjatywa była już spółką zatrudniającą 4 tys. osób i notowaną na giełdzie.
Wkrótce Jobs na własnej skórze się przekonał, co to znaczy wyhodować żmiję na własnej piersi. Rekomendowany przez niego na stanowisko dyrektora generalnego dawny dyrektor Pepsi-Coli John Sculley walnie przyczynił się do jego usunięcia z Apple. Nie zrażony tym Jobs założył NeXT, nową komputerową firmę, a od George`a Lucasa zakupił za 10 mln dolarów małe studio grafiki komputerowej Pixar. Wkrótce napisane przez niego i jego nowego współpracownika Johna Lassetera software`y otworzyły zupełnie nowe możliwości wizualne dla disneyowskich animacji jak "Piękna i bestia" czy "Król Lew". W 1995 r. film "Toy Story" - sygnowany przez Disneya i Pixara - otworzył nowy rozdział w animacji. Sukces filmu i wszystkich poczynań NeXT i Pixara uświadomił zarządcom podupadającego właśnie Apple, że czas przywdziać włosiennicę i ukorzyć się przed Jobsem, niczym cesarz Henryk IV przed papieżem Grzegorzem VII w Canossie w 1077 r.
Już rok po przywróceniu Jobsa na stanowisko szefa Apple (w 1997 r.) firma odnotowała zysk. Wtedy też rozpoczęła się praca nad czymś, co miało zmieść z rynku prehistoryczne walkmany i zmienić raz na zawsze sposób słuchania muzyki przez młodzież. Ta nowa rewolucja rozpoczęła się w październiku 2001 r., gdy na rynku zadebiutował iPod. Półtora roku później, w kwietniu 2003 r., powstał pierwszy internetowy sklep z muzyką cyfrową iTunes i na koniec roku odnotował tygodniową sprzedaż 1,5 mln utworów. Rok 2005, mimo rosnącej konkurencji, zamknął się dla iTunes rekordową ilością 320 mln sprzedanych piosenek. Jobs w kręgach fanów współczesnej technokultury został uznany za półboga.
O wyższości umysłu twórczego
"Powiedz mi, jakiej muzyki słuchasz, a powiem ci, kim jesteś" - Jobs mimo apple`owskich skojarzeń z The Beatles słuchał przede wszystkim Boba Dylana, pieśniarza, który w 1965 r. nie zawahał się postawić całej swojej kariery na jedną kartę i na przekór wszystkim kasandrycznym przepowiedniom realizować swoją wizję muzyki, czego efektem były przełomowe albumy "Highway 61 Revisited" i "Blonde On Blonde". Dylanowska lekcja odwagi nie poszła na marne. Jeśli największy konkurent Jobsa Bill Gates jest tak naprawdę ze swym Microsoftem uważany za odpowiednik Wal-Martu w dziedzinie oprogramowania, to Jobsowi - człowiekowi w czarnym swetrze, pogardliwie odrzucającemu wszelkie konwenanse i atrybuty statusu miliardera i celebrity - należy się tytuł wizjonera, wybiegającego myślą w przyszłość, ale też geniusza marketingu. Bo we współczesnym świecie nie wystarczy coś wymyślić lub wynaleźć. Trzeba jeszcze umieć to sprzedać, a nic nie sprzedaje się tak dobrze, zwłaszcza na rynku nowych technologii i mnożących się gadżetów, jak to, co zamienia się w atrybut społecznego czy towarzyskiego statusu. Jak iPod właśnie. Możesz mieć którykolwiek z wielu znakomitych odtwarzaczy plików mp3 innych marek, ale tylko iPod jest cool. Wie o tym grubo ponad 40 mln jego nabywców.
Recepta Jobsa na sukces jest prosta, ale nigdy nie zabrzmiała tak dobitnie jak podczas wykładu na Uniwersytecie Stanforda w 2005 r. Niedługo przed tym wykładem Jobs dowiedział się, że diagnoza lekarska, stwierdzająca u niego nieuleczalnego raka trzustki i dająca mu kilka miesięcy życia na oswojenie się z własną śmiertelnością i uporządkowanie swych ziemskich spraw, okazała się pomyłką. Powiedział wtedy absolwentom tej uczelni: "Wasz czas jest ograniczony, więc nie marnujcie go na życie cudzym życiem. Nie dajcie się schwytać w pułapkę dogmatu, która oznacza życie według wskazówek innych ludzi. Nie pozwólcie, by szum opinii innych zagłuszył wasz własny wewnętrzny głos. I co najważniejsze, miejcie odwagę iść za głosem swojego serca i intuicji".
Więcej możesz przeczytać w 12/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.