Szurnięci geniusze mają życiorysy, które najlepiej idą w filmie i literaturze
Malarz utalentowany, stateczny i doceniany za życia? A kogo taki obchodzi! Od lat światowe aukcje najwyżej wyceniają dorobek wariatów, maniaków i samobójców. Więcej: szurnięci geniusze mają też życiorysy, które najlepiej idą w filmie i literaturze. Najnowszy eksponat na takiej wyprzedaży - Amadeo Modigliani w filmie "Pasja tworzenia" w reżyserii Micka Davisa. A rekordowa wyprzedaż nieudaczników trwa od lat. I potwierdza to, co wiemy i bez filmu o Modiglianim: największe nazwiska sztuki nowożytnej to banda pijaków i nieudaczników. Cudem tylko uniknęli marnego końca w mamrze albo w szpitalu wariatów. Modigliani pasuje do tego towarzystwa jak ulał.
Wielcy wariaci
Modigliani był pijakiem przesiadującym w spelunkach Montmartre. Gruźlikiem wypluwającym płuca. Dziwkarzem, który rysunkami płacił za pokątny seks. Nikomu innemu nie udawało się zresztą tych rysunków wcisnąć. Modigliani więc wypluł płuca i zmarł. Już po kilkunastu latach legenda wykolejeńca zaprocentowała gigantyczną zwyżką cen rysunków. Tyle rozumie z Modiglianiego kino, bo ono omija najważniejsze tabu. A tabu brzmi: wielcy artyści to byli wariaci, ale gdy przychodziło do robienia jajecznicy. W sztuce rozumieli więcej niż wszyscy współcześni razem wzięci. Ale marszandów i reżyserów nie interesuje głębia duchowa artysty, lecz to, ile można wyciągnąć z płócien i z życiorysu.
Pod pióro scenarzysty idealnie nadał się na przykład Michelangelo Caravaggio. Dziś bezcenny, przechowywany w Ermitażu i Luwrze. Derek Jarman próbował go sprzedać w filmie "Caravaggio" (1986) jako geja, przy tym nudziarza, ględzącego o najwyższych regionach sztuki. To nie był dobry pomysł. Kolekcjonerzy nie płacą za to, że artysta wzniośle ględził, ani nawet za to, że dziś jest bezdyskusyjnym mistrzem. Płacą za to, że tym mistrzem za życia nie był.
Caravaggio, syn murarza ze smykałką do pędzla, zarabiał na wino w podrzędnych oberżach malowaniem kwiatków na drugim planie obrazów. Do pierwszego planu nie dopuszczano go wcale - tam farbę kładli znakomitsi koledzy. I bardziej zrównoważeni. Bo Caravaggio a to pchnął nożem rywala do ręki (?) dziewczyny, a to ubił kompana, z którym przemówił się podczas gry w piłkę. I musiał się wykupywać: portret księcia za schronienie na dworze, fresk do kościoła za ułaskawienie. I kolejne awantury, kolejne cele, kolejne ucieczki przez okno po linie. Wreszcie ciężka malaria złapana w porcie w oczekiwaniu na statek, który przemyci go pod pokładem. I śmierć w wieku zaledwie 37 lat. A malarstwo? Cenione, ale bez przesady. Kiedy namalował św. Mateusza do kościoła San Luigi dei Francesi, księża zawyli z oburzenia. Ten rzemieślnik o chłopskich rysach to ma być ewangelista? Ani grosza nie zobaczy ten pijaczyna z pędzlem, dopóki nie nauczy się, jak ma wyglądać święty. Caravaggio się ugiął, namalował kicz i dostał honorarium.
Vincent i Camille
Im bliżej naszych czasów, tym więcej artystów wariatów na wyprzedaży. Na aukcjach i w kinie. Taki Vincent van Gogh to wręcz gotowiec. Za życia nie sprzedał ani jednego obrazu, a dziś jego "Słoneczniki" poszły w Japonii za 30 mln dolarów. Ale nie za to kochamy go najbardziej. Uwielbiamy go za biografię. Jak ta z amerykańskiego filmu "Pasja życia" (1956). A było na co popatrzeć. Miał sprzedawać obrazy w galerii, ale zamiast zachwalać towar, namawiał klientów, by "nie kupowali śmieci". Miał być pastorem górników, ale komisje kościelne nie przedłużyły mu licencji. Za brak fasonu. Jaki pastor oddaje swoje mieszkanie chorej staruszce, by sypiać pod gołym niebem? Miał ambicje, by się dobrze ożenić, ale jedyna kobieta, która go tolerowała, była alkoholiczką i prostytutką. Starał się trzymać dyscyplinę pracy przed sztalugami, ale pił przy tym tak dużo absyntu, że nie wychodził z halucynacji. I gryzł pędzel tak uparcie, że ołów znajdujący się w farbie zrobił mu sito z mózgu. W takim transie uciął sobie ucho i zaniósł znajomej prostytutce z prośbą, by się nim opiekowała. Nawet jak chciał z sobą skończyć jednym strzałem z rewolweru, to nie wcelował w serce. Za życia nie sprzedał nic. I puenta, którą scenarzyści kochają najbardziej: na prostą wiejską trumnę geniusza, na którym nikt się nie poznał, posypały się rozkwitłe słoneczniki.
Albo weźmy taką Camille Claudel - dziś postać z feministycznego sztandaru. Omotała rzeźbiarza Augusta Rodina, w czasach kiedy do pracowni artystów kobiety miewały wstęp tylko jako kochanki lub modelki. A tu Rodin, guru artystycznego Paryża, sadza ją na zydelku i powierza wykonanie cacek: raz modelu ręki starca, raz stopy Gracji. Ale pracownia szemrze - za tą przychylnością mistrza musi się kryć afera łóżkowa. Dotknięta do żywego artystka bierze w wątłe ramiona całe bloki marmuru i obrabia na oczach zawistników. Aż do poziomu, kiedy mistrz rzuci okiem, stuknie dwa razy dłutem i oceni, że gotowe. Ale o te właśnie ostatnie pociągnięcia dłutem poszło. Bo Camille - artystka! - była o te ostatnie szlify coraz bardziej zazdrosna. Aż do stanu manii prześladowczej. Żadnej współpracy, żadnego małżeństwa, bo zawsze będzie tylko protegowaną wielkiego męża. Wolała więc rzeźbić sama, ryzykując, że pozostanie całkiem nieznana. I - cóż za scena dla filmu! - przesiadywała w krzakach przed domem Rodina, aby zobaczyć choć przez chwilę mężczyznę, którego kochała. A jak to wypadło w filmie "Camille Claudel" Brunona Nuyttena z 1988 r.? Po premierze ceny prac Camille podskoczyły o 30 proc.
Jean-Michel i Frida
Zdarzało się, że artysta na wspomaganie w postaci filmu nie musiał czekać. Jak Jean-Michel Basquiat - Hendrix świata sztuki. Ale swoją karierą finansową cieszył się krótko. Zmarł jako 27-latek z przedawkowania heroiny. I świetnie nadał się na film "Basquiat. Taniec ze śmiercią" (1996). W świecie sztuki Basquiat wziął się wprost z nowojorskiej ulicy. Na co ważniejszych ścianach Manhattanu malował hasła typu: "Zbuduj fortecę i podpal ją". Z wyrzuconych magazynów o modzie wycinał facetów w smokingach, naklejał na pocztówki z Manhattanu i sprzedawał po pięć dolarów jako "art cards". Kiedy miał już na colę i hot doga, całymi dniami przesiadywał na podłodze i kopiował bilet do metra. Jak Leonardo da Vinci dłoń starca albo łeb konia. Nowojorska socjeta doceniała, że tak wnika w cywilizację, odstąpiła mu piwnicę na pracownię i zaczęła kupować płótna. Był początek lat 80. - Reagan rozkręcał właśnie koniunkturę gospodarczą. Menedżerowie z Wall Street zaczynali od rocznej pensji 100 tys. dolarów i za pierwszą wypłatę kupowali roleksa i płótno Basquiata. Po 20 tys. dolarów od sztuki. A Basquiat malował takie płótno jedną noc: w marynarce od Armaniego i spodniach od pidżamy. Rano dzielił te 20 tys. na połowę: 10Ętys. na narkotyki, 10 tys. na kawior.
Poczet nieudaczników, którzy się świetnie sprzedają po śmierci, nie ma końca, więc jest jeszcze Frida Kahlo. Dziś sprzedawana na aukcjach za setki tysięcy dolarów, a do niedawna pomawiana o uprawianie meksykańskiej cepeliady. Przy tym kochanka Lwa Trockiego i Josephine Baker, żona malarza Diego Rivery. Nieźle jak na kalekę, która po latach ledwo wysupłała się z gipsu po wypadku drogowym. A po szpitalu było już tylko ciekawiej: żarliwy komunizm i pomoc finansowa od Rockefellera. Jednocześnie. Mąż, który zdradza ją z jej własną siostrą i wspólnie z mężem kochanki. Wszystko w detalu obejrzeliśmy dzięki Salmie Hayek, która uparła się zagrać Fridę Kahlo w 2003 r. Zbyt dla sztuki i filmu zapewniony na lata. Jak zwykle: wystarczy tylko marnie żyć i świetnie malować.
Wielcy wariaci
Modigliani był pijakiem przesiadującym w spelunkach Montmartre. Gruźlikiem wypluwającym płuca. Dziwkarzem, który rysunkami płacił za pokątny seks. Nikomu innemu nie udawało się zresztą tych rysunków wcisnąć. Modigliani więc wypluł płuca i zmarł. Już po kilkunastu latach legenda wykolejeńca zaprocentowała gigantyczną zwyżką cen rysunków. Tyle rozumie z Modiglianiego kino, bo ono omija najważniejsze tabu. A tabu brzmi: wielcy artyści to byli wariaci, ale gdy przychodziło do robienia jajecznicy. W sztuce rozumieli więcej niż wszyscy współcześni razem wzięci. Ale marszandów i reżyserów nie interesuje głębia duchowa artysty, lecz to, ile można wyciągnąć z płócien i z życiorysu.
Pod pióro scenarzysty idealnie nadał się na przykład Michelangelo Caravaggio. Dziś bezcenny, przechowywany w Ermitażu i Luwrze. Derek Jarman próbował go sprzedać w filmie "Caravaggio" (1986) jako geja, przy tym nudziarza, ględzącego o najwyższych regionach sztuki. To nie był dobry pomysł. Kolekcjonerzy nie płacą za to, że artysta wzniośle ględził, ani nawet za to, że dziś jest bezdyskusyjnym mistrzem. Płacą za to, że tym mistrzem za życia nie był.
Caravaggio, syn murarza ze smykałką do pędzla, zarabiał na wino w podrzędnych oberżach malowaniem kwiatków na drugim planie obrazów. Do pierwszego planu nie dopuszczano go wcale - tam farbę kładli znakomitsi koledzy. I bardziej zrównoważeni. Bo Caravaggio a to pchnął nożem rywala do ręki (?) dziewczyny, a to ubił kompana, z którym przemówił się podczas gry w piłkę. I musiał się wykupywać: portret księcia za schronienie na dworze, fresk do kościoła za ułaskawienie. I kolejne awantury, kolejne cele, kolejne ucieczki przez okno po linie. Wreszcie ciężka malaria złapana w porcie w oczekiwaniu na statek, który przemyci go pod pokładem. I śmierć w wieku zaledwie 37 lat. A malarstwo? Cenione, ale bez przesady. Kiedy namalował św. Mateusza do kościoła San Luigi dei Francesi, księża zawyli z oburzenia. Ten rzemieślnik o chłopskich rysach to ma być ewangelista? Ani grosza nie zobaczy ten pijaczyna z pędzlem, dopóki nie nauczy się, jak ma wyglądać święty. Caravaggio się ugiął, namalował kicz i dostał honorarium.
Vincent i Camille
Im bliżej naszych czasów, tym więcej artystów wariatów na wyprzedaży. Na aukcjach i w kinie. Taki Vincent van Gogh to wręcz gotowiec. Za życia nie sprzedał ani jednego obrazu, a dziś jego "Słoneczniki" poszły w Japonii za 30 mln dolarów. Ale nie za to kochamy go najbardziej. Uwielbiamy go za biografię. Jak ta z amerykańskiego filmu "Pasja życia" (1956). A było na co popatrzeć. Miał sprzedawać obrazy w galerii, ale zamiast zachwalać towar, namawiał klientów, by "nie kupowali śmieci". Miał być pastorem górników, ale komisje kościelne nie przedłużyły mu licencji. Za brak fasonu. Jaki pastor oddaje swoje mieszkanie chorej staruszce, by sypiać pod gołym niebem? Miał ambicje, by się dobrze ożenić, ale jedyna kobieta, która go tolerowała, była alkoholiczką i prostytutką. Starał się trzymać dyscyplinę pracy przed sztalugami, ale pił przy tym tak dużo absyntu, że nie wychodził z halucynacji. I gryzł pędzel tak uparcie, że ołów znajdujący się w farbie zrobił mu sito z mózgu. W takim transie uciął sobie ucho i zaniósł znajomej prostytutce z prośbą, by się nim opiekowała. Nawet jak chciał z sobą skończyć jednym strzałem z rewolweru, to nie wcelował w serce. Za życia nie sprzedał nic. I puenta, którą scenarzyści kochają najbardziej: na prostą wiejską trumnę geniusza, na którym nikt się nie poznał, posypały się rozkwitłe słoneczniki.
Albo weźmy taką Camille Claudel - dziś postać z feministycznego sztandaru. Omotała rzeźbiarza Augusta Rodina, w czasach kiedy do pracowni artystów kobiety miewały wstęp tylko jako kochanki lub modelki. A tu Rodin, guru artystycznego Paryża, sadza ją na zydelku i powierza wykonanie cacek: raz modelu ręki starca, raz stopy Gracji. Ale pracownia szemrze - za tą przychylnością mistrza musi się kryć afera łóżkowa. Dotknięta do żywego artystka bierze w wątłe ramiona całe bloki marmuru i obrabia na oczach zawistników. Aż do poziomu, kiedy mistrz rzuci okiem, stuknie dwa razy dłutem i oceni, że gotowe. Ale o te właśnie ostatnie pociągnięcia dłutem poszło. Bo Camille - artystka! - była o te ostatnie szlify coraz bardziej zazdrosna. Aż do stanu manii prześladowczej. Żadnej współpracy, żadnego małżeństwa, bo zawsze będzie tylko protegowaną wielkiego męża. Wolała więc rzeźbić sama, ryzykując, że pozostanie całkiem nieznana. I - cóż za scena dla filmu! - przesiadywała w krzakach przed domem Rodina, aby zobaczyć choć przez chwilę mężczyznę, którego kochała. A jak to wypadło w filmie "Camille Claudel" Brunona Nuyttena z 1988 r.? Po premierze ceny prac Camille podskoczyły o 30 proc.
Jean-Michel i Frida
Zdarzało się, że artysta na wspomaganie w postaci filmu nie musiał czekać. Jak Jean-Michel Basquiat - Hendrix świata sztuki. Ale swoją karierą finansową cieszył się krótko. Zmarł jako 27-latek z przedawkowania heroiny. I świetnie nadał się na film "Basquiat. Taniec ze śmiercią" (1996). W świecie sztuki Basquiat wziął się wprost z nowojorskiej ulicy. Na co ważniejszych ścianach Manhattanu malował hasła typu: "Zbuduj fortecę i podpal ją". Z wyrzuconych magazynów o modzie wycinał facetów w smokingach, naklejał na pocztówki z Manhattanu i sprzedawał po pięć dolarów jako "art cards". Kiedy miał już na colę i hot doga, całymi dniami przesiadywał na podłodze i kopiował bilet do metra. Jak Leonardo da Vinci dłoń starca albo łeb konia. Nowojorska socjeta doceniała, że tak wnika w cywilizację, odstąpiła mu piwnicę na pracownię i zaczęła kupować płótna. Był początek lat 80. - Reagan rozkręcał właśnie koniunkturę gospodarczą. Menedżerowie z Wall Street zaczynali od rocznej pensji 100 tys. dolarów i za pierwszą wypłatę kupowali roleksa i płótno Basquiata. Po 20 tys. dolarów od sztuki. A Basquiat malował takie płótno jedną noc: w marynarce od Armaniego i spodniach od pidżamy. Rano dzielił te 20 tys. na połowę: 10Ętys. na narkotyki, 10 tys. na kawior.
Poczet nieudaczników, którzy się świetnie sprzedają po śmierci, nie ma końca, więc jest jeszcze Frida Kahlo. Dziś sprzedawana na aukcjach za setki tysięcy dolarów, a do niedawna pomawiana o uprawianie meksykańskiej cepeliady. Przy tym kochanka Lwa Trockiego i Josephine Baker, żona malarza Diego Rivery. Nieźle jak na kalekę, która po latach ledwo wysupłała się z gipsu po wypadku drogowym. A po szpitalu było już tylko ciekawiej: żarliwy komunizm i pomoc finansowa od Rockefellera. Jednocześnie. Mąż, który zdradza ją z jej własną siostrą i wspólnie z mężem kochanki. Wszystko w detalu obejrzeliśmy dzięki Salmie Hayek, która uparła się zagrać Fridę Kahlo w 2003 r. Zbyt dla sztuki i filmu zapewniony na lata. Jak zwykle: wystarczy tylko marnie żyć i świetnie malować.
Więcej możesz przeczytać w 12/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.