Francuska młodzież chce się zaszczepić przeciwko wolnemu rynkowi
Historia zatoczyła koło. Studenci Sorbony, a w ślad za nimi i innych francuskich uczelni, domagają się od rządu gwarancji niemożliwego: dożywotniego zatrudnienia i pewnej emerytury. Czyli dokładnie tego, co było udziałem pokolenia, które wyszło na barykady w 1968 r. Młodzież oskarża "starą gwardię", że ta chce jej odebrać "stabilizację i przyszłość". Sęk w tym, że takie rozumienie stabilizacji i przyszłości powinno już dawno należeć do przeszłości. Studenci głoszą hasła niemożliwe do spełnienia w dzisiejszym świecie. "Młodzi Francuzi to petit bourgeois, rozpieszczona klasa średnia. Ponieważ ich rodzice nigdy nie mieli problemów z pracą, oni chcą tego samego. A argumentacja, że kraj musi się przystosować do zmian, które niesie globalizacja, kompletnie do nich nie dociera" - mówi "Wprost" Dominique Mosi, znany francuski politolog.
Dzieci protekcjonizmu
Trzydniowy strajk paraliżujący najsłynniejszy francuski uniwersytet zakończyła dopiero interwencja policji - w ciągu 10 minut przy użyciu gazów łzawiących policjanci rozpędzili 200 studentów, którzy zabarykadowali się w salach wykładowych. Nie uspokoiło to jednak Francji: protesty objęły większość uczelni, a także licea. Wszystkich zjednoczył sprzeciw wobec planowanych przez rząd zmian w prawie, które miały uelastycznić rynek pracy i zmniejszyć bezrobocie wśród młodzieży. Francja ma bowiem jeden z najwyższych Europie odsetków bezrobotnych w wieku 18-29 lat.
Premier Dominique de Villepin próbował wprowadzić do prawa pracy zasadę, że pracodawca może zwolnić pracownika bez podania przyczyny w ciągu dwóch lat od zawarcia umowy o zatrudnieniu. Ten przepis miał dotyczyć tylko osób w wieku poniżej 26 lat. Obecnie pracodawcy wolą nie ryzykować zatrudniania młodych ludzi, bo muszą podpisywać z nimi stałe umowy o pracę, nie mając pewności, czy niedoświadczony pracownik się sprawdzi. Jeśli nie - nie mogą go zwolnić, a zatem wolą w ogóle go nie zatrudniać. Dlatego nowe przepisy są dla młodzieży korzystne: dzięki nim pracodawcy chętniej podejmą ryzyko zatrudniania młodych.
Dlaczego młodzi protestują? Demonstranci to nieodrodne dzieci protekcjonistycznego systemu, który stworzyła Francja i który jest kulą u nogi Unii Europejskiej. Aż 74 proc. Francuzów uważa globalizację za zagrożenie, a liczba osób, które tak sądzą, ciągle rośnie (w 1999 r. tego zdania było 61 proc.). Strach przed wolnym rynkiem i konkurencją wpływa na młodych mieszkańców Francji - 56śproc. obywateli w wieku 18--24 lat uważa, że państwo powinno dbać o zapewnienie równych szans, a w razie potrzeby zabierać najbogatszym, najbardziej korzystającym z globalizacji. Francuska młodzież najchętniej zaszczepiłaby się przeciwko wolnemu rynkowi.
Chory człowiek Europy
"Francja dziś to chory człowiek Europy. Większość krajów rozwiniętych podjęła działania, aby się przystosować do zmian, które niesie globalizacja. Tylko Francja ciągle trwa w systemie zamkniętej gospodarki i administracji stworzonym w latach 60. Nic dziwnego, że coraz więcej młodych ludzi wyjeżdża za granicę w poszukiwaniu życiowej szansy" - uważa Nicolas Baverez, autor książki "Nowy świat, stara Francja". Połowa spośród 2,2 mln francuskich ekspatów to ludzie poniżej 35. roku życia, którzy nie widzieli dla siebie szansy we własnym kraju. Większość z nich nie zamierza wrócić do ojczyzny. Baverez zauważa, że za granicą Francuzi mają szanse rozwoju, których pozbawia ich własny kraj. Zdecydowana większość wyjeżdża do państw o liberalnych systemach społeczno-gospodarczych (300 tys. Francuzów mieszka w Londynie, a 400 tys. - w USA), gdzie mają dużo większe możliwości rozwoju zawodowego.
Bezrobocie wśród osób w wieku 15-24 lat wynosi we Francji 22 proc., tymczasem w Niemczech - 15 proc., w USA - 12 proc., a w Wielkiej Brytanii - 11 proc. To najlepszy dowód na to, jak fatalnie działa francuski rynek pracy. Skonstruowano go dokładnie odwrotnie niż w innych krajach. Waszyngton i Londyn stawiają na liberalizm, kraje skandynawskie stworzyły model określany jako "flexicurit�" (z połączenia słów oznaczających elastyczność i bezpieczeństwo), który jest kombinacją umów krótko- i długoterminowych. Tymczasem Francja stara się wszystko uregulować. Stworzono tam już 18 różnych form zatrudniania pracowników. Na razie żadna nie pomogła rozwiązać problemu braku pracy.
Ruch negatywistów
Centralnym postulatem protestujących jest żądanie dożywotniego zatrudnienia. Okupacja Sorbony wpisuje się w zjawisko, które już w latach 80. zdefiniował socjolog Jean-Louis Missika i określił jako politisation negative (negatywne upolitycznienie). Polega ono na odrzucaniu koncepcji proponowanych przez polityków przy jednoczesnym braku pomysłów alternatywnych. Francja przoduje w tego typu protestach. Przykładem było poparcie dla Jean-Marie Le Pena w wyborach prezydenckich w 2002śr. (ten radykalny populista przeszedł wtedy do drugiej rundy) czy odrzucenie w ubiegłorocznym referendum projektu eurokonstytucji. Podobny mechanizm działa teraz. "Studenci uważają, że od rozwiązywania problemów są politycy i przedsiębiorcy, a oni mogą co najwyżej wyrazić swoje niezadowolenie. Co gorsza, ta metoda się sprawdza, a politycy wyraźnie boją się gniewu młodych" - zaznacza Anne Muxel, dyrektor badań w Centrum Analiz Politycznych Cevipof. Po protestach w 1968 r. prezydent Charles de Gaulle rozwiązał parlament, a w 1994 r. premier Edouard Balladur wycofał się z projektu reform rynku pracy młodych. Studenci demonstracjami doprowadzili też do odwołania dwóch ministrów edukacji: Alaina Devaqueta w 1986 r. i Lionela Jospina cztery lata później. Szans na rynku pracy przez to nie przybyło.
Dzieci protekcjonizmu
Trzydniowy strajk paraliżujący najsłynniejszy francuski uniwersytet zakończyła dopiero interwencja policji - w ciągu 10 minut przy użyciu gazów łzawiących policjanci rozpędzili 200 studentów, którzy zabarykadowali się w salach wykładowych. Nie uspokoiło to jednak Francji: protesty objęły większość uczelni, a także licea. Wszystkich zjednoczył sprzeciw wobec planowanych przez rząd zmian w prawie, które miały uelastycznić rynek pracy i zmniejszyć bezrobocie wśród młodzieży. Francja ma bowiem jeden z najwyższych Europie odsetków bezrobotnych w wieku 18-29 lat.
Premier Dominique de Villepin próbował wprowadzić do prawa pracy zasadę, że pracodawca może zwolnić pracownika bez podania przyczyny w ciągu dwóch lat od zawarcia umowy o zatrudnieniu. Ten przepis miał dotyczyć tylko osób w wieku poniżej 26 lat. Obecnie pracodawcy wolą nie ryzykować zatrudniania młodych ludzi, bo muszą podpisywać z nimi stałe umowy o pracę, nie mając pewności, czy niedoświadczony pracownik się sprawdzi. Jeśli nie - nie mogą go zwolnić, a zatem wolą w ogóle go nie zatrudniać. Dlatego nowe przepisy są dla młodzieży korzystne: dzięki nim pracodawcy chętniej podejmą ryzyko zatrudniania młodych.
Dlaczego młodzi protestują? Demonstranci to nieodrodne dzieci protekcjonistycznego systemu, który stworzyła Francja i który jest kulą u nogi Unii Europejskiej. Aż 74 proc. Francuzów uważa globalizację za zagrożenie, a liczba osób, które tak sądzą, ciągle rośnie (w 1999 r. tego zdania było 61 proc.). Strach przed wolnym rynkiem i konkurencją wpływa na młodych mieszkańców Francji - 56śproc. obywateli w wieku 18--24 lat uważa, że państwo powinno dbać o zapewnienie równych szans, a w razie potrzeby zabierać najbogatszym, najbardziej korzystającym z globalizacji. Francuska młodzież najchętniej zaszczepiłaby się przeciwko wolnemu rynkowi.
Chory człowiek Europy
"Francja dziś to chory człowiek Europy. Większość krajów rozwiniętych podjęła działania, aby się przystosować do zmian, które niesie globalizacja. Tylko Francja ciągle trwa w systemie zamkniętej gospodarki i administracji stworzonym w latach 60. Nic dziwnego, że coraz więcej młodych ludzi wyjeżdża za granicę w poszukiwaniu życiowej szansy" - uważa Nicolas Baverez, autor książki "Nowy świat, stara Francja". Połowa spośród 2,2 mln francuskich ekspatów to ludzie poniżej 35. roku życia, którzy nie widzieli dla siebie szansy we własnym kraju. Większość z nich nie zamierza wrócić do ojczyzny. Baverez zauważa, że za granicą Francuzi mają szanse rozwoju, których pozbawia ich własny kraj. Zdecydowana większość wyjeżdża do państw o liberalnych systemach społeczno-gospodarczych (300 tys. Francuzów mieszka w Londynie, a 400 tys. - w USA), gdzie mają dużo większe możliwości rozwoju zawodowego.
Bezrobocie wśród osób w wieku 15-24 lat wynosi we Francji 22 proc., tymczasem w Niemczech - 15 proc., w USA - 12 proc., a w Wielkiej Brytanii - 11 proc. To najlepszy dowód na to, jak fatalnie działa francuski rynek pracy. Skonstruowano go dokładnie odwrotnie niż w innych krajach. Waszyngton i Londyn stawiają na liberalizm, kraje skandynawskie stworzyły model określany jako "flexicurit�" (z połączenia słów oznaczających elastyczność i bezpieczeństwo), który jest kombinacją umów krótko- i długoterminowych. Tymczasem Francja stara się wszystko uregulować. Stworzono tam już 18 różnych form zatrudniania pracowników. Na razie żadna nie pomogła rozwiązać problemu braku pracy.
Ruch negatywistów
Centralnym postulatem protestujących jest żądanie dożywotniego zatrudnienia. Okupacja Sorbony wpisuje się w zjawisko, które już w latach 80. zdefiniował socjolog Jean-Louis Missika i określił jako politisation negative (negatywne upolitycznienie). Polega ono na odrzucaniu koncepcji proponowanych przez polityków przy jednoczesnym braku pomysłów alternatywnych. Francja przoduje w tego typu protestach. Przykładem było poparcie dla Jean-Marie Le Pena w wyborach prezydenckich w 2002śr. (ten radykalny populista przeszedł wtedy do drugiej rundy) czy odrzucenie w ubiegłorocznym referendum projektu eurokonstytucji. Podobny mechanizm działa teraz. "Studenci uważają, że od rozwiązywania problemów są politycy i przedsiębiorcy, a oni mogą co najwyżej wyrazić swoje niezadowolenie. Co gorsza, ta metoda się sprawdza, a politycy wyraźnie boją się gniewu młodych" - zaznacza Anne Muxel, dyrektor badań w Centrum Analiz Politycznych Cevipof. Po protestach w 1968 r. prezydent Charles de Gaulle rozwiązał parlament, a w 1994 r. premier Edouard Balladur wycofał się z projektu reform rynku pracy młodych. Studenci demonstracjami doprowadzili też do odwołania dwóch ministrów edukacji: Alaina Devaqueta w 1986 r. i Lionela Jospina cztery lata później. Szans na rynku pracy przez to nie przybyło.
Protest bez sensu |
---|
Daniel Cohn-Bendit przywódca "paryskiej wiosny" z 1968 r., członek Parlamentu Europejskiego Porównywać ostatnie zamieszki na Sorbonie z 1968 r. to tak, jakby w Polsce porównywać protesty górników z wydarzeniami sierpniowymi w Stoczni Gdańskiej. W 1968 r. łączyła nas idea. Wtedy świat wokół nas był poukładany, każdy miał pracę, spokojne życie. Było nudno, a my chcieliśmy, by coś się działo. Ówczesny młodzieńczy bunt był zrywem mającym zmienić rzeczywistość. I to się udało - maj 1968 r. dał początek rewolucji seksualnej, na szczyty popularności wyniósł muzykę rockową, reżyserów Nowej Fali i nouvelle cuisine. Ostatnie protesty na Sorbonie są przeciwieństwem tamtych wydarzeń - brakuje im pozytywnego przesłania, jakie niosła ówczesna rewolta. |
Więcej możesz przeczytać w 12/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.